środa, 28 lutego 2018

Zapomnieć 32

Cześć!

Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście, co naprawdę widzę po ilości wejść na bloga! Mamy PÓŁ MILIONA, i przyznam szczerze, że to nie jest coś, czego się spodziewałam, zakładając tego bloga kilka lat temu. Uwielbiam Was i kocham i jestem Wam bardzo wdzięczna.

Napiszę to jeszcze raz, wszystkie stałe opowiadania, które tu znajdziecie, Zapomnieć, Sokół i Prawdziwa Przepowiednia zostaną skończone. Nie powiem Wam jednak, kiedy to nastąpi. Może w najbliższym półroczu, choć prędzej nie. Mam małe dziecko, męża, rodzinę, z którą spotkania muszę wciskać w grafik, bo nawet na to nie mam czasu. Mam stałą pracę, pracę dodatkową, wolontariat, kurs na prawo jazdy... Jestem beta readerem i jestem w trakcie pisania czegoś dużego, na czym cholernie mi zależy. To nie tak, że nie mam serca do tych opowiadań. Kocham je, są moje i uważam, że są wspaniałe, mimo wszystkich mankamentów i niedoskonałości. Nie zrezygnuję z nich, po prostu to trudny czas(i, tak, wiem, że to trwa już dość długo, ale uwierzcie mi, życie się strasznie komplikuje, kiedy lata lecą. Czuję się czasami tak staro...). Więc skończę wszystko, a w międzyczasie, kiedy najdzie mnie wena i napiszę coś innego, też wrzucę to na tego bloga. I naprawdę byłoby mi miło, gdyby te teksty też Was zainteresowały, choć zrozumiem, jeśli tak nie będzie.

A teraz, zapraszam na kolejną część Zapomnieć.


Zapomnieć 32


Ostatnie dni minęły wszystkim zadziwiająco szybko. Cullenowie, Harry i Draco zrezygnowali z chodzenia do szkoły, wiedząc, że jeśli przegrają starcie z Volturi, ta nie będzie miała żadnego znaczenia. Na polanie, na której miała odbyć się bitwa spędzali niemal każdą minutę, każdego dnia. Walka zbliżała się zdecydowanie zbyt szybko i każdy z osobna miał wrażenie, że nie jest na nią gotowy. Ron godzinami omawiał strategię z Jasperem i Samem, ale i tak było wiadomo, że nie uda im się wymyślić niczego lepszego niż to, co mieli do tej pory. A plan był naprawdę dobry, przynajmniej przy założeniu, że uda się wyeliminować z bitwy mroczne bliźnięta.
— Boję się — mruknęła Esme, stojąc przy swoim mężu i obserwując, jak Alice walczy z Edwardem.
Zdolność przewidywania przyszłości tej pierwszej i umiejętność czytania w myślach, którą posługiwał się chłopak, sprawiały że pojedynek był tak samo interesujący co zaciekły. Przez chwilę przyglądali się im zresztą wszyscy na polanie.
— Zobacz, jakie poczyniliśmy postępy — odparł Carlisle, przesuwając wzrokiem po najmłodszych wilkach, którym ostatecznie Sam pozwolił trenować z wampirami, choć według ustalonego planu, wszyscy mieli znajdować się w obwodzie.
— Wiem — odparła z niejakim wahaniem. — Te wszystkie zaklęcia, które znalazła Hermiona... — urwała, zastanawiając się nad tym chwilę. — Niektóre są przerażające, a ona nawet dostosowała je do poziomu magicznego, który ma każde z nich — dodała, żeby chwilę później roześmiać się lekko i pokręcić głową. — Jeszcze dwa miesiące temu nie wiedzieliśmy, że ktoś, kto posługuje się magią w ogóle istnieje — wyjaśniła. — A teraz wiem nawet, czym jest magiczny poziom.
To było jednocześnie straszne i niesamowite. Nie widziała zagrożenia w czarodziejach, którzy trenowali razem z nimi na polanie, ale rozumiała strach Volturi przed takimi ludźmi. Byli bardzo niebezpieczni i Esme nie chciałaby się znaleźć po złej stronie ich różdżek.
— Myślisz, że mamy szansę? — zapytała ciszej niż chciała, ale ten jeden raz wizje Alice były rozmyte i niekompletne. Jakby wciąż pozostawało zbyt dużo zmiennych, żeby ich przybrana córka mogła powiedzieć im wszystko.
— Ucieczka nic by nie dała — odparł tylko Carlisle i to nie była odpowiedź na którą wampirzyca liczyła. Skinęła jednak głową, wiedząc, że jej mąż ma rację. Musieli skupić się na przyszłości, a nie roztrząsać to, czy w ogóle jakaś dla nich nastanie.
-.-.-.-
Mike słuchał matki równie uważnie, co jego ojciec, bo jak się okazało, ten też nie został wprowadzony w jej kłamstwa. Kiedy w Seattle poznał swoją obecną żonę, ta była emigrantką z Wielkiej Brytanii. Z kilkumiesięcznym dzieckiem na ręku i jakimiś niewielkimi oszczędnościami poszukiwała pracy. Była piękna i pyskata. Zakochał się, kiedy tylko ją zobaczył, a fakt, że miała synka w niczym mu nie przeszkadzał. Sam nie mógł mieć dzieci, bo w wieku sześciu lat powikłania po wyjątkowo groźnym szczepie grypy, pozbawiły go takiej możliwości. Wzięli ślub po pół roku i nigdy nie żałował ani tego, ani adopcji Mike'a. To był jego syn. Jego dziecko, a dzisiaj dowiedział się, że tak naprawdę urodziła go siostra jego żony, a jego ojciec był psychopatą, który zabijał ludzi dla zabawy. Był przerażony i wściekły, ale najbardziej zawiedziony. I miał wrażenie, że Mike czuje to samo, że kłamstwo, które przez ostatnie osiemnaście lat powtarzała jego matka boli bardziej niż mogłoby zaboleć cokolwiek innego.
— Jak to sobie wyobrażaliście? — zapytała w końcu kobieta.
Nie wyglądała tak dobrze, jak zazwyczaj. Jej włosy były w nieładzie przez ciągłe wplatanie w nie palców, a sukienka, którą miała na sobie była pomięta, jeszcze po tym, jak siedziała na podjeździe, słuchając Harry'ego i Neville'a.
— Miałam ci powiedzieć, że uciekłam z Anglii, bo bałam się, że jakiś morderca mnie znajdzie? Albo, że ukradłam jakiemuś facetowi syna? A może, że moja siostra bredziła o wojnie, magii i zaklęciach torturujących? — wysyczała. — Każdego dnia bałam się, że Rabastan jednak nas znajdzie, że zabierze mi Mike'a, oskarży o porwanie. Moja siostra była bita i zastraszana, ale sądziłam, że jest niepoczytalna, więc nie byłam nawet pewna, czy to rzeczywiście ojciec Mike'a robił jej te wszystkie rzeczy. Mógł się okazać przyzwoitym człowiekiem. Mógł szukać swojego dziecka przez te wszystkie lata — mówiła dalej, a jej głos łamał się niebezpiecznie. — Nie mogłam powiedzieć wam prawdy — wyszeptała na koniec, roztrzęsiona i bliska łez.
-.-.-.-
Draco siedział oparty o Notta, przeglądając starą księgę z czarami, które rzekomo miały pomóc im w walce z wampirami, a którą dostarczył im tego ranka Stworek. Nie miał pojęcia, z jakiego zakamarka skrzat ją wyciągnął, ale biorąc pod uwagę fakt, że Potter polecił mu współpracować ze skrzatami, które rezydowały w jego domu, podejrzewał, że ta należała do jego dziadka. A przynajmniej było to najbardziej prawdopodobne, kiedy wzięło się pod uwagę to, co przypominał sobie Jasper. Draco nie znał za dobrze Abraxasa, ale wcale nie musiał. Wystarczyła mu świadomość tego, jaki był jego ojciec i pewność, co ten by zrobił, gdyby na swoich usługach miał wampira. Miał ochotę się wzdrygnąć, bo nie było tam ani jednej przyjemnej rzeczy i miał szczerą nadzieję, że czas jednak nie zniweluje wszystkich zaklęć niepamięci, które zastosował jego przodek. Nie chciał się mierzyć z problemami psychicznymi Jaspera, jeśli tak by się jednak stało.
Udało im się ustalić czas, kiedy mężczyzna przebywał w Wielkiej Brytanii. Był tylko jeden okres, którego do końca nie pamiętał, lata po tym, jak drogi jego i Marii się rozeszły. Minęło sporo czasu zanim w tym nienajczystszym barze spotkał Alice, a fakt, że nie pamiętał wszystkiego z tamtych lat mówił sam za siebie. Wampiry pamiętały idealnie swoje nowe życie, to ludzkie wspomnienia się zacierały.
— Coś się stało? — zapytał Jasper, koncentrując się na Draco, ale ten nie umiał odpowiedzieć, wzruszył więc tylko lekko ramionami i uśmiechnął się blado.
Kiedy zmieniał strony naprawdę chodziło wyłącznie o Severusa i, prawdę powiedziawszy, sam nie wiedział, kiedy to się zmieniło. Kiedy zaprzyjaźnił się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy przebywali teraz w Forks? Nie miał pojęcia, kiedy zmienił poglądy, to musiało się dziać stopniowo, z tygodnia na tydzień. Zaczęło mu zależeć na ludziach, którzy wcześniej zupełnie go nie obchodzili. Zaczął popierać wartości, które były dla nich ważne, a które z czasem stały się ważne także dla niego. Jeszcze kilka lat temu był ślepo zapatrzony w czystość krwi i wyższość czarodziei nad mugolami a nawet mugolakami, mimo że ci byli tacy sami jak on. Jego życie zmieniło się tak bardzo, że do tej pory trudno było mu w to uwierzyć. Wciąż zastanawiał się, czy gdyby dwa lata temu zdawał sobie sprawę z faktu, że Snape jest w związku z Potterem jego życie potoczyłoby się tak samo. Rozważał kilkukrotnie wszystkie opcje i wciąż nie potrafił znaleźć odpowiedzi; obawiał się jednak, że jego urażona duma mogłaby tego nie przeboleć, a wtedy skończyłby stojąc po złej stronie w minionej wojnie. I być może wtedy byłby martwy.
-.-.-.-
Sam od kilku godzin nadzorował trening, który z jego najmłodszymi wilkami prowadzili Jasper i Rosalie. Jeszcze wczoraj ustalali, że będzie tu także Emmett, ale najwidoczniej wampir miał coś ważnego do zrobienia i Sam podejrzewał, że miało to związek z Edwardem. Widział, jak Harry go traktował i nie umiał się ustosunkować do panujących między nimi relacji. Mógł tylko podejrzewać, co Edward zrobił chłopakowi, ale ani nie miał dowodów, ani moralnego prawa do oceniania go. Szczególnie, że Potter jasno powiedział, że zanim zacznie oceniać innych, musi przyjrzeć się własnym czynom. A te go znacznie obciążały, co przypominał sobie za każdym razem, kiedy patrzył na blizny szpecące twarz jego narzeczonej. Powinni wziąć ślub, byli ze sobą już kilka lat, wpoił ją sobie, byli więc sobie przeznaczeni, a jednak myśl, że tak bardzo ją skrzywdził nie pozwalała mu wykonać tego jednego kroku.
— Quil! — warknęła Rosalie, powalając młodego wilka na ziemię. — Za wolno! Jasper uczył cię uników, dlaczego z nim to jest łatwiejsze? — zapytała wciąż wściekła.
Ćwiczyli razem, bo tego wymagała sytuacja, ale Sam skłamałby, gdyby powiedział, że nie widzi tego, jak wamiprzyca polubiła te dzieciaki. Najmłodszy miał dwanaście lat i w normalnych warunkach wszyscy uznaliby za barbarzyństwo zmuszanie ich do walki. Tym razem nic nie było jednak normalne, a Rosalie najwyraźniej zamierzała nauczyć ich tak dużo, jak będzie potrafiła.
Sam przyglądał się z fascynacją, jak wampirzyca najpierw łaja jego podopiecznego a chwilę później wplata swoje zimne palce w sierść na jego grzbiecie i drapie go, jak wielkie psisko, które tylko czeka na odrobinę uwagi. To było niesamowite, jak bardzo potrafili się zintegrować, jak blisko byli ze sobą właśnie teraz, kiedy musieli stanąć w jednym rzędzie w nadchodzącej wojnie. Przeniósł spojrzenie na rozmawiających przyciszonymi głosami Hermionę i Rona i był pełen podziwu dla ich spokoju. Za kilka dni staną do walki z wampirami, a jednak nie widział wahania w ich zachowaniu. Byli pewni siebie, swojej magii i swoich przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że to ma związek z tym wszystkim, co tak niedawno wydarzyło się w ich życiu, a jednak byli ludźmi i powinni odczuwać strach. A mimo to jako jedyni, z osób, które tego dnia znajdowały się na polanie, nie dawali ponieść się emocjom. A oprócz tej pary, Sama otaczali jedynie członkowie jego watahy i dwa wampiry. To było niepojęte.
-.-.-.-
Angela rozmawiała z Ericiem na stołówce. Mike nadal nie przychodził do szkoły, a od kilku dni nie pokazało się tu także żadne z Cullenów. Harry i Draco też przestali się pojawiać i dziewczyna miała po prostu złe przeczucia. Za oknami wcale nie świeciło słońce, nie słyszała o żadnym wirusie, przez którego jej nowi znajomi mogliby zachorować, a do tego Mike rozłączał każde połączenie, które próbowała do niego wykonać.
— Niepotrzebnie się martwisz — mruknął chłopak, łapiąc ją delikatnie za dłoń i przez chwilę pocierając wystające kostki kciukiem. — Sama wiesz, jacy są Cullenowie — dodał, udając że nie widzi zmieszania na twarzy dziewczyny. Nie chciał jej puszczać. — A Harry i Malfoy najwyraźniej są z nimi blisko. — Przyszło mu na myśl, że jak dla niego to nawet trochę za blisko, ale to nie była jego sprawa.
Angela prychnęła głośno i pokręciła głową, ale wiedziała, że Eric ma rację. Nijak jednak nie zmniejszało to jej niepokoju. Może rzeczywiście była nadopiekuńcza, kiedy chodziło o jej przyjaciół, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Zresztą, wcale nie uważała tego, za coś niepożądanego.
— Więc wytłumacz mi o co chodzi z Mikiem — warknęła i szarpnęła się do tyłu, zakładając ręce na klatce piersiowej. To nie tak, że nie podobał jej się dotyk Erica, po prostu czuła, że przez to jej słowa są lekceważone.
— Pewnie nadal jest chory — odparł po prostu chłopak, odsuwając się nieco do tyłu, opierając o oparcie i uśmiechając oszczędnie.
Znali się wystarczająco długo, żeby wiedział jaka potrafi być inwazyjna, kiedy się czymś zamartwia. Miał tylko nadzieję, że teraz jej obawa o Mike'a nie jest wynikiem czegoś więcej niżby sobie życzył. Naprawdę ją lubił, ale zawsze wydawała mu się niedostępna, w hierarchii usytuowana minimum poziom wyżej, ale w tym roku, kiedy przejął redakcję szkolnej gazetki czuł się bardziej pewny siebie i naprawdę chciał być dla niej odpowiedni. Widział, jak uśmiecha się do niego, jak częściej niż dotychczas zatrzymuje na nim swoje spojrzenie i skłamałby, gdyby nie przyznał, że mu się to podoba. Powinien zapewne być bardziej asertywny i powiedzieć jej w końcu, co czuje, ale wciąż nie był na to gotowy. Był tchórzem i trochę podziwiał Pottera, że ten po tak krótkim pobycie w Forks, znalazł sobie faceta. On chciałby mieć dziewczynę, co w teorii wydawało się dużo prostsze, a jednak wciąż bał się wykonać jakiś duży krok. Te małe najwyraźniej były niewystarczające, a Angela, mimo że odbierała je z radością, robiła następnie coś, co przeczyło jej ciepłym uczuciom. A Eric czuł się zwyczajnie zagubiony w tym całym bałaganie.
— Jeżeli chcesz, możemy pojechać dzisiaj do Mike'a — powiedział w końcu cicho, z pewnym wahaniem, ale kiedy zobaczył szeroki uśmiech na jej twarzy, wiedział, że ta propozycja była strzałem w dziesiątkę.
-.-.-.-
Harry leżał w łóżku z Edwardem i choć nie miał zamiaru w żaden sposób pogłębiać ich więzi, wiedział, że to stanie się samo, jeśli uda im się wygrać walkę z Volturi. Już teraz ta więź była silniejsza niż miesiąc temu. Mógł przez większość czasu być na niego wściekłym, a jednak kiedy zaczynali rozmawiać, cała jego złość gdzieś ulatywała i zostawała tylko tęsknota za byciem z kimś wystarczająco blisko, żeby móc powierzyć swoje życie w jego ręce. I nie miało znaczenia, że w tym przypadku były zimne jak lód, bo jednocześnie ich siła dawała mu wystarczająco dużo poczucia bezpieczeństwa już w tym momencie. I nie chciał umierać, bo może i niemal rok temu był gotowy na ten krok, jednak sporo zmieniło się od tamtego czasu. Radził sobie z żałobą, mógłby zapewne stwierdzić, że poradził sobie z nią całkowicie, ale jeszcze nie chciał tego przyznawać. Severus był dla niego wszystkim, ale zdołał już odbudować świat, który roztrzaskał się tak niedawno.
Rosalie była cudowna. Uwielbiał jej bezpośredniość i naburmuszoną minę, kiedy coś nie szło po jej myśli. Była wspaniałą przyjaciółką, podobną do Malfoya, bo nie miała oporów przed mówieniem mu prosto w twarz tego, co naprawdę myślała o jego zachowaniu. Nie chciałby jej stracić.
Jasper był inny od niej, a jednak zastanawiał się, czy to co działo się między nimi, nie jest jeszcze silniejsze. Oczywiście mogło chodzić wyłącznie o to, że wampir potrafił współodczuwać, Harry miał jednak przeświadczenie, iż sam dar byłby bezużyteczny, gdyby Jasper nie wkładał w to wszystko tak dużo od siebie. To były drobne gesty, które mówiły mu naprawdę wiele. Dłoń położona na jego łopatce, smutek w spojrzeniu, kiedy czuł się wyjątkowo podle. Nigdy nie widział jednak nawet krztyny litości, której nie znosił. Jasper po prostu był obok niego i oferował mu wsparcie, nie chcąc niczego w zamian.
Harry na sekundę zagryzł wargę, bo wspomnienie z dnia, kiedy uczestniczyli w spotkaniu plemiennym Quilettów wracało do niego regularnie. Wiedział, że potrzebował wtedy Jaspera w innym aspekcie, tak samo jak wiedział, że to nie było coś co w ogóle powinien rozpamiętywać. Szczególnie, że prawdopodobnie było wynikiem feromonów, które wampir zupełnie nieświadomie wydziela, co w połączeniu z jego empatią i rosnącym  poczuciem winy Harry'ego doprowadziło ich do punktu, w którym żaden z nich nie chciał się znaleźć. A jednak nie mógł zaprzeczyć, że było mu wtedy dobrze; tym bardziej jednak coś ściskało go w klatce piersiowej, szczególnie kiedy zastanawiał się nad tym właśnie teraz, opierając głowę na lodowatym brzuchu Edwarda.
— Nie sądzę, żebym był w stanie okludować umysł podczas walki z wieloma przeciwnikami — podjął Harry, uświadamiając sobie w jednej chwili, jakie mogą być tego konsekwencje. — Podejrzewam, że żadne z nas nie będzie tego robić w czasie starcia — dodał, wpatrując się w twarz Edwarda, na której powoli pojawiało się zrozumienie.
Wiedział, że to będzie stanowiło problem, a przynajmniej byłoby to problemem, gdyby nie uprzedził o tym wanpira. Edward musiał wiedzieć i musiał być na to gotowym, chociaż Harry nie chciał ujawniać mu swoich myśli. Nie po to chronił je tak dobrze, żeby znowu ktoś miał dostęp do jego głowy. Teraz jednak sytuacja wyglądała inaczej, a Edward był po jego stronie, choć miał wrażenie, że to nie robi mu aż takiej różnicy, jaką powinno.
— Myślisz, że to mnie rozproszy — bardziej stwierdził niż zapytał, ale Harry i tak skinął głową. — Będę walczył w obronie swojej rodziny — powiedział pewnie. — To nie będzie problemem.
Potter westchnął przeciągle, bo wcale nie uwierzył w to zapewnienie. Zapewne gdyby byli tylko znajomymi to rzeczywiście mogłoby nie być ważne. Możliwe, że nawet gdyby byli zwyczajną parą, wampir jakoś by zignorował jego myśli, ale pieśń jego krwi miała dużo większy wpływ na Edwarda i Harry po prostu wiedział, że musi opuścić osłony już teraz, żeby przyzwyczaić go do tego zamętu, który panował w jego głowie.
— Myślę, że dobrze byłoby poćwiczyć — mruknął niechętnie, ale to był idealny pomysł. — Na razie moje wspomnienia będą za zasłoną, więc w przekazie będą spore dziury, bo przeszłość jest tym o czym myślę częściej niż bym chciał — przyznał powoli, wzdychając. — Możesz mnie pytać o wszystko, ale nie obiecuję, że od razu dostaniesz odpowiedź — dodał w końcu i opuścił cześć osłon, słysząc jak Edward w tym samym momencie zachłystuje się powietrzem.
-.-.-.-
Jacob siedział w środku lasu w swojej ludzkiej formie, którą coraz częściej uważał za mniej naturalną. Nie był pewien, jak to działało, ale chyba nikt inny że Sfory nie miał takiego problemu. Może to była kwestia wyborów, których musiał dokonać, a które nastręczały mu tak wiele zmartwień. Nie wiedział, czy cokolwiek z Malfoyem się ułoży, bo jak na razie wszystko szło źle albo jeszcze gorzej. I wiedział, że była to tylko i wyłącznie jego wina, że to on nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy. Czuł ten cholerny dystans, z którym Draco do niego podchodził i bał się za każdym razem coraz bardziej. Nie wiedział, czy uda mu się na dłuższą metę funkcjonować jako człowiek bez swojego wpojonego. Może to był powód, przez który jego wilcza natura tak bardzo dominowała jego życie w ostatnich dniach. Jak się nad tym zastanowił, to żadna z ich starych legend nie wspominała o takim przypadku.
— Jake? — zapytam jego ojciec, pojawiając się obok niego nie wiadomo skąd.
Otworzył oczy, patrząc na niego z zaskoczeniem, ale widocznie tak bardzo pogrążył się w swoich myślach, że przestał zwracać uwagę na otoczenie. I to z całą pewnością nie było dobre teraz, kiedy czekała ich walka o terytorium i o życie.
— Coś się stało? Mówię do ciebie od kilku chwil — dodał i to jeszcze bardziej zaniepokoiło chłopaka.
— Jestem rozbity — mruknął, wstając powoli i strzepując mokre gałązki ze swojego ciała. — Szukałeś mnie?
Jego ojciec pokręcił głową i westchnął cicho, starając się nie pokazywać swojego zmartwienia, te wysiłki nie były jednak wiele warte, skoro znali się tak dobrze. Od razu dało się zauważyć na jego czole poprzeczną zmarszczkę, która pojawiała się tylko w sytuacjach stresowych.
— Martwię się o ciebie.
— Niepotrzebnie. Jestem silny.
Billy przewrócił oczyma, wpatrując się w niego tak uparcie, że Jake miał ochotę zamknąć oczy i uciec jak najdalej. Nie umiał go okłamywać, ale ten jeden raz chciałby to zrobić, chciałby powiedzieć, że nic mu nie jest, że jest gotowy, że nie musi się niepokoić. Jednak świadomość tego, że byłoby to kłamstwo przytłaczała go tak bardzo, że nie mógł wykrztusić tych kilku prostych słów.
— Musisz z nim porozmawiać — powiedział po dłuższej chwili jego ojciec i to nie były słowa, których się spodziewał.
Uniósł na niego zaskoczone spojrzenie, ale tym razem to Billy uciekł wzrokiem. Może nie chciał mu pokazać, jak bardzo jest mu go żal, chociaż Jake bardziej skłaniał się do czegoś przeciwnego. On sam śmiałby się sobie w oczy, bo jego zachowanie było po prostu żałosne.
— I co miałbym mu powiedzieć? — zapytał słabo, z jakimś wewnętrznym bólem. Nienawidził bezradności, a tak się właśnie teraz czuł i to było okropne. — On wciąż jest na mnie wściekły. Mam zrzucić mu na głowę jeszcze więcej problemów?
— Prawdę — odparł jego ojciec spokojnie. — Musisz powiedzieć prawdę, bo tylko ona przekona do ciebie tego chłopaka.
Jacob westchnął przeciągle, ale wiedział, że ojciec ma rację. Nie było możliwości, żeby to się odbyło w jakikolwiek inny sposób, a okłamywanie Draco było bardzo złym pomysłem. Czuł do tego wewnętrzny opór i był on tylko częściowo związany z wizją tego, jak zachowa się Malfoy, kiedy pozna prawdę. Przez wpojenie czuł się zobligowany do nie okłamywania go, więc nie wiedział, czy taka próba nie skończyłaby się dla niego jakimiś nieprzyjemnymi konsekwencjami, na które w tej chwili zwyczajnie nie mogli sobie pozwolić.
Skinął w końcu krótko, podejmując jedyną możliwą decyzję, ale wcale nie denerwował się przez to mniej. Wręcz przeciwnie, to mogła być najtrudniejsza rozmowa w jego życiu.

5 komentarzy:

  1. Cały czas masz jednego wiernego czytelnika :) wchodzę tutaj niemal codzienne, a wczoraj w końcu rozprawiłam się z przeniesieniem bloga na blogspota, więc nadrobię z komentowaniem u Ciebie :)
    Rozdział jak zwykle genialny, zastanawia mnie co takiego Harry i Neville powiedzieli mamie Mike'a, że tak nią wstrząsnęło ale najważniejsze, że kobieta w końcu powiedziała prawdę mężowi i synowi :) Podoba mi się ta myśl, że wilki i wampiry żyją w zgodzie i wcale nie potrzebna im do tego Bella.
    Jak możesz kończyć w takim momencie? O jaką prawdę chodzi?
    Niedobra! Niestety na to musimy czekać :)
    Weny i czasu!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    to ja ;[ no wciąż jestem trochę do tyłu z czytaniem, ale w razie czego jak mnie weźmie na czytanie, to mam zapas ;]
    cieszę się z nowego rozdziału „zapomnieć”, doskonale Ciebie rozumiem, życie jest ważniejsze od bloga ;] ale tutaj zaglądać będę wciąż bez obaw i czekać na nowy tekst...
    choć nie po winnam czytać „kolejny...”, to o alfach i omegach, zanim nie przeczytam tych poprzednich tekstów, ale tak jakoś nie mogłam sobie odmówić tego, i och chcę resztę... bardzo mi się spodobało...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    no ta randka nie randka kiepsko wyszła, pytanie tylko czy to spisek czy tak wyszło po prostu....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    przez pomyłkę skomentowałam trzydziesty trzeci rozdział ale teraz poprawiam ten błąd...
    wspaniale, ta randka nie randka kiepsko wyszła, czy to spisek czy tak wyszło po prostu...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    wspaniały rozdział, randka nie randka dość kiepsko wyszła, tylko czy to spisek czy tak po prostu wyszło...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń