środa, 15 maja 2013

Trening

Napisałam to całkiem niedawno, a  skoro wiem, że czekacie na Rejs(wyjaśnienie dlaczego go jeszcze nie ma w komentarzach pod pierwszą częścią), to postanowiłam wrzucić to na osłodę. Miłego czytania.

Tytuł: Trening
Autor:
justusia7850
Beta:
nb
Pairing: HP/OC
Raiting:
+18
 
Wszystkie postacie należą do J.K.R., a ja nie czerpię z tego opowiadania żadnych korzyści.


Ten oneshot jest fikiem do opowiadania, które betuję(jak na razie trzy rozdziały:P). Może nawet kiedyś znajdzie się dla niego miejsce w głównym tekście: Wygrać Wojnę: Pokrewieństwo. Wypada napisać kilka słów, bo niektóre kwestie mogą być niezrozumiałe:
1. Wszystkie postacie oprócz Harry'ego to mugole.
2. Harry jest biologicznym synem Tobiasza Snape'a, co za tym idzie, bratem Severusa, choć akurat tutaj to nieistotne, i spędza u ojca wakacje po czwartym roku, stąd taki wysoki raiting.


Trening

Zaczął się ich kolejny trening, a Oasis musiał przyznać, że Harry z zajęć na zajęcia staje się coraz lepszy. Zdecydowanie nie docenili go na samym początku, przylepiając mu etykietkę małego, chudego chłopca, którego będzie równo łatwo sfaulować, co pokonać bez uciekania się do podstępów. Jak widać pozory mylą, o czym akurat on wiedział doskonale. Nie raz zdarzało się, że przypisywali mu cechy jego ojca, odwracając się od niego w momencie, w którym dowiedzieli się, czyim jest synem. A on naprawdę taki nie był. Może i jego arogancja, i charakter działały na wizerunkową niekorzyść, ale Oasis już kilka lat temu odciął się od ideałów swojego ojca. Nigdy niczego nie ukradł i nigdy nie stanął przeciwko przyjaciołom. Co prawda nie miał ich zbyt wielu, ale Pele i Mały nie raz przekonali się, że warto mieć go po swojej stronie. Wszystko wskazywało na to, że Harry również dołączy do tego niewielkiego grona. Musiał przyznać, że zdziwiło go to, że chłopak stanął za nim, właściwie w ogóle go nie znając. Przeprowadzili zaledwie jedną rozmowę i pamiętał, że może nie zachowywali się jakoś szczególnie nieprzyjemnie, ale wyjątkowo mili także nie byli. A ten niepozorny dzieciak naprawdę wyglądał na lepszego od nich, mimo, że wychudzony i z nazwiskiem, które zbyt dobrze się nie kojarzyło. Stary Snape może nie był aż tak zły, jak jego własny ojciec, ale do tych przykładnych rodziców też się nie zaliczał.
— Zaczynamy mecz! Ustawcie się na swoich pozycjach — krzyknął trener. Poczekał jeszcze kilkanaście sekund aż wszyscy dobiegną w odpowiednie miejsca boiska i zagwizdał czerwonym gwizdkiem, zawieszonym na krótkim sznureczku na jego szyi.
Mężczyzna miał około czterdziestu lat, choć wyjątkowo dobrze się trzymał. Mówiło się, że w swojej młodości grał w miejscowej drużynie na pozycji obrońcy i był naprawdę dobry. Zaproponowano mu nawet dołączenie do brytyjskiej kadry młodzików, ale odmówił. Jak sam powtarzał, to tu był jego dom i miał tu misję do spełnienia. Nastolatki podśmiewali się cicho, że z całą pewnością został w tym miejscu dla swojej niegdysiejszej żony, ale prawda była taka, że mężczyzna potrafił zmobilizować młodzież do tego, aby ruszyła cztery litery i zamiast przesiadywać na murkach i przystankach, pijąc tanie piwa i paląc papierosy, przyszła na zajęcia, które prowadził.
— Młody, podaj.
Harry zerknął na Dredda, słysząc jego wołanie i na szybko przeanalizował sytuację swojej drużyny. Pele właśnie biegł w jego kierunku, uśmiechając się diabelsko i zapewne mając już plan, jak odebrać mu piłkę. Pochylił się lekko do przodu, nieznacznie przyspieszając i zmieniając o milimetry tor lotu kopniętej piłki, która precyzyjnie wyminęła prawego obrońcę, nieznacznie musnęła pomocnika i doleciała wprost do jego kapitana. Dredd wyskoczył odrobinę do góry, przyjmując podanie klatką piersiową i posyłając Harry’emu zdziwione spojrzenie. On też nie mógł uwierzyć, że chłopak potrafi grać, wykonywać niesamowite zwody, a do tego jego podania praktycznie za każdym razem dochodziły do odpowiedniej osoby. Miało się wrażenie, że chłopak ma umiejętności gier zespołowych zapisane w jakiejś części mózgu i wykorzystuje je wtedy, kiedy przychodzi na to odpowiednia pora. Czyli w tym przypadku podczas meczy, za co kapitan był bardzo wdzięczny.
Kiedy trener, po rozgrzewce, kolejny raz przydzielił Harry’ego do jego drużyny, głośno zaprotestował. Miał zamiar udowodnić mu, że skoro wybrał Oasisa, to wydał na siebie wyrok. Chłopak wtedy posłał mu tylko dziwne spojrzenie, coś pomiędzy zrezygnowaniem a zaciętością i wzruszył ramionami, jasno dając do zrozumienia, że jemu jest wszystko jedno. Trener przyjrzał się uważnie obu, rejestrując także zaniepokojone miny Pelego i Małego, i postanowił nie zmieniać decyzji. Pracował z trudną młodzieżą już tak długo, że teraz miał nadzieję, iż jego decyzja jest prawidłowa.
Oasis przez pół meczu był rozkojarzony, obserwując Dredda, który z kolei nie spuszczał wzroku z Harry’ego. To było dziwne i nie podobało mu się, ale nie zamierzał też nic z tym robić. Harry wydawał się być pewnym siebie, kiedy stawał naprzeciwko wrogów, inaczej sprawa się miała, kiedy rozmawiał z nimi i nastolatek nie był pewien, czy miało to coś wspólnego z jego charakterem, przeżyciami czy może zwyczajnie nie chciał, żeby odwrócili się od niego jedyni ludzie, jakich zdążył poznać w tej zapyziałej dziurze.
— Następnym razem, będziesz w naszej drużynie — wysapał Pele, kiedy trener odgwizdał koniec pierwszej połowy. Strużki potu kapały mu z nosa i zaczął kląć na siebie, że nie zabrał ręcznika do przetarcia twarzy.
— Proszę — powiedział Harry, odkręcając wodę i podając butelkę chłopakom. Był zmęczony, było mu gorąco i czuł każdy mięsień swojego ciała, ale mimo to się uśmiechał. — To nie zależy od ciebie — dodał jeszcze, wracając do wypowiedzi Pelego.
Rozejrzał się po sali, w której ćwiczyli i dostrzegł swojego kapitana, patrzącego na niego nieprzychylnie z jakąś zaciętością. Miał wrażenie, że wtedy, gdy grają, Dredd zapomina, że wybrał Oasisa, jego umiejętności ceniąc wyżej niż poczucie zdrady, ale kiedy tylko schodzili z boiska, jego niechęć powracała ze zdwojoną mocą.
Druga połowa minęła zdecydowanie szybciej niż pierwsza. Mały i Oasis wykazali się kilkoma sprytnymi zwodami, a w pewnej chwili ten drugi, wykonując popisowego loba, trafił do bramki, na moment zapewniając swojej drużynie przewagę. Tuż przed końcem jednak, Harry wykonywał rzut rożny, a jeden z chłopaków, z którymi grał pokonał bramkarza piękną główką. Tej straty przeciwnikom już nie udało się odrobić i drużyna Oasisa przegrała.
— Muszę się wykąpać — jęknął Harry, kiedy jego znajomi zarzucili torby na ramiona i zamierzali od razu wyjść.
— Nie możesz zrobić tego w domu? — mruknął Pele, krzywiąc się z powodu bólu w kostce.
Gryfon pokręcił głową, obiecał, że spotka się z nimi wieczorem i zabierając swoje rzeczy, ruszył w stronę szatni. Prysznice tu może nie miały szczególnie wysokiego standardu, ale dzisiaj chyba wolał to, niż powrót do domu. Ostatnio ojciec coraz więcej pił, a on naprawdę nie miał ochoty go takiego oglądać. Ani z nim rozmawiać, kiedy Tobiasz był w takim stanie. Szybko zrzucił z siebie przepoconą koszulkę i szorty, i wszystko razem, z trampkami odrzucił w kąt pomieszczenia, po czym odkręcił gorącą wodę. Potrzebował tego. Zmyć z siebie brud, niechęć i całą irracjonalność tej sytuacji. Westchnął cicho, myśląc o Ronie i Hermionie. Chciałby móc z nimi porozmawiać, bo mimo, że został tu zaakceptowany, to wciąż nie mógł powiedzieć swoim nowym znajomym o magii. Nie wiedział, czy w ogóle kiedykolwiek będzie mógł im o tym powiedzieć. Oparł głowę o chłodne kafelki, pozwalając strumieniom wody obmywać jego ciało. Czy naprawdę znalazł tu dom? Czy naprawdę chciał, żeby jego ojciec okazał się kimś takim? Chociaż nie mógł powiedzieć, żeby Tobiasz traktował go szczególnie źle. U Dursley’ów było zdecydowanie gorzej. Tu nikt go nie poniżał, nikt nie zmuszał do pracy ponad jego siły, a ojciec nawet ostatnio przyznał, że jest z niego dumny. To było naprawdę miłe i Harry docenił fakt, że mężczyzna chociaż częściowo interesuje się jego życiem.
— Snape.
Chłopak uniósł głowę, kiedy skończył wiązać sznurówkę. Szerokie spodnie układały się na jego biodrach, ukazując wąski pasek jasnych, mokrych jeszcze włosków, biegnący od pępka w dół. Świeża koszulka wciąż leżała na pobliskiej ławeczce, ale Harry wyprostował się i spojrzał pytająco na Dredda. Nie przepadał za takimi sytuacjami, szczególnie kiedy nie mógł korzystać z różdżki.
— Chcesz czegoś? — zapytał niepewnie.
Widział, jak spojrzenie chłopaka prześlizguje się po jego odsłoniętej klatce piersiowej i nie był pewien, czy mu się to podoba. Nie lubił być oceniany. Był chudy, jego żebra wystawały, a na przedramieniu miał wielką bliznę po cięciu Glizdogona. Na każdym treningu miał na sobie longsleeve, nie chcąc, żeby jego nowi znajomi oglądali tą szramę.
— Może — odparł z niewielkim uśmiechem chłopak.
Nie mógł oderwać od niego wzroku. Oasis nie raz wyzywał go od pedałów, ale na jego szczęście nikt nie brał tego na poważnie. Ot, wyzwisko, którym szafuje biedota. Dredd parsknął cicho na myśl o tym, jak bardzo by się wszyscy zdziwili, gdyby wiedzieli. Otaksował Harry’ego po raz kolejny, tym razem zatrzymując się tuż nad linią jego bordowych bokserek, które nie były w całości zasłonięte przez spodnie. Chłopak był idealnie w jego typie. Niemal żadnych mięśni, bardzo szczupła sylwetka, nawet grama tłuszczu. Jasna skóra z kilkoma śladami po bójkach lub trudnym dzieciństwie, tego wiedzieć nie musiał. Wiedział, że chłopak jest silny, ale jednocześnie jakiś taki podejrzanie kruchy. Pewny siebie, ale strasznie wycofany. Jakby znał swoją wartość, ale nie w tym miejscu. Jakby stawił już czoło naprawdę wielu zagrożeniom, ale kwestie relacji interpersonalnych go przerażały.
— Co ty robisz?
Dredd otrząsnął się ze swoich myśli, ze zdziwieniem zauważając, że stoi naprzeciwko Harry’ego. Przełknął ślinę, czując ciepło rozgrzanego jeszcze gorącą wodą ciała i wyraźny zapach męskiego żelu pod prysznic. Wyciągnął dłoń przed siebie, delikatnie przesuwając opuszkami po obojczyku i mostku. Na moment przymknął oczy, zastanawiając się, jak daleko może się posunąć. Już dawno nikogo nie miał. Chłopaczek, z którym regularnie się zabawiał wyjechał do zupełnie innej części kraju, a on zbyt mocno obawiał się odkrycia, żeby pozwolić sobie na eksperymenty. A w tej chwili nie był pewien na jakim etapie jest znajomość młodego Snape’a z Oasisem i czy ten drugi w razie konieczności nie będzie szukał zemsty.
Harry otworzył szeroko oczy, czując palce na swoim torsie. Aż musiał spojrzeć na rękę Dredda i upewnić się, że to na pewno on to zrobił. Jakoś nie pomyślał, że Oasis mógł mówić prawdę, nazywając go gejem. Potrząsnął lekko głową, unosząc spojrzenie do góry. Rzeczywiście chłopak wydawał się wyjątkowo zadbany, jak na nastolatka, ale Gryfon uznał wcześniej, że musiało to być spowodowane jego raczej dobrym statutem materialnym, a nie preferencjami seksualnymi. Prychnął głośno na myśl, co powiedziałaby mu w takiej chwili Hermiona. Z całą pewnością byłby zmuszony wysłuchać długiego monologu o nie szufladkowaniu ludzi i o tym, że każdy mężczyzna może być zadbany. Tak samo, jak każdy nie musi, bez względu na to czy jest gejem, czy nie.
Dredd niestety owo parsknięcie odebrał na swój własny sposób. Na ułamek sekundy w jego oczach pojawił się chłód, który Harry’emu nieprzyjemnie skojarzył się ze spojrzeniem Lucjusza Malfoya. Chciał się odsunąć, ale poczuł silne dłonie, popychające go w stronę najbliższej ściany.
— Co ty robisz? — powtórzył, ale teraz w jego głosie można już było usłyszeć nutki paniki. Nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł się w tej sytuacji, ale chyba wcale nie chciał poznawać jej zakończenia.
Chłopak nie odpowiedział, zamiast tego zbliżając swoją twarz do jego i muskając delikatnie miękkie wargi. Najpierw spokojnie, później coraz bardziej gwałtownie, niemal brutalnie pogłębiając pocałunek. Przesuwał swoimi dużymi dłońmi po jego barkach i ramionach, przenosząc je po chwili niżej, na drobną klatkę piersiową, brzuch i biodra. Chciał czuć to ciało pod sobą, chciał mieć kontrolę nad tym niepozornym chłopakiem, który jeszcze tak niedawno robił te wszystkie niesamowite rzeczy na boisku.
Harry zamarł w momencie, kiedy poczuł pocałunek. Nawet nie próbował go odpychać, mając nadzieję, że sam zrezygnuje, kiedy zauważy, że on nie ma zamiaru się w to angażować. Jakiś głosik w jego umyśle podpowiadał mu, że to mało prawdopodobne, ale go nie słuchał. Przez chwilę musiał się też zastanowić, co czuje. Nie było to bynajmniej jakoś szczególnie nieprzyjemne, jak się spodziewał. Chyba lubił taki dotyk, jak każdy normalny człowiek. I lubił być pieszczony, jak się okazało, ale, żeby miało to go jakoś wyjątkowo ująć, czy zadziałać na dolne partie jego ciała, to by nie powiedział. I z całą pewnością nie chciał tego kontynuować, czego najwyraźniej Dredd nadal nie dostrzegał.
— Mógłbyś przestać? — zapytał pewnie, kładąc stanowczo dłoń na ramieniu chłopaka, kiedy jego usta przeniosły się niżej, całując teraz nagą szyję.
Ten uniósł na niego pożądliwe spojrzenie, chyba nie do końca rozumiejąc, co Harry do niego mówi. Gdy Gryfon przełknął ślinę, wzrok Dredda, jakby wiedziony instynktem powędrował na jego grdykę, zatrzymując się na niej, jakby miał mu tam wypalić dziurę.
— Nie jestem gejem — warknął jeszcze Harry.
Teraz zaczynał się już poważnie niepokoić, bo najwyraźniej chłopak nie miał zamiaru przejmować się jego protestami. Aż zaklął głośno, wyrzucając sobie, że jednak nie poszedł po treningu prosto do domu. Już chyba lepszy byłby Tobiasz w swoim najgorszym humorze, niż to, co działo się teraz.
Jedna z dłoni Dredda zatrzymała się milimetry od gumki jego bokserek, a Gryfon poczuł przechodzący po jego ciele dreszcz. O ile pocałunek był w stanie przełknąć, uznając go za nowe doświadczenie, o tyle na to nie miał zamiaru się zgodzić. Starał się przytrzymać rękę bruneta i nie pozwolić mu posunąć się dalej.
— Puść — wyszeptał Dredd, zatrzymując usta w okolicy jego szczęki, tuż pod prawym uchem. W tonie jego głosu pobrzmiewała wyraźna groźba.
— Nie — odparł Harry, zdając sobie sprawę, że jego serce uderza ze zdecydowanie zbyt dużą prędkością.
Dredd uniósł na niego spojrzenie, przyjrzał się jego twarzy i na ułamek sekundy zabrał dłonie z jego brzucha. To wystarczyło, żeby Harry odetchnął z ulgą i przymknął powieki. Nie przypuszczał, że chłopak tak łatwo się podda. Tacy jak on nigdy się nie poddają. W następnej chwili poczuł, jak jest odwracany przodem do ściany, o którą się opierał. Spróbował jeszcze wyszarpnąć ręce, ale chłopak złapał szybko jego nadgarstki, trzymając je niemal na wysokości łopatek Harry’ego i ten miał wrażenie, że jego mięśnie są właśnie rozrywane. Szarpnął się kilka razy, ale nie pomogło to w wyrwaniu się z rąk jego dzisiejszego kapitana, za to zdecydowanie zwiększyło odczuwany ból.
— Jak się będziesz rzucał, będzie tylko gorzej — mruknął mu do ucha Dredd, przesuwając palcami wolnej dłoni po linii kręgosłupa, od zakleszczonych rąk, aż do bokserek.
Gryfon zamarł, aż na moment wstrzymując oddech.
To niemożliwe, żeby on chciał…
Przełknął ciężko ślinę, zastanawiając się, jakie grzechy musiał popełnić w swoim poprzednim życiu i co takiego teraz w sobie ma, że każdy chce go krzywdzić? Czy naprawdę wygląda na tak słabego? Czy ludzie widzą tylko jego niskie, chude ciało? A może to kara za to, że nie umarł mając rok? Może jego przeznaczeniem było zginąć tamtego cholernego dnia, razem z przybranymi rodzicami?
Otrząsnął się dopiero w chwili, gry poczuł, jak Dredd rozpina guziki jego spodni. Po raz kolejny spróbował się wyrwać, w desperacji nawet krzyknął, wzywając pomocy. Słyszał, jak echo niesie jego głos, ale nie sądził, żeby w budynku został jeszcze ktoś poza nimi.
— Nie wyrywaj się i nie krzycz — warknął starszy, przyciskając go mocniej do ściany. — Mogę to zrobić tak, że nawet jeśli ci się nie spodoba, to nie będziesz szczególnie mocno cierpiał, albo tak, że w trakcie zemdlejesz z bólu — wysyczał, a Harry wciągnął głęboko powietrze, starając się uspokoić.
Nie mógł mu na to pozwolić. To było obrzydliwe. Był fecetem, zdrowym, heteroseksualnym nastolatkiem, który nie potrzebował w swoim życiu więcej problemów. A to, co chciał zrobić z nim Dredd, jawiło mu się teraz jako jeden wielki problem. I jakim cudem on oczekiwał od niego, że nie będzie walczył? To było chore. Nie był gejem, i nawet jeżeli ktoś mógł mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości, to taka była właśnie prawda. I nie pozwoli, żeby jakiś idiota go przeleciał tylko dlatego, że wydaje mu się, że jest od niego silniejszy.
— Puszczaj, skurwielu! — krzyknął znowu, szarpiąc się jeszcze silniej niż wcześniej.
Nie pozwoli się poniżyć. Nie pozwoli się obedrzeć z resztek godności.
— Słuchaj, szczeniaku — burknął Dredd, jednym, szybkim ruchem zsuwając jego spodnie razem z bokserkami tuż pod linię pośladków. — Nie będzie mi taka przybłęda mówić, co mam robić.
Harry przełknął ślinę, czując, że zbiera mu się na wymioty.
Merlinie, jeśli on to zrobi…
Dredd ponownie przeniósł dłoń na jego biodro, sunąc nią niespiesznie po każdej krzywiźnie tej części ciała, lekko wystającej kości, krągłości pośladka.
— Zostaw mnie — wyjęczał błagalnie Harry.
Już wiedział, że mu się nie wyrwie. Wiedział, że ten zrobi z nim, co tylko będzie chciał. Nie miał sił, żeby szarpać się z nim w nieskończoność. W ogóle nie miał już sił i nawet adrenalina nie pomagała. Zbyt mocno przeforsował swoje ciało na treningu, żeby to potrafiło jeszcze wydobyć z siebie jakieś zapasy energii. Ale kiedy poczuł, jak palce chłopaka zaciskają się na jego pośladku, jak jeden z nich prześlizguje się pomiędzy nimi, nie potrafił nie zareagować. Uciekł biodrami do przodu i zaczął się szamotać, za wszelką cenę starając się oswobodzić ręce. Tyle by mu wystarczyło. Mógłby stąd uciec i nigdy więcej nie pojawić się na treningu. Trudno, ojciec byłby wściekły, ale przynajmniej nie musiałby się martwić, bo wiedział, że Dredd nie poprzestałby na tym jednym razie. Dla Harry’ego ta chwila była już wystarczająco poniżająca, naprawdę nie chciał doczekać ciągu dalszego.
— Przestań — syknął starszy chłopak, odnajdując opuszkami jego anus i wkładając w niego brutalnie dwa palce.
Poczuł, jak mięśnie zaciskają się wokół nich w jakimś szalonym rytmie i usłyszał krzyk bólu z przodu. O, tak. To musiało boleć, ale przecież proponował mu, że będzie delikatniejszy. Miał się tylko zamknąć. Miał się nie ruszać, poddać mu. Przecież oczywistym było, że nie ma z nim najmniejszych szans. Nie przy swoim wzroście i budowie ciała. Może byłoby inaczej, gdyby Dredd nie przyparł go do ściany, nie unieruchomił jego rąk.
Harry sapał głośno, nawet nie próbując unormować oddechu. Czuł cholerny, promieniujący ból z miejsca, w którym tkwiły dwa palce jego agresora. Z miejsca, do którego nigdy nie zamierzał nic wkładać. Poczuł jak jakaś pojedyncza łza spłynęła mu po policzku, ale nawet nie miał sił się nią przejąć. Po głowie kołatała mu się tylko jedna myśl. Nawet nie chciał sobie wyobrażać tego bólu, kiedy chłopak postanowi zastąpić palce swoim penisem. Spróbował się szarpnąć, ale to wywołało tylko większą agresję ze strony napastnika. Rozsunął jego nogi kolanem, pozwalając wcześniej spodniom opaść do kostek. Równie brutalnie, co chwilę temu wkładał, teraz wyciągnął palce z wnętrza Gryfona i pospiesznie rozpiął własny rozporek.
— Nie przypuszczałem, że będziesz aż taki delikatny — mruknął prześmiewczo, przyglądając się zakrwawionej lekko dłoni. Wytarł ją szybko w bokserki Harry’ego.
Kątem oka zarejestrował jeszcze ślady po pasie na udach. A przynajmniej tak mu się wydawało, że to pas. Wyglądały na świeże, bo wciąż były lekko czerwone. Przez myśl przeszło mu, że skoro chłopak był w stanie biegać cały mecz z takimi obrażeniami, to musi być przyzwyczajony do takiego traktowania.
— A może ty lubisz, jak inni są wobec ciebie brutalni? Co, Snape? — szepnął mu do ucha, przesuwając penisem kilkakrotnie pomiędzy jego pośladkami. — Lubisz być poniżany — wymruczał i dotknął kilku szerszych śladów na lewym udzie. — Lubisz być traktowany jak gówno — dodał, naciskając silnie na wielki, bordowy siniak na jego biodrze, który jeszcze niedawno był ukryty pod bielizną.
Harry zaklął głośno, starając się odsunąć od Dredda. Miał mroczki przed oczyma i czuł, że jego wściekłość rośnie z każdą chwilą. W tej chwili nienawidził tego chłopaka niemal tak mocno, jak Voldemorta. Może nawet bardziej. Kiedy poczuł, jak Dredd rozchyla jego pośladki i przyciska swoją erekcję do jego wejścia, coś w nim wybuchło. Czuł, jakby miał się rozpaść na tysiące kawałeczków, jakby coś rozrywało go od środka.
— Nie! — krzyknął desperacko. — Nie pozwolę na to — warknął jeszcze, mając świadomość, że jego magia buzuje w nim niebezpiecznie, chcąc się wyrwać z jego ciała.
Dredd pchnął lekko do przodu, przebijając się zaledwie milimetry przez zaciśnięty pierścień mięśni, by po chwili krzyknąć głośno, czując, że coś jest nie tak, że jakaś siła odrzuca go od dzieciaka. W następnym momencie zarejestrował, że znajduje się po drugiej stronie małej szatni, z jego głowy spływa pojedyncza strużka krwi, a ciało z całą pewnością będzie miało na sobie kilka pokaźnych siniaków po tym, jak z impetem uderzyło w ścianę. Otworzył w zdziwieniu usta, nie rozumiejąc co się wydarzyło, ale gdy tylko uniósł lekko głowę i spojrzał na Harry’ego, skulił się nieco w sobie. Chłopak miał wściekłą minę, stał do niego przodem z podciągniętymi już bokserkami i wyglądał jakby emanował jakąś dziką energią. Dredd z narastającym przerażeniem zauważył, że kilka podwieszanych lamp migocze, jakby w pobliżu były jakieś wyładowania elektryczne. Co chwilę włączały się także natryski, a dwie umywali, które wisiały najbliżej Harry’ego rozpadły się w drobny mak. Przełknął ślinę, patrząc na ten niezwykły pokaz i nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Wyglądało na to, że odkrył tajemnicę tego, dlaczego chłopak czuje się silny, mimo, że wcale na takiego nie wygląda.
— Harry? — Obaj odwrócili wzrok w stronę wyjścia na boisko.
W drzwiach stał Oasis, patrząc pomiędzy nimi zaniepokojony. Wrócił tu, bo martwiło go, że ten tak długo nie wychodzi. Nie dostrzegł też nigdzie Dredda, a obawiając się, że ten zechce zrobić coś złego, postanowił to sprawdzić. Stanął w drzwiach, kiedy starszy chłopak zaczął wsuwać się w Harry’ego, ale zanim zdążył zareagować, Dredd wylądował po drugiej stronie szatni. Przełknął głośno ślinę, kiedy na jego widok Harry zmrużył groźnie oczy, a światła zaczęły migotać tak szybko, że kilka żarówek wybuchło z głośnym hukiem. Mimo to, Oasis spokojnie podszedł do niego i stanął naprzeciwko, kładąc mu miękko dłoń na ramieniu. Nie był dobry w takich sprawach, ale wiedział, że należy stąd szybko zwiewać.
— Nie dotykaj mnie — wysyczał Harry, strącając jego rękę.
Chłopak skinął krótko, odsuwając się o krok i dając Gryfonowi trochę niezbędnej przestrzeni.
— Chodźmy stąd — poprosił.


2 komentarze:


  1. Pięknie opisany trening piłki nożnej treningi, wg mnie opisy meczy (czy to quiddicha czy piłki nożnej) zwykle wieją nudą, a twój czytałam z zaskakującą ciekawością i nawet jednego słówka nie opuściłam - zwykle przeglądam tylko do momentu w którym jest napisane, kto wygrał), także tu jest pierwszy plus.
    Poza tym scenka molestowania bardzo szczegółowo opisana, zarówno yyy... graficznie jak i uczuciowo, tak, że można sobie to dobrze wszystko wyobrazić. Biedny Harry... Dredd, ty brutalu! Jak mogłeś!:D

    Oczywiście twe umiejętności pisarskie są doprowadzone niemalże do perfekcji i nie ma najmniejszych wątpliwości co do powodu, dla którego autorka tego super fanfiction, korzysta z twojej pomocy by jej dzieło stało się wybitne :P


    Jedyny zarzut jaki mogę mieć to "Już się skończyło! za krótko! Chcę więcej!

    Pozdrawaiam,

    (Komentarz byc może nie do końca obiektywny, ale płynący z serca)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    cudowne, tekst naprawdę świetny, Harry w końcu uwolnił całą swoją magię, choć chciałabym wiedzieć co dalej…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń