Witajcie!
Ja, jak to ja, nie jestem w stanie zmieścić się w ilości zaplanowanych rozdziałów(głównie dlatego moje opowiadania wiszą, bo rozrosły się do jakichś niebotycznych rozmiarów...). I tak więc będzie jeszcze epilog, postaram się go wrzucić do końca tygodnia:)
Marta, dziękuję za komentarz, jeden wystarczy:) Steve jest boski. A w duecie z Dannym jest jeszcze lepszy i prawdę mówiąc, kiedy zaczynałam ten tekst trochę się bałam, że sparowanie go z Harrym będzie błędem, a jednak jestem tak bardzo zadowolona:)
Priori Incantatem, jestem super zadowolona, że teksty z Hawai 5-0 tak bardzo się spodobały. Ja uwielbiam ten serial i mam wrażenie, że przeczytałam chyba wszystkie ff o nich, przynajmniej te polskie. Polecam Ci teksty euphoria814 na AO3, ale trzeba być zalogowanym, żeby mieć do nich dostęp. Ja piszę tam jako Hiorin, więc zapraszam także do moich tekstów:)
Harry czuł się
oszukany. I na pewno nie spodziewał się, że facet, na którego punkcie szalał
niemal od kiedy się poznali, okaże się skończonym draniem. Wściekłość, która
wzbierała w nim od kilkunastu minut, była już tak potężna, że nie był w stanie
kierować przepływem magii. Nie spodziewał się, że coś takiego może się stać,
kiedy zdecydował się odnaleźć Steve'a. A był gotowy na naprawdę różne
scenariusze. Stał teraz na środku niewielkiej polany, otoczony drzewami,
których nie potrafił nazwać i był pewien, że za mniej niż minutę zostaną z nich
same drzazgi. Miał wrażenie, że już słyszy trzeszczenie gałęzi i chrobotanie
małych zwierząt, które zaczęły uciekać w popłochu, kierowane instynktem. Jakąś
częścią świadomości było mu ich żal, bo wiedział, że nie zdążą. Czas jakby
zwolnił, kiedy jego magia w końcu rozlała się wokół. Oglądał kiedyś z Hermioną
film o Hiroszimie i widział, że wybuch jego mocy jest niemal identyczny jak
wybuch bomby atomowej. Co było raczej przerażające, choć jego umysł nie
definiował tego w ten sposób. Po głowie kołatało mu się słowo
"pięknie", ale to określenie też było niewłaściwe. Po chwili namysłu
uznał, że fala magii kojarzy mu się raczej z tsunami niż z grzybem atomowym i
to już było odrobinę lepsze. Widział wirujące dookoła niego liście, ziarenka
piasku i korę, która już zdążyła oderwać się od pni. Miał wrażenie, że wszystko
unosi się do góry w jakimś nierealnie powolnym tempie tylko po to, żeby mógł
dostrzec każdy szczegół zniszczenia, które spowoduje. Podejrzewał, że tak
naprawdę nie minęła nawet sekunda, a jednak miał wrażenie, że fala wraz ze
swoimi zdobyczami wznosi się w górę w nieskończoność. A kiedy przewyższyła
jedno z rosnących niedaleko Harry'ego drzew, opadła z taką mocą, że przełknął
ślinę, mimo to, czując się irracjonalnie bezpiecznym. To była jego magia, jego
siła, nie miała zamiaru go krzywdzić. Obserwował jeszcze, jak zbiera ze sobą
wszystko, co miała na swojej drodze, jak pozostawia po sobie pustkę totalną,
której naprawdę się nie spodziewał.
Po chwili dotarło do
niego, że dookoła nie było już nic. Zniknęło wszystko, co jeszcze kilka minut
temu określało tę wyspę. Zniknęło dużo więcej, ale Harry był tak bardzo
osłabiony, że nie zorientował się wystarczająco szybko. A kiedy zrozumiał, że
jego magia wytworzyła próżnię, nie miał już ani czasu, ani siły na wykonanie
nawet najprostszego zaklęcia.
.-.-.-.
Hermiona niemal
zachłysnęła się powietrzem, kiedy dotarło do niej, co powiedział Chin.
— Nie jesteście razem? —
warknęła z niedowierzaniem, patrząc na Steve'a i Danny'ego, a kiedy ten drugi
pokręcił lekko głową, miała wrażenie, że jej wściekłość rośnie w tym samym
tempie, co jeszcze nie tak dawno Harry'ego.
Przeskakiwała wzrokiem
pomiędzy wszystkimi, którzy zostali z nią w siedzibie Five-O i bez problemu
zarejestrowała zawstydzoną minę Kono i jakąś
zaciętość u Williamsa, choć
akurat on też nie wyglądał na zbyt zadowolonego z obrotu sprawy. Steve stał
natomiast całkiem sztywno, w ogóle na nią nie patrząc, całą swoją uwagę
skupiając na mapie, którą wyczarował Nott. Podszedł do niej po chwili,
przesuwając palcami po niektórych punktach, ze zdziwieniem rejestrując fakt, że
były dość precyzyjnie pogrupowane. I te grupy podświetlały się na różne kolory,
w zależności od tego, o co w danej chwili chodziło. Widział kolor niebieski,
który Harry'emu wyraźnie kojarzył się z wodą, bo wszystko, co miało tę barwę
było związane z jego misjami na morzach. Był pod wrażeniem, bo może i uwierzył
mężczyźnie, że ten próbował go znaleźć, jednak skala tych poszukiwań
przewyższyła jego najśmielsze oczekiwania. To wyglądało jak jakaś wyjątkowo
istotna sprawa jego wydziału i Steve nie umiał do końca określić, co czuje. To
co powiedział Teodor też nie dawało mu spokoju, bo to nie tak, że od
opuszczenia Wielkiej Brytanii chociaż raz pomyślał, że Ginny mogła być w domu
Pottera w celu innym niż założył na samym początku. Co prawda nie raz
analizował to, jak dał z siebie zrobić idiotę, ale nigdy nie wziął pod uwagę
tego, że jednak mógł wtedy niewłaściwe ocenić sytuację.
— Pozwoliłeś mu myśleć,
że jesteście razem — podjęła Hermiona i teraz wyglądała już na tak samo
wściekłą, jak jej przyjaciel jeszcze kilka minut temu. — Więcej, pozwoliliście
mu myśleć, że oprócz tego, że jesteś w związku z detektywem Williamsem, sypiasz
jeszcze z porucznik Rolins — wysyczała i Kono znowu spuściła wzrok,
zawstydzona. — Jeżeli on kogoś dzisiaj zabije, będziesz za to osobiście
odpowiedzialny — dodała gorzko i to w końcu wywołało jakąś reakcję u Steve'a.
Mężczyzna spiął się
wyraźnie, zaciskając przy tym szczęki, choć nadal nie odwrócił się w ich
stronę, pochłonięty obserwowaniem mapy niemal połowy swojego życia.
— Twój mąż i Nott nie
poradzą sobie z nim? — zapytał po chwili niekomfortowej ciszy, ale Hermiona
tylko wzruszyła ramionami przez dłuższy czas nie odpowiadając.
— Wiem, że wasz związek
nie trwał zbyt długo, ale znaliście się wcześniej — mruknęła, tym razem trochę
łagodniej, słysząc strach w głosie Steve'a. — Jak dużo Harry zdążył ci o sobie
opowiedzieć?
McGarrett parsknął
cicho, kręcąc głową, bo Hermiona wchodząca w tryb martwiącej się matki, która
jednocześnie musi skarcić swoje dziecko, to była dla niego zupełna nowość.
— Wiem, że cała wasza
czwórka w wieku siedemnastu lat walczyła na wojnie, którą wasza strona wygrała —
odparł po chwili, kiedy kobieta zaczęła wyglądać na zirytowaną.
Hermiona czekała na
jakieś rozwinięcie tej myśli, na kontynuację tematu, a kiedy nic takiego nie
nastąpiło, sapnęła z niedowierzaniem.
— Jakim cudem mogliście
w ogóle próbować stworzyć jakiś związek? — warkęła, łapiąc się za głowę i
rozglądając po twarzach reszty Five-O.
— Skupialiśmy się na
teraźniejszości — wyjaśnił spokojnie Steve. — Żaden z nas nie przepada za
wspominaniem tego, co było.
— Ale to was określa,
do cholery. Gdybyście o tym rozmawiali, wiedziałbyś, że jego rodzice zostali
zamordowani, kiedy miał rok, wiedziałbyś, że zrobiono to z jego powodu, bo to
on był celem. Wiedziałbyś też, że wojnę wygrała jego strona — powiedziała
sucho, ale widziała, że nie zrozumieli jej odpowiednio, więc westchnęła głośno,
zagryzając lekko wnętrze policzka. — Byliśmy po tej samej stronie — wyjaśniła,
bo najwyraźniej musiała. — Po prostu to Harry wygrał tę wojnę. To on walczył w
niej od jedenastego roku życia, on był torturowany i on poniósł największe
straty. My tylko staliśmy obok, wspieraliśmy go i walczyliśmy z całych sił. Ale
to on miał moc, żeby pokonać Czarnego Pana — zacytowała fragment przepowiedni. —
I to on go pokonał — dodała ciszej, wzdrygając się lekko. Te wspomnienia wciąż
były głęboko w niej.
Miała wrażenie, że
cisza, która zapadła po jej słowach ciągnie się w nieskończoność, aż w końcu
Danny odchrząknął lekko, poruszając się przy tym niespokojnie.
— Co ty chcesz nam
powiedzieć?
Hermiona zaśmiała się
gorzko, posyłając mu znaczące spojrzenie. Steve nadal stał wyprostowany jak
struna, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Kobieta jednak widziała tę
pozę zbyt wiele razy u Harry'ego, żeby w
ogóle pomyśleć, że Steve się teraz nie przejmuje.
— Harry nie przez
protekcję ma taki wysoki stopień mimo niecałych trzydziestu lat. Już jako
nastolatek znał więcej zaklęć niż niejeden auror w czynnej służbie. My też je
znaliśmy, ale to on już wtedy, dzięki poziomowi magicznemu, mógł korzystać z
nich w taki sposób, żeby pokonać wyszkolonych w czarnej magii Śmierciożerców.
Pokonać ich, a nie tylko zatrzymać na moment, czy ogłuszyć.
Danny słuchał jej
uważnie, ale i tak nie rozumiał połowy rzeczy, o których mówiła. Magia sama w
sobie brzmiała śmiesznie, ale z drugiej strony na własne oczy widział, jak
zniknął Potter, a niedługo po nim jego dwaj przyjaciele.
— Mówisz nam, że jest
bardzo silny — wydedukował w końcu, ale, ku jego zdziwieniu, to Steve tym razem
parsknął.
— Mówi, że Harry jest
jednym z silniejszych, o ile nie najsilniejszym czarodziejem, który w tej
chwili żyje na świecie, a przynajmniej w Anglii. Mam rację? — zwrócił się do
Hermiony, a ta skinęła krótko. — Jak duży będzie ten wybuch? — zapytał
niepewnie i miał ochotę się wzdrygnąć, widząc obawę w oczach kobiety.
— Nie wiem, Steve —
przyznała. — Minęło wiele czasu, od kiedy miał ostatni niekontrolowany wyrzut mocy.
— Ile? — zapytał
podejrzliwie, kiedy Hermiona wyraźnie unikała jego spojrzenia.
— Chyba nie trudno się
domyślić — warknęła w końcu, znowu wstając i zaczynając chodzić po
pomieszczeniu. — Tylko, że u siebie mamy kilka przystosowanych do takich
sytuacji obiektów. Szkolenie aurorów jest tak intensywne, że niektórzy nie
wytrzymują psychicznie. Kiedy my się szkoliliśmy, każde z nas kilka razy
kończyło na skraju, z aurorem wyższego stopnia aportującym nas w bezpieczne
miejsce. A przeżyliśmy wojnę i sądziliśmy, że jesteśmy naprawdę uodpornieni.
— Przewidujesz, że jak
duży będzie wybuch? — spróbował znowu Steve, świadomy tego, że wciąż nie dostał
żadnej odpowiedzi.
— Porównywalny do
jakiejś naturalnej katastrofy — mruknęła, wzruszając ramionami na ich sceptyczne
miny. — Wyobraźcie sobie skutki wybuchu wulkanu, fali tsunami, huraganu czy
trzęsienia ziemi o wyjątkowej sile. Kilka kilometrów wokół niego — dodała po
chwili, po czym usiadła ponownie na krześle i schowała twarz w dłoniach.
— Boisz się — mruknął
Danny, wciąż nieprzekonany do słów Hermiony. — Czego konkretnie się boisz?
.-.-.-.
— Anapneo — krzyknął
Ron, starając się udrożnić drogi oddechowe Harry'ego, ale miał wrażenie, że
jego zaklęcie w ogóle nie działa. Rzucił je właśnie trzeci raz i zaczynał mieć bardzo
złe przeczucia. — Nott, cholera, chyba musimy go zabrać do Hermiony.
— Nie da rady, jest
kompletnie wydrenowany z magii — odparł Teodor, mimowolnie rozglądając się
dookoła, starając się ocenić rozmiar szkód, które spowodował Harry, ale nie
miał szans, bo połacie spalonej ziemi ciągnęły się tak daleko, jak sięgał jego
wzrok. — Sprowadzę ją — dodał, słysząc tę samą formułkę zaklęcia po raz piąty. —
Nie przestawaj go reanimować, zaraz będziemy z powrotem — dodał jeszcze i
zniknął, żeby pojawić się znowu w siedzibie Five-O.
Parsknął cicho, kiedy
wszyscy oprócz Hermiony podskoczyli, zdziwieni jego niespodziewanym pojawieniem
się.
— Musisz nam pomóc —
powiedział szybko, skupiając się całkowicie na kobiecie. — Nie możemy go
ustabilizować.
Hermiona wstała szybko,
podchodząc do Notta i łapiąc go za dłoń, ale w tym samym czasie zrobił to
Steve, stając z drugiej strony mężczyzny.
— Idę z wami — warknął,
patrząc na oboje z zaciętością, choć już po chwili jego mina złagodniała. — Idę
z wami — powtórzył i teraz w jego głosie była już tylko prośba.
Teodor skinął krótko,
bo naprawdę nie mieli czasu na rozmowę o potrzebach i warunkach i przeniósł ich
do rezerwatu, z którego nie zostało zbyt wiele. Hermiona od razu podbiegła do
swojego męża, każąc mu nadal rzucać Anapneo w odpowiednich odstępach czasu i
zaczęła skanować Harry'ego, przeklinając cicho pod nosem. Po chwili sięgnęła do
swojej niezawodnej torebki i wyciągnęła z niej dwa eliksiry, wlewając je zaraz
nieprzytomnemu przyjacielowi do gardła.
— Poczekaj — mruknęła,
łapiąc Rona za rękę, kiedy ten chciał odnowić swój czar. — Oddycha — dodała
wyraźnie uspokojona, przesuwając różdżką
po raz kolejny nad Potterem. — Potrzebuje snu i eliksirów podawanych co dwie i
pół godziny przez najbliższą dobę — zaczęła, rozluźniając się bardziej i
rozglądając dookoła z niedowierzaniem. Dawno nie widziała skutków wybuchu
czystej magii w warunkach innych niż kontrolowane. — Nie możemy go za daleko
aportować — dodała wymownie, zerkając na Steve'a. — Macie jakieś bezpieczne
miejsce, czy mam się skontaktować z porucznik Rolins? — zapytała w końcu cicho.
Mężczyzna od momentu
przybycia na wyspę stał nieruchomo, wpatrując się w Harry'ego z jakimś
przerażeniem, którego nawet zbytnio nie starał się ukrywać. I to było coś
zupełnie nowego, czego jednak Hermiona się po nim nie spodziewała i jej złość
na Steve'a z każdą chwilą malała. Bo ten może i chciał się odegrać na Harrym,
ale jednak łatwo można było między jego gestami i słowami znaleźć prawdę. A
prawda była taka, że wciąż mu zależało.
— Komandorze? —
przypomniała się po chwili, bo to nie był najlepszy pomysł, żeby zostali
wszyscy w tym miejscu. Ron i Teodor musieli jeszcze mieć czas, żeby jakoś
zniwelować skutki, tego co się stało.
— Mój dom —
odpowiedział w końcu Steve i Nott był tym, który zaprotestował pierwszy. —
Będzie tam całkiem bezpieczny — wyjaśnił spokojnie.
— Nie ma mowy — warknął
Ron, ale jego żona w tym samym czasie skinęła głową i to najwyraźniej
wystarczyło Steve'owi. — Chyba żartujesz, Hermi?
— Mają sobie wiele do
wyjaśnienia — mruknęła tylko kobieta i w asyście niechętnego Notta przenieśli
się do domu McGarretta, korzystając ze współrzędnych geograficznych, które im
podał.
— Zostań z nim, ja
pomogę Ronowi — powiedział sucho i aportował się w tym samym momencie.
Hermiona ułożyła Harry'ego
na całkiem zachęcająco wyglądającej kanapie i ustawiła kilka zaklęć
monitorujących. To było śmieszne, że dotarli na Oahu dwie godziny temu, a już
zdążyło wydarzyć się tak dużo.
— W lodówce mam tylko
zimne piwo i sok ananasowy — powiedział Steve cicho, kiedy kobieta usiadła na
jego fotelu i na moment ukryła twarz w dłoniach. Rzadko widział u niej ten
gest, ale widocznie nie miał okazji oglądać jej dotychczas podczas kryzysu.
Nie, żeby nie potrafiła sobie z nim poradzić, raczej pozwalała sobie na okazanie
słabości, kiedy ten był już zażegnany. — I kawę, jeśli jej potrzebujesz —
dodał, tym razem posyłając jej mały uśmiech, kiedy na sam dźwięk słowa kawa,
wyglądała, jakby od niej zależało całe jej życie.
.-.-.-.
— Skontaktowałem się z
Rolins, a ona z Williamsem, kiedy cię nie było — zaczął Ron, nadal stojąc na
środku pustki, którą zostawił po sobie wybuch magii Harry'ego, zbierając jakieś
próbki ziemi do małych probówek. — Obszar jest większy niż początkowo
zakładaliśmy, ale nie znalazłem żadnych zwłok — dodał z uspokajającym
skinięciem. — Ustaliłem, że całe to zniszczenie podciągną pod jakąś próbę
rakietową. Rolins ma dać spreparowane akta Williamsowi. Nie wiem, mówiła, że
spróbują to zrzucić na grupę Logana.
Nott uniósł brew,
zdziwiony takim postawieniem sprawy, ale nie on tu decydował. Oni mieli jedynie
doprowadzić mężczyznę i jego ojca do Wielkiej Brytanii i postawić ich przed
Wizengamotem.
— Damy radę tu
cokolwiek zrobić? — zapytał sceptycznie, ale Ron jedynie wzruszył ramionami,
nadal napełniając małe pojemniki próbkami, tym razem kory. — Spóźniliśmy się —
mruknął jeszcze.
— Jak sądzę, na całe
szczęście. Nie wiem, czy przeżylibyśmy ten wybuch — dodał wymownie.
.-.-.-.
Wybudzał się powoli, z
tym specyficznym bólem głowy, którego już nie pamiętał. I którego nie chciał
pamiętać. Czuł, że każdy jego mięsień jest nadwyrężony, że nie ma siły podnieść
do góry dłoni. Nienawidził tego stanu odrętwienia. Tej zależności od innych,
pozostawania na czyjejś łasce. I nie miało znaczenia, że naprawdę rzadko
zdarzały się sytuacje, w których po przebudzeniu nie siedział obok niego ktoś
bezpieczny. W Hogwarcie to pani Pomfrey była tą osobą, w Akademii Hermiona,
później bywało różnie. Teraz był w tak kiepskim stanie, że nawet nie pamiętał,
gdzie był zanim stracił przytomność. Myśli mu uciekały, nie pozwalając skupić
się chociaż na moment. I ten mętlik w głowie był po prostu niepokojący, ale
przynajmniej czuł swoją różdżkę, wetkniętą w specjalnie zrobioną dla niej
pochwę. Wolał nie otwierać oczu, chociaż miękkość kanapy na której leżał była
na tyle przyjemna, że mógłby zaryzykować. Jego wrogowie raczej nie pozwoliliby
mu odpoczywać w tak komfortowych warunkach.
— Cholerne eliksiry.
Jakby to nie mogła być zwykła kroplówka. — Usłyszał Harry, ale jego mózg nie
potrafił zidentyfikować głosu.
Poddał się jednak nieco
szorstkiej dłoni, która wsunęła się pod jego kark, zmieniając pozycję jego
głowy. Postarał się zostawić swoje ciało jak najbardziej bezwładnym, ale
najwidoczniej ktoś, kto się nim zajmował zauważył, że coś się zmieniło. Poczuł
drgnięcie tej samej dłoni, kiedy druga rozwierała mu usta i wlewała do gardła
eliksir. Nie umiał w tamtym momencie określić jaki, ale był pewien, że zna jego
smak. Poczuł jeszcze delikatny dotyk, muśnięcie wręcz, kiedy zajmująca się nim
osoba odsunęła mu włosy z czoła i wreszcie został sam. Leżał jeszcze chwilę,
nasłuchując, ale po chwili po raz kolejny zapadł w sen.
Za drugim razem obudził
go dźwięk głosu. Chociaż nie był pewien, czy to rzeczywiście drugi raz, biorąc
pod uwagę stan, w jakim się znajdował, naprawdę mógł wszystkiego nie pamiętać.
Wsłuchiwał się przez chwilę w słowa, ale one nie składały się w żadną całość.
Znał ich znaczenie, znał tembr i melodię, z którą były wypowiadane, ale nie
mógł sobie przypomnieć, co oznaczały ani kto je wypowiada. Przynajmniej czuł się
bezpieczny. Był w tym samym miejscu, co wcześniej, gdzieś, gdzie pachniało
ananasami i hibiskusem i gdzie się nim zajęto. Pamiętał delikatny dotyk
szorstkiej dłoni i wiedział, że zna jej fakturę i wielkość, ale dopasowanie jej
do osoby było niemożliwe. Nie chciał znowu zasypiać, musiał podziękować i chyba
przeprosić, choć tego nie był już pewien.
— Tak, istnieje
możliwość, że będzie się budził, ale dzięki eliksirom zaśnie ponownie. — To był
z pewnością głos Hermiony i Harry był z siebie dumny, że potrafi to stwierdzić.
— Jego układ oddechowy musi się zregenerować. To teraz najważniejsze, innymi
sprawami zajmiemy się później. — Usłyszał kolejne słowa i były na tyle
niepokojące, żeby zastanowił się chwilę nad nimi.
Spróbował odetchnąć
głęboko, ale coś było nie tak, nie umiał jednak umiejscowić źródła bólu, który
pojawił się nagle i dość niespodziewanie. A to wcale nie tak, że Harry nie
zdawał sobie sprawy, że jego obrażenia muszą być poważne. Po prostu do tej pory
skupiał się na innych rzeczach, na przykład na rozwikłaniu zagadki, gdzie, do
cholery, się znajduje. Odetchnął głośniej, kiedy ból się nasilił, a ten głębszy
oddech spowodował jeszcze większy ból. Miał wrażenie, że to zaklęte koło z
którego nie ma wyjścia. Nie usłyszał nawet, kiedy jego dzisiejszy opiekun do
niego podszedł, ale poczuł dłoń, która dotykała go poprzednio.
— Steve — wyjęczał,
rozpoznając go, kiedy mężczyzna pochylił się nad nim z tą samą troską, z którą
spotykał się już wiele razy wcześniej.
— Śpij.
.-.-.-.
Zastawili pułapkę
wspólnie w Five-O. Logan ich nie znał, ale to i tak przestało mieć znaczenie,
kiedy Ron i Teodor wielosokowali się w dwóch ochroniarzy brytyjskiego bossa
narkotykowego. Postanowili przy okazji oczyścić nieco Hawaje z brudów, które
pojawiły się tu z ich rodzinnego kraju. Akcja była dopracowana w
najdrobniejszych szczegółach. Logan chciał przejąć rynek, chociaż obiecywał
współpracę. Wiedzieli, że spotkanie ustawił w taki sposób, żeby nie wszyscy
ludzie Brytyjczyka byli w stanie odpowiednio szybko zareagować na atak. I tak,
żeby niektórzy nie mogli w ogóle tego zrobić.
Steve ze swoją jednostką
byli rozlokowani w dwóch barakach, stojących nieopodal handlowej części portu.
Mieli nawet ze sobą SWAT, bo Danny odmówił robienia czegoś głupiego po raz
kolejny i nie miało dla niego żadnego znaczenia, że tym razem mieli wsparcie
innego pokroju. Pamiętał słowa Hermiony, która podczas ich pierwszego spotkania
bardzo wyraźnie poinformowała go, że nie poradzą sobie z Loganem. A on miał
córkę i wolał nie ryzykować swoim życiem bez potrzeby. Policjanci z HPD byli w
obwodzie, ale ich zadaniem miał być transport ewentualnych zatrzymanych.
Takich, którzy nie byliby ranni albo martwi, ale nikt nie zakładał, że
rzeczywiście mogą mieć dużo pracy. Już prędzej, że będą musieli posprzątać cały
bałagan, który zostawią im Five-O i jacyś angielscy agenci, o których wiedzieli
jedynie tyle, że też są na miejscu.
Do spotkania miało
dojść za dwadzieścia minut, ale Harry kazał porozstawiać czujki już dwa dni
wcześniej. Dzięki temu zauważyli, jak ludzie Logana umieszczają ładunki
wybuchowe w miejscu, gdzie miała stać ochrona, w której byli także Ron i Nott.
Zneutralizowanie ich odpowiednio wcześniej nie było problemem, skoro wiedzieli
o ich istnieniu, więc kwestię bezpieczeństwa mieli jako tako opanowaną. Mimo to
oczywistym było, że w grę wejdą duże ilości towaru, broni oraz gotówki. Five-O
mieli zająć się ludźmi, aurorzy czarodziejami.
Hermiona czekała w
jednym z baraków, razem z Kono i Chinem, ale Harry został w Pałacu wraz z
porucznik Rolins, skąd koordynowali akcję. Nie przewidywali aż takich
problemów, żeby musieli na miejscu być wszyscy, a jego poziom magii wciąż nie
był stabilny. Mógł chcieć być teraz na miejscu Rona, ale nie był już narwanym
nastolatkiem, który musi załatwiać wszystko samodzielnie. Jego przyjaciele
mieli niemal ten sam poziom wyszkolenia co on i Harry wiedział, że sobie
poradzą.
Cholerne dwadzieścia
minut ciągnęło się w nieskończoność, ale w końcu w umówionym miejscu pojawił
się Logan z niewielką obstawą, a zaraz za nim dwoma chryslerami podjechał jego
dzisiejszy cel ze swoją ochroną. Nawet nie zdążyli dobrze rozpocząć
pertraktacji, kiedy Logan wyciągnął detonator, śmiejąc się cicho i
uświadamiając swojego nowego, potencjalnego partnera, że wszystkie ustalenia
przestają obowiązywać i, że to on będzie górą po tym spotkaniu.
Zneutralizowane ładunki
oczywiście nie wybuchły i to był moment, w którym brytyjski boss wybuchnął
głośnym śmiechem. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wściekły Logan
wyciągnął różdżkę i niemal w tym samym momencie zrobił to jego ojciec. Nott
zareagował pierwszy, stawiając tarczę przed sobą i Ronem, wywołując
konsternację u swojego "szefa" i wszystkich innych, znajdujących się
w pobliżu ludzi. Zanim Logan się zorientował, że nie ma do czynienia z
bezmózgimi mięśniakami, którzy nie potrafią porządnie rzucić zaklęcia, zdążyli
wymienić kilka niezbyt groźnych czarów. W tym czasie Five-O i SWAT otoczyli
całą grupę i ktoś od Brytyjczyka rozpoczął wymianę ognia. Hermiona ustawiła się
idealnie, osłaniana osobiście przez Grovera i zdjęła ojca Logana jednym,
szybkim zaklęciem zamrażającym. Chwilę później nieprzytomny mężczyzna był
związany, a jego różdżka bezpiecznie spoczywała w specjalnej szkatułce,
blokującej wszystko inne niż jej osobistą sygnaturę.
Logan był wściekły,
widząc leżącego na ziemi ojca, jego plan zawiódł i to był pierwszy raz od
dobrych kilku lat, kiedy nie wszystko szło po jego myśli. Nie przejmował się
ludźmi, którzy dla niego pracowali, ale ojciec był dla niego ważny i miał
zamiar najpierw rozprawić się z czarodziejami, którzy okazali się współpracować
z tutejszą policją, a potem aportować się stąd, zabierając go ze sobą. Przestał
się bawić w niegroźne zaklęcia i rzucił Crucio na jednego z atakujących go
czarodziei. Chwilę później leżał na ziemi, trzęsąc się w konwulsjach i wyjąc z
bólu, kiedy bliźniacze, tyle że jasne zaklęcie uderzyło go w klatkę piersiową.
Różdżka wypadła z jego dłoni i zniknęła w opieczętowanej szkatule. Dookoła
leżeli martwi ludzie Brytyjczyka i kilku jego własnych, ale miał to w dupie.
Ktoś się poddawał, ktoś inny oberwał od swojego; byli skończeni.
— Morganie Logan jesteś
aresztowany za terroryzm i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Dokładne
zarzuty zostaną ci przedstawione w toku postępowania procesowego, które
odbędzie się w Londynie — mówił Ron, zakładając jednocześnie na nadgarstki
zatrzymanego kajdanki z ogranicznikiem magii. Widział szok na twarzy mężczyzny
i ten na pewno nie sądził, że sprawa nie zakończy się w Stanach. — Od czasu
drugiej wojny z Voldemortem wszystkie przestępstwa noszące znamiona terroryzmu
są rozstrzygane przez Wizengamot. Masz prawo do obrońcy i odmowy składania
zeznań, ale od kilku lat jesteś poszukiwany międzynarodowym listem gończym
wydanym przez brytyjski Aurorat, nie liczyłbym więc na łagodny wyrok —
zakończył z uśmiechem, podnosząc go dość brutalnie na nogi i podchodząc z nim
do Notta, który właśnie lewitował drugiego zatrzymanego.
— Macie u siebie jakiś
areszt? — zapytała Hermiona Steve'a, ale ten szybko zaprzeczył, mrucząc coś o
sali przesłuchań. — Nie mamy potrzeby go przesłuchiwać, ale nie chciałabym
umieszczać ich z pozostałymi więźniami — dodała lekko zirytowana.
— Przecież możecie go
odstawić do siebie i wrócić tu na te wakacje, o których mówił na samym początku
Nott — odparł cicho Steve i ten pomysł wcale nie wydawał mu się taki zły, jak
jeszcze kilka dni temu.
Naareeszciee!!! :):):)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńten wybuch magii Harrego był potężny... choć dobrze by było gdyby siła i do nich dotarła ;) wtedy Stive miałby już odpowiedź... a akcja została dobrze przeprowadzona...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia