Derek nie widział Stilesa
od pięciu tygodni, chociaż do Beyond the World przychodził w każdy weekend. Już
nawet Isaak śmiał się z niego otwarcie, ale mężczyzna nie potrafił znaleźć
sobie miejsca, od kiedy chłopak wyszedł z jego mieszkania.
Spędzili ze sobą prawie
trzy doby, bo chociaż Derek zawsze rozstawał się ze swoimi jednonocnymi
przygodami po, cóż, tej jeden nocy właśnie, ze Stilesem zgrali się tak dobrze,
że nie chciał, aby ten wychodził z jego mieszkania tak wcześnie. Nie chciał
pozwolić mu odejść, a i chłopak nie wykazywał jakichś szczególnych chęci do
opuszczenia jego boku, więc spędzili ten weekend głównie w łóżku, odkrywając
swoje ciała wciąż na nowo. Był zaskoczony, jak dobrze byli dopasowani, jaki
cudowny był seks, bez względu na to, który z nich był akurat na górze. I
naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby mogli spędzić ze sobą jeszcze więcej
czasu, gdyby Stiles chciał spróbować stworzyć z nim coś więcej, bo może i dobry
seks nie powinien być wyznacznikiem przyszłego związku, a jednak Derek
wiedział, że u nich nie tylko o to chodziło. Zaczęło się w końcu od rozmowy i
był pewien, że chłopak nie wiązał z nim żadnych planów w momencie, kiedy Derek
się do niego dosiadł. Wiedział to, bo on też niczego nie planował, jak mógłby,
skoro sam był cholerną omegą, a takie związki po prostu nie istniały w ich
świecie. Mutanci czasami łączyli się w pary z ludźmi, u ludzi działały związki
w ramach jednej płci, ale nigdy nie słyszał, żeby dwoje mutantów tej samej
orientacji było razem. Chyba, że się o tym nie mówiło, ale Derek jakoś nie
bardzo w to wierzył. Cóż, mógłby być pierwszy, na pewno by mu to nie
przeszkadzało, choć mogłoby przeszkadzać Stilesowi, ale to nie tak, że on
zdążył mu chociaż słowem napomknąć o tym, że jednak poza iksem i igrekiem, w
jego genomie jest cholerna samogłoska, która jednak nie znajduje się w
alfabecie na pierwszym miejscu.
I naprawdę liczył, że się
jeszcze spotkają, ale nie wymienili się nawet numerami telefonów. Boże, on
nawet nie wiedział, jak ten chłopak ma na nazwisko, a choć imię Stiles wpisane
w Google powinno dać jakiekolwiek wyniki, nie pojawiło się kompletnie nic i do
Dereka po pewnym czasie dotarło, że to po prostu nie mogło być jednak jego
imię. I to trochę bolało, bo nawet jeżeli on sam okłamał chłopaka w dużo istotniejszej
kwestii, jakoś nie mógł zrozumieć, dlaczego ten nie powiedział mu prawdy przy
czymś tak błahym.
Zbliżał się dzień
przesilenia i Derek powoli zaczynał wariować. Jak zwykle, planował wziąć kilka
wolnych dni w pracy, ale ten jeden raz przeszkadzało mu, że wszyscy patrzą na
niego tak, jakby doskonale wiedzieli, co będzie robił. Bo skoro nosił się jak
alfa, z całą pewnością miał zamiar przez najbliższy tydzień pieprzyć swojego
omegą. Lub prędzej swoją omegę, bo jakoś nigdy nie sprostował słów Jacksona, że
na pewno wyrwał najlepszą pipę w Nowym Jorku i trzyma ją w domu, jak każdy
prawdziwy alfa. I Derek szczerze współczuł każdej kobiecie, która zbliżyła się
do tego dupka.
Tak, czy inaczej
potrzebował wolnego. Kilka lat temu rząd Stanów Zjednoczonych przyjął ustawę,
która dawała im te dwa dni w roku całkowicie wolne od pracy i Derek był za to
naprawdę wdzięczny, bo nie wyobrażał sobie sytuacji, w której w dzień
cholernego przesilenia musiałby chociaż przejść przez miasto. Nie robił tego od
kiedy skończył osiemnaście lat i nie miał zamiaru zrobić nigdy więcej.
Teoretycznie dojrzałe alfy potrafiły się opanować i nie rzucać na każdą mijaną
omegę, ale, że ego większości z tych dupków miało niebotyczne rozmiary,
najczęściej nie przejmowali się oni czymś takim jak konwenanse. I Derek nie
pozwoliłby sobie na okazanie własnej słabości, ale przesilenie wciąż robiło z
nim dziwne rzeczy. Chociażby osłabiało go, nawet jeżeli tylko odrobinę. Wolał
nie ryzykować i zawsze w tym okresie zaszywał się na kilka dni w domu, czekając
aż jego psychika powróci na normalne tory i przestanie robić z niego kogoś, kim
nigdy nie zamierzał się stać.
W tym roku było gorzej i
lepiej zarazem i nie wiedział, czy to jest związane ze Stilesem i tym
wszystkim, co razem robili, czy po prostu przekroczył już jakąś magiczną
granicę, o której nikt nie mówił, a która miała jakieś istotne znaczenie w
życiu omeg. Prawdę powiedziawszy mało go to interesowało, byłby po prostu
szczęśliwy nie odczuwając już tej cholernej emocjonalnej huśtawki. A od dwóch
tygodni czuł się po prostu fatalnie i wcale mu się to nie podobało. Był
roztrzęsiony, choć uspokajał się właściwie w tym samym momencie, w którym
docierało do niego, jak kiepsko się trzyma. Czuł się bardziej kompletny niż
kiedykolwiek wcześniej, a jednak miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie był tak
samotny, mimo że samotność była jego jedyną przyjaciółką, od kiedy wyjechał z
Beacon Hills. Chociaż nie, pewnie gdyby się uparł, mógłby mówić tak też o
Johnie Stilińskim. A jednak wiedział, że mężczyzna bardziej wszedł w rolę jego
dawno nieżyjącego ojca, skoro jego wuj miał na niego tak bardzo wyłożone. Derek
zwyczajnie chciałby, żeby było już dawno po przesileniu, bo zwyczajnie nie
rozumiał, co się z nim działo. A to nie tak, że nie przyzwyczaił się jeszcze do
dziwności swojego jestestwa. Wręcz przeciwnie, był z nim doskonale
zaznajomiony, ale teraz coś było nie tak i w Dereku buntowała się każda jedna
czerwona krwinka, zmuszając go, żeby naprawił tę sytuację. Tylko, że on nie
wiedział, jak niby powinien to zrobić.
Jego szef uśmiechnął się
z pobłażaniem, kiedy przyszedł do niego, informując, że wróci do pracy dopiero
za tydzień. On też był mutantem, ale tak bardzo różnił się od wszystkich alf,
które Derek spotkał w swoim życiu, że nigdy do końca nie wiedział, jak powinien
się przy nim zachowywać.
— Wszystko w porządku, Derek? — zapytał, dostrzegając
w końcu długość urlopu na podaniu, ale on nie potrafił odpowiedzieć, więc
wzruszył tylko ramionami i podrapał się po policzku. Powinien się ogolić, choć
akurat teraz to było mało istotne.
Mężczyzna przyglądał mu
się dłuższą chwilę, jakby chciał o coś zapytać, ale wciąż nie był pewien, czy
mu wolno i Derek po chwili westchnął cicho i usiadł naprzeciwko niego, unosząc
do góry brew. Możliwe, że tak dobrze im się razem pracowało, bo żaden nie
używał zbyt wielu słów.
— Pytaj — burknął Derek, bo to zaczynało się robić
irracjonalne. A on potrzebował już znaleźć się w domu, zamknąć drzwi na
wszystkie zamki i położyć się do łóżka. Był wykończony, chociaż jego ciało
rozpierała tak ogromna energia, że zapewne gdyby chciał, mógłby jeszcze dzisiaj
wystartować w jakimś maratonie.
— Znalazłeś swojego alfę — powiedział Chris z taką
ostatecznością, jakby ogłaszał mu, że wynajął zabójcę i nie zostało mu więcej
niż dwadzieścia cztery godziny życia.
Do Dereka dopiero po
chwili dotarło, co tak naprawdę usłyszał i nie był pewien, czy powinien wyjść,
trzaskając drzwiami, czy może jednak kłócić się z nim, próbując utrzymać swój
image tej podobno lepszej strony mutacji. Mężczyzna go jednak w żaden sposób nie
oceniał, ani nie obrażał. Wyglądało to raczej tak, jakby wygłosił swoją opinię
na temat jego szalejącego samopoczucia. Derek więc pochylił się do przodu, na
ułamek sekundy zasłaniając oczy dłonią, po czym wstał i ruszył w stronę drzwi.
Może kiedyś będzie gotowy na rozmowę z tym facetem, ale dzisiaj na pewno nie
był do tego odpowiedni dzień. Wręcz przeciwnie, dzisiaj miał dość wszystkiego.
— Cały problem polega na tym, że znalazłem omegę —
rzucił, nawet się nie odwracając, ale zaskoczone sapnięcie było nie do
przeoczenie. — A zaraz potem go zgubiłem — dodał zrezygnowany i zamknął za sobą
drzwi. Pojutrze był dzień przesilenia, ale wcale nie był pewien, czy cztery dni
później będzie czuł się na tyle dobrze, żeby wrócić do tego miejsca.
Podróż do mieszkania była
katorgą, bo zazwyczaj wychodził z firmy dużo później, dopieszczając swoje
projekty. Dziś jednak utknął w korku tak długim, że pewnie powinien zostawić
swoje Camaro na jakimś parkingu i przesiąść się do metra, ale jakoś nie czuł
się na siłach obcować z ludźmi, którzy będą się do niego przyciskać i obok
niego przepychać. Zaklął więc tylko, marnując ponad godzinę i przez chwilę
zastanawiając się, po cholerę mieszka w Nowym Jorku, ale wspomnienia z Beacon
Hills i tego, jak był tam traktowany szybko dały mu odpowiedź. Tutaj był
anonimowy. I mógł robić, co chciał, bez krzywych spojrzeń ludzi i mutantów,
którzy próbowaliby mu wmówić, że jego miejsce jest w domu albo na kasie w
supermarkecie. Nie żeby widział w tym coś uwłaczającego, po prostu fakt, że był
omegą nie zmieniał tego, że posiadał też aspiracje.
W domu zrobił sobie lekką
kolację i zwinął się na kanapie przed telewizorem, o którego istnieniu niemal
zapomniał. Chciał spać, ale coś w nim wrzeszczało, że to bez sensu, że powinien
się zabrać za coś konstruktywnego, co będzie miało wymierne korzyści. Nie był
przyzwyczajony do takiej bezczynności i pewnie nie będzie miał czasu, żeby się
przyzwyczaić, ale musiał chociaż spróbować się zdrzemnąć, bo jego ciało nie
chciało funkcjonować w sposób, do którego był przyzwyczajony.
Obudził się w środku
nocy, wstrząsany jakimiś cholernymi dreszczami i przez pierwsze sekundy nie
wiedział, co się z nim dzieje, ale nie minęła chwila a zawartość żołądka
podeszła mu do gardła i zerwał się z kanapy, biegnąc do łazienki, żeby najwyraźniej
zwymiotować wszystko, łącznie ze swoimi wnętrznościami. Nie był pewien, kiedy
ostatni raz czuł się tak źle, może nawet nigdy, ale teraz leżał na zimnych
płytkach, ze spoconym czołem ułożonym pomiędzy swoimi kolanami i marzył o
szybkiej śmierci albo chociaż śnie, bo był pewien, że jego żołądek jest
kompletnie pusty, a jednak spazmy, które znowu nim wstrząsały wskazywały na to,
że to jeszcze nie koniec.
Musiał usnąć, bo kiedy
poczuł mdłości po raz kolejny, przez otwarte drzwi wpadało do łazienki światło,
które w nocy nie miało żadnej możliwości dostać się do tego pomieszczenia. Nie
miał czym wymiotować i zaczynał nienawidzić stanu, w którym się znajdował, nie
widząc przy okazji dla niego żadnego wytłumaczenia. Wstał z zamiarem umycia
zębów i zaparzania sobie herbaty, bo kłucie w podbrzuszu skutecznie zniechęcało
go do wzięcia prysznica, chociaż wiedział, że był spocony i nieświeży po nocy
spędzonej na podłodze, we wczorajszych ubraniach.
Po kilku kolejnych
godzinach i wypiciu trzech herbat, które zrobił z ostatniej torebki, jaką
znalazł w kuchni, mógł powiedzieć jedynie tyle, że wciąż czuje się fatalnie.
Jego żołądek jednak przestał się buntować, za co był mu bardzo wdzięczny, ale
wciąż nie ufał mu za bardzo. I obawiał się, że to wszystko się powtórzy, a
jeżeli dzisiaj nie wyjdzie zrobić jakichś zakupów, jutro nie zrobi tego na
pewno i skończy jęcząc z głodu i żaląc się samemu sobie. Westchnął więc cicho,
przebrał się w pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły mu w ręce i po prostu
wyszedł z domu, kierując się do najbliższego, bardzo małego centrum handlowego.
Lubił tam robić zakupy, bo mijali go głównie rodzice z dziećmi albo starsi
ludzie, którzy, tak jak on, nie przepadali za tłumami. I kiedy już miał wracać
do domu, zwrócił uwagę na wciśniętą w kąt budynku aptekę. Zastanowił się nad
tym chwilę, ale naprawdę nie wiedział, czy da radę przetrwać kolejną noc na
łazienkowych płytkach.
— Potrzebuję czegoś przeciwbólowego dla mutantów —
powiedział, nie bawiąc się w żadne wstępy, kiedy podeszła do niego młoda japonka,
Kira, jak głosiła plakietka.
— Alfy raczej nie chorują — odparła mu z takim
zdziwieniem, że miał ochotę rozwalić szybę za którą stała i zrobić jej krzywdę.
Przynajmniej nie było tu nikogo oprócz nich.
— Ale omegi tak — warknął przez zaciśnięte zęby i ze
zdziwieniem zauważył, że wyraz twarzy dziewczyny się zmienia. I kiedy już
zaczął panikować, że odkrył się w tak idiotyczny sposób, ta zapytała o objawy,
jakie ma "jego omega". — Huśtawki emocjonalne, rozdrażnienie, uczucie
rozbicia, kompletności i samotności jednocześnie, mdłości, ból w podbrzuszu —
wymienił jednym ciągiem i to wyraźnie coś musiało powiedzieć tej dziewczynie,
bo uśmiechnęła się do niego delikatnie, skinęła głową i odeszła w stronę
regałów z lekami.
Derek zacisnął dłonie w
pięści i odetchnął głębiej, ale unoszący się dookoła zapach medykamentów
sprawił, że znowu miał ochotę zwymiotować i zaczął błagać w myślach, żeby to
tylko nie stało się tutaj, w tej przeklętej aptece, do której w ogóle nie
powinien wchodzić. Farmaceutka miała rację, mutanty niemal nie chorowały, ale
nie chciało mu się teraz roztrząsać tej kwestii. Wygrzebał wśród zakupów małą
butelkę wody i zdążył wypić połowę, zanim dziewczyna do niego wróciła. Z
naręczem pudełeczek, na widok których Derek powinien się pewnie roześmiać, albo
chociaż zdziwić, ale dziewczyna wyglądała na tak bardzo pewną tego, co
wydedukowała z jego paplaniny, że cokolwiek chciał powiedzieć, stanęło mu w
gardle.
— To ziołowe herbaty na nudności — zaczęła i bez
pytania go o nic, zaczęła kasować towar. — To pomoże na rozdrażnienie i także
jest na bazie naturalnych składników, ale bez konsultacji z lekarzem można to
brać maksymalnie tydzień. W tej sytuacji trzy dni — poprawiła się, nie
pozwalając dojść Derekowi do słowa. — Tutaj są jeszcze tabletki, które pomagają
w regulacji procesów hormonalnych i je zapewne będzie trzeba brać aż do końca,
ale o tym też zdecyduje lekarz — zakończyła i w końcu spojrzała na niego, nadal
uśmiechając się delikatnie.
A on wciąż nie wiedział,
co się do cholery dzieje i dlaczego jego stan jest taki oczywisty dla babki,
która jedynie sprzedaje leki. I to naprawdę nie było w tamtej chwili ważne, że
musiała chociaż skończyć studia pierwszego stopnia, żeby móc to robić. Wciąż
nie była lekarzem, brakowało jej nawet bardzo dużo, a jednak teraz była tak
samo przekonana o tym, co mu jest, jak pięć minut temu.
— Do końca czego? — zapytał po chwili, bo cisza
naprawdę ciągnęła się już zbyt długo. — Życia?
Dziewczyna spojrzała na
niego tak, jakby teraz to ona nie rozumiała jego zachowania i Derek był tym
zwyczajnie zirytowany, bo gdyby samo wymienienie na głos objawów miało sprawić,
że zrozumie, co mu jest, nigdy nie wstąpiłby do tego miejsca. A, że przy tym
chciało mu się rzygać, wróciły początkowe myśli, żeby wyciągnąć ją zza tej
szybki...
— Dorzucam ci jeszcze test ciążowy, ale jestem niemal
pewna, że się nie mylę — powiedziała i coś w jej głosie go zaalarmowało, może
ta cholerna pewność, która biła z jej wzroku, a może brak jakichkolwiek
sygnałów tego, że kłamie.
Wzięła od niego kartę,
którą Derek trzymał od początku w dłoni i zapakowała mu wszystko do małej
reklamówki z logo jakiegoś producenta leków. Tak naprawdę nie powiedziała mu
ani słowa, nie zapytała nawet, czy prowadzi jakiekolwiek życie seksualne, a
jednak miał pewność, że w którymś momencie zaczęła uważać go za zwykłego dupka,
który na dodatek wpakował swoją omegę w niechcianą ciążę. Tylko, że to on był
omegą. To on miał te wszystkie objawy.
— Myślisz się — jęknął i zagapił się na nią z
niedowierzaniem, bo to co sugerowała, było po prostu niemożliwe. Nie mógł być w
pieprzonej ciąży, nie było takiej możliwości. Coś jej się musiało pomylić i...
— I tak konieczna jest wizyta u lekarza, ale domyślam
się, że w dzień przesilenia to może być problem. Daj swojej partnerce test, a
jeśli się boisz — dodała z wyraźną kpiną — parz jej chociaż te herbaty. Powinny
trochę pomóc.
I Derek miał ogromną
ochotę powiedzieć jej po raz kolejny, że się myli. Wrzasnąć na nią i warknąć,
bo to, do cholery, nie mogła być prawda, a jednak kiedy widział w jej wzroku
niechęć, a może nawet obrzydzenie, które ten jeden raz nie było związane z tym,
że jest omegą, opierało się za to na
tym, że zachowuje się jak typowy alfa, który ma tylko połowę mózgu i najpierw
robi a dopiero później myśli, nie miał odwagi się odezwać.
— Omegi wiedzą, że są w ciąży — dodała jeszcze kiedy
wychodził, więc zatrzymał się, ale już nie spojrzał w jej stronę. — Jeżeli ci
nie powiedziała, może być zbyt wcześnie, choć objawy są jednoznaczne. Możliwe
też, że zwyczajnie nie zasługujesz na tę wiedzę — skończyła, a on jedynie
żałował, że nie może w nic walnąć.
Wrócił do domu,
poruszając się jak w transie, trzęsąc się nie tylko ze złości, ale także przez
dreszcze, które pojawiły się chyba dlatego, że na ulicach było zbyt ciepło.
Słowa tej farmaceutki wracały niechciane, ale ich sens jakby nadal do niego nie
docierał.
— Bo to po prostu nie może być prawda — burknął,
trzaskając drzwiami i zostawiając zakupy tuż przy nich. Zdjął kurtkę, a zaraz
za nią bluzę i top i stanął przed lustrem, patrząc na swoje ciało z niechęcią. —
Nie ma tam żadnego dziecka — warknął ze złością i natychmiast zalała go fala
bólu i mdłości, więc pognał do łazienki.
I, kiedy tak wisiał
obolały nad kiblem, rzygając przy tym jak chory kot i po raz kolejny
przeklinając to, że jest omegą, poczuł coś, co torowało sobie drogę do jego
głowy; drugą świadomość czy obecność i to było jak uderzenie obuchem, jak
potwierdzenie kolejnej pieprzonej niesprawiedliwości, która jednak go spotkała.
W jego oczach zebrały się łzy i był pewien, że płacze, jak dziecko, ale słowa
Kiry nabrały w końcu sensu, i cholera jasna, Derek po prostu wiedział.
Hej czy opowiadanie sokół będzie miał 25 rozdział ? Pozdrawiam.:)
OdpowiedzUsuńZarowno sokół, jak i zapomnieć będą dokończone, ale mam pracę, małe dziecko i mnóstwo innych obowiązków, i niestety to jeszcze trochę potrwa.
UsuńRozdział wprost przecudowny! :D
OdpowiedzUsuńDerek mnie rozwalił Ci powiem, sam wyłamał się ze stereotypów o omegach, a wierzył że Stiles jest omegą przez wzgląd jak wygląda, bo przecież jak alfa mógłby tak wyglądać?
A tu masz Ci babo placek - ciąża! Aptekarka też nie za miła, ale zrzucę to na krab tego, że pewnie wiele razy widziała cierpiące omegi.
Bardzo mi się podobało! ;*
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ale czemu Stilles zniknął? czy jest właśnie takim dupkiem, kiedy Derek miał takie obawy to jedyne wyjaśnienie jakie mi się nasuneęło to ciąża... i się nie pomyliłam... Stilles jest naprawę alfą?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia