Witajcie!
Ostatnio brak mojej weny w stałych opowiadaniach sprawia, że piszę różne inne rzeczy, więc postanowiłam trochę Wam podrzucić. To crossover HP i Hawaii 5.0(jeśli nie oglądaliście to jest to specjalna jednostka na Hawajach, której przewodzi były SEAL Steve McGarrett, tyle wystarczy:P).
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, przewiduję pięć części:)
I bardzo dziękuję Caathy i Bellatrix, Wasze komentarze uskrzydlają! I nowym dzielnym komentującym, Izie, Adze i Basi - naprawdę dzięki dziewczyny! Cieszę się, że wciąż tak dużo ludzi tu wchodzi:*
Magia sprzątania 1/5
Tytuł: Magia sprzątania
Autor: justusia7850/Hiorin
Beta: nb
Pairing: Harry Potter/Steve McGarrett
Raiting: +16
Ostrzeżenia: crossower HP/Hawaii 5.0
Wszystkie postacie należą do J.K.R. oraz twórców serialu, a ja nie czerpię z
tego opowiadania żadnych korzyści.
Harry nie znosił swojego domu. Choć może chodziło o to, że nie znosił
panującego w nim bałaganu, nie był pewien. Irytowało go samo przebywanie
w miejscu, które z założenia powinno dawać mu wytchnienia i być jego
azylem. I kompletnie nie potrafił powiedzieć, dlaczego właśnie tak się
tu czuł, bo kupując go dziesięć lat temu, uważał że jest dla niego
idealnym miejscem do życia. A teraz miał prawie trzydzieści lat, ten
niewielki domek na obrzeżach mugolskiego Londynu i dość wszystkiego, od
swojej pracy po ten domek właśnie. A jeszcze nie tak dawno sądził, że ma
wszystko.
Rozstał się z Ginny wkrótce po tym, jak zeszli się zaraz
po wojnie. Ron i Hermiona śmiali się z nich, że są tymi ludźmi, którzy
nie potrafią bez siebie żyć i będą wracać do siebie wciąż i wciąż. I
bardzo możliwe, że tak by się właśnie stało, nawet jeszcze raz
spróbowali, ale wtedy okazało się, że Ginny dostała kontrakt w Harpiach i
to uzmysłowiło Harry'emu, że nie ma sensu być w związku z kimś, kto
ponad trzysta dni w roku spędza na zgrupowaniach i meczach. Za to sens
miały nadal przyjaźń i seks podczas tych kilkunastu dni, których
dziewczyna nie spędzała z drużyną.
Ich układ sprawdzał się przez
kilka ładnych lat i może nie mówili sobie kocham cię, ale Ginny miała u
Harry'ego specjalne miejsce na szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów i
kilka innych rzeczy, które i tak zmieściłyby się w torebce. Jednak
fakt, że nie musiała pamiętać o nich za każdym razem, sprawiał, że czuła
się w tym wszystkim tak dobrze. Harry też nie narzekał. Ginny była
piękna, wysportowana i mogła godzinami gadać o qudditchu. Naprawdę
niewiele więcej było mu potrzebne. A jednak, kiedy próbowali być razem,
za każdy razem coś nie grało. Aż w końcu, trzy lata temu, Harry wysłał
jej wiadomość, że podczas jej najbliższej wizyty w Londynie nie będą
mogli się spotkać. I, jeżeli wszystko pójdzie tak, jak na to liczy, nie
spotkają się już więcej. A przynajmniej nie na seks, bo jeżeli ma ochotę
tak po prostu go odwiedzić, to jego drzwi są otwarte, dodatkowa
sypialnia wolna, a jej rzeczy zabezpieczone odpowiednim zaklęciem.
Ginny
nie wiedziała ani, co o tym myśleć, ani tym bardziej jak się czuje z
tak postawioną sprawą. I oczywiście, w najbliższy wolny weekend,
aportowała się na rogu ulicy przy której mieszkał Harry. Przeszła wolnym
krokiem kilkadziesiąt metrów, pukając w końcu krótko do drzwi i po
prostu wchodząc do środka, bo jego zabezpieczenia nadal ją
przepuszczały. Rozejrzała się po domu, a kiedy nie znalazła swojego
przyjaciela, odrzuciła torbę w kąt salonu i, nie przebierając się ze
swojego sportowego stroju, poszła do kuchni zaparzyć herbatę. I ostatnim
czego się spodziewała to jakiś facet zachodzący ją od tyłu i
unieruchamiający mugolskimi sposobami. Nawet nie miała szansy sięgnąć po
różdżkę.
— Kim jesteś i co robisz w tym domu? — Usłyszała warknięcie
i aż się wzdrygnęła, ze zdziwieniem stwierdzając, że mimo ostrego tonu,
ten głos był wyjątkowo przyjemny.
— To ja powinnam pytać, kim jesteś
— odparła na tyle spokojnie, na ile była w stanie. — Jestem Ginny
Weasley, przyjaciółka Harry'ego — dodała i poczuła, że facet ją puszcza,
choć nie robi tego zbyt chętnie.
Odwróciła się do niego przodem,
przyglądając się uważnie kilku tatuażom na jego odsłoniętych ramionach.
Facet był duży, to mogła stwierdzić na pierwszy rzut oka. Był wysoki, z
pokaźnymi mięśniami i zaskakująco łagodnymi oczami. I wyglądał trochę
jak mugolska maszyna do zabijania, bo mimo opinającej górną część ciała
bokserki, jego spodnie miały niezliczoną ilość kieszeni i miała
wrażenie, że z jednej wystaje jakiś granat. Naoglądała się wystarczająco
dużo modyfikowanych przez Freda i Georga wersji, żeby teraz mieć jakieś
wątpliwości. No i pozostawał wciąż pistolet w jego dłoni, niby
opuszczony w dół, a jednak z pewnością naładowany i tylko czekający na
jeden jej zły ruch.
— Komandor porucznik Steve McGarrett —
przedstawił się w końcu, przyglądając się jej przy tym uważnie, ale ona
nie miała pojęcia, kim jest.
I to trochę bolało, bo współpracował z
grupą uderzeniową Pottera od dobrych kilku lat i o Ginewrze Weasley
wiedział prawie wszystko. I to nie dlatego, że znalazł cokolwiek w jej
aktach, to było niemożliwe, od kiedy ta była czarodziejką, a on
dowiedział się o magicznej społeczności. Przynajmniej wyjaśniło się,
dlaczego niektórzy ludzie nie istnieli w ich bazach. Tak czy inaczej,
jedyne czarodziejskie akta, które mógłby dostać to te, o które
poprosiłby Pottera, co też często robił, kiedy byli w kropce i szybko
okazywało się, że jego instynkt się nie mylił. Ale to oznaczało też, że
nie miał szans dostać akt jego byłej dziewczyny.
Kiedy jego dowódca
pierwszy raz poinformował go, że mają sprawę w Europie i będą ją
prowadzić wspólnie z Biurem Aurorów, nie miał pojęcia o co mu może
chodzić. Spodziewał się jakichś gryzipiórków w garniturach, którzy będą
jedynie przeszkadzać, ale słowem się nie odezwał. Jego grupa przyleciała
do Wielkiej Brytanii i to było miłe, że ten jeden raz nie musieli
zostać zrzuceni nad jakimś polem ryżowym, a mogli spokojnie wylądować na
wojskowym lotnisku. Mężczyzna, który ich odbierał nie wydawał się
przytłoczony obecnością dziewięciu SEAL, a Steve wiedział, że ich
postury, wygląd i zachowanie robiły wrażenie nawet na najtwardszych
skurczybykach. Potter podszedł od razu do niego, przedstawiając się i
informując go, że jest dowódcą jednostki, z którą przyjdzie im pracować.
Nie podał jednak swojego stopnia i Steve przez moment pomyślał, że
jakimś cudem ten jest wyższy od jego własnego, skoro, kiedy on się
przedstawiał, mężczyzna spojrzał na niego z uznaniem, ale jednak nie
zrobiło to na nim żadnego wrażenia. W ogóle chyba nic nie robiło na nim
wrażenia, był jak chodząca oaza spokoju i to trochę wyprowadzało Steve'a
z równowagi. Nie pamiętał, czy ktoś już tak na niego działał, ale fakt,
że facet ciągle powtarzał, że nie może mu powiedzieć dokąd go prowadzi,
nie pomagał.
Po krótkiej rozmowie Potter wydał kilka poleceń, każąc
rozlokować jego ludzi w jakimś miejscu, o tak skomplikowanej nazwie, że
Steve nawet nie próbował jej wymawiać, po czym wskazał mu dłonią
samochód, którym mieli dostać się gdzieś, gdzie w końcu powiedzą mu, o
co w tym wszystkim chodzi. Miał ochotę zamordować Joe, że niczego mu
jednak nie wyjaśnił. I miał wielką ochotę zaanektować sobie sportowe
audi, ale nawet nie znał natężenia ruchu w tym mieście, o innych
istotnych sprawach nie wspominając. Nie było sensu wkładać w akcję
więcej wysiłku niż ona rzeczywiście wymagała. Wsiadł do środka,
zdziwiony tym, jak wiele ma miejsca i, że jego długie nogi spokojnie się
mieszczą, mimo że na pewno nie powinny. Jeździł już tym modelem i to
była porażka, tu jednak musiały być wprowadzone jakieś spore
modyfikacje, bo czuł, że ma jeszcze sporo luzu.
— Mam nadzieję, że ci
wygodnie — zaczął wtedy Potter, przyglądając mu się z małym uśmiechem
triumfu, jakby to dzięki niemu audi było idealne dla Steve'a. — Nie mam
zbyt wielkiego pojęcia o wojskowych zabezpieczeniach, ale podejrzewam,
że fakt sprowadzenia SEAL do Brytanii, stawia tę sprawę dość wysoko w
hierarchii, a nie chciałem, żeby jakiś rządowy ignorant, dowiedział się o
co chodzi. Minister nasz i wasz jest poinformowany. To znaczy nie twój,
u ciebie wie dowódca, zresztą sam cię tu wysłał — zaplątał się trochę w
wyjaśnieniach i skrzywił lekko. — Merlinie, nienawidzę tego — jęknął.
Spojrzał
na Steve'a, który jedynie uniósł wyżej brew, nie komentując tego
bełkotu ani słowem. Te nie były mu za bardzo potrzebne. Wystarczyło
wyrażać się precyzyjnie i jak najkrócej, bo to pozwalało innym na pełne
zrozumienie, co chce się powiedzieć. A wszystko inne można było
przekazać gestami albo mimiką. I równie łatwo można było to wszystko
inne ukryć.
— Wybacz, że nie powiedziałem ci niczego na lotnisku,
ale macie teraz tak dobre nasłuchy i monitoring, że bałem się użyć
swoich sposobów do ich obejścia — wyjaśnił powoli, tym razem
zastanawiając się nad słowami. — Nie jesteś zbyt rozmowy, co? — zapytał
cicho i zaśmiał się nieco skrępowany, kiedy Steve po raz kolejny się nie
odezwał. — Kingsley kazał mi cię przywieźć do Ministerstwa, ale wiem,
że to tak bardzo zły pomysł — dodał tym razem bardziej do siebie.
— Potrafię rozmawiać z politykami — odparł mimo to Steve, ale Harry pokręcił tylko głową.
—
To zupełnie nie o to chodzi — powiedział, uśmiechając się lekko. — I
nie twierdziłem, że tego nie potrafisz — dodał, czekając na jakąś
reakcję, ale ewidentnie się przeliczył. Westchnął cicho, mając wrażenie,
że popada w paranoję, ale jego towarzysz był nieco przerażający. — A
Kingsley nie jest politykiem. Przynajmniej nie głównie — dodał. — Nie
ułatwiasz mi zadania, nie odzywając się słowem — warknął w końcu.
— Ludzie więcej zdradzają, kiedy są zdenerwowani — powiedział bezpośrednio i Harry nawet nie pomyślał, że to mógłby być żart.
— Nie jestem twoim wrogiem!
—
Nie mam pojęcia kim jesteś — odparł Steve prosto, wzruszając ramionami.
— Joe nie odezwał się słowem, gdzie mnie wysyła, ty odebrałeś mnie z
lotniska, ale nie podałeś nawet swojego stopnia, a do tego oddzieliłeś
mnie od moich ludzi — wyliczał. — Nie mam pojęcia kim jesteś — powtórzył
jeszcze raz, a Harry aż otworzył usta, chcąc najwyraźniej zaprzeczyć,
ale chyba nie potrafił.
— Czy jeżeli powiem, że będzie dzisiaj tylko
gorzej, wyskoczysz z samochodu? — zapytał, unosząc brew i Steve parsknął
śmiechem, ale pokręcił głową.
— Jeżeli chcesz mnie zabić, ucieknę.
Jeżeli zamierzasz mnie torturować, nie uda ci się wyciągnąć ze mnie
żadnych informacji. A później i tak ucieknę.
— Nie zamierzam ci nic
robić — odparł Harry, przewracając oczami. — Jestem aurorem drugiego
stopnia, dowódcą jednej z trzech grup uderzeniowych, które obecnie
funkcjonują w Wielkiej Brytanii. Przeszedłem szkolenia w Stanach i
Japonii, a sam szkoliłem młodszych aurorów w Akademiach na Bliskim
Wschodzie i w Rosji. Jestem najmłodszym aurorem o tak wysokim stopniu,
od kiedy ktoś ostatnio sprawdzał — wyjaśnił, pozwalając sobie na żart,
ale Steve nie był pod wrażeniem, więc Potter znowu cicho, odruchowo
poprawiając włosy. — Nasze stopnie są mniej więcej równe. Aurora
pierwszego stopnia znam obecnie tylko jednego – Shacklebolta. Reszta
zginęła dziesięć lat temu. I zabiję White'a, że słowem się nie odezwał,
że wyśle do mnie właśnie ciebie — warknął zły, już obmyślając plan, jak
zirytować starego drania.
I zanim Steve zdążył się zdziwić jego
słowami albo cokolwiek na nie odpowiedzieć, Potter wjechał w jakąś
wąską, zacienioną uliczkę, która na dodatek była ślepa i zamiast zwolnić
przyspieszył, jadąc prosto w stronę muru.
A chwilę później
wprowadził go w świat, którego Steve nigdy nie spodziewał się poznać. I,
mimo że minęły ponad dwa lata lata, nadal nie wiedział, czy cieszy się z
tej nowo nabytej wiedzy.
— Powiesz mi, co tu robisz? — zapytała
Ginny, wyrywając go z tych cholernych wspomnień i Steve właściwie nie
wiedział, jakim cudem odpłynął. Zapewne chodziło o wyczuwalny brak
zagrożenia z jej strony.
— Najwyraźniej się pakuję i jadę do hotelu,
skoro jednak przyjechałaś — odpowiedział jedynie, po czym odwrócił się
do niej tyłem i wyszedł z kuchni.
Kobieta stała jeszcze chwilę sama,
zupełnie nie rozumiejąc, co się właśnie stało, ale zaraz ruszyła w drogę
za Stevem, znajdując go w sypialni, którą niezliczoną ilość razy
dzieliła z Harrym. Zrozumienie przyszło nagle i niespodziewanie. I było
całkiem niechciane, choć do tego raczej by się nie przyznała. Nie miała
pojęcia, co mogłaby powiedzieć temu mężczyźnie, ale najważniejsze i tak
było to, że wcale nie chciała nic mówić. Patrzyła więc w ciszy, jak ten
się pakuje, a potem pozwoliła mu przepchnąć się obok siebie i wyjść z
domu.
I naprawdę nie spodziewała się, że Harry będzie na nią
wściekły. Liczyła, że porozmawiają, on jej wyjaśni kim był ten facet i
co robił w jego sypialni a potem ona, jak zwykle, wrzuci swoje rzeczy do
jego szafy. Zamiast tego zobaczyła jego zaskoczenie na swój widok i
jakiś niepokój, kiedy rozglądał się dookoła, najwyraźniej szukając tego
wielkiego, wytatuowanego mężczyzny. A później było tylko gorzej, bo
Ginny przyznała, że spotkała Steve'a i to był chyba błąd, bo Potter
połączył wszystko w oczywistą całość i wywrzeszczał jej, że właśnie
zniszczyła mu życie. A podobno byli przyjaciółmi.
Tak czy inaczej, od
tamtego dnia minęły trzy lata i to był czas, kiedy życie Harry'ego
składało się z pracy i jednonocnych przygód, na które pozwalał sobie
tylko od święta. Jedynym stałym punktem w jego życiu byli Ron i
Hermiona, ale przyjaźń ich trójki opierała się na czymś zupełnie innym
niż przyjaźń jego i Ginny.
.&.&.&.
Jego szafy
wypełnione były czarodziejskimi szatami i zwykłymi mugolskimi ubraniami.
Na półkach i na podłodze w salonie stało mnóstwo książek, część tych,
których potrzebował do pracy, część takich, które przeczytał kiedyś dla
swojej przyjemności. Ale większość leżała i czekała na jego dobry dzień,
na lepszy moment w jego życiu, na czas kiedy będzie miał chwilę
wytchnienia i przede wszystkim ochotę na sięgnięcie po jakąkolwiek
lekturę. Nie umiał sprzątać tego domu i chyba właśnie przez to
przebywanie w nim nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak powinno.
Czuł się przytłoczony za każdym razem, kiedy tu wracał i to na pewno nie
była dobra reklama wolnego czasu. A to wcale nie tak, że miał brudno,
pani Weasley nauczyła go chyba wszystkich możliwych zaklęć
sprzątających, których sama używała. I Harry stosował je z nabożną
czcią, ale to i tak nie miało znaczenia. Miał wrażenie, że wiecznie coś
tu jest nie tak i obawiał się, że było to związane z jego wspomnieniami.
A bardziej ze wspomnieniami jego nieudanych związków.
— Mam dla
ciebie prezent — powiedziała Hermiona, wchodząc do jego salonu przez
kominek i uśmiechając się szeroko. Harry nie miał pojęcia, skąd brała
się u niej ta radość, ale była czymś złym, szczególnie, że jeszcze kilka
godzin wcześniej wywaliła go ze swojego biura, nie mogąc słuchać jego
narzekania.
— Przydałby się skrzat domowy — mruknął ma tyle cicho,
żeby nie usłyszała. Naprawdę zastanawiał się nad sprowadzeniem do domu
jednego, ale perspektywa słuchania jej narzekania przez najbliższe lata
nie była tego warta.
— Coś mówiłeś? — zapytała podejrzliwie, ale
Harry zaprzeczył od razu, patrząc jak podaje mu jakąś niewielką książkę.
— Jest genialna — powiedziała dobitnie, kiedy Harry spojrzał na nią z
niedowierzaniem.
— Hermi — jęknął. — Mam całą masę książek do przeczytania. Jedna więcej nie zmieni mojego życia na lepsze.
—
Ta zmieni — powiedziała pewnie, wciskając mu ją w dłonie i nie
przyjmując żadnych usprawiedliwień. Przyjrzała mu się przez chwilę i z
cichym westchnieniem usiadła obok niego na kanapie. — Rozmawiałeś z
Ginny? — zapytała bez większego przekonania.
— Naprawdę musisz mnie o
to pytać? — Spojrzał na nią z irytacją, bo Ginny była ostatnią osobą, o
której chciałby teraz myśleć. — Widzieliśmy się ostatnio na święta i
nawet wymieniliśmy życzenia — dodał zgryźliwie.
Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową, bo uważała ich zachowanie za zwyczajnie głupie. I widziała tam winę obojga.
— A z tym mężczyzną? — spróbowała, chociaż do tej pory, ilekroć by nie pytała, Harry nie zdradzał o nim zbyt wiele.
Wiedziała,
że należał do jakiejś specjalnej wojskowej jednostki i, że początkowo
spotykali się tylko na seks. A kiedy postanowili to zmienić i spróbować,
mimo tak wielu przeciwności, być razem naprawdę, w to wszystko weszła
Ginny. Z rozwianymi rudymi włosami, w swoim stroju do quidditcha,
seksowna i pewna siebie. I facet chyba nie uwierzył, że będzie dla
Pottera jedyny, bo zanim ten wrócił do domu, wyleciał wojskowym
samolotem, Merlin wiedział gdzie. Jej przyjaciel niestety nie otrzymał
tego przywileju.
— Nie jestem w stanie znaleźć go od trzech lat —
przyznał z goryczą w głosie, bo tak naprawdę nigdy nie spodziewał się,
że nie będzie potrafił odnaleźć mugola. Nawet takiego, jakim był Steve
McGarrett.
— A szukasz go nadal? — zdziwiła się Hermiona, nie wierząc, że jej przyjaciel nadal o nim myśli.
Harry
prychnął cicho i sięgnął po swoją różdżkę, machając nią krótko i
odkrywając tablicę, która zajmowała całą lewą ścianę jego salonu. Była
oblepiona kolorowymi karteczkami i wycinkami z mugolskich gazet, a to
wszystko znajdowało się na ogromnej mapie Ziemi, na której było więcej
kolorowych pinezek niż na tych, które tworzył dla oficjalnych spraw o
najwyższym priorytecie. I naprawdę to nie było coś, co spodziewała się
zobaczyć.
— To tylko replika — wyjaśnił, wskazując dłonią mapę. —
Oryginał mam w pracy i, zanim zapytasz, jesteś jedyną osobą, której to
pokazałem. I niech tak zostanie.
Powoli skinęła głową, próbując
ogarnąć całość, ale nie było na to szans. Harry musiał poświęcać temu
mnóstwo czasu. Wstała, podchodząc bliżej i dotykając niebieskiej
pinezki. Ta zaświeciła lekko, a razem z nią podświetliły się wszystkie w
tym samym kolorze.
— Prześwietliłem jego życie od wstąpienia do
Akademii — powiedział cicho, patrząc uważnie na mapę i pinezki, zamiast
na przyjaciółkę. — Niebieskie oznaczają czas i miejsca, kiedy przebywał
na jakimś lotniskowcu.
Czasami był bliski poddania się, ale nawet
jeżeli Steve już by go nie chciał, to on miał potrzebę spotkania się z
nim, znalezienia go i powiedzenia, jak bardzo źle ten jeden raz ocenił
sytuację. Ale nie pogardziłby też nowym startem.
— Ostatnia
informacja, jaką udało mi się o nim odnaleźć to fakt, że dwa lata temu
dorwał groźnego terrorystę, Vicora Hesse’a. — Wstał z kanapy i wskazał
jej różdżką, o którą dokładnie pinezkę mu chodzi. — Nie umiem nic więcej
znaleźć — przyznał ponuro. — Nawet tego, czy jeszcze żyje — dodał
ciszej i jego głos się trochę załamał.
I Hermiona naprawdę nie
sądziła, że tamten związek aż tyle dla niego znaczył. Najwyraźniej nikt
tego nie wiedział, skoro Ginny do tej pory nie rozumiała, o co Harry tak
naprawdę się wtedy na nią wściekł.
— Czy chciałbyś, żebym ci
pomogła? — zapytała równie cicho i właściwie nie zdziwiła się aż tak
bardzo, kiedy zaprzeczył. Oboje wiedzieli, że i tak spróbuje się do
czegoś dokopać.
Wyszła niedługo później, zostawiając Harry’ego z
mętlikiem w głowie i świadomością, że przez jeden głupi błąd, na dodatek
nie jego własny, coś, o czym myślał, że przy odrobinie wysiłków będzie
miało świetlaną przyszłość, przestało istnieć. I, jak bardzo chciałby
obwiniać za to tylko Ginny, nie potrafił. Bo przecież mógł powiedzieć
jej wtedy wyraźnie, żeby chwilowo nie pojawiała się w jego domu, bo
obecnie z kimś mieszka, a ten ktoś może być zwyczajnie zazdrosny. A
Steve mógł zwyczajnie poczekać na jego wyjaśnienia zamiast uciekać. Nie
wierzył, że facet jest typem zazdrośnika, ale w tym wszystkim chodziło
nie o zazdrość, a o zaufanie. Musiał to naprawić. Chciał to naprawić,
ale wszystko wskazywało na to, że przed nim naprawdę długa droga. Nie da
się przeprosić kogoś, kogo nie można znaleźć.
Z kolejnym westchnieniem opadł na kanapę i aż jęknął z bólu, kiedy w jego żebra wbił się grzbiet książki.
— Magia sprzątania — przeczytał z ciekawością, otwierając książkę i po chwili zagłębiając się w całkowicie niemagiczną treść.
Hej,
OdpowiedzUsuńej gdzie podział się Strive, dlaczego od razu wyszedł, nie po czekał na wyjaśnienia, Harry bardzo cierpi, już tyle lat go szuka, mam nadzieję, że będą razem i co to za książka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia