Cześć!
To taki mały prezent świąteczny ode mnie. miałam, co prawda, w planie napisanie czegoś jeszcze, ale nie wiem, czy zdążę. I ta część jest bardziej obyczajówką niż czymkolwiek innym. miłego czytania!
Tytuł: Boże Narodzenie
Autor: justusia7850
Beta: nb
Pairing: Harry Potter/Emmett Cullen
Raiting: +16
Ostrzeżenia: crossower HP/Zmierzch, dodatek/kontynuacja Rejsu 1 i Rejsu 2 oraz Mikołajek
Wszystkie postacie należą do J.K.R. oraz S.M., a ja nie czerpię z tego opowiadania żadnych korzyści.
Autor: justusia7850
Beta: nb
Pairing: Harry Potter/Emmett Cullen
Raiting: +16
Ostrzeżenia: crossower HP/Zmierzch, dodatek/kontynuacja Rejsu 1 i Rejsu 2 oraz Mikołajek
Wszystkie postacie należą do J.K.R. oraz S.M., a ja nie czerpię z tego opowiadania żadnych korzyści.
Harry siedział w swoich komnatach, zdecydowanie niezadowolony
z życia. Bo, cholera jasna, w ciągu zaledwie kilkunastu dni zmieniło ono swój
kierunek tak drastycznie, że nawet przez moment zastanawiał się, czy nie
wyobraził sobie tego wszystkiego, co wydarzyło się od sierpnia. Pociągnął spory
łyk ze swojej szklanki, patrząc błagalnie na Teodora, ale ten tylko kręcił
głową, nie odzywając się od dłuższego czasu.
Był piątek, i choć Wigilia Bożego Narodzenia przypadała
dopiero na poniedziałek, większość uczniów Hogwartu już dziś opuściła mury
zamku. I, nie ma co się oszukiwać, wszyscy nauczyciele byli im za to wdzięczni.
Oczywiście zostało kilka osób, ale była to taka garstka, że do opieki nad nimi
wystarczyła opiekunka Puchonów, która zresztą zgłosiła się na ochotnika jeszcze
we wrześniu. I to z jednej strony było naprawdę miłe, ale z drugiej Potter
pragnął mieć dobrą wymówkę, albo chociaż taką co do której, nawet jeśli nikt
inny by w nią nie wierzył, on sam miałby przekonanie. Niestety Minerva dała mu
jasno znać, że nie, nie potrzebuje go w święta i Harry przez moment miał ochotę
rzucić na nią jakieś paskudne zaklęcie.
— Wszystko się spieprzyło — mruknął ponuro, w ogóle nie
żałując sobie alkoholu, opróżniając szklankę kilkoma małymi, szybkimi łykami.
— Nic się samo nie spieprzyło — sprostował Nott. Pili po
równo, więc nie czuł się wyjątkowo trzeźwy, choć miał wrażenie, że i tak
wyglądał dużo lepiej niż Potter. Co właściwie powinno być oczywiste. — Ty to
zrobiłeś, nie przyjmując prezentu od Cullena.
Harry naburmuszył się, niczym pięciolatek i przez sekundę
patrzył na Teo z rozżaleniem, po chwili jednak zagryzł zęby i odwrócił wzrok,
zatrzymując go na małym ogniu w kominku.
— Wiesz, że nie mogłem go przyjąć — warknął, czując
kiełkującą powoli złość, bo przerabiali już ten temat wielokrotnie i
przedstawianie Ślizgonowi za każdym razem tych samych argumentów było
irytujące. I niewystarczające, bo Nott zawsze zbywał je kilkoma ciętymi
słowami, zmuszając go do przeanalizowania problemu raz jeszcze i do ponownego
rozważenia propozycji wampira. A Harry bał się, że jeśli pomyśli o tym jeszcze
kilkukrotnie, to w końcu, zamiast zastanawiać się nad odpowiednim sposobem
przeproszenia Emmetta, zacznie myśleć nad tym, jak uciec z Hogwartu, zanim jego
facet, bo miał nadzieję, że wciąż może go tak nazywać, wróci po swojej
krótkiej, świątecznej przerwie.
— Niby dlaczego? — zapytał Teo i w jego głosie zaczynały
pobrzmiewać nuty rozdrażnienia. Naprawdę przerabiali to już wielokrotnie. —
Chyba, że chodzi ci tylko o seks — powiedział nagle, trzeźwiej patrząc na
Harry’ego, analizując przez moment jego reakcję, wiedząc doskonale, że nie ma
racji. Może i na początku, kiedy ci dwaj się poznali, chodziło tylko o to, ale
dla wnikliwego obserwatora nie było wątpliwości, że teraz ten związek to było
zdecydowanie coś więcej.
Harry przez chwilę starał się zdusić złość, która pojawiła
się niespodziewanie, a którą miał ochotę wykrzyczeć Nottowi w twarz. Bo
przecież wcale nie chodziło o seks! A przynajmniej nie tylko o to. Chodziło o
uśmiech i całą ekspresję, która pojawiała się na twarzy jego partnera, chodziło
o jego sposób bycia, poczucie humoru, o reakcje, dystans do samego siebie i odwagę.
O siłę charakteru, którą Potter szczerze podziwiał. Ale były też mniejsze
rzeczy, będące jednocześnie tak cholernie istotnymi, że momentami stanowiły
sedno tego wszystkiego, co działo się między nimi. Kawa w sobotnie poranki,
czasami przyniesiona do łóżka, innym razem czekająca w salonie. Niedzielne
obiady, które jadali w mugolskich restauracjach, seanse filmowe, które
urządzali od czasu do czasu. Fakt zasypiania i budzenia się w czyichś
objęciach, co z tego, że zimnych? Harry pierwszy raz czuł się w ten sposób i
naprawdę mu się podobało. Po prostu to wszystko działo się za szybko, bo jak
Emmett sobie wyobrażał ich rodzinne spotkanie?
— Znowu to wszystko bez sensu analizujesz — wytknął mu Teo,
wznosząc oczy do sufitu, zastanawiając się mimowolnie, jak im się udało wygrać
wojnę, skoro ich Wybraniec nie potrafił podejmować decyzji.
— Och, przestań — warknął w końcu Harry, chyba chcąc mieć już
święty spokój, po cichu marząc, żeby był początek stycznia. — Liczyłem na jakąś
konkretną pomoc, ale właściwie czego ja się spodziewałem po cholernym
Ślizgonie, przyjacielu Malfoya i drugim w kolejności pupilku starego nietoperza?
Przecież to wy analizujecie bez przerwy wszystko; nie mógłbyś podać mi jakichś
prawdopodobnych scenariuszy? Ja nawet nie umiem sobie wyobrazić, co się stanie,
kiedy on wróci, a jeśli…
— Potter, zamknij się, do cholery! — niemal krzyknął Nott,
wstając, kiedy jeszcze Harry obrażał jego Dom. Patrzył na niego ze złością
graniczącą z wściekłością, bo naprawdę miał wrażenie, że przez ostatnie
tygodnie nie robił nic innego poza wysłuchiwaniem żalów pieprzonego Gryfona.
Harry zamknął usta, zdziwiony jego wybuchem, nieprzyzwyczajony
do tego, żeby chłopak podnosił głos, i wpatrywał się w niego z czymś dziwnym w
oczach. Teodor nie wiedział czy to był strach czy fascynacja, ale wiedział, że
zaczyna znikać ze spojrzenia Pottera, a on sam przygotowuje się do kolejnego
wybuchu, po którym nastąpi fala przeprosin, a później wrócą do fazy pierwszej –
lamentu nad głupotą Wybrańca, jak już zaczął o tym myśleć Ślizgon.
W kilku krokach pokonał odległość, która dzieliła go od
Harry’ego, stając ostatecznie tuż przed nim, stykając się z nim niemal i mając
świadomość, że gospodarz czuje się osaczony.
Potter wstrzymał oddech, na sekundę rozszerzając źrenice i
nieruchomiejąc automatycznie. Skarcił się w myślach za to, bo taka reakcja, co
prawda, była czasami konieczna, ale wtedy gdy stawał przed Emmettem. I to tylko
w momentach, kiedy ten akurat był wyjątkowo wzburzony, twierdząc przy tym, że
jeszcze nigdy nikt nie działał na niego tak destrukcyjnie, jak Harry. Odetchnął
cicho, nie spuszczając wzroku z przyjaciela, bo ewidentnie ich relacje były
teraz właśnie takie, zastanawiając się, co Nott planuje.
— Co robisz? — ledwo wykrztusił, kiedy Ślizgon przysunął się
jeszcze bliżej, podnosząc dłoń i wyciągając z zaciśniętych palców Pottera
ogrzane szkło.
Odstawił naczynie na kominek, ponownie robiąc krok do przodu
i Harry niemal stopił się z czerwonymi, przyjemnie nagrzanymi cegłami. Jeszcze
nie widział Notta takiego… pewnego. To chyba było najlepsze słowo, chociaż na
pewno nie oddawało tego, co Potter czuł. Wiedział w którym momencie jego oddech
przyspieszył i wiedział, że ma to związek z poczerniałymi oczami Ślizgona, z
siłą i jednocześnie spokojem, którymi wręcz emanował. Wszystko w nim krzyczało,
żeby się bronił, uciekał, wyciągnął różdżkę, ale Harry był w stanie jedynie
stać, czując przechodzące po jego ciele niepokojące dreszcze i czekać na
kolejny krok. I wiedział, że ten krok nie należy do niego, że nie wolno mu go
wykonać. Nie sądził, co prawda, żeby sprzeciwienie się temu niememu zakazowi
niosło za sobą jakieś konsekwencje, jednak zarówno jego mózg, jak i reszta
ciała wyraźnie czekała na dalsze poczynania Teo.
Ten zresztą przyglądał się Potterowi z coraz większym
zdziwieniem. Zakładał wcześniej, że nie będzie musiał posuwać się aż tak
daleko, ale najwyraźniej był zbyt przekonujący w swojej roli, bo Harry może i
nie reagował na niego tak samo, jak na Emmetta, ale jednak wyglądał, jakby w
tej chwili miał mu pozwolić na bardzo dużo. Pod warunkiem, że Teo nadal utrzyma
tę autorytatywną postawę, twardy ton i stanowcze spojrzenie. Nie było co do tego
wątpliwości, bo, jak sobie uświadomił, Potter po prostu był uległy do szpiku
kości i Nott po raz kolejny tego wieczoru, zastanowił się, jakim–pieprzonym–cudem
udało mu się wygrać wojnę!
Harry oddychał coraz bardziej nierówno, jego dłonie były
spocone, a widok Teodora, który właśnie kolanem rozsunął jego stopy, wpasowując
między nie nogę i unosząc ją, żeby potrzeć jego krocze, wprawiał go w jakiś
dziwny stan zawieszenia. Bo, cholera, niby kojarzyło mu się to dobrze, zaczynał
mu nawet stawać, a choć wypity dzisiaj alkohol tłumił tę bardziej racjonalną
część jego umysłu, to jednak wiedział, że coś było nie tak. I nie chodziło
nawet o to, że to nie Emmett. Po prostu… Nie, nie rozumiał tego. Może to była
kwestia zaufania.
Nott wykrzywił usta w parodii uśmiechu i pochylił się nad
Harrym, wyciskając na jego wargach pocałunek. Szybko go pogłębił, przyciskając
odrobinę mniejsze ciało mocniej do ozdobnego wzoru, mimowolnie zastanawiając
się, kiedy Potter zareaguje i czy tylko dostanie w pysk, czy będzie musiał przyjąć
jakąś klątwę. Zatrzymał się na sekundę, kiedy zamiast odepchnięcia, poczuł jak
jest całowany, jak Harry wczepia się palcami w jego włosy, przysuwając się
jeszcze bliżej, chociaż obaj wiedzieli, że to niemożliwe. Wypchnął biodra,
mimowolnie odczuwając podniecenie, zastanawiając się czy to się dzieje, bo
wypili za dużo czy wręcz przeciwnie. Naprawdę, zaczynając to, nie miał w
planach pieprzenia Złotego Chłopca i, cholera jasna, nic się nie zmieniło!
Położył dłoń na ramieniu Pottera, zaciskając na nim silnie palce i odwracając
go przodem do kominka.
Harry krzyknął, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu
sprawy, a po chwili poczuł, jak Teo przyciska się do jego pleców i pośladków,
jak porusza biodrami, niemal wbijając go w ścianę (a przecież obaj mieli
ubrania!), dotyka chaotycznie jego żeber i biodra, nie poluzowując jednocześnie
uchwytu na barku. Czuł każdy ruch Notta, każde jego dotknięcie. I to było
naprawdę dobre, chociaż zupełnie się tego nie spodziewał. Jednocześnie
wiedział, że to, co robi Ślizgon jest złe na tak wielu poziomach, że nawet nie
powinien o tym myśleć.
— Rozumiem już czemu twój wampir tak chętnie zostaje w twoich
komnatach — zaczął Teodor, mając nadzieję chociaż słowami sprowokować Pottera. —
Masz całkiem przyjemne ciało — mruknął mu do ucha, przygryzając je i dotykając
go chaotycznie.
Jego dłonie ściskały teraz biodro i jędrny pośladek.
Rzeczywiście było coś w uległości Harry'ego, co musiało do niego przyciągać.
Inna sprawa, że ten nie zachowywał się tak w normalnych warunkach.
— I to, że pozwolisz mi teraz zrobić ze sobą wszystko, na co
tylko będę miał ochotę — kontynuował, czując jak ten drży przyparty do tego
cholernego kominka. Złapał go za przód spodni, drugą dłonią chwytając jego
szczękę, odwracając lekko w swoją stronę. Otarł się o niego kolejny raz,
warcząc: — Chcesz go najpierw possać, żeby łatwiej wchodził, czy mam cię
zerżnąć na sucho?
Harry przełknął ślinę, patrząc w oczy Notta i jego mózg się
coraz bardziej buntował. Wszystko było nie tak.
— Skoro Cullen dał sobie z tobą spokój, bo nie potrafiłeś
przyjąć jego prezentu, raczej nie będzie miał problemów, że zapewniłeś sobie
pod jego nieobecność dobre pieprzenie — dokończył, śmiejąc się nieprzyjemnie i
to chyba było to, bo Potter w końcu wyglądał, jakby przebudził się z jakiegoś
letargu.
Teodor miał jeszcze kilka rzeczy, które mógłby mu powiedzieć,
ale poczuł, jak Harry zaczyna się szarpać, choć znieruchomiał, kiedy nie udało
mu się wyrwać. I przez chwilę Nott nie rozumiał jego zachowania, będąc pewnym,
że w końcu dotarł do tego zakutego łba, aż nagle poczuł formującą się wokół
Pottera magię. I nawet nie zdążył się odsunąć, kiedy uderzył w niego jakiś
bezróżdżkowy czar, a może nawet czysta magia, nie wiedział.
Harry drżał, nadal stojąc przy kominku, teraz już odwrócony
od niego i wpatrywał się w Notta z taką furią, że ten przełknął niespokojnie ślinę.
Wyglądał przerażająco i do Teodora dotarło, że jaki by Potter nie był w
sypialni, wciąż był cholernie niebezpiecznym czarodziejem. Wziął głęboki oddech
i uśmiechnął się lekko, patrząc na niego przepraszająco.
— Czy teraz już możemy bukować bilety na samolot, czy może
jesteś tak potężny, że teleportujesz nas obu do Stanów?
— Co? — zapytał Harry, nagle wyrywając się ze swojego stanu i
patrząc bez zrozumienia na drugiego mężczyznę.
— Dotarło do ciebie, że chcesz, żeby to Cullen cię tak
dotykał i, żeby to on szeptał ci sprośne słówka do ucha — mruknął Teo, krzywiąc
się nieco. Bolały go plecy. — I, że nie chcesz przez swoją głupotę go stracić —
dodał. — Czy więc możemy lecieć do Stanów? Nigdy tam nie byłem — wyjaśnił,
widząc niedowierzającą minę Harry'ego.
-I-I-I-
Zabukowali bilety na czwartą rano, co było kompletnie
niemożliwe, ale Potter nie pytał, jak Teodorowi udało się to zrobić. Po prostu
spakował trochę mugolskich ubrań, szczoteczkę do zębów i pelerynę niewidkę. Na
wszelki wypadek. Potem wszystko zmniejszył, powiadomił Minervę, że on i Nott
wrócą za kilka dni, po czym aportował się na lotnisko w Londynie. Teodor
pojawił się dziesięć minut później i aż świecił od zaklęć ochronnych.
Harry popatrzył na niego, jak na idiotę, nawet nie zadając
pytania, jedynie unosząc wysoko brew.
— No, co? — burknął ten. — Samoloty czasem spadają — dodał
wymownie, jakby był pewny, że samolot, którym oni będą lecieć, musi mieć jakiś
wypadek.
— Nie ważne — mruknął Potter, kręcąc głową z rozbawieniem. —
Zawsze możesz się wycofać.
— Nie ma mowy. Znając ciebie, pewnie byś wtedy zrezygnował,
albo gdzieś się zgubił — wytknął mu.
— Jakoś nigdy się nie zgubiłem, kiedy podróżowaliśmy po
przejęciu władzy przez Voldemorta.
— Ale wtedy miałeś Granger.
Harry pokręcił tylko głową, nic już nie odpowiadając,
podchodząc do bramki, do której zapraszali pasażerów ich lotu.
-I-I-I-
Teodor usnął po godzinie i nie obudził się dopóki nie
wylądowali w Seattle. Potter nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Z jednej
strony nie mógł omawiać z nim każdej męczącej go kwestii, z drugiej i tak
wszystko analizował w głowie. A to był długi lot.
— Musimy wynająć samochód — mruknął, kiedy znaleźli się już
na lotnisku. — Nie możemy się tam po prostu pojawić — wyjaśnił, kiedy Nott całą
swoją postawą pytał: dlaczego niby? — Bo nie wiemy, gdzie to tam jest.
Bo możemy wpaść na jakichś ludzi. Bo nie znamy punktów aportacyjnych w tym
kraju.
— Zrozumiałem — odparł i wyglądał na lekko wytrąconego z równowagi.
— Samochody mają wypadki jeszcze częściej.
Harry zaśmiał się cicho, podchodząc do informacji, skąd miła
pani skierowała ich dwa piętra niżej. Godzinę później wsiadali do białego
Mercedesa, którego wzięli tylko dlatego, że Teodor usłyszał, że jest najbezpieczniejszy.
— Nie miałem pojęcia, że masz taką paranoję — wytknął mu
Harry, kiedy jechali już autostradą w stronę Forks. Mercedes miał nawigację.
— To nie jest paranoja — jęknął Teodor, kiedy Potter pokonał
kolejny zakręt z jakąś przerażającą szybkością. Było mu niedobrze. — Od kiedy
niby potrafisz jeździć samochodem? — zapytał, musząc czymś zająć myśli. Na tej
drodze było mnóstwo zakrętów.
— Od dawna — odpowiedział Gryfon ze śmiechem, widząc, że
zbliżają się do Port Angeles. Miał wrażenie, że drogę z Seattle pokonali
wyjątkowo szybko.
— To mnie wcale nie uspokaja — burknął Nott, przewracając
oczyma. Odetchnął z ulgą, kiedy wjechali do miasta i Potter zwolnił co najmniej
o połowę. — Jak zamierzasz znaleźć Cullena?
— Zapytam? — odparł z drwiną. — Forks jest na tyle małe, że
na pewno ktoś nas poprowadzi.
Drugi mężczyzna mruknął tylko na zgodę, nie odzywając się
przez kolejne pół godziny. Miał wrażenie, że wszystko dookoła jest identyczne.
Od kiedy wyjechali z Seattle otaczały ich lasy, chociaż kiedy jeszcze byli na
autostradzie nie zwracał na to takiej uwagi.
— W tym miasteczku wszystko jest przy głównej drodze? —
zapytał z niedowierzaniem, kiedy już dojechali do Forks. Harry tylko wzruszył
ramionami. — Może znalezienie Cullena nie będzie jednak takie trudne.
— Nie wydaje mi się, żeby jego rodzina mieszkała w
miasteczku. Jeśli już to na obrzeżach. Albo gdzieś w lesie.
— Nie, oczywiście. Bo komu wystarczyłby widok zieleni sto
metrów od domu, trzeba to mieć tuż za drzwiami.
— Merlinie, nie wiedziałem, że jesteś taki zrzędliwy!
— To już wiesz — warknął Nott, rozglądając się dookoła w
poszukiwaniu jakichś ludzi. Niestety nie było tu żywej duszy.
— Zobacz, ktoś zaparkował pod sklepem, musi być otwarty, tam
zapytamy — odezwał się po chwili Harry. Ta mieścina naprawdę wyglądała na
wymarłą. — Myślisz, że gdzie są ci wszyscy ludzie?
— Może wampiry wyssały im krew — burknął prześmiewczo, ale
Potter nie wyglądał, jakby go to bawiło. — Daj spokój, przygotowują święta,
albo kupują prezenty w jakimś większym mieście. Tu nic nie ma przecież — dodał
zirytowany.
Harry postanowił go zignorować. Zapewne fakt, że nie było tu
wiele sprawił, że rodzina Emmetta tak chętnie się tu osiedliła. Niewielka
społeczność, możliwość ukrycia się, choć na pewno nie wtopienia w tłum.
Podejrzewał, że byli outsiderami, ale mieli siebie, więc to nie tak, że bardzo
im to przeszkadzało. Zatrzymał samochód i wyszli razem z Teodorem, podchodząc
do może dwudziestoletniego chłopaka, który właśnie wyciągał jakieś pudła z
terenówki.
— Może pomóc? — zapytał Teo, łapiąc wypadające rurki, kiedy
chłopak się potknął.
Był przystojny, choć jego uśmiech wyglądał na typowo
chłopięcy i Harry mimowolnie zastanowił się, jak to możliwe, że jedyne dwie
osoby, o których wie, że są z tych stron, potrafią się tak beztrosko uśmiechać.
On był zdenerwowany.
— Boże, dziękuję, mama by mnie zabiła, gdybym to powyginał —
powiedział niemal od razu, dopiero po chwili podnosząc wzrok i patrząc na
Notta.
Zastygł na chwilę, widząc przed sobą jego wysportowaną
sylwetkę, szerokie ramiona, osłonięte tylko cienką bluzą, długie nogi w
obcisłych dżinsach i łagodny wyraz twarzy. Aż poczuł, że się rumieni,
dyskretnie przełykając ślinę. Obaj Brytyjczycy udali, że niczego nie zauważyli.
— Do sklepu? — zapytał Teodor, wskazując głową na wejście i
ruszając za chłopakiem, kiedy ten skinął.
— Jeszcze raz dziękuję — mruknął, przyglądając się teraz
Harry'emu. — Zgubiliście się? — zapytał, ale zanim mu odpowiedzieli, zwrócił
się do kobiety za ladą: — Jestem, mamo. Są takie korki w Seattle, że nie dałem
rady przyjechać wcześniej.
— Ważne, że jesteś — odparła tylko kobieta, od razu
przenosząc wzrok na pozostałych mężczyzn. — Dzień dobry, jesteście znajomymi
Mike'a?
— Wygląda na to, że teraz już tak — powiedział uprzejmie
Harry. — Pracujemy z Emmettem Cullenem — dodał, widząc lekki szok na ich
twarzach i stresując się nieco, nie wiedząc, jak go odebrać. — Zaprosił nas na
święta, ale nie udało nam się przyjechać razem i mamy problem, żeby trafić do
domu jego rodziny. Nie wiecie może, jak tam dotrzeć?
Syn i matka wymienili zdziwione spojrzenia, ale oboje skinęli
głowami.
— Nie wiedziałem, że Emmett będzie na święta — mruknął Mike,
patrząc na nich z zastanowieniem. — Jesteście przyjaciółmi?
Zerknęli na siebie, porozumiewając się bez słów. Nie było
sensu, żeby wprowadzać ich w szczegóły, więc Potter jedynie przytaknął krótko.
— I tak chciałem odwiedzić Bellę — powiedział Mike, na powrót
zwracając się do matki. — Rozmawiałem z nią dzisiaj i mówiła, że ona i Edward
przyjechali do Forks. Może reszta też jest — dodał, wzruszając ramionami. — Dam
jej tylko znać, że będę dzisiaj — mruknął, wyciągając telefon i pisząc smsa. Po
ułamku sekundy przyszła odpowiedź. Uśmiechnął się, kręcąc głową, zastanawiając
się, jakim cudem w tak krótkim czasie wystukała tak długą wiadomość. — Poprowadzę
was — stwierdził na koniec, nie bardzo rozumiejąc zdziwienie, które malowało
się na ich twarzach. — Coś nie tak?
— Kim jest Bella?
— Moją przyjaciółką. Chodziłem z nią i Edwardem do liceum.
Wzięli ślub w zeszłym roku — wyjaśnił z uśmiechem.
Harry wpatrzył się w niego, mając wrażenie, że mówią o dwóch
różnych rodzinach. I ewidentnie coś tu nie pasowało.
— Na pewno mówimy o tym samym Emmecie? — zapytał Teodor,
dokładnie rozumiejąc napięcie Pottera.
Mike skinął głową, uśmiechając się szeroko.
— Tu nie ma innych Cullenów — wyjaśnił. — A Emmett jest
wielki, jakby godzinami pakował na siłowni — dodał ze śmiechem.
Wyszli wspólnie przed sklep, żegnając się jeszcze z matką
chłopaka i zmierzając do samochodu. Teodor nawet przez chwilę zastanawiał się,
czy nie wsiąść z Mikiem, ale ostatecznie Potter nie zabił go w drodze tutaj,
więc zrezygnował.
— Jakim cudem on się przyjaźni z wampirami? — odezwał się,
kiedy tylko ruszyli z niewielkiego parkingu.
Harry nie wiedział, ale zdał sobie sprawę, że w ogóle mało
wie o swoim partnerze. Niby rozmawiali ze sobą o wszystkim, ale jakoś Emmett
nie wspominał za dużo o swojej rodzinie. Z drugiej strony on sam nie mówił o
Dursley'ach, ale to jednak było coś innego, bo Emmett najwyraźniej kochał swoją
rodzinę, czego Harry, mimo najszczerszych chęci, nie mógłby przyznać.
-I-I-I-
Wyjazd z Forks nie zajął im dużo czasu i Harry doszedł do
wniosku, że to miasteczko jest naprawdę małe. Niestety potem nie było już tak
prosto, bo asfalt się skończył, a oni jechali jakąś leśną dróżką, którą jakimś
cudem Mike potrafił ich pokierować. Jak dla nich to wyglądało na conajwyżej
pieszy dukt, ale nie mieli nawet jak skontaktować się z chłopakiem.
Dopiero po jakichś dwudziestu minutach wjechali na obszerną
polanę i zobaczyli ogromny dom. Był piękny, subtelnie unowocześniany z biegiem
lat, co do tego nie było wątpliwości. Mike wysiadł pierwszy, nawet na nich nie
czekając, podchodząc do stojącej na ganku pary. Krótkim ruchem głowy przywitał
się z mężczyzną, a potem wziął w ramiona kobietę, uśmiechając się radośnie.
Było widać, że cieszy go to spotkanie.
Teodor i Harry podeszli do nich bez pośpiechu, dając im
możliwie wiele prywatności.
— Boże, Bella, jesteś jak lód, a wcale nie jest tak zimno —
mruknął, niemal się wzdrygając, kiedy już ją puścił. — Wejdźmy do domu.
Brytyjczycy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, bo te słowa
mogły oznaczać wszystko. Od tego, że chłopak ostrzegał wampiry przed dwójką
ludzi, nieznających ich sekretu, po fakt, że sam mógł go po prostu nie znać.
— To twoi przyjaciele, Mike? — zapytał wysoki blondyn. —
Jestem Edward, a to moja żona, Bella — dodał, przedstawiając się.
Mike, jakby dopiero sobie o nich przypomniał i uśmiechnął się
trochę przepraszająco do Edwarda, kręcąc jednocześnie głową.
— Znamy się od pół godziny — wyjaśnił, śmiejąc się cicho.
— Pracujemy z Emmettem — wtrącił Teodor, bo Potter
najwyraźniej nie był w stanie wypowiedzieć słowa, co zapewne było związane ze
zbliżającą się konfrontacją.
Wampiry wymieniły zdziwione spojrzenia, przyglądając się im
uważnie.
— Pracujecie z Emmettem w... tej szkole?— dopytała ciekawie
Bella, a kiedy oni skinęli, Mike sapnął głośno.
— Emmett uczy w szkole? — zdziwił się, ale nikt mu nie
odpowiedział.
— Nie ma go teraz — podjął za to Edward. — Jest... w lesie —
dodał, zerkając przelotnie na chłopaka, dając im jednocześnie pewność, że ten
nie wie o nich najważniejszego. — Nie mówił, że kogoś zaprosił — powiedział
jeszcze i z niedowierzaniem wpatrywał się w Harry'ego, słysząc jego myśli. Po
chwili przeniósł wzrok na Teodora, ale ten w przeciwieństwie do drugiego
mężczyzny zachował chociaż obojętną minę.
— Niepotrzebnie przylecieliśmy — powiedział Potter tak
zrezygnowanym głosem, że Nott warknął pod nosem, z zaskoczenia uderzając go w
głowę.
— Nie powiedział im, bo jak idiota nie przyjąłeś biletów, co
wcale nie znaczy, że nie chce cię widzieć — wytknął mu. — Możemy wejść? —
zapytał Edwarda. — Trochę tu zimno, nie spodziewałem się, że mieszkacie w tak
chłodnym regionie.
Ten skinął głową, otwierając drzwi i puszczając ich przodem.
Przedstawił ich reszcie rodziny, która także nie kryła zdziwienia ich
pojawieniem się, mimo, że wszyscy przyjęli ich ciepło.
— Emmett i Jasper powinni wrócić w przeciągu godziny,
jesteście głodni? — zwróciła się do nich Esme, ale Harry tylko pokręcił głową.
Jego żołądek był poskręcany z nerwów.
— Czy Rosalie też przyjechała? — zapytał Teo, rozglądając się
po wnętrzu domu. Było sterylnie czysto.
A to było najważniejsze pytanie, bo odpowiedź mogła zmienić
wszystko. Ale Harry i tak momentalnie się spiął, patrząc na Notta, jak na
wroga, mimo to, czekając na reakcję rodziny swojego partnera na wzmiankę o jego
byłej żonie. Edward ciągle patrzył na niego z czymś w rodzaju szoku i Potter
zaczął podejrzewać, że Emmett musiał mu powiedzieć o swoim romansie. Nie był
pewien, czy to dobrze.
— Rosalie nie kontaktuje się z nami od bardzo długiego czasu —
powiedział Carlisle i Potter mimowolnie odetchnął z ulgą, przyciągając tym
uwagę wszystkich oprócz Mike'a, który po prostu nie mógł tego usłyszeć.
— Muszę się przejść — mruknął Gryfon, odwracając się na
pięcie, mając potrzebę uciec od tych wszystkich spojrzeń.
Nie zdążył jednak zrobić dwóch kroków, kiedy frontowe drzwi
się otworzyły i w salonie rozbrzmiał nieco przytłumiony głos Emmetta.
— Jesteśmy — zawołał. — I nawet ktoś nas odwiedził — dodał,
wychodząc już z przedpokoju.
W następnej sekundzie zastygł bez ruchu, patrząc z
niedowierzaniem na Harry'ego, Notta zdawał się w ogóle nie zauważać. Stał tak
przez kilka chwil, wyczuwając napiętą atmosferę nie tylko między nimi, ale
także wśród członków swojej rodziny.
— Możemy porozmawiać? — zapytał cicho Potter i to wywołało w
końcu jakąś reakcję u jego faceta, choć jeśli spodziewał się radości, to
bardziej pomylić się nie mógł.
Emmett odwrócił się i po prostu wymaszerował z domu, nic
nikomu nie wyjaśniając. Jego zacięta mina mówiła sama za siebie i kiedy już
Harry ruszył za nim ze zrezygnowaniem, zatrzymał go na chwilę Jasper, szepcząc,
że da radę i, że będzie dobrze, bo Emmettowi zależy. Ten skinął krótko, wziął
głęboki wdech i nie patrząc na nikogo, wyszedł za swoim partnerem.
-I-I-I-
— Co tu robisz — zapytał Emmett, kiedy tylko stanęli przed
domem, ale Harry przełknął, niespokojnie odwracając się w stronę okien.
— Możemy skoczyć gdzieś, gdzie twoja rodzina nie będzie nas
słyszeć? — poprosił cicho, ale naprawdę zależało mu na odrobinie prywatności.
Emmett patrzył ma niego z czymś dziwnym w oczach, aż w końcu
skinął krótko, złapał go, przekładając sobie na plecy i ruszył biegiem w stronę
lasu. Potem Harry nie widział już nic, dla własnego bezpieczeństwa, zamykając
oczy.
Musieli odbiec na odpowiednią odległość, bo jego facet raptem
się zatrzymał, zsuwając go z siebie szybko choć delikatnie. Harry i tak tego
nienawidził. Musiał przez kilka minut brać uspokajające oddechy, żeby w ogóle
być w stanie się wyprostować.
— Wrócimy normalnie — wyjęczał i usłyszał radosny śmiech
Emmetta. Spojrzał mu w oczy, tak bardzo chcąc się przytulić, być bliżej. —
Przepraszam — powiedział z całą szczerością na jaką było go w tamtej chwili
stać. — Nie chciałem, żebyś poczuł się odepchnięty, ja po prostu nie byłem
gotowy na tę wizytę.
Wampir przyglądał mu się uważnie, będąc tak bardzo złym z
powodu jego odmowy. Zupełnie jej nie rozumiał, a Potter też nie bardzo potrafił
wyjaśnić swoją decyzję.
— A teraz już jesteś? — zapytał.
— Nie, bynajmniej — przyznał Harry, spuszczając wzrok. —
Jestem przerażony.
— Moja rodzina nic ci nie zrobi — warknął zirytowany, a
Potter utkwił w nim zaskoczone spojrzenie.
— Myślisz, że nie chciałem tu przylecieć, bo boję się twojej
rodziny? — zapytał z niedowierzaniem. — Nie boję się twojej rodziny —
powiedział pewnie. — Boję się ich reakcji. I zanim zaczniesz mówić, że mnie
zaakceptują... Boję się, jak zareagują na wieść, że ty układasz sobie życie z
mężczyzną, z czarodziejem, z człowiekiem, z kimś innym niż ich Rosalie. Boję
się, że to ciebie odrzucą, Emmett. Bo to tobie na nich zależy, ja ich nie znam.
Emmett przyglądał mu się intensywnie, starając się swoimi wyostrzonymi
zmysłami sprawdzić, czy mówi prawdę. Mówił z całą pewnością, ale to tylko wprawiało
go w większą złość, bo dowodziło, że przez ostatnie tygodnie nie rozmawiali ze
sobą z jakiegoś idiotycznego powodu, który tak naprawdę nawet nie istniał.
— Nie rozumiesz, prawda? — zapytał Potter i w jego głosie
były nutki paniki. — Nie pamiętam rodziny, która by mnie kochała. Oprócz
Syriusza, to mój ojciec chrzestny — wyjaśnił, bo nie pamiętał, czy kiedyś o nim
wspominał, ale oczy Emmetta zaświeciły, kiedy przypomniał sobie o scyzoryku. —
I, kiedy poszedłem do Hogwartu każdy, dosłownie każdy na mnie liczył. Na moją
wygraną lub klęskę, w zależności od swoich przekonań. I tak bardzo nie chciałem
nikogo zawieść. I tak bardzo bolało mnie każde odtrącenie. Przez przyjaciół,
kolegów, magiczny świat, w zależności od sytuacji i momentu w moim życiu. Nie wiem,
jakie relacje panują w twojej rodzinie. Nie wiem, jak bardzo jej członkowie
kochali Rosalie — szepnął, nie patrząc już na swojego faceta. Odwrócił się
tyłem, obserwując teraz jakiegoś ptaka, siedzącego na drzewie. — Jeżeli odtrącą
cię przeze mnie, jeżeli mnie przez to znienawidzisz... — urwał w pół zdania,
bojąc się skończyć. Zastanowił się przez chwilę, ale to chyba był odpowiedni
moment. Innego zresztą mogło już nie być. — Nigdy sobie tego nie
powiedzieliśmy, ale kocham cię, Emmett. Zmieniłeś tak dużo w moim życiu.
Zmieniłeś wszystko i nawet nie wiem, kiedy to się stało.
Stali tak jeszcze przez chwilę, każdy analizując te same
słowa i to samo wyznanie, aż nagle Harry poczuł, że jest trzymany w silnym
uścisku, że jego usta są całowane, a całe ciało drży, kiedy emocje zaczynają
opadać. W zamian pojawiły się inne. Radość i wdzięczność, i miłość, która była
cholernie dobra i cholernie nieplanowana. Chciałby zostać w tych ramionach, ale
wiedział, że będą musieli wrócić i, że on sam będzie musiał stawić czoła rodzinie,
która możliwe, że go zaakceptuje. Miał taką nadzieję.
-I-I-I-
— Jesteś zdenerwowany — rzucił Jasper, siadając obok Alice i
przyglądając się Nottowi.
Mężczyzna, który poszedł z Emmettem emanował jeszcze
silniejszymi emocjami. Zresztą sam Emmett był kłębkiem nerwów od kiedy tylko
wrócił z Anglii. Popadał w jakieś dziwne stany otępienia i apatii, ale przez
większość czasu był albo przygnębiony albo zirytowany. I Jasper czuł się z tym
wybitnie źle, bo ten nawet po rozstaniu z Rosalie się tak nie zachowywał. Nie
potrafił go rozgryźć aż do dzisiaj, bo kiedy Emmett stanął twarzą w twarz z
Harrym, wszystko jakby wskoczyło na swoje miejsce. Ich emocje były kompletnie
różne, ale za to idealnie się dopełniały.
— Oczywiście, że jestem — fuknął Teodor. — Leciałem tu przez
cholerny ocean a potem jechałem z Potterem kilkaset kilometrów. Zabiję ich,
jeśli się nie dogadają.
— Zrobią to — powiedziała Alice. Jej uśmiech był bardzo
delikatny, a spojrzenie dziwnie odległe.
— Skąd niby możesz to wiedzieć? — zapytał z jakąś złością.
— Ona wie — wtrącił Mike, odwracając na krótką chwilę
spojrzenie od Belli i patrząc na drugą wampirzycę. — Wiesz, Alice, prawda?
Zawsze wiedziałaś takie rzeczy. W szkole zastanawialiśmy się, czy nie jesteś
wróżką — dodał z cichym śmiechem, ale jakoś nikt nie potrafił mu zawtórować,
więc po chwili zamilkł, patrząc na nich przenikliwie.
Zastanowił się chwilę, ale teraz to było bardziej oczywiste
niż kiedykolwiek wcześniej. Pytanie brzmiało jedynie, czy w ogóle powinien o
tym wspominać. Bella była jednak jego przyjaciółką i naprawdę nie widział
powodów do obaw.
— Nie mówię tego, żeby któreś z was obrazić — zaczął od razu,
chcąc ich uspokoić. — Po prostu nie jesteście aż tak dyskretni, jak wam się
wydaje — podjął, ale ich miny wskazywały na to, że nie rozgrywa tego zbyt
dobrze. — Boże, brzemię fatalnie, wiem. Chodzi mi o to, że Alice zawsze
wiedziała takie rzeczy. O sprzeczkach, bójkach i miłostkach. Ale wiedziałaś
też, że trzeba się odsunąć, bo inaczej uderzy w ciebie piłka, mimo że stałaś do
niej tyłem, albo to, że ktoś jest totalnie nieprzygotowany do odpowiedzi, do
której został wywołany.
Przerwał na chwilę, drapiąc się po ramieniu, czując jakiś
irracjonalny niepokój, kiedy wszyscy byli tak bardzo na nim skupieni.
— Widzieliśmy to, Alice — przyznał. — Na początku nawet
trochę się z tego śmialiśmy — dodał ze wstydem, który Jasper tak łatwo wyłapał.
— Tak samo jak wiedzieliśmy, że kłótnie czy sprzeczki przy których był Jasper
kończyły się dużo szybciej niż te przy których go nie było.
I o ile, kiedy Mike mówił o Alice, Edward pomyślał, że to
możliwe, iż ktoś zauważył jej dziwne zachowanie, bo kiedy dziewczyna wpadała w
trans, czasami trudno było ją przywrócić do rzeczywistości w taki sposób, żeby
nikt tego nie zauważył, o tyle, kiedy okazało się jednak, że chłopak potrafił
zauważyć dużo więcej, to poczuł prawdziwy niepokój. Bo całkiem niespodziewanie
bezpieczeństwo jego rodziny mogło być zagrożone. A Mike nie widział jeszcze
Nessie i nie wiadomo było, czy nie połączy faktów, tak jak zrobił to Charlie. Właśnie
udowadniał im, jak dużo o nich wie.
— Edward raz nawiązał w rozmowie ze mną do czegoś, o czym
nikt nie wiedział — ciągnął uparcie Mike, trochę rozdarty. Do tej pory było mu
głupio. — Starałem się nawet sobie przypomnieć, czy ci tego jednak nie powiedziałem,
ale niby dlaczego bym miał? — zapytał z ironią, wpatrując się w wampira z jakąś
nieprzyjemną zaciętością. — Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, a nawet oni nie
wiedzieli.
Znowu zamilkł na krótką chwilę, przymykając oczy i nadal nie
wiedząc, czy to co chce zrobić to dobry pomysł, ale raczej było już za późno na
jakiekolwiek wahanie.
— Bella, jeżeli myślisz, że nie widzę, jak się zmieniłaś, to
musisz uważać mnie za idiotę — mruknął, patrząc na swoją przyjaciółkę z taką
przenikliwością, że ta przełknęła ślinę. Nott nie wiedział, czy to odruch, czy
faktyczny strach. — Wszyscy czytaliśmy te same legendy — przyznał, kompletnie
ich zaskakując. — Ale prawdopodobnie tylko ja słyszałem twoją rozmowę z
Jackobem — dodał.
W pomieszczeniu zapadła cisza, która była jeszcze bardziej
wymowna niż ta, która panowała tu do tej pory. Cullenowie siedzieli sztywno i
Mike miał wrażenie, że u żadnego z nich nie drga nawet jeden mięsień, nie
mrugnęła ani jedna powieka. Nawet klatki piersiowe przestały się unosić i
jedynie Teodor sprawiał, że salon nie wyglądał jak muzeum figur woskowych.
— Mogę rzucić Obliviate — powiedział Nott po
niewiadomo jak długiej chwili i to był ten moment, kiedy wszystko jakby na nowo
ruszyło.
Mike cofnął się odrobinę do tyłu, bo wcale nie musiał wiedzieć,
o czym mężczyzna mówi, żeby poczuć prawdziwy strach. Chyba zresztą pierwszy raz
od kiedy zaczął swoje wyznania.
— Nikomu nie powiem — szepnął i spojrzał z przerażeniem na
Bellę. — Nikomu nie powiem — powtórzył.
— Nikt ci nie uwierzy — warknął Edward, stając nagle
naprzeciwko niego. Mike krzyknął, odskakując natychmiast, ale zorientował się,
że nawet nie ma gdzie uciec. O tym, że nie ma jak przekonał się ułamek sekundy
wcześniej.
Nott zaśmiał się cicho, chociaż też przeoczył ruch wampira.
Nie było się zresztą co dziwić, był człowiekiem tak samo jak Mike. Nawet jeżeli
miał bardziej rozwinięty magiczny rdzeń.
Podszedł spokojnie do Mike'a i Edwarda, odgradzając ich od
siebie, chociaż nie sądził, żeby chłopak uważał go w tej chwili za mniejsze
zagrożenie niż wampira.
— On nic nikomu nie powie — powiedział stanowczo, ale po
chwili zwrócił się do dziewczyny, przez którą Mike w ogóle zaczął temat tego
kim są. Chociaż nic dosłownie nie zostało powiedziane. — Prawda, Alice?
Ta jednak pokręciła głową, nie znajdując odpowiedzi.
— Za dużo zmiennych. Na tę chwilę nie.
Edward zawarczał cicho i było w tym dźwięku coś takiego, że
Nott sam miał ochotę się wzdrygnąć. Przewrócił jednak tylko oczyma, posyłając
mu kpiący uśmiech.
— Przeżyłem gorsze rzeczy — powiedział spokojnie, myśląc o
wojnie, w której musiał walczyć.
Edward sapnął z niedowierzaniem i wyprostował się
natychmiast.
— Rzeczywiście przeżyłeś — odparł, zaciskając dłonie w pięści
i po chwili przenosząc wzrok na stojącego za Teodorem chłopaka. — Co
proponujesz?
Nott też odwrócił się, patrząc na Mike'a z zastanowieniem.
Nie wyglądał na kogoś, kto stanowi zagrożenie, a poza tym musiał znać sekret
Cullenów już od dłuższego czasu. I Edward miał rację, nikt by mu nie uwierzył,
więc Mike nikomu nie powie.
— Mogę rzucić Obliviate — powtórzył, wzruszając
ramionami. — To jednak wiąże się z
ryzykiem, bo nie mówimy o jednym wspomnieniu, a o całym ich szeregu. Nie wiem,
jak jego mózg odbierze tak dużą ingerencję — wyjaśnił. — Wydaje mi się zresztą,
że wystarczy zaklęcie milczenia, tylko trzeba je będzie trochę zmodyfikować —
dodał, myśląc o tym przez chwilę.
Zauważył, że Mike lekko się rozluźnił, co było niedorzeczne,
choć może bawiła go sama wzmianka o czarach.
— Dlaczego? — zapytał Edward. Chciał, żeby poczucie
bezpieczeństwa wróciło.
— Nigdy nie modyfikowałem zaklęć tak, żeby działały na
mugoli. Przynajmniej nie po to, żeby działały w ten sposób — dodał, czując
dziwne skrępowanie.
Nikogo tu nie powinno obchodzić, co robił, żeby w ogóle dożyć
do Ostatecznej Bitwy, ale to w jego głowie wciąż stanowiło duży problem.
Wiedział, że wszystko czego się dopuścił nie było powodowane jego własnymi
decyzjami, tak samo jak wiedział, że jego późniejsze czyny świadczą o dokonaniu
prawidłowego wyboru. Nie zmieniało to jednak nijak faktu, że zdążył w swoim
życiu zrobić wiele naprawdę złych rzeczy.
Uniósł głowę, dostrzegając wpatrującego się w niego Edwarda.
Nie trudno było rozpoznać wyraz pogardy na jego twarzy. Zanim jednak zdążył się
odezwać, wampir spojrzał na Jaspera, który najwyraźniej przekazał mu coś bez
słów, albo może wręcz przeciwnie, jeżeli wszystko to co sugerował Mike było
prawdą. Zauważył, jak Edward przymyka powieki, wyglądając przy tym, jakby
chłonął skądś spokój. I Nott nie był idiotą, żeby myśleć, że brał go z
powietrza, kiedy wampir wyraźnie koncentrował się na Jasperze. Słowa Mike'a
uderzyły go z pełną mocą.
— Mike ma rację, prawda? — zapytał zdziwiony tym, czego
właśnie był świadkiem. Emmett nie wykazywał jakichś specjalnych zdolności, ale
zapewne Potter mógłby powiedzieć coś więcej na ten temat. — Nie jesteście
zwykłymi wampirami, o których mówi się w naszym świecie?
Wszyscy spięli się po jego słowach, choć może było to raczej
wynikiem głośnego wdechu, który nagle wykonał stojący za nim chłopak. Dostrzegł
kilka niezadowolonych spojrzeń, ale postanowił to zignorować.
— To nie tak, że on wcześniej nie wiedział — burknął jednak
na swoją obronę.
Edward machnął ręką, zbywając na razie temat.
— Jak chcesz rzucić na niego zaklęcie, skoro go nie znasz? —
zapytał w zamian, patrząc na niego ciekawie.
— Musimy poczekać na Pottera — odparł, wzruszając ramionami. —
Razem zmodyfikujemy czar w taki sposób, żeby nie zostawił jakichś niepożądanych
efektów ubocznych — wyjaśnił.
Mike stał przy ścianie, słuchając tej rozmowy z rosnącym
strachem. Nie tego się spodziewał przywożąc tu nowopoznanych mężczyzn. Chciał
tylko spotkać się z Bellą i, cóż, odwdzięczyć się za pomoc, szczególnie, że
Teodor wyglądał naprawdę imponująco. Możliwość spędzenia z nim jeszcze kilku
godzin, nawet, jeśli miałby tylko obserwować, była pociągająca. I jak teraz o
tym pomyślał, zupełnie niepotrzebnie zaczynał temat swoich podejrzeń. Trzy lata
nic nikomu nie mówił i jakoś świat się nie zawalił. A teraz chcieli rzucić na
niego jakiś śmieszny czar. Nawet matka tego nie próbowała, mówiąc, że jego
magiczny rdzeń jest zbyt niestabilny. Dlatego zresztą opuściła swój świat, choć
jak chłopak wiedział, to nie do końca była prawda. Pamiętał, jak od zawsze
mawiała, że Salem jest za rogiem, jeżeli tylko się wie, które drzwi otworzyć;
zrozumienie o co jej chodziło było szokiem. Czasami spotykała się też ze swoimi
starymi przyjaciółmi, tak samo, jak korzystała z prostych zaklęć w domu. Mike
często jej tego zazdrościł, bo było to jednak coś cudownego. Każdy ruch jej
różdżki, każde wypowiedziane po łacinie słowo było jak bajka i długo nie mógł
uwierzyć w to co widzi. Zresztą dowiedział się dopiero niedawno, kiedy skończył
szkołę. Wcześniej rodzice bali się zdradzić mu cokolwiek. W sumie wcale im się
nie dziwił.
Uniósł głowę dostrzegając niedowierzające spojrzenie Edwarda
i uderzyło w niego, że właśnie zdradził swój sekret. Przynajmniej byli kwita,
pomyślał, na co wampir parsknął cicho i skinął głową. Dawał mu możliwość
powiedzenia wszystkiego samemu. Powiedzenia tego Belli, bo jeżeli już ktoś powinien
się tego dowiedzieć bezpośrednio od niego, to właśnie ona. Właściwie jedynie na
tym mu zależało; żeby jej nie stracić.
Edward pokręcił głową i zaśmiał się cicho, rozluźniając się
niemal całkowicie.
— Więc powiedz jej — mruknął z lekką kpiną, ale Mike nie
wyglądał jakby był na to gotowy. Wręcz przeciwnie, myślał tylko o tym, że to
zniszczy ich przyjaźń. — Jeżeli nie przeszkadza ci to, że Bella jest wampirem,
nie sądzę, żeby cokolwiek mogło ją zniszczyć — odpowiedział na jego myśli,
kompletnie przestając się hamować.
W salonie znowu nastąpiło jakieś przepięcie i znowu wszyscy
się spięli, ale oni prowadzili tę dziwną rozmowę, nie zwracając na nikogo
uwagi. Do Mike'a zresztą dotarło, jak bardzo jednak Edward wcześniej uważał,
skoro teraz najwyraźniej nie stanowiło dla niego żadnego problemu, odpowiadanie
na jego myśli, a nie słowa. Przez głowę przeleciało mu, że to musiało być
okropne dla Belli.
— Jej nigdy nie słyszałem — przyznał cicho, odwracając się do
swojej żony i patrząc na nią z uczuciem.
Nigdy nie miałem szans, pomyślał chłopak, widząc jak
ta odwzajemnia spojrzenie.
— Co wcale cię nie powstrzymywało — wytknął mu wampir i tym
razem to Mike się zaśmiał.
— Ale ty zazwyczaj byłeś obok, tak bardo irytujący i dający
mi do zrozumienia, że ona jest twoja — odparł szybko, ale bez żalu. To wszystko
było już za nimi. Zresztą dzisiaj, znając siebie lepiej, zapewne zwróciły uwagę
na Edwarda, a nie na Bellę.
Uniósł głowę, dostrzegając zdziwione spojrzenie wampira, ale
tylko wzruszył ramionami. Taka była prawda, co nie zmieniało faktu, że w tej
chwili jego spojrzenie skupiało się jednak na Teodorze. Edward uśmiechnął się z
kpiną, chyba mając zamiar coś o tym wspomnieć, więc Mike wziął głęboki wdech,
chcąc powiedzieć jedynie to, co najwyraźniej musiało zostać powiedziane, ale w
tym momencie drzwi domu się otworzyły i do środka weszli Harry z Emmettem.
Zatrzymali się przy samym wejściu, wyraźnie zaniepokojeni, patrząc na trzech
mężczyzn, którzy stali niemal w rogu, obserwowani przez resztę domowników.
— Zechcecie wyjaśnić? — zapytał Harry, unosząc do góry brew.
Jego ręka automatycznie zsunęła się w dół, dotykając ukrytej różdżki.
Mike zapatrzył się na nich, dostrzegając to, jak blisko
siebie stoją, jak dłoń Emmetta ociera się o biodro Harry'ego i jak od obu bije
jakaś radość, mimo niepokoju, który się pojawił.
— Potter — powiedział raptem Mike i spojrzał z zaskoczeniem
na drugiego czarodzieja. — Mówiłeś wcześniej o Potterze — dodał, a kiedy Nott
skinął głową, sapnął głośno. — Harry Potter, Boże, wiedziałem, że skądś cię znam.
Harry patrzył na niego bez zrozumienia, ale Mike, kiedy już
zaczął, nie potrafił skończyć. Tak samo było z poprzednim tematem.
— Jakim cudem znalazłeś się w Forks? — niedowierzał. — A
Emmett uczy w Hogwarcie? — zapytał zaskoczony, ale to było jedyne logiczne
wytłumaczenie. — Bo ta szkoła to Hogwart, prawda?
Nott automatycznie skinął, wymieniając z Potterem zaskoczone
spojrzenia.
— Mike? — odezwała się w końcu Bella, ale chłopak tylko
pokręcił głową. Świat właśnie udowadniał, że nadal stoi na głowie.
— Jesteś pieprzonym bohaterem — mruknął, nadal wpatrując się
w Harry'ego. — Nie mam pojęcia jakim cudem moja mama cię nie poznała. Chyba po
prostu fakt, że mógłbyś pojawić się na progu jej sklepu był zbyt abstrakcyjny,
żeby w ogóle wzięła go pod uwagę. — Pokręcił głową z niedowierzaniem, bo to się
nie mogło dziać naprawdę. — Uratowałeś cholerną Anglię, a może i cały świat —
kontynuował rozgorączkowany. — Boże, pewnie powinienem wziąć od ciebie
autograf, ale nie wiem komu bym się nim chwalił. Chociaż mama by mogła, jej
koleżanki na pewno...
— Mike! — warknął Edward, przerywając w końcu ten potok słów.
— Może byś im wyjaśnił — mruknął, wskazując dłonią głównie na Bellę.
Ta patrzyła na niego z konsternacją, ale właściwie wszyscy
inni też byli zaskoczeni. Te wszystkie słowa Mike'a, to co najwyraźniej
sugerował...
— Jesteś czarodziejem? — zapytała, bo to jej się nie mieściło
w głowie. Nie było żadnych przesłanek.
Chłopak skrzywił się lekko i pokręcił głową.
— Raczej charłakiem — wyjaśnił. — Przynajmniej według systematyki,
którą stosują brytyjscy czarodzieje. A ona nie jest zbyt dokładna — dodał,
zastanawiając się nad tym chwilę. — Moja mama mówi, że jestem magicznie
naznaczony. Cokolwiek miałoby to znaczyć. W każdym razie rzucanie na mnie
zaklęć nie jest podobno dobrym pomysłem — dodał, wciąż nie mogąc na dłużej
oderwać wzroku od Harry’ego.
Bella usiadła, najwyraźniej starając się przetworzyć
wszystkie zdobyte informacje, co było niedorzeczne, jak pomyślał Nott, bo tempo
w jakim działał wampirzy mózg było tak ogromne, że ona już to wszystko miała
przeanalizowane pod każdym kątem. Więc była to albo reakcja, która pozostała
jej z ludzkiego życia, które najwyraźniej zakończyło się całkiem niedawno, albo
była to poza, która miała uświadomić jej przyjacielowi, jak ważną informację na
nią zrzucił.
— Bella? — zaczął chłopak znowu niepewnie. — Dowiedziałem się
niedawno, poza tym… bałem się, chyba mi się nie dziwisz? Widziałem cię na
ślubie, a już kilka miesięcy później wyglądałaś jak jakaś elfia królowa od
Tolkiena! Nie wiedziałem ile ciebie w tobie zostało, jak dziwnie by to nie
brzmiało. To nie tak, że nie chciałem ci powiedzieć, ale ty nie pisnęłaś słowa
przez wszystkie lata naszej znajomości — dodał nagle zirytowany, bo to nie była
jego cholerna wina.
— Wtedy to nie był mój sekret — odparła.
— Och, a wydaje ci się, że ten sekret jest mój? — zakpił, na
co Bella zawstydziła się lekko, a przynajmniej takie można było odnieść
wrażenie.
Harry przeskakiwał wzrokiem pomiędzy rozmówcami, czasami
zatrzymując się dłużej na Teodorze, którego spojrzenie z kolei koncentrowało
się bardziej na Mike’u niż na kimkolwiek innym w pomieszczeniu. Uśmiechnął się
krzywo, dostrzegając to, jak mężczyzna taksuje go wzrokiem, jak słucha jego
wyjaśnień i popiera jego złość, kiedy Bella najwyraźniej starała się wywołać w
nim poczucie winy. Mimo wszystko był zaskoczony, że jego przyjaciel
zainteresował się charłakiem.
Emmett wyglądał początkowo na rozbawionego zastaną sytuacją, ale
teraz był już lekko poirytowany. Jak dobrze nie myślałby o swojej rodzinie, tak
jednak Harry zasiał w nim ziarna niepewności, tłumacząc swoje obawy. I to nawet
nie to, że obawiał się, że nie zaakceptują jego związku z facetem, chodziło o
Rosalie, bo jak bardzo Carlisle nie traktowałby go jak syna, tak jednak to
wampirzyca była tą, którą stworzył wcześniej. I to ona chciała jego, Emmetta, w
tej rodzinie. Wziął głębszy wdech i zrobił mały krok do przodu, łapiąc
Harry’ego pewniej w pasie.
Wzrok wszystkich skupił się na ich dwójce, chociaż niektórzy
nie mogli zdecydować, czy patrzyć na ich twarze, czy na to, jak bardzo są do
siebie przytuleni, a może na palce Emmetta, które w delikatnej pieszczocie
gładziły biodro Harry’ego.
— Chciałem przedstawić wam mojego partnera — powiedział
wampir cicho, choć pewnie i uchwycił wzrok Carlisle’a, który wydawał się tak
bardzo zawiedziony, że Emmett nie miał odwagi sprawdzać dalej.
Hej :*
OdpowiedzUsuńJak cieszę się, że wróciłaś! :) Jak zwykle nas nie zawiodłaś i treści jakie wrzucasz są wprost niesamowite :)
Whl, na którego kontynuację tak bardzo nalegałam jest świetne i wprost pożeram wszystkie części, uwielbiam ten trójkąt i nie mogę się doczekać kolejnych części, podejrzewam, że znowu będę Ci nabijać ilość odwiedzin bloga, wchodząc przynajmniej raz dziennie :p
Sokół nie wymaga mojego komentarza, wystarczy napisać, że jest świetny i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
A dzisiejszy tekst? Uwielbiam postać Teodora Notta, Twoje opowiadanie było pierwszym jakie przeczytałam z jego udziałem (na szczycie góry), a później czytałam z nim wszystko co się dało. Crossovery Zmierzch x Harry Potter, czytam tylko u Ciebie, bo tylko Ty potrafisz realnie oddać charaktery wszystkich postaci, a Harry'ego w Twoich tekstach po prostu uwielbiam! On mnie rozczula z tym swoim martwieniem się o wszystko, powiedziałabym wręcz, że jest z tym słodki, ale silny facet (ooo mam tutaj wyobrażenie jak on wygląda) nie jest w żadnym razie słodki. Fajnie, że wplotłaś motyw Belli i Eda, dużo informacji przekazałaś nam w tekście, a sposób jaki zakończyłaś zasugerował mi, że może być coś jeszcze.. Więc czekam na to z niecierpliwością, bo przecież nie może być, że Carlisle ich odrzuci :( dla niego liczy się przecież tylko szczęście jego dzieci, a jeśli Emmett jest szczęśliwy to co???
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!!!
Pozdrawiam i weny życzę :)
O, wow. Zrzuciłaś na nas niezłą bombę. Mike charłakiem, no proszę, podoba mi się. Zresztą samo to, że znał ich sekret, było dobrym pomysłem. W końcu faktycznie nie byli tacy dyskretni. Mimo wszystko najbardziej skupiłam się na Emmecie i końcówce, która wręcz zabolała. Rozumiem Carlisle'a, ponieważ niełatwo pogodzić się ze stratą córki, a co dopiero zastąpieniem jej, ale mam nadzieję, że jego ojcowska miłość do Emmetta zwycięży. Ogólnie bardzo podobają mi się twoje crossovery, więc pisz ich jak najwięcej! Brakuje ich na polskich blogach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, BellatriX
Świetne. Treść bardzo ciekawa i wciągająca. Mówie o całości. Tylko zastanawiam się, czy będzie ciąg dalszy. Ja przynajmniej bym chciała. BARDZO. Pozdrawiam Marta.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńtekst jest wspaniały, Harry miał wiele wątpliwości, bał się odrzucenia, bał się że rodzina Emetta odrzuci jego i właśnie Emmeta...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia