Derek
nie wiedział, ile czasu spędził w łazience tym razem, ale próba pogodzenia się
z tym, co się stało, nie powiodła się. Nie chciał wierzyć, że to prawda, a
jednocześnie dowód na to był równie namacalny, jak będzie jego brzuch, który
zaokrągli się za kilka miesięcy. Bo Derek miał wrażenie, że może dotknąć tej
drugiej istoty, że jego umysł jest w stanie poczuć każdą jej synapsę. I to było
fatalne, bo nie pozwalało mu nawet udawać, a był w takiej rozsypce, że uciekłby
się nawet do tego. Dziecko jednak było w nim i rozpychało się na razie w jego
głowie, ale już wkrótce zacznie robić to samo w jego podbrzuszu i nawet nie
potrafił nienawidzić tej myśli. Nie rozumiał, jakim cudem omegi były zdolne do
usunięcia ciąży, skoro już na takim wczesnym etapie potrafiły wyczuć, że coś
się w nich rozwija. Nie oceniał jednak nikogo, bo posiadanie wyboru było prawem
każdego człowieka. I mutanta. Wyglądało więc na to, że on swojego dokonał,
zanim w ogóle dostał możliwość przemyślenia czegokolwiek.
Zaparzył
sobie herbatę, chociaż był środek nocy i fakt, że już pierwszy łyk przyniósł mu
ulgę był fatalny. I dość przerażający, bo Derekowi wcale nie zrobiło się lepiej
dzięki wiedzy, że to wszystko nie jest jedynie kiepskiej jakości snem. Wcale
nie chciał być w ciąży. Nie chciał mieć dziecka, na pewno jeszcze nie teraz,
raczej nigdy. Nie myślał o tym tak naprawdę, bo, po pierwsze, najważniejsza w
tej chwili była dla niego praca, szczególnie że nie po to wypruwał sobie żyły,
ucząc się dwa razy więcej niż pozostali z jego roku, a później pracując po
czternaście godzin dziennie, żeby teraz to zaprzepaścić. A po drugie,
zwyczajnie nie widział dla siebie perspektyw w tej kwestii, bo już samo
spłodzenie dziecka wymagało partnera alfa, jak twierdzili wszyscy pieprzeni
uczeni na tej cholernej planecie. Derek znał to na pamięć, nasłuchał się
wystarczająco jeszcze w szkole i po prostu wiedział, że inny omega nie może
zrobić mu dziecka. Nie może tego dokonać też żaden człowiek, a jednak Derek nie
przypominał sobie, żeby w ostatnim czasie miał w sobie fiuta jakiegoś alfy.
Nigdy nie miał w sobie fiuta żadnego alfy i to po prostu nie było realne, żeby
był w ciąży. A jednak był i nie było sensu się okłamywać. I to znaczyło, że
Derek nie miał pojęcia, co dalej robić, jak odnaleźć się w sytuacji, która była
tak bardzo surrealna.
Nawet
nie czytając ulotek, wycisnął po jednej tabletce z każdego blistra, które
dostał od Kiry i zrobił sobie kolejną herbatę. Perspektywa wizyty u lekarza
przytłaczała go tak samo, jak wszystko inne dzisiejszego dnia, ale wiedział, że
to będzie konieczne i to już wkrótce. Nie wyobrażał sobie, jak to będzie
wyglądało i prawdę mówiąc nawet nie chciał sobie wyobrażać. Chciał się zwinąć w
kłębek i tak przetrwać kolejne miesiące. To było bez sensu, nie chciał zostawać
ojcem, nie miał pojęcia, jak zajmować się dziećmi i jak je wychować. I nie było
nikogo, kto mógłby mu pomóc, nie było nawet nikogo, komu mógłby o tym
powiedzieć i to przytłaczało go jeszcze bardziej.
Mechanicznie
wyciągnął telefon, nie zastanawiając się nawet, która może być godzina w Beacon
Hills i znalazł numer Johna Stilińskiego. Tylko on wiedział, że Derek jest
omegą, a przynajmniej tylko on miał dla niego znaczenie, więc po prostu
nacisnął zieloną słuchawkę i czekał na sygnał, a później na to aż mężczyzna
odbierze. Musiał z kimś porozmawiać, a to nie tak, że zwróciłby się o pomoc do
Petera.
— Derek? — Usłyszał tuż
przy uchu i zorientował się, że jego dłonie drżą tak mocno, że telefon mógł
wypaść z nich w każdym momencie.
Jego
gardło było ściśnięte i wróciło znajome przerażenie, a zaraz za nim także
mdłości, o których miał nadzieję jednak zapomnieć. Próbował się odezwać, ale
skończyło się na tym, że wydobył z siebie jedynie głośny szloch i po raz
kolejny nie mógł uwierzyć, że jest tak bardzo rozbity.
— Derek, cholera, co się
dzieje? — warknął szeryf i mężczyzna spróbował się pozbierać chociaż na tyle,
żeby wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowa.
— Potrzebuję cię — jęknął
w końcu i nie miało znaczenia, jak bardzo źle to brzmiało. — Dzwonisz do mnie
i... Nie masz jakiegoś zaległego urlopu? Zapłacę za bilet na samolot — ciągnął
dalej nieskładnie, bliski płaczu i kolejnego załamania. — To wszystko jest jak
zły sen, nie chcę być teraz sam. Nie mogę... Proszę, John.
Miał
wrażenie, że po drugiej stronie słychać spore poruszenie, jakby szeryf właśnie
w tym momencie zaczął pakować swoje rzeczy i to naprawdę znaczyło dla niego
wszystko. Przy odrobinie szczęścia dotrze do niego za jakieś dwanaście godzin i
choć Derek miał wrażenie, że to wieczność, było jednocześnie najlepszym, co go
dzisiaj spotkało.
— Gdzie mieszkasz?
— W Nowym Jorku — odparł,
ale mężczyzna tylko parsknął śmiechem.
— Dokładny adres —
powiedział niespokojnie John i brzmiał na lekko zasapanego, jakby właśnie
zbiegał ze schodów, co było zupełnie bez sensu. Derek jednak bez zawahania
podał mu swój adres.
Świadomość
tego, że nie będzie sam, że będzie mógł powiedzieć komuś, co się z nim dzieje
dodawała mu tak bardzo potrzebnej w tym momencie siły. Usłyszał, że szeryf z
kimś rozmawia, ale skoro się nie rozłączył, on sam nie miał zamiaru zrobić tego
jako pierwszy.
— Będę za jakieś pół
godziny — wyjaśnił po chwili i Derek skinął słabo głową, wstając ze swojego
miejsca przed telewizorem i ruszając do kuchni. Zatrzymał się w połowie drogi,
kiedy sens tych słów dotarł do niego tak naprawdę.
— Co? — wyrwało mu się i
John znowu zaśmiał się cicho.
— Jestem od tygodnia u
syna. Nie mieszkacie w jednej dzielnicy, ale skoro jest środek nocy... — urwał
sugestywnie.
— Środek nocy — powtórzył
po nim i miał ochotę znowu się rozpłakać, tym razem ze szczęścia. — Dziękuję —
dodał ciszej niż zamierzał, ale znowu coś ściskało go za gardło. — Czekam na
ciebie.
Jak
teraz o tym pomyślał, może to wcale nie był taki dobry pomysł, żeby informować
o wszystkim Johna, w końcu mężczyzna miał swoje życie i już wystarczająco mu
pomógł, kiedy Derek był jeszcze dzieciakiem. Z drugiej strony naprawdę nie miał
nikogo i to jakoś nigdy nie zabolało go tak, jak w tej chwili. Nie miał, do
cholery, nikogo i może to dziecko miało być jego wybawieniem, ale jeszcze było
za wcześnie, żeby miał co do tego pewność. Chwilowo czuł się zwyczajnie źle z
myślą, że nowe życie rozwija się właśnie w nim. Funkcjonowanie jako męska omega
było złe samo w sobie, nie wiedział jak bardzo jego sytuacja się pogorszy,
kiedy inni dowiedzą się, że jest w ciąży, nie będąc na dodatek związany z
żadnym alfą. Już widział te krzywe spojrzenia wszystkich dookoła i to też nie
było coś, co chciałby już teraz analizować. Złapał się blatu, kiedy usłyszał
dzwonek domofonu i ze zdziwieniem stwierdził, że stracił ostatnie czterdzieści
minut. Powinien się skupić, ale to było tak bardzo trudne w obecnej sytuacji.
— Derek? — zapytał John,
kiedy tylko otworzył mu drzwi i nietrudno było usłyszeć zdziwienie w jego
głosie.
— To ja — odparł i
uśmiechnął się lekko, chyba pierwszy raz od kilku dni.
Wiedział, że się zmienił,
że nie jest już tym nastolatkiem, który dziesięć lat temu wylądował na
komisariacie za pobicie alfy. Teraz sam wyglądał jak jeden i to musiało wywołać
konsternację u jego gościa.
— Wciąż jestem omegą —
powiedział głupio, bo to nie tak, że był jakiś sposób na zmianę orientacji. Nie
wystarczyłyby operacje plastyczne i terapia hormonalna.
I
właściwie nigdy nie brał tego nawet pod uwagę, nigdy nie chciał być alfą,
jeżeli już to zwyczajnym człowiekiem. Wtedy przynajmniej nikt nie traktowałby
go z góry, nikt by nim nie gardził, przynajmniej jeśliby na to nie zasłużył. I
nie zaszedłby w cholerną ciążę, bo mężczyźni bez chromosomu "O" wciąż
tego nie potrafili. Cholera, naprawdę chciałby być człowiekiem. Jego życie
byłoby dużo prostsze niż w tej chwili, ale to wciąż nie było coś, co mógłby
zmienić. Właściwie nie miał pojęcia, dlaczego akurat on urodził się omegą.
Zresztą tylko on i Peter w ich rodzinie byli mutantami i...
— Hej, dzieciaku,
wszystko dobrze? — zapytał szeryf i Derek zorientował się, że dalej stoją w wejściu
do jego mieszkania, a sąsiadka z naprzeciwka zerka na nich zaskoczona.
— Tak — mruknął,
zamykając drzwi, żeby zagryźć zęby i w następnej chwili pokręcić przecząco
głową. — Nie. Nic nie jest. Jest fatalnie.
Mężczyzna
przyglądał mu się dokładnie, jakby chciał znaleźć na jego ciele jakieś
podejrzane ślady, może pobicia, a może czegokolwiek innego. Derek jednak
wiedział, że niczego takiego nie znajdzie, bo jego problem znajdował się dużo
głębiej. I jeszcze chwilowo nie dało się go dostrzec gołym okiem, pomógłby
zapewne ultrasonograf, ale nikt normalny nie miał takich urządzeń w domu. John
w końcu zatrzymał swój wzrok na jego twarzy i to był pewnie najlepszy trop, bo
wiedział, że wygląda na zmęczonego. Do cholery, był zmęczony. Pobudki w środku
nocy i drzemki na podłodze nie mogły przecież dać jego ciału odpowiedniej
regeneracji. A dodatkowo, skoro jego hormony się rozszalały i płakał dzisiaj
już kilka razy, musiał mieć czerwoną twarz i przekrwione oczy. Ale to nie tak,
że potrafił to jakoś zahamować. Nie potrafił, tak samo jak nie potrafił
wytłumaczyć, jakim cudem...
— Jestem w ciąży —
powiedział głośno, bo w jego głowie to miało ciąg przyczynowo skutkowy. —
Jestem w pieprzonej ciąży — powtórzył jeszcze raz i zadławił się szlochem. Choć
równie dużo było w tym wściekłości.
Uniósł
rękę i uderzył w najbliższą ścianę, nie zwracając uwagi na to, że zrobił w niej
sporą dziurę. Ból sprawiał, że skupiał się na nim, zamiast na tym, co było
gorsze, więc powtórzył to uderzenie znowu i jeszcze raz. Kiedy zamachnął się po
raz kolejny, poczuł szarpnięcie, po którym sam zatrzymał się na ścianie, ze
swoim szorstkim policzkiem niemal wciśniętym w dziurę, którą zrobił chwilę
wcześniej.
— Uspokój się, Derek —
warknął szeryf, pozwalając mu wziąć kilka głębszych wdechów. — Lepiej? —
zapytał po niewiadomo jak długim czasie, ale on nie wiedział. — Może opowiesz
wszystko od początku?
Puścił
go, odsuwając się kawałek i to wcale nie było lepsze, bo dotyk, nawet ten, dość
brutalny w końcu, przynosił komfort, o którym Derek nie miał pojęcia do chwili,
w której go nie stracił. Spróbował się uspokoić, ale to wcale nie było proste.
Od dziesięciu lat mało co takie było i pewnie powinien przywyknąć, a jednak mu
się nie udało. Nawet cholerny seks nie był łatwy, kiedy musiał się hamować i
uważać na ludzi. Był przyjemny, a jednak wciąż niezbyt prosty.
— Nie ma żadnego początku
— odparł w końcu cicho, siadając na kanapie i chowając twarz w dłoniach. Od
razu przypomniało mu się to ich pamiętne, pierwsze spotkanie na komisariacie.
Był wtedy tak samo załamany, jak teraz. — Nie ma żadnego początku, John —
jęknął. — To jest właśnie początek. Jestem w pieprzonej ciąży i to chyba
niepokalane poczęcie.
Mężczyzna
spojrzał na niego zaskoczony, przez chwilę mając ochotę parsknąć, ale
wystarczająco długo wykonywał swoją robotę, żeby nie podejrzewać samych
najgorszych rzeczy.
— Masz jakieś luki w
pamięci? Nie pamiętasz jakiegoś wyjścia do klubu czy baru — uściślił, bo Derek
nie wyglądał, jakby zrozumiał jego pytanie. — Skup się, to że jesteś omegą, nie
znaczy, że nie działają na ciebie żadne prochy. Obaj wiemy, że działają. Na
pewno ktoś mógł chcieć zrobić ci krzywdę. Jesteś facetem i omegą i to na pewno
nie jest łatwe.
— Nikt nie wie — mruknął.
— Chyba, że przeniósł się tu ktoś z Beacon Hills i mnie wyśledził — parsknął. —
Sugerujesz, że ktoś dał mi THC i mnie zgwałcił? To niemożliwe. I nie, nie mam
żadnych luk — dodał, podnosząc dłoń, chcąc zatrzymać wykład o bezpieczeństwie,
który zamierzał wygłosić mu szeryf. — Wiem, co powiesz, już to przerabialiśmy.
— Więc co się stało? I,
jak to nikt nie wie, że jesteś omegą?
— Normalnie. Wyglądam ci
na omegę? — zakpił, z krzywym uśmiechem. — Nie wyglądam, więc każdy mutant
zakłada, że nią nie jestem.
John
wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, ale po chwili odetchnął ciszej i
zapatrzył się przez chwilę na widok za oknem. Wyglądał na lekko wytrąconego z
równowagi, ale jakby pogodzonego z jego decyzją o nieinformowaniu innych o
swoim życiu.
— Mówisz zupełnie jak mój
syn — westchnął w końcu i pokręcił głową, wracając wzrokiem do Dereka, który
przyglądał mu się zaskoczony.
— Jest omegą?
Mężczyzna
zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony i pokręcił przecząco głową.
— Nie, jest alfą —
wyjaśnił po chwili ale nie dodał na ten temat nic więcej. — Nie uprawiasz
seksu? — zapytał w zamian i Derek był pewien, że się zarumienił, ale to nie
tak, że rozmawiał kiedykolwiek o tym z kimś, z kim akurat w danej chwili tego
nie robił. — Widzę, że tak — mruknął z dobrze słyszalną w głosie kpiną. — Bez
przesady, jesteś dorosły — dodał i zaśmiał się znowu.
— Nigdy nie spałem z
żadnym alfą — odparł, nie dziwiąc za bardzo szeryfa. — Raz jeden zdarzyło mi
się wylądować w łóżku z mutantem. Z omegą — uściślił, bo mężczyzna uniósł do
góry brew, czekając najwyraźniej na rozwinięcie tej myśli. — Omega nie może
zapłodnić drugiej omegi — warknął, bo analizował to już wielokrotnie.
Szeryf
przytaknął sztywno, ale zastanowił się nad jego słowami dłużej niż Derek by
chciał. Chociaż może to miało sens, może on znajdzie rozwiązanie, skoro Derek
był najwyraźniej do tego całkowicie niezdolny.
— I, co? Zapytałeś go,
czy jest omegą? Cholera, ty jeden powinieneś wiedzieć, że wygląd może być mylny
— wyjaśnił, aż wstając z kanapy.
— Nie zapytałem —
krzyknął Derek, też zrywając się ze swojego miejsca. — Nie zapytałem, do
cholery, bo w tym świecie alfy wyglądają jak alfy, a omegi jak omegi! To, że ja
jestem... jestem... Coś jest nie tak — wyjęczał i ostatnie, co pamiętał, to
silne ramiona, które się wokół niego owinęły i nie pozwoliły mu osunąć się na
podłogę.
-.-.-.-
— Jestem w szpitalu. —
Usłyszał Derek, powoli wybudzając się w miejscu, które śmierdziało gorzej niż
apteka.
W
szpitalu najwyraźniej, choć pojęcia nie miał, co tu robił. Musiał zemdleć, co
uświadomił sobie dopiero po chwili, kiedy przypomniała mu się ich mała kłótnia.
Czy raczej wymiana zdań.
— Nic mi nie jest —
wyjaśniał John, ale chyba zaczynał tracić cierpliwość, bo zaciskał i rozluźniał
dłoń, w której nie trzymał telefonu. — Tak, w tym obok twojej pracy. Naprawę nic
mi nie jest. Jestem z... — zaczął, ale zawahał się na ułamek sekundy, którego
pewnie Derek nie powinien wyłapać, a jednak jego zmysły wciąż pracowały na
zwiększonych obrotach. — Z przyjacielem. Po prostu przyjedź zamiast zadawać
idiotyczne pytania. Drugie piętro, trzecia sala od wejścia — warknął i się
rozłączył, a Derek parsknął śmiechem, zwracając na siebie jego całą uwagę.
— Obudziłeś się — mruknął
mężczyzna podchodząc do jego łóżka i kładąc mu miękko dłoń na ramieniu. —
Zemdlałeś — dodał z pretensją, jakby to była jego wina. — Ciąża ma sześć
tygodni — kontynuował po chwili i Derek nie wiedział, dlaczego wypowiada do
niego tak mało słów.
Może
przez zdenerwowanie, które było tak dobrze widoczne w jego wzroku, a może po
prostu zirytowała go osoba, z którą rozmawiał.
— Z kim rozmawiałeś? —
zapytał, chociaż to pewnie nie było zbyt grzeczne.
— Z synem — odparł i
wpatrywał się w niego z jakąś pewnością, jakby coś właśnie w jego głowie
wskoczyło na odpowiednie miejsce. — Sześć tygodni — powtórzył swoje wcześniejsze
słowa. — Pozwól, że zgadnę. Ten mutant, z którym spałeś... To było zapewne
właśnie wtedy?
Derek
otworzył usta, chcąc mu znowu powiedzieć, że nie, nie pieprzył się z żadnym
alfą, ale fakty były takie, że nie miał pojęcia. Skinął więc tylko, przygryzając
wargę i słysząc jak podłączony do niego kardiomonitor zaczyna szybciej pikać,
zdradzając jego zdenerwowanie.
— Gdzie to było? —
dopytał i kiedy Derek odpowiedział parsknął cicho, żeby po chwili zaśmiać się
ironicznie. — Jesteście tacy głupi — mruknął, kręcąc głową i Derek naprawdę nie
wiedział, o co mu chodzi.
A
przynajmniej nie do następnej chwili, kiedy to w drzwiach jego sali pojawił się
cholerny Stiles, którego nie mógł znaleźć od sześciu tygodni.
— Mój syn — powiedział
John, wskazując na chłopaka i to było jak bardzo odległe wspomnienie. Znali się, cholera jasna, znali
się, ale to było w innym życiu. — Alfa — dodał grobowym tonem i Derek w końcu
przeniósł wzrok ze Stilesa na szeryfa.
— Chyba żartujesz —
zajęczał, bo teraz rzeczywiście wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
— A wyglądam na takiego? —
warknął. — Jestem w Nowym Jorku od tygodnia, bo mój syn, podkreślam jeszcze
raz, alfa, zadzwonił do mnie z informacją, że spędził trzy dni pieprząc się,
cytuję jego słowa, z drugim alfą i teraz nie wie, co robić, bo powiedzenie mu
prawdy nie wchodzi w grę. A on tak bardzo chce mu powiedzieć — zakończył,
łapiąc przy okazji Stilesa za ramię, kiedy ten, czerwony ze wstydu, planował
wyjść z sali.
Derek
patrzył na niego z niedowierzaniem, bo to, co sugerował John...
— Pytanie, czy dla ciebie
też było tak dobrze, że chciałbyś powiedzieć prawdę? — zapytał i Derek po
prostu skinął niemal niezauważalnie, ale żadne słowa nie chciały przejść przez
jego zaciśnięte gardło. — Stiles, to Derek, odwiedzał nas czasami w domu,
jakieś dziesięć lat temu — ciągnął więc szeryf i teraz chłopak wyglądał na
zdziwionego. — Derek jest omegą — warknął w końcu, bo jego syn nie wyglądał,
jakby przypominał sobie cokolwiek z tamtego okresu. — Najwyraźniej jest też w
ciąży z twoim dzieckiem, od kiedy obaj jesteście idiotami — dodał wymownie,
puszczając jego ramię i popychając go w stronę l łóżka Dereka. — Wrócę za
dziesięć minut i nie chcę żadnych dramatów.
Normalnie nie wierzę :D! John, ktoś w rodzaju przyszywanego ojca, został teściem Dereka :D. Fajnie, że miał kogoś do kogo mógł w środku nocy zadzwonić i ten ktoś bez wahania wsiądzie w auto/samolot i przyleci bo go potrzebujesz :). Uważam, że taka osoba w życiu jest bardzo, ale to bardzo cenna :).
OdpowiedzUsuńJak wszystko pięknie się skończyło! :D Nie spodziewałam się ale bardzo mi się podobało :)
;*
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak miło jest widzieć, że Josh tak zareagował na telefon Dereka, a potem to w szpitalu... haha Derek uważa Stilsa sa omege, a Stils że Derek jest alfa... och bardzo czekam na to ich spotkanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia