Strony

piątek, 16 lutego 2018

Kolejny mizoginiczny alfa 3/5


Derek nie widział Stilesa od pięciu tygodni, chociaż do Beyond the World przychodził w każdy weekend. Już nawet Isaak śmiał się z niego otwarcie, ale mężczyzna nie potrafił znaleźć sobie miejsca, od kiedy chłopak wyszedł z jego mieszkania.
Spędzili ze sobą prawie trzy doby, bo chociaż Derek zawsze rozstawał się ze swoimi jednonocnymi przygodami po, cóż, tej jeden nocy właśnie, ze Stilesem zgrali się tak dobrze, że nie chciał, aby ten wychodził z jego mieszkania tak wcześnie. Nie chciał pozwolić mu odejść, a i chłopak nie wykazywał jakichś szczególnych chęci do opuszczenia jego boku, więc spędzili ten weekend głównie w łóżku, odkrywając swoje ciała wciąż na nowo. Był zaskoczony, jak dobrze byli dopasowani, jaki cudowny był seks, bez względu na to, który z nich był akurat na górze. I naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby mogli spędzić ze sobą jeszcze więcej czasu, gdyby Stiles chciał spróbować stworzyć z nim coś więcej, bo może i dobry seks nie powinien być wyznacznikiem przyszłego związku, a jednak Derek wiedział, że u nich nie tylko o to chodziło. Zaczęło się w końcu od rozmowy i był pewien, że chłopak nie wiązał z nim żadnych planów w momencie, kiedy Derek się do niego dosiadł. Wiedział to, bo on też niczego nie planował, jak mógłby, skoro sam był cholerną omegą, a takie związki po prostu nie istniały w ich świecie. Mutanci czasami łączyli się w pary z ludźmi, u ludzi działały związki w ramach jednej płci, ale nigdy nie słyszał, żeby dwoje mutantów tej samej orientacji było razem. Chyba, że się o tym nie mówiło, ale Derek jakoś nie bardzo w to wierzył. Cóż, mógłby być pierwszy, na pewno by mu to nie przeszkadzało, choć mogłoby przeszkadzać Stilesowi, ale to nie tak, że on zdążył mu chociaż słowem napomknąć o tym, że jednak poza iksem i igrekiem, w jego genomie jest cholerna samogłoska, która jednak nie znajduje się w alfabecie na pierwszym miejscu.
I naprawdę liczył, że się jeszcze spotkają, ale nie wymienili się nawet numerami telefonów. Boże, on nawet nie wiedział, jak ten chłopak ma na nazwisko, a choć imię Stiles wpisane w Google powinno dać jakiekolwiek wyniki, nie pojawiło się kompletnie nic i do Dereka po pewnym czasie dotarło, że to po prostu nie mogło być jednak jego imię. I to trochę bolało, bo nawet jeżeli on sam okłamał chłopaka w dużo istotniejszej kwestii, jakoś nie mógł zrozumieć, dlaczego ten nie powiedział mu prawdy przy czymś tak błahym.
Zbliżał się dzień przesilenia i Derek powoli zaczynał wariować. Jak zwykle, planował wziąć kilka wolnych dni w pracy, ale ten jeden raz przeszkadzało mu, że wszyscy patrzą na niego tak, jakby doskonale wiedzieli, co będzie robił. Bo skoro nosił się jak alfa, z całą pewnością miał zamiar przez najbliższy tydzień pieprzyć swojego omegą. Lub prędzej swoją omegę, bo jakoś nigdy nie sprostował słów Jacksona, że na pewno wyrwał najlepszą pipę w Nowym Jorku i trzyma ją w domu, jak każdy prawdziwy alfa. I Derek szczerze współczuł każdej kobiecie, która zbliżyła się do tego dupka.
Tak, czy inaczej potrzebował wolnego. Kilka lat temu rząd Stanów Zjednoczonych przyjął ustawę, która dawała im te dwa dni w roku całkowicie wolne od pracy i Derek był za to naprawdę wdzięczny, bo nie wyobrażał sobie sytuacji, w której w dzień cholernego przesilenia musiałby chociaż przejść przez miasto. Nie robił tego od kiedy skończył osiemnaście lat i nie miał zamiaru zrobić nigdy więcej. Teoretycznie dojrzałe alfy potrafiły się opanować i nie rzucać na każdą mijaną omegę, ale, że ego większości z tych dupków miało niebotyczne rozmiary, najczęściej nie przejmowali się oni czymś takim jak konwenanse. I Derek nie pozwoliłby sobie na okazanie własnej słabości, ale przesilenie wciąż robiło z nim dziwne rzeczy. Chociażby osłabiało go, nawet jeżeli tylko odrobinę. Wolał nie ryzykować i zawsze w tym okresie zaszywał się na kilka dni w domu, czekając aż jego psychika powróci na normalne tory i przestanie robić z niego kogoś, kim nigdy nie zamierzał się stać.
W tym roku było gorzej i lepiej zarazem i nie wiedział, czy to jest związane ze Stilesem i tym wszystkim, co razem robili, czy po prostu przekroczył już jakąś magiczną granicę, o której nikt nie mówił, a która miała jakieś istotne znaczenie w życiu omeg. Prawdę powiedziawszy mało go to interesowało, byłby po prostu szczęśliwy nie odczuwając już tej cholernej emocjonalnej huśtawki. A od dwóch tygodni czuł się po prostu fatalnie i wcale mu się to nie podobało. Był roztrzęsiony, choć uspokajał się właściwie w tym samym momencie, w którym docierało do niego, jak kiepsko się trzyma. Czuł się bardziej kompletny niż kiedykolwiek wcześniej, a jednak miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie był tak samotny, mimo że samotność była jego jedyną przyjaciółką, od kiedy wyjechał z Beacon Hills. Chociaż nie, pewnie gdyby się uparł, mógłby mówić tak też o Johnie Stilińskim. A jednak wiedział, że mężczyzna bardziej wszedł w rolę jego dawno nieżyjącego ojca, skoro jego wuj miał na niego tak bardzo wyłożone. Derek zwyczajnie chciałby, żeby było już dawno po przesileniu, bo zwyczajnie nie rozumiał, co się z nim działo. A to nie tak, że nie przyzwyczaił się jeszcze do dziwności swojego jestestwa. Wręcz przeciwnie, był z nim doskonale zaznajomiony, ale teraz coś było nie tak i w Dereku buntowała się każda jedna czerwona krwinka, zmuszając go, żeby naprawił tę sytuację. Tylko, że on nie wiedział, jak niby powinien to zrobić.
Jego szef uśmiechnął się z pobłażaniem, kiedy przyszedł do niego, informując, że wróci do pracy dopiero za tydzień. On też był mutantem, ale tak bardzo różnił się od wszystkich alf, które Derek spotkał w swoim życiu, że nigdy do końca nie wiedział, jak powinien się przy nim zachowywać.
— Wszystko w porządku, Derek? — zapytał, dostrzegając w końcu długość urlopu na podaniu, ale on nie potrafił odpowiedzieć, więc wzruszył tylko ramionami i podrapał się po policzku. Powinien się ogolić, choć akurat teraz to było mało istotne.
Mężczyzna przyglądał mu się dłuższą chwilę, jakby chciał o coś zapytać, ale wciąż nie był pewien, czy mu wolno i Derek po chwili westchnął cicho i usiadł naprzeciwko niego, unosząc do góry brew. Możliwe, że tak dobrze im się razem pracowało, bo żaden nie używał zbyt wielu słów.
— Pytaj — burknął Derek, bo to zaczynało się robić irracjonalne. A on potrzebował już znaleźć się w domu, zamknąć drzwi na wszystkie zamki i położyć się do łóżka. Był wykończony, chociaż jego ciało rozpierała tak ogromna energia, że zapewne gdyby chciał, mógłby jeszcze dzisiaj wystartować w jakimś maratonie.
— Znalazłeś swojego alfę — powiedział Chris z taką ostatecznością, jakby ogłaszał mu, że wynajął zabójcę i nie zostało mu więcej niż dwadzieścia cztery godziny życia.
Do Dereka dopiero po chwili dotarło, co tak naprawdę usłyszał i nie był pewien, czy powinien wyjść, trzaskając drzwiami, czy może jednak kłócić się z nim, próbując utrzymać swój image tej podobno lepszej strony mutacji. Mężczyzna go jednak w żaden sposób nie oceniał, ani nie obrażał. Wyglądało to raczej tak, jakby wygłosił swoją opinię na temat jego szalejącego samopoczucia. Derek więc pochylił się do przodu, na ułamek sekundy zasłaniając oczy dłonią, po czym wstał i ruszył w stronę drzwi. Może kiedyś będzie gotowy na rozmowę z tym facetem, ale dzisiaj na pewno nie był do tego odpowiedni dzień. Wręcz przeciwnie, dzisiaj miał dość wszystkiego.
— Cały problem polega na tym, że znalazłem omegę — rzucił, nawet się nie odwracając, ale zaskoczone sapnięcie było nie do przeoczenie. — A zaraz potem go zgubiłem — dodał zrezygnowany i zamknął za sobą drzwi. Pojutrze był dzień przesilenia, ale wcale nie był pewien, czy cztery dni później będzie czuł się na tyle dobrze, żeby wrócić do tego miejsca.
Podróż do mieszkania była katorgą, bo zazwyczaj wychodził z firmy dużo później, dopieszczając swoje projekty. Dziś jednak utknął w korku tak długim, że pewnie powinien zostawić swoje Camaro na jakimś parkingu i przesiąść się do metra, ale jakoś nie czuł się na siłach obcować z ludźmi, którzy będą się do niego przyciskać i obok niego przepychać. Zaklął więc tylko, marnując ponad godzinę i przez chwilę zastanawiając się, po cholerę mieszka w Nowym Jorku, ale wspomnienia z Beacon Hills i tego, jak był tam traktowany szybko dały mu odpowiedź. Tutaj był anonimowy. I mógł robić, co chciał, bez krzywych spojrzeń ludzi i mutantów, którzy próbowaliby mu wmówić, że jego miejsce jest w domu albo na kasie w supermarkecie. Nie żeby widział w tym coś uwłaczającego, po prostu fakt, że był omegą nie zmieniał tego, że posiadał też aspiracje.
W domu zrobił sobie lekką kolację i zwinął się na kanapie przed telewizorem, o którego istnieniu niemal zapomniał. Chciał spać, ale coś w nim wrzeszczało, że to bez sensu, że powinien się zabrać za coś konstruktywnego, co będzie miało wymierne korzyści. Nie był przyzwyczajony do takiej bezczynności i pewnie nie będzie miał czasu, żeby się przyzwyczaić, ale musiał chociaż spróbować się zdrzemnąć, bo jego ciało nie chciało funkcjonować w sposób, do którego był przyzwyczajony.
Obudził się w środku nocy, wstrząsany jakimiś cholernymi dreszczami i przez pierwsze sekundy nie wiedział, co się z nim dzieje, ale nie minęła chwila a zawartość żołądka podeszła mu do gardła i zerwał się z kanapy, biegnąc do łazienki, żeby najwyraźniej zwymiotować wszystko, łącznie ze swoimi wnętrznościami. Nie był pewien, kiedy ostatni raz czuł się tak źle, może nawet nigdy, ale teraz leżał na zimnych płytkach, ze spoconym czołem ułożonym pomiędzy swoimi kolanami i marzył o szybkiej śmierci albo chociaż śnie, bo był pewien, że jego żołądek jest kompletnie pusty, a jednak spazmy, które znowu nim wstrząsały wskazywały na to, że to jeszcze nie koniec.
Musiał usnąć, bo kiedy poczuł mdłości po raz kolejny, przez otwarte drzwi wpadało do łazienki światło, które w nocy nie miało żadnej możliwości dostać się do tego pomieszczenia. Nie miał czym wymiotować i zaczynał nienawidzić stanu, w którym się znajdował, nie widząc przy okazji dla niego żadnego wytłumaczenia. Wstał z zamiarem umycia zębów i zaparzania sobie herbaty, bo kłucie w podbrzuszu skutecznie zniechęcało go do wzięcia prysznica, chociaż wiedział, że był spocony i nieświeży po nocy spędzonej na podłodze, we wczorajszych ubraniach.
Po kilku kolejnych godzinach i wypiciu trzech herbat, które zrobił z ostatniej torebki, jaką znalazł w kuchni, mógł powiedzieć jedynie tyle, że wciąż czuje się fatalnie. Jego żołądek jednak przestał się buntować, za co był mu bardzo wdzięczny, ale wciąż nie ufał mu za bardzo. I obawiał się, że to wszystko się powtórzy, a jeżeli dzisiaj nie wyjdzie zrobić jakichś zakupów, jutro nie zrobi tego na pewno i skończy jęcząc z głodu i żaląc się samemu sobie. Westchnął więc cicho, przebrał się w pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły mu w ręce i po prostu wyszedł z domu, kierując się do najbliższego, bardzo małego centrum handlowego. Lubił tam robić zakupy, bo mijali go głównie rodzice z dziećmi albo starsi ludzie, którzy, tak jak on, nie przepadali za tłumami. I kiedy już miał wracać do domu, zwrócił uwagę na wciśniętą w kąt budynku aptekę. Zastanowił się nad tym chwilę, ale naprawdę nie wiedział, czy da radę przetrwać kolejną noc na łazienkowych płytkach.
— Potrzebuję czegoś przeciwbólowego dla mutantów — powiedział, nie bawiąc się w żadne wstępy, kiedy podeszła do niego młoda japonka, Kira, jak głosiła plakietka.
— Alfy raczej nie chorują — odparła mu z takim zdziwieniem, że miał ochotę rozwalić szybę za którą stała i zrobić jej krzywdę. Przynajmniej nie było tu nikogo oprócz nich.
— Ale omegi tak — warknął przez zaciśnięte zęby i ze zdziwieniem zauważył, że wyraz twarzy dziewczyny się zmienia. I kiedy już zaczął panikować, że odkrył się w tak idiotyczny sposób, ta zapytała o objawy, jakie ma "jego omega". — Huśtawki emocjonalne, rozdrażnienie, uczucie rozbicia, kompletności i samotności jednocześnie, mdłości, ból w podbrzuszu — wymienił jednym ciągiem i to wyraźnie coś musiało powiedzieć tej dziewczynie, bo uśmiechnęła się do niego delikatnie, skinęła głową i odeszła w stronę regałów z lekami.
Derek zacisnął dłonie w pięści i odetchnął głębiej, ale unoszący się dookoła zapach medykamentów sprawił, że znowu miał ochotę zwymiotować i zaczął błagać w myślach, żeby to tylko nie stało się tutaj, w tej przeklętej aptece, do której w ogóle nie powinien wchodzić. Farmaceutka miała rację, mutanty niemal nie chorowały, ale nie chciało mu się teraz roztrząsać tej kwestii. Wygrzebał wśród zakupów małą butelkę wody i zdążył wypić połowę, zanim dziewczyna do niego wróciła. Z naręczem pudełeczek, na widok których Derek powinien się pewnie roześmiać, albo chociaż zdziwić, ale dziewczyna wyglądała na tak bardzo pewną tego, co wydedukowała z jego paplaniny, że cokolwiek chciał powiedzieć, stanęło mu w gardle.
— To ziołowe herbaty na nudności — zaczęła i bez pytania go o nic, zaczęła kasować towar. — To pomoże na rozdrażnienie i także jest na bazie naturalnych składników, ale bez konsultacji z lekarzem można to brać maksymalnie tydzień. W tej sytuacji trzy dni — poprawiła się, nie pozwalając dojść Derekowi do słowa. — Tutaj są jeszcze tabletki, które pomagają w regulacji procesów hormonalnych i je zapewne będzie trzeba brać aż do końca, ale o tym też zdecyduje lekarz — zakończyła i w końcu spojrzała na niego, nadal uśmiechając się delikatnie.
A on wciąż nie wiedział, co się do cholery dzieje i dlaczego jego stan jest taki oczywisty dla babki, która jedynie sprzedaje leki. I to naprawdę nie było w tamtej chwili ważne, że musiała chociaż skończyć studia pierwszego stopnia, żeby móc to robić. Wciąż nie była lekarzem, brakowało jej nawet bardzo dużo, a jednak teraz była tak samo przekonana o tym, co mu jest, jak pięć minut temu.
— Do końca czego? — zapytał po chwili, bo cisza naprawdę ciągnęła się już zbyt długo. — Życia?
Dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby teraz to ona nie rozumiała jego zachowania i Derek był tym zwyczajnie zirytowany, bo gdyby samo wymienienie na głos objawów miało sprawić, że zrozumie, co mu jest, nigdy nie wstąpiłby do tego miejsca. A, że przy tym chciało mu się rzygać, wróciły początkowe myśli, żeby wyciągnąć ją zza tej szybki...
— Dorzucam ci jeszcze test ciążowy, ale jestem niemal pewna, że się nie mylę — powiedziała i coś w jej głosie go zaalarmowało, może ta cholerna pewność, która biła z jej wzroku, a może brak jakichkolwiek sygnałów tego, że kłamie.
Wzięła od niego kartę, którą Derek trzymał od początku w dłoni i zapakowała mu wszystko do małej reklamówki z logo jakiegoś producenta leków. Tak naprawdę nie powiedziała mu ani słowa, nie zapytała nawet, czy prowadzi jakiekolwiek życie seksualne, a jednak miał pewność, że w którymś momencie zaczęła uważać go za zwykłego dupka, który na dodatek wpakował swoją omegę w niechcianą ciążę. Tylko, że to on był omegą. To on miał te wszystkie objawy.
— Myślisz się — jęknął i zagapił się na nią z niedowierzaniem, bo to co sugerowała, było po prostu niemożliwe. Nie mógł być w pieprzonej ciąży, nie było takiej możliwości. Coś jej się musiało pomylić i...
— I tak konieczna jest wizyta u lekarza, ale domyślam się, że w dzień przesilenia to może być problem. Daj swojej partnerce test, a jeśli się boisz — dodała z wyraźną kpiną — parz jej chociaż te herbaty. Powinny trochę pomóc.
I Derek miał ogromną ochotę powiedzieć jej po raz kolejny, że się myli. Wrzasnąć na nią i warknąć, bo to, do cholery, nie mogła być prawda, a jednak kiedy widział w jej wzroku niechęć, a może nawet obrzydzenie, które ten jeden raz nie było związane z tym, że jest omegą, opierało  się za to na tym, że zachowuje się jak typowy alfa, który ma tylko połowę mózgu i najpierw robi a dopiero później myśli, nie miał odwagi się odezwać.
— Omegi wiedzą, że są w ciąży — dodała jeszcze kiedy wychodził, więc zatrzymał się, ale już nie spojrzał w jej stronę. — Jeżeli ci nie powiedziała, może być zbyt wcześnie, choć objawy są jednoznaczne. Możliwe też, że zwyczajnie nie zasługujesz na tę wiedzę — skończyła, a on jedynie żałował, że nie może w nic walnąć.
Wrócił do domu, poruszając się jak w transie, trzęsąc się nie tylko ze złości, ale także przez dreszcze, które pojawiły się chyba dlatego, że na ulicach było zbyt ciepło. Słowa tej farmaceutki wracały niechciane, ale ich sens jakby nadal do niego nie docierał.
— Bo to po prostu nie może być prawda — burknął, trzaskając drzwiami i zostawiając zakupy tuż przy nich. Zdjął kurtkę, a zaraz za nią bluzę i top i stanął przed lustrem, patrząc na swoje ciało z niechęcią. — Nie ma tam żadnego dziecka — warknął ze złością i natychmiast zalała go fala bólu i mdłości, więc pognał do łazienki.
I, kiedy tak wisiał obolały nad kiblem, rzygając przy tym jak chory kot i po raz kolejny przeklinając to, że jest omegą, poczuł coś, co torowało sobie drogę do jego głowy; drugą świadomość czy obecność i to było jak uderzenie obuchem, jak potwierdzenie kolejnej pieprzonej niesprawiedliwości, która jednak go spotkała. W jego oczach zebrały się łzy i był pewien, że płacze, jak dziecko, ale słowa Kiry nabrały w końcu sensu, i cholera jasna, Derek po prostu wiedział.

4 komentarze:

  1. Hej czy opowiadanie sokół będzie miał 25 rozdział ? Pozdrawiam.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarowno sokół, jak i zapomnieć będą dokończone, ale mam pracę, małe dziecko i mnóstwo innych obowiązków, i niestety to jeszcze trochę potrwa.

      Usuń
  2. Rozdział wprost przecudowny! :D
    Derek mnie rozwalił Ci powiem, sam wyłamał się ze stereotypów o omegach, a wierzył że Stiles jest omegą przez wzgląd jak wygląda, bo przecież jak alfa mógłby tak wyglądać?
    A tu masz Ci babo placek - ciąża! Aptekarka też nie za miła, ale zrzucę to na krab tego, że pewnie wiele razy widziała cierpiące omegi.
    Bardzo mi się podobało! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, ale czemu Stilles zniknął? czy jest właśnie takim dupkiem, kiedy Derek miał takie obawy to jedyne wyjaśnienie jakie mi się nasuneęło to ciąża... i się nie pomyliłam... Stilles jest naprawę alfą?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń