Tytuł: Na szczycie góry
(Kontynuację tego oneschota znajdziecie w zakładce W hogwardzkich lochach, choć jest ono jeszcze w powijakach)
(Kontynuację tego oneschota znajdziecie w zakładce W hogwardzkich lochach, choć jest ono jeszcze w powijakach)
Autor: justusia7850
Beta: Zilidya, Alexsandra
Pairing: przewodni HP/TN
Raiting: +18
Ostrzeżenia: To jest bardziej PWP niż cokolwiek innego…
angst, non-canon, slash, trójkąt.
Wszystkie postacie należą do J.K.R., a ja nie czerpię z
tego opowiadania żadnych korzyści.
Na szczycie góry
— Teo? — warknął Harry, zatrzymując się po raz kolejny. —
Daleko jeszcze?
— Naprawdę musisz tak marudzić?
— Nie możemy się tam po prostu aportować? — zapytał, zupełnie
ignorując słowa Ślizgona. — Gdziekolwiek to tam jest?
— Jesteś niemożliwy — odparł Nott, zatrzymując się i siadając
na niskim murku. — Mówiłem ci, że magia tu nie działa. Jest jej po prostu za
dużo w powietrzu. Dlatego tak niewielu czarodziei tu dociera.
— I jesteś pewien, że to bezpieczne? — Potter wydawał się być
szczerze zaniepokojony.
— Daj spokój! — Zaśmiał się Teodor. — My nie możemy używać
magii, ale oni też nie! Masz do perfekcji opanowaną walkę wręcz. Ja jestem
jednym z najmłodszych mistrzów białej broni. Poza tym… — mruknął, machając
dłonią w uciszającym geście. — Na wszelki wypadek mam mugolski pistolet.
— Oni też mogą mieć — burknął Harry.
— Jasne! — prychnął. — Z całą pewnością każdy śmierciożerca
wie, czym jest Glock 21! Chodź, już niedaleko.
Podniósł się szybko i zaczął ponownie iść w górę. Wiedział,
że zostały jeszcze tylko dwa kilometry niezbyt trudnej wspinaczki. A przynajmniej
niezbyt trudnej dla nich. Potter nie był jednak zbyt zadowolony, czego
właściwie nie mógł zrozumieć, bo Wybraniec był dużo lepiej przygotowany
fizycznie niż ktokolwiek, kogo znał. Nie rozumiał zupełnie, co go tak irytuje.
— No i czemu znowu wzdychasz? — burknął po dziesięciu
minutach, odwracając się do Złotego Chłopca z rozbawieniem.
— Ty też byś wzdychał — warknął. — Po miesiącu celibatu
ciągniesz mnie na jakąś pieprzoną górę.
— Myślałem, że się ucieszysz — szepnął chłopak, zatrzymując
się gwałtownie. — Sam nie chciałeś się ze mną wcześniej spotkać. Mówiłeś coś o
niebezpieczeństwie i konieczności ukrycia swojej cennej osoby, więc nie
protestowałem. A ten wyjazd jest niejako prezentem urodzinowym i możliwością
nadrobienia straconego czasu. Myślałem, że tego chcesz.
— Nie o to mi chodzi, Teo — jęknął sfrustrowany Gryfon.
— O co więc? — zapytał ze złością.
— Och! Od pięciu godzin wchodzę za tobą na tę cholerną górę!
— krzyknął. — Nie widziałem cię ponad miesiąc, a kiedy w końcu mam możliwość
cię dotknąć, ty całujesz mnie na przywitanie w policzek i każesz mi za sobą
leźć! Za sobą, rozumiesz?
— Ehm… Właściwie to nie.
— Cholerny, irytujący, durny…
Harry podszedł do niego i wpił się zachłannie w jego usta,
przyciskając się całym ciałem do drugiego nastolatka. Jego ręce łapczywie
krążyły po ciele Ślizgona, wyrywając z niego pojedyncze sapnięcia i urywane
jęki. W pewnej chwili Nott poczuł, jak bardzo podniecony jest jego chłopak i
odsunął się kilka centymetrów.
— Harry — powiedział cicho. — Może nie wiedzą, czym jest
mugolska broń, ale mogą mieć aparaty. Zaklęcia kamuflujące będziemy mogli
założyć dopiero na szczycie.
— Nie obchodzi mnie to — warknął Potter. — Od pięciu godzin,
czyli od kiedy stanęliśmy u dołu tej przeklętej góry, gapię się na twój jędrny
tyłek i umięśnione uda, śliniąc się przy tym jak Puszek.
— Kim jest Puszek? — zapytał zaciekawiony.
— Nieważne. Idę przodem!
Teodor zaśmiał się cicho i pozwolił, aby chłopak go
wyprzedził. Kiedy dotarli do płaskiej polanki, na której usytuowany był ich
hotel, doskonale rozumiał frustrację Gryfona.
Jak on to wytrzymał?
Podczas tych kilkudziesięciu minut przyglądał się czarnemu
materiałowi, ściśle opinającemu łydki, uda i pośladki. Zielona koszulka z
każdym ruchem uwydatniała wyrzeźbione godzinami ćwiczeń mięśnie pleców i
ramion. Chciał się znaleźć w ich apartamencie. Już. Natychmiast.
Potter zatrzymał się, gdy tylko poczuł, jak poziom magii się
zmienił i rzucił krótkie, niewykrywalne zaklęcie, które wymyślili jakiś czas
temu. Połączeniu czaru kamuflującego i rozpraszającego, z minimalną zmianą
barwy głosu. Miało ono pozostawić jego bliznę niewidoczną zarówno dla
czarodziei, jak i mugoli oraz przekształcić nieco rysy jego twarzy.
Nie zmienił się zupełnie. To było niepotrzebne. Na początku
wakacji obciął całkowicie włosy, pozwalając błyskawicy pozostawać widoczną.
Kiedy pokonał Voldemorta rozpoznawali go już i tak wszyscy, więc nie widział
sensu w próbie ukrycia jej. Pozbył się też swoich legendarnych okularów i
wyposażył się w szkła kontaktowe w kilku kolorach. Teraz miał na sobie te o niesamowitym
odcieniu ciemnych fiołków. Na wyostrzonych nieco rysach twarzy widniał
kilkudniowy, starannie utrzymany zarost. Nie było możliwości, żeby po tych
zmianach i zaklęciu ktoś go rozpoznał.
Nott także rzucił czar, ale w tym przypadku różnica była
ogromna. Włosy przybrały czarny kolor, a wśród nich wyróżniały się fioletowe i
bordowe refleksy. Sięgały chłopakowi niemal do pasa mimo, że zaplecione były w
gruby warkocz, przewiązany na końcu zielono-srebrną tasiemką. Oczy pozostały
brązowe i ciepłe, a twarz przybrała łagodniejsze, niemal kobiece rysy.
Piękny, pomyślał Harry.
Spotykali się od roku. Zaczęło się od kłótni o homofobię
Gryfonów. Potter w przypływie wściekłości przyciągnął Teodora do siebie i
zaczął go gwałtownie całować. To miało być zwykłe udowodnienie swoich racji. Bo
skoro powtarzane ciągle: Nie wszyscy Gryfoni są nietolerancyjni, nie
pomagało, trzeba było zastosować inne środki. Lepsze.
Zanim Wybraniec zorientował się, co właściwie robi, tak
zatracił się w przyjemności, że zdążył pozbawić chłopaka koszulki i rozpiąć zamek
jego spodni, przesuwając dłonią po nabrzmiałym penisie. Dopiero zdecydowanie
głośniejszy jęk, który poprzedził cichy krzyk i napięcie całego ciała Ślizgona,
otrzeźwił go na tyle, żeby zrozumiał, co właśnie zrobił. Chciał się odsunąć.
Uciec. Zniknąć z powierzchni ziemi. Nott przytrzymał go wtedy w miejscu, nie
pozwalając się oddalić i pochylił się po kolejny pocałunek. Ten był inny. Spokojny,
czuły. Odrywając się od jego ust, przesunął wargi na wyraźną linię szczęki,
później na szyję. Bez pośpiechu odpinał guziki jego szaty i koszuli, delikatnie
przesuwając opuszki palców po nagiej klatce piersiowej i brzuchu. Słyszał jak
nastolatek próbuje utrzymać równy oddech, jednocześnie nie robiąc nic więcej.
Nie dotykał go. Nie całował. Był całkowicie bierny, jakby za wszelką cenę
musiał się kontrolować. Teodor składał krótkie pocałunki na jego grdyce i
obojczykach. Pochylając się nieco do przodu trącił językiem lewy sutek,
wywołując u Gryfona pierwszą, niekontrolowaną reakcję. Cichy jęk. I kolejną
próbę odepchnięcia.
— Pozwól mi — szepnął Ślizgon. — Co ci szkodzi spróbować?
Pocałował go znowu, przenosząc jedną dłoń na plecy Harry’ego
i gładząc je, przycisnął się do Złotego Chłopca, stykając ze sobą ich nagie
klatki piersiowe. Kolejny jęk wyrwał się z zaciśniętych ust Pottera i chłopak w
końcu odpowiedział na pocałunek. Powoli i z wahaniem. Nott mruknął z aprobatą i
popchnął go lekko w stronę najbliższej ściany. Jego dłonie mocowały się właśnie
z klamrą paska, ale nie szło mu najlepiej, więc warknął wściekle i oderwał się
od gorących warg, spoglądając w dół i w jednej chwili podejmując decyzję. Harry
rozszerzył oczy w zdumieniu, kiedy Teodor opadł przed nim na kolana i zsunął w
końcu jego spodnie. Palce badały silne uda, przesuwając się w powolnych ruchach
ku górze. Kiedy sięgnęły gumki bokserek, nastolatek zatrzymał się i spojrzał
pytająco na Gryfona, który niepewnie kiwnął głową. Ostrożnie zdjęta bielizna,
zsunęła się w dół, a Nott przesunął nosem po pachwinie, zaciągając się zapachem
podniecenia. Uniósł oczy i jego spojrzenie spotkało się z zamglonym wzrokiem
Wybrańca. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, wysunął język i przesuwał go
wzdłuż trzonu penisa, kończąc na główce, którą wsunął płytko w usta.
— Och! — wyrwało się Potterowi, na co Teodor zaśmiał się
cicho, posyłając przez jego ciało falę rozkoszy.
Harry, prawdopodobnie nie do końca świadomy, położył dłoń na
głowie klęczącego przed sobą chłopaka i wplatał palce, pomiędzy ułożone
idealnie, brązowe kosmyki. Ślizgon przytrzymał mocno jego biodra i wsunął
penisa głębiej, dotykając główką wędzidełka i nie przestając ślizgać się po nim
językiem i drążnic go zębami. To było zdecydowanie za dużo, jak dla Pottera.
Krzyknął głośno i chwytając brutalnie trzymane w ręku włosy, odchylił głowę Notta
do tyłu, wbijając się jeszcze głębiej w gorącą przestrzeń. Teodor jęknął
przeciągle, a na jego policzkach pojawiły się łzy, których Harry, rozlewający
się właśnie po jego gardle nie był w stanie zauważyć. Dopiero, kiedy orgazm się
skończył, a on zaczął jasno myśleć, spojrzał w dół i ze zdziwienia otworzył
usta. Puścił głowę rówieśnika i wysunął się spomiędzy jego warg. Opadł na
kolana i przyciągnął łkającego cicho szesnastolatka do siebie.
— Przepraszam — szeptał, głaszcząc go delikatnie i scałowując
łzy z jego policzków. — Tak bardzo cię przepraszam. Nie chciałem zrobić ci
krzywdy.
Chłopak uspokajał się w jego opiekuńczych ramionach, niemal
na nim leżąc i składając od czasu do czasu szybki pocałunek na odsłoniętej
szyi.
— Jestem gejem — powiedział niespodziewanie Harry, jakby
dopiero uświadamiając sobie, co właściwie się stało. — Ron mnie zabije — dodał
z głośnym jękiem.
Ślizgon przytulił go mocniej i nachylając się nad jego uchem
powiedział cicho i pewnie: Ale teraz masz mnie.
Wyrywając się ze wspomnienia, Złoty Chłopiec spojrzał na
kochanka i wyciągnął do niego rękę. Chłopak podszedł z szerokim uśmiechem i
pocałował go namiętnie, choć szybko.
-I-I-I-
W recepcji hotelu pracował niski mężczyzna po pięćdziesiątce.
Podeszli do kontuaru wciąż trzymając się za ręce, a on przywitał ich z
niewymuszonym uśmiechem.
— Panowie Andy Moor i Jacob Moon, jak sadzę? — Skinęli
głowami i odwzajemnili uśmiech. — Apartament wschodni? — zapytał jeszcze dla
pewności i wyjął dwa klucze.
W międzyczasie podszedł do nich inny pracownik i pomógł z
bagażami, które przynieśli zatrudniani przez hotel tragarze. Poprowadził ich do
przestronnej windy, a później długim korytarzem do właściwych drzwi.
— Na panów piętrze zajęte są obecnie wszystkie apartamenty.
Jeden z mieszkańców zostaje do końca wakacji, a para mieszkająca pod
osiemnastką wyprowadza się za kilka dni. Z tego co wiem, nie ma więcej
rezerwacji, więc proszę się niczego nie obawiać. Kierownik prosił też, żebym
przypomniał, iż nie wpuszczamy tu prasy, a nasi klienci są w tym miejscu
całkowicie bezpieczni.
Kiedy ta nieco przydługa i co najmniej dziwaczna przemowa się
skończyła, chłopcy spojrzeli na siebie zdziwieni i przenieśli pytający wzrok na
lokaja.
— To raczej nie było standardowe przywitanie — powiedział
chłodno Harry. Nie miał zamiaru przebywać w miejscu, w którym ktoś mógłby
podejrzewać, kim jest.
— Ja… — zająknął się mężczyzna. — Przepraszam. Po prostu dwa
dni temu zostałem zapytany o te wszystkie rzeczy przez waszego sąsiada. —
Wskazał dłonią na drzwi naprzeciwko. — To piętro jest najdroższe, choć w naszym
hotelu generalnie zatrzymują się raczej bogaci ludzie. Dbamy o takie szczegóły
jak dyskrecja i ochrona gości. Wynajęli panowie najlepszy apartament na cały
miesiąc, co zapewne oznacza, że chcecie się ukryć przed światem, który być może
nie jest wobec was zbyt uprzejmy. Chciałem tylko powiedzieć… — znowu przerwał.
— Chciałem powiedzieć, że nikomu tutaj nie przeszkadza to, że jesteście parą i
nie pozwolimy nikomu z zewnątrz zakłócić waszego wypoczynku.
— Och! — Teodor zaśmiał się cicho. — Proszę wybaczyć mojemu
towarzyszowi, ale tam skąd pochodzimy, jest niezwykle ważną osobistością. — W
tym momencie Potter szturchnął go boleśnie w bok, ale to tylko bardziej
rozbawiło Ślizgona. — Kimś w rodzaju bohatera narodowego.
— Jacob! — warknął chłopak, widząc rozszerzające się oczy
pracownika hotelu.
— W każdym razie dziękujemy za wyjaśnienia — dodał Nott. —
Możesz nam powiedzieć, kim jest nasz sąsiad?
— Oczywiście. To pan Simon Sandler. I z jego zachowania
wnioskuję, że jest w podobnym położeniu do waszego. Albo ktoś chce go zabić…
— Słucham? — zapytał zdumiony Harry.
— Cóż… Myślę, że po prostu on jest kimś ważnym, ale i tak
chcą go zabić.
Teodor zaśmiał się cicho, wskazując głową na zrezygnowanego
Wybrańca. Lokaj uśmiechnął się, rozumiejąc, że oni są w identycznej sytuacji i,
otwierając drzwi, wprowadził gości do środka. Nie było sensu tego komentować.
Kiedy mężczyzna ich zostawił, Potter rzucił zirytowane
spojrzenie kochankowi. Nie był zadowolony z paplaniny chłopaka, ale
rzeczywiście czuł się w tym miejscu wyjątkowo bezpiecznie. Powoli wypakował i
poukładał ich ubrania w garderobie, zostawiając dwa zestawy na wieczorną
kolację w tutejszej restauracji. Teodor zrobił małe przemeblowanie i schował
się w łazience. Chwilę później dołączył do niego Harry i zaciągając pod
prysznic, przycisnął go do gładkich, turkusowych kafli. Wszedł w niego po
krótkich przygotowaniach, wciąż nie odrywając ust od mokrego karku. Poruszał się
szybko i z zapamiętaniem, upajając się głośnymi krzyki przyjemności wydawanymi
przez Ślizgona.
Kiedy obaj opadli z sił, Nott uśmiechnął się i przycisnął do
niego.
— Wiesz, że zachowywaliśmy się całkiem głośno? Nasz sąsiad
może nie być zadowolony — powiedział i zachichotał.
— Możliwe. Ale nieszczególnie mnie to obchodzi. Wchodziłem tu
przez pół dnia. Jak ktoś nam zwróci uwagę, to następnym razem może będę
pamiętał.
Przebrali się w ciemne, lniane spodnie i przewiewne koszule z
krótkimi rękawami, po czym wyszli z pokoju. Do kolacji zostało jeszcze trochę
czasu, wiec Teodor zaproponował mu oprowadzenie po całym budynku i ogrodzie.
Harry zakochał się w tym miejscu. Może konieczność wchodzenia
pod górę była pewną niedogodnością, ale widoki, które rozciągały się dookoła,
warte były tego całego wysiłku. W samym hotelu znajdowała się część rekreacyjna,
w której skład wchodziła niewielka siłownia, duży basen z kilkoma
jacuzzi oraz sauna podzielona na pięć, kilkuosobowych pomieszczeń. Obok była
też dobrze wyposażona biblioteka i kawiarenka, w której można było poczytać,
albo skorzystać z dobrodziejstw mugolskiej elektroniki. Znaleźli też mały bar i
salę taneczną. Ogród był uporządkowaną zbieraniną kilku gatunków roślin, które
były w stanie wytrzymać specyficzny, wysokogórski klimat. Gdzieniegdzie stały
niewielkie altany i samotne ławeczki, a pomiędzy kwiatami znajdowały się
kamienne fontanny oraz mały stawik z karpiami koi.
Oczywiście, kiedy weszli do sali restauracyjnej, byli w niej
już prawdopodobnie wszyscy inni goście. W sumie może trzydzieści osób. Zerkali
ciekawie na nową parę, ale nikt nie skrzywił się na widok ich splecionych
palców, a niektórzy całkiem otwarcie mierzyli ich pochlebnymi spojrzeniami.
Kelner wskazał chłopcom stałe miejsce i podał karty, z
których natychmiast wybrali baraninę i odpowiednie wino. Żaden z nich nie
wyglądał na siedemnaście lat. Podawali się za dwóch dziewiętnastolatków. Mieli
odpowiednie dokumenty, a ze względu na ich postury nikt tego nie kwestionował.
Po kolacji wstąpili do baru i zamówili kolejną butelkę wina. Byli
zajęci cichą rozmową, gdy przy ich stoliku zmaterializował się trzydziestokilkuletni
mężczyzna. Spojrzał na nich wzrokiem, w którym rozbawienie mieszało się z
irytacją. Nie wiedząc, czego od nich oczekuje, popatrzyli na siebie zdziwieni i
przenieśli pytające spojrzenia na nieznajomego.
— Panowie Moor i Moon, jak sądzę? — uśmiechnął się na
połączenie obu nazwisk. — Nazywam się Simon Sandler.
— Och! — wyrwało się Teodorowi. — Jest pan naszym sąsiadem?
Proszę się przysiąść — dodał, kiedy mężczyzna skinął głową.
Poprosili kelnera o jeszcze jeden kieliszek i jakieś
przekąski, wprawiając tym Simona w zdumienie. Obserwował ich od jakiegoś czasu
i musiał przyznać, że obaj go intrygowali. Miał niejasne wrażenie, że już
kiedyś musieli się spotkać, ale nie mógł stwierdzić, czy miał rację, czy może
to wyobraźnia postanowiła zabawić się jego kosztem. Upijając pierwszy łyk
alkoholu doszedł do wniosku, że mieli świetny gust i na pewno pełne portfele.
No cóż. On również miał.
Po krótkiej wymianie informacji o tym skąd są i co tu robią,
a także po opowiedzeniu Simonowi, jaki wpływ wywarł na lokaju, zaśmiewali się
całą trójką, prowadząc bardziej swobodną rozmowę. W końcu mężczyzna odstawił
kieliszek i spojrzał na dwóch chłopców przed sobą.
— Właściwie to przyszedłem z wami o czymś porozmawiać —
zaczął formalnym tonem, natychmiast wzbudzając niepokój kochanków.
— Tak? — zapytał Harry. Nie był już do końca trzeźwy i
właśnie pomyślał, że może to jednak nie był najlepszy pomysł.
— Moglibyście zachowywać się trochę ciszej, kiedy jeden
pieprzy drugiego? — zaśmiał się, widząc głębokie rumieńce i szok malujący się
na ich twarzach. — Wiecie… Normalnie zapewne by mi to nie przeszkadzało, ale
nie każdy ma tyle szczęścia, co wy. Jestem na wakacjach i wolałbym mieć z nich
trochę przyjemności zamiast narastającej frustracji seksualnej, spowodowanej
niekontrolowanymi jękami pewnych napalonych nastolatków.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego powiedział im to
wszystko. Początkowo miał po prostu na nich nawrzeszczeć, a w razie gdyby to
nie poskutkowało, donieść kierownikowi. Tylko, że rozmowa z tą parką była
naprawdę interesująca. Żeby nie powiedzieć, że wręcz ujmująca. Nie spodziewał
się, że spotka tu kogoś, z kim będzie mógł miło spędzić czas, a jednak tak się
stało. Nie mógł też wyrzucić z głowy głośnych jęków, które doszły do niego po
południu z sąsiadującego z nim apartamentu. Na ich piętrze znajdowały się tylko
trzy mieszkania i każde było połączone jedną ścianą z pozostałymi. Jego miało
kształt podkowy, co zupełnie mu nie przeszkadzało, dopóki dzisiaj w czasie
kąpieli nie odkrył, że węzeł wodny w sąsiednim apartamencie musi znajdować się tuż
przy jego łazience. Krzyki chłopców były tak stymulujące, że zaplanowany,
szybki prysznic zmienił się w niemal półgodzinną masturbację. Jęknął cicho, gdy
wspomnienia zrobiły swoje i jego spodnie stały się niespodziewanie zdecydowanie
zbyt ciasne.
Harry i Teodor zapatrzyli się na Simona, a usłyszawszy jego
jęk spojrzeli na siebie z błyskiem w oczach. W końcu oni mieli zaledwie
siedemnaście lat, a ciemnowłosy mężczyzna był niezwykle przystojny.
— Wiesz… — zaczął Potter jedwabistym głosem. — Myślę, że
dalibyśmy radę zrobić coś z twoim problemem.
Przysunął się do niego nieznacznie, a Nott zrobił to samo z
drugiej strony. W barze zostali już tylko oni i pracownik, który na zapleczu
oglądał jakiś serial i wychylał się wyłącznie wtedy, kiedy zadzwonili
specjalnym dzwoneczkiem. Sandler spojrzał na nich pytająco, a na ich twarzach
równocześnie pojawił się przebiegły uśmieszek. Każdy położył jedną dłoń na
kolanach mężczyzny i powoli przesuwali je po gładkim, napiętym materiale. Simon
wciągnął głęboko powietrze, a jego ciało spięło się w oczekiwaniu na ciąg
dalszy. Zamglony wzrok próbował skupić na działaniach nastolatków, ale kiedy
ich dłonie dotarły do twardej erekcji, przymknął z jękiem powieki. Chłopcy
rozpięli kilka guzików satynowej koszuli i suwak stalowo-szarych spodni. Ich
palce niespiesznie przesuwały się po sporych rozmiarów penisie, stykając się
czasami ze sobą. W którymś momencie Harry zabrał dłoń, co wywołało krótkie,
niezadowolone warknięcie, ale kiedy dwa palce wślizgnęły się do wąskich,
ciepłych ust, Simon otworzył gwałtownie oczy i spojrzał na chłopaka. Ten
uśmiechnął się lekko, wycofał rękę i pochylając się nad mężczyzną, złożył na
jego ustach długi, namiętny pocałunek. W tym czasie Nott zaczął wykonywać nieco
szybsze ruchy dłonią, zatrzymując się co kilkanaście sekund i przechodząc do powolnego
masowania jąder.
Simon jęczał w usta Harry’ego, pozwalając mu rozpinać kolejne
guziki swojej koszuli i przyciskając go lekko do siebie. Druga z jego rąk
spoczywała na nodze Notta i niewątpliwie, chciała się znaleźć pomiędzy udami
Ślizgona. Chłopak jednak nie pozwolił na to, przytrzymując ją w miejscu i
unosząc się nieco, chcąc także sięgnąć do ust mężczyzny. Kiedy mu się udało,
Harry odsunął się lekko i łapiąc oddech wsunął dwa palce pomiędzy wargi
partnera, pozwalając nawilżyć je im obu. Po chwili przeniósł je na wciąż
dotykanego przez Teodora penisa mężczyzny i poczuł, jak Simon wypycha do przodu
biodra, w raczej niekontrolowanym odruchu. Potter sunął palcami wolno po
pachwinie i jądrach, nie zatrzymując się jednak na nich i docierając w końcu do
ciasnego pierścienia mięśni. Sandler już niemal leżał na swoim krześle,
szukając więcej dotyku i więcej przyjemności. Albo nie zwrócił uwagi na
działania Wybrańca, albo nie miał nic przeciwko temu.
Tym lepiej, pomyślał nastolatek.
Okrążył jego wejście kilka razy i w końcu nacisnął lekko,
przebijając się przez gorący okrąg. Simon drgnął zaskoczony, ale język Notta w
jego ustach i ręka chłopaka, poruszająca się szybko po sączącej się erekcji,
uspokoiły go i pozwoliły na powrót się rozluźnić. Harry wykorzystując okazję,
pchnął palec głębiej, rozciągając odpowiednio mięśnie i dodając po chwili drugi.
Czuł gładkie ścianki pod swoimi opuszkami, ale nie mógł znaleźć prostaty.
Pozycja, którą wszyscy trzej przyjęli i spodnie, które wciąż ciasno opinały
Sandlera, nie pozwalały na odpowiednie ustawienie dłoni. Po chwili nie miało to
już jednak znaczenia, bo mężczyzna wygiął się w łuk i wydał z siebie stłumiony
przez usta Teodora krzyk. Sperma rozlała się po jego koszuli, obrusie i
dłoniach chłopców. Przez kilka minut Simon próbował dojść do siebie, aż w końcu
wycharczał cicho:
— Och! To było… Było — nie potrafił dokończyć.
— Nam też się podobało — szepnął Potter do jego ucha,
przesuwając ostatni raz językiem po ogolonej szczęce mężczyzny, po czym
przyciągnął do siebie Teodora.
Podniósł dłoń, z której wciąż spływała niewielka ilość
ejakulatu i przyłożył ją do ust chłopaka. Nott z wyrazem pożądania w oczach,
rozchylił wargi i zaczął ssać każdy palec, wydając przy tym głośne pomruki. W
końcu Harry zabrał rękę i pocałował Ślizgona krótko.
— Wybaczysz nam? — zapytał ochrypłym głosem. — Myślę, że
musimy iść. Zobaczymy się jutro — dodał po chwili. — Po śniadaniu wybieramy się
na basen.
Byli tak podnieceni, że seks znowu trwał zadziwiająco krótko.
Żadnemu to jednak nie przeszkadzało. Nie dziś i nie po tym, co przed chwilą
zrobili. Później, po niemal godzinnych przygotowaniach do snu, leżeli na dużym
łóżku, otuleni szarą, jedwabną pościelą. Teodor ułożył głowę na torsie kochanka
i zastanowił się nad tym, jak w przeciągu roku zmieniały się relacje panujące
między nimi.
Pierwszy miesiąc był trudny. Nie potrafili dogadać się w
żadnej kwestii, ale przynajmniej każda kłótnia kończyła się spotkaniem sam na
sam. W pustej klasie, jakiejś ciemnej wnęce w lochach albo, jeżeli mieli więcej
czasu – w Pokoju Życzeń.
Dwa kolejne miesiące też nie były proste. Harry miał coraz
więcej wizji, które powodowały nieustanne zmęczenie i rozdrażnienie. Nie
potrafił się na niczym skupić, a spokojnie zasypiał wyłącznie w objęciach
Notta. Sytuacja uległa pewnej zmianie, kiedy Snape został zdemaskowany.
Nastolatek pomógł go znaleźć i po tym, jak mężczyzna doszedł do siebie,
przeprosił za nieszczęsny wypadek z myślodsiewnią. Powrócili do lekcji
oklumencji, a kiedy mistrz eliksirów zauważył, że chłopak robi znaczne postępy,
zaproponował mu także pomoc w nauce walki wręcz i w magicznych pojedynkach. Obaj
ciężko pracowali, wiedząc, że od stanu przygotowania Gryfona będzie zależało
nie tylko jego życie, ale także życie wielu innych osób.
Treningi trwały całymi godzinami, a Harry miał coraz mniej
czasu dla swojego chłopaka. Snape irytował się za każdym razem, kiedy Wybraniec
się spóźniał lub chciał wyjść wcześniej. O Teodorze nie wiedział nikt. Od końca
grudnia do marca spotykali się tylko raz w tygodniu. Na lekcjach ograniczyli
się do braku otwartej wrogości. W szkole nadal były dzieci śmierciożerców, a
ujawnienie ich związku mogłoby spowodować tragiczne konsekwencje. Harry nie
chciał przeżywać utraty kolejnej osoby, na której mu zależało, więc poświęcał
jeszcze więcej czasu zwykłej nauce i zajęciom dodatkowym z Severusem. Doszli
nawet do czegoś w rodzaju przyjaźni, choć żaden nie chciał tego przyznać.
Pod koniec marca Teodor miał dość ciągłego ignorowania swojej
osoby i zakończył ich związek. Spotkali się w Pokoju Życzeń, ale kiedy Potter
chciał pocałować Ślizgona, ten odsunął się stanowczo i zaczął na niego
wrzeszczeć. Mówił o tym, jak bardzo chciałby, żeby wszystko się zmieniło. O
normalnych relacjach, których pragnął, o zwykłym, cichym cześć na
korytarzu. Nic więcej. Żadnego publicznego przyznania się, żadnego ujawniania.
Rozumiał, jak istotne są treningi Harry’ego, ale miał dość bycia na uboczu.
Czuł się odsunięty i niechciany. Zatrzasnął za sobą drzwi, zanim Złoty Chłopiec
zdążył wyjść z szoku.
Pottera znalazł Snape. Następnego wieczora. Najpierw wściekł
się, że chłopak znowu się spóźnia na ich zajęcia, później był zaniepokojony, że
coś mogło mu się stać, a na końcu, gdy podsłuchał rozmowę jego rozgorączkowanych
przyjaciół pomyślał, że może porwał go Voldemort. Będąc na granicy paniki
przemierzał korytarze zamku i przypadkiem dotarł na siódme piętro. Myśląc o
miejscu, w którym mógłby się ukryć przed światem i zastanowić co dalej robić,
otworzył drzwi ukrytego pokoju i ku swojemu zdziwieniu zobaczył skuloną w kącie
postać czarnowłosego szesnastolatka. Przekraczając próg próbował dostosować
wzrok do ciemności.
— Wróciłeś? — Padło błagalne pytanie, a Severus zauważył, że dzieciak
jest tu z powodu jakiegoś chłopaka, zapewne przyjaciela. Nie odezwał się jednak,
chcąc dowiedzieć się więcej. Gryfon był zbyt skryty, żeby mu się zwierzyć,
nawet pomimo ich porozumienia. — Tak bardzo cię przepraszam — mówił płaczliwie,
nawet nie podnosząc się z miejsca. — Czuję się tak samo źle, jak po naszym
pierwszym razie. Jak w tamtej cholernej klasie. Wiem, że cię skrzywdziłem. I
wtedy i teraz, ale kocham cię — wyszeptał, a Snape sapnął ze zdziwienia, widząc
natychmiast zwrot: pierwszy raz, w zupełnie innym świetle. — Chciałem
cię tylko chronić, a dzięki treningom mogę się lepiej przygotować, mogę…
Poczuł, jak ktoś siada obok, więc podniósł głowę i ku swemu
przerażeniu napotkał spojrzenie zatroskanych, czarnych oczu. Załamany faktem,
że to jednak nie Teodor wrócił, rozpłakał się niczym kilkulatek i oparł głowę
na kolanach. Mistrz eliksirów objął go nieporadnie i wolno gładził jego plecy
długi palcami. Na ten, zupełnie niepasujący do mężczyzny gest, Harry zaniósł
się gwałtowniejszym szlochem, ale pozostał w pocieszających ramionach. Spędzili
tam jeszcze wiele godzin, aż w końcu, w środku nocy, chłopak pozwolił
zaprowadzić się do skrzydła szpitalnego.
Na początku kwietnia Wybraniec zaczął robić małe rzeczy,
pokazując Ślizgonowi, że nie zamierza z niego rezygnować. Kiedy pierwszy raz
odezwał się niepewnie do chłopaka, wzbudził spore zainteresowanie wśród
słyszących to uczniów. Z biegiem czasu wszyscy przyzwyczaili się do tego i przestali
zwracać na nich uwagę.
W maju Snape był zajęty przygotowaniami do egzaminów, więc
Harry miał więcej czasu dla Notta. Wrócili do siebie szybko, bo Teodor uzyskał dokładnie
to, czego chciał. Przez cały miesiąc ćwiczyli wspólnie magiczne pojedynki i
walkę bez użycia różdżek. Ślizgon walczył mieczem lub szablą, a Potter musiał
obronić się, polegając wyłącznie na swojej sprawności fizycznej i sztuczkach
poznanych dzięki treningom z mistrzem eliksirów. Kiedy w czerwcu powrócił na
przerwane zajęcia z Severusem, ten nie krył swojego zdziwienia postępami, jakie
poczynił chłopak.
Ostateczna walka odbyła się siódmego czerwca. Normalny dzień,
niezapowiadający niczego niezwykłego. Kiedy miała rozpocząć się bitwa, na szkolne
błonia wylegli niemal wszyscy uczniowie od piątego roku wzwyż. Snape stanął u
boku Harry’ego, dodając mu otuchy i powstrzymując ataki śmierciożerców. Zdziwiony
zauważył, że liczni Hogwartczycy utworzyli coś w rodzaju kordonu, który chronił
jego i Wybrańca, pozwalając chłopakowi skupić się na jedynej osobie, która
musiała tego dnia zginąć. Wśród uczniów było wielu tych, z jego własnego Domu.
Nie był pewien, czy popierali Gryfona, czy przyszli tu ze względu na niego, ale
to nie liczyło się w tamtym momencie.
Harry przez tydzień był nieprzytomny, a następnych kilka dni
spędził na leczeniu mniejszych i większych obrażeń. Teodor rozumiał, dlaczego
Snape siedzi przy jego łóżku, ale irytował go fakt, że przez to sam jest
pozbawiony bliskości chłopaka. Był przerażony, kiedy zobaczył, jak Złoty
Chłopiec upada, uderzony kolejną klątwą. Czarny Pan był już martwy, ale jakieś
zbłąkane zaklęcie trafiło go w pierś i nastolatek osunął się nieprzytomnie.
Mistrz eliksirów złapał go w ostatnim momencie, nie pozwalając upaść na poznaczoną
krwią ziemię.
Kiedy w końcu pani Pomfrey zdecydowała się wypuścić Pottera,
zbliżał się koniec roku szkolnego. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę,
kochając się długo i namiętnie, albo szybko i z pasją. Problem polegał na tym,
że tych chwil nie było zbyt dużo, bo Harry był rozchwytywany przez cały
czarodziejski świat. Niekończące się wywiady i bankiety. Prośby o spotkania i
nieskrępowane propozycje doprowadzały ich obu do szaleństwa. Na dodatek nie
wszyscy śmierciożercy zostali schwytani, a kiedy Mroczny Znak zniknął z ich przedramion
wraz z zagładą jego twórcy, odbył się cały szereg ministerialnych przesłuchań. Mimo
to, Gryfon nadal nie był bezpieczny. Właśnie wtedy postanowił się ukryć i nie
wyściubiać nosa przez miesiąc.
A teraz byli tu wreszcie razem i kilka godzin temu doprowadzili
do orgazmu nowopoznanego mężczyznę. Na dodatek w hotelowym barze, do którego w
każdej chwili ktoś mógł wejść. Roześmiał się cicho na tę wizję.
— Teo? — zapytał Harry, gładząc czule jego biodro.
— Pomyślałem właśnie, że mieliśmy cholernie dużo szczęścia,
że nikt nas nie przyłapał w tym barze.
— Tak — mruknął i spiął się nieznacznie. — Nie przeszkadza ci
to?
— Co? — zapytał zdezorientowany chłopak.
— To, że trzymałem palce w tyłku innego faceta — odparł
cicho.
— Pytasz poważnie? — Nott uniósł głowę, żeby spojrzeć w oczy
kochankowi, a ten skinął niepewnie. — Nie przeszkadza mi to i w razie gdybyś
nie zauważył, to ja trzymałem swoje na jego penisie.
— To co innego — szepnął.
— Nieprawda. A nawet jeżeli, to prawdę mówiąc chętnie
zobaczyłbym, jak wkładasz w niego coś innego — powiedział cicho i zaśmiał się
ze zdziwionej miny kochanka. — Co? Wiem, że masz na to ochotę, tylko nie jestem
pewien, czy on się zgodzi.
Harry odchylił głowę do tyłu i także się zaśmiał, przywołując
w pamięci widok ekstazy na twarzy Simona i wyobrażając sobie jego pociągającą
sylwetkę. Wysoki, wysportowany, silny. Jego postura i zachowanie kogoś mu
przypominały, ale nie wiedział, kto to mógłby być. Moment, w którym mógłby
posiąść tego człowieka, byłby zapewne jednym z lepszych w jego krótkim życiu.
Wcale nie obraziłby się też, gdyby to on pieprzył jego. A obserwujący to
wszystko Teodor…
— Dlaczego nie pozwoliłeś mu się dotknąć? — zapytał miękko po
chwili.
— Nie wiedziałem, co o tym myślisz. — Zawahał się nieco, ale
kontynuował — Czym innym jest zrobienie mu tego, na co sobie pozwoliliśmy, a
czym innym pozwolenie jemu na to samo.
— Wyjaśnij, proszę.
— Bałem się, że mógłby ci się nie spodobać fakt, że dotyka
mnie ktoś inny. Ja… — Poczuł jak jego policzki robią się ciepłe i zapewne czerwone.
Ukrył twarz w piersi chłopaka, szepcząc z obawą — Nie chcę cię stracić. Nie
przez coś takiego.
— Merlinie, Teo! — Harry przyciągnął rówieśnika wyżej i
pocałował delikatnie. — Nie pozbędziesz się mnie przez coś takiego. Ciebie
kocham, a ten facet jest po prostu niesamowicie seksowny. Mamy miesiąc na
niezobowiązujący trójkąt i skoro jesteś zdecydowany, nie mam zamiaru tego
odpuścić. Chcę patrzyć, jak on doprowadza cię na szczyt. Chcę widzieć, jak cię
całuje i pieści twoje ciało. A jeśli będziesz miał ochotę na jego penisa w
swoim cudownym tyłku, to ja będę słuchał jak jęczysz i głodnym wzrokiem
obserwował, jak ostrożnie w ciebie wchodzi. Jak powoli porusza swoimi biodrami,
uderzając czasami w twoją prostatę, jak wijesz się pod dotykiem jego długich,
sprawnych palców…
Zasnęli w swoich objęciach, będąc całkowicie świadomymi wzajemnych
uczuć i pragnień.
-I-I-I-
Rano, na śniadaniu nie spotkali Simona, co trochę ich
zdziwiło i rozczarowało. Przed wyjściem z restauracji jeden z pracowników
zaczepił ich jednak i przekazał karteczkę z informacjami od mężczyzny. Musiał
wyjechać na kilka dni na jakąś konferencję. Wyjaśniał także, że przez wszystkie
wydarzenia poprzedniego wieczoru zupełnie o tym zapomniał, ale kiedy wróci,
chętnie napije się z nimi wina, za które tym razem on zapłaci. Zaśmiali się
cicho na tę jawną deklarację i ruszyli niespiesznie w stronę hotelowego basenu.
Po przepłynięciu kilkunastu długości, postanowili rozluźnić
wyczerpane mięśnie w jacuzzi. Teodor uwielbiał takie mugolskie wynalazki. Co
prawda podobny efekt można było uzyskać za pomocą różdżki, ale nigdy nie
pomyślałby o użyciu tej konkretnej klątwy w celu tworzenia bąbelków w wodzie. A
przynajmniej nie do momentu, kiedy pierwszy raz skorzystał z tego
dobrodziejstwa.
Nott pierwszy wyskoczył z chłodnej wody i wybrał najbardziej
oddaloną, okrągłą wannę. Siadając przy jednym ze strumieni, obserwował
wychodzącego powoli z wody Gryfona. Kropelki wody lśniły na jego nogach i
torsie, tworząc niesamowity widok. Chłopak przełknął głośno ślinę, czując jak
jego penis twardnieje z każdym, spokojnym ruchem Harry’ego. Jego czarne
kąpielówki zdradzały, że pobyt w jacuzzi okaże się czymś więcej niż tylko
zwykłym odprężeniem. Potter usadowił się obok swojego partnera, obejmując go
czule i składając na jego skroni mały pocałunek. Zamruczał cicho, gdy Ślizgon
zwiększył moc urządzenia.
— Harry — szepnął. — Mam na ciebie ochotę.
Potter odwrócił się gwałtownie i z niezdecydowaniem patrzył w
jego oczy.
— Jesteś pewien? Ostatnio…
— Jestem — uciął szybko Nott. — Chcę cię tutaj i teraz.
— Och!
Przytknął swoje usta do jego, pochylając się pospiesznie nad
chłopakiem i zatracając w uczuciu ciepła i akceptacji.
— Wiesz, że tu jest całkiem sporo ludzi? Nie chcę, żeby nas
wyrzucili.
— Rzucimy zaklęcie — odmruknął, ledwo odsuwając się od jego
ust.
— Nie mogę! Jeżeli ktoś rozpozna moją sygnaturę…
— Znowu masz Namiar? — warknął zirytowany.
Pamiętał, jakie problemy miał Harry do ostatnich wakacji.
Spędzili wiele czasu na rozmowach, a niesprawiedliwość Ministerstwa Magii i
nieprecyzyjność Namiaru były bardzo częstym tematem.
— Nie. Ale moja moc bardzo wzrosła, a każde silniejsze
zaklęcie może wywołać zbyt duże zawirowania. Nie chcę, żeby ktoś nas tu
znalazł.
— Ja rzucę zaklęcie — sapnął Nott, czując palce Wybrańca na
swoim podbrzuszu.
— Twoje zaklęcie też będzie można wykryć.
— Nie, jeżeli będzie słabe. Rzucę Confundus tylko na
mugoli. Dzięki temu przekonamy się też, czy są tu jacyś czarodzieje.
Krótkim ruchem aktywował czar i wciągnął Pottera na swoje
kolana. Przesuwając dłońmi po jego plecach, zaczął całować odsłoniętą szyję.
Pojedyncze ugryzienia przeplatał z długim ssaniem co bardziej czułych miejsc.
Palce Ślizgona powoli zsuwały się coraz niżej, aż dotarły do jędrnych
pośladków. Nott delikatnie gładził każdy z nich, by po chwili rozszerzyć je
gwałtownym ruchem i przysunąć kochanka bliżej siebie. Jego penis ocierał się
zachęcająco o wejście Gryfona, a chłopak jęczał cicho w oczekiwaniu na więcej.
Nott był na górze tylko kilka razy. Na samym początku, kiedy
w końcu zdecydowali posunąć się dalej, a Harry nadal uczył się, jak być z
mężczyzną. Potter lubił dominować, ale lubił też być na dole. Lubił sposób, w
jaki Teodor się o niego troszczył, jak zawsze dbał najpierw o jego przyjemność,
a dopiero później o swoją. Lubił, kiedy brał go ostrożnie, przygotowując długo
i metodycznie.
Wszystko zmieniło się po Bożym Narodzeniu. Ślizgon musiał
pojechać do domu, skąd, ku swojemu zaskoczeniu, ojciec zabrał go do Malfoy
Manor. Cudowne święta ze śmierciożercami… Oni dwaj – Teodor i Draco, jako
następcy swoich rodziców, dostali rozkaz torturowania kilku mugoli. Kiedy Nott
się sprzeciwił, Lucjusz rzucił na niego pierwsze Crucio. Po kilku
kolejnych klątwach chłopak zrozumiał, że aby przeżyć, musi zrobić wszystko, co
każą. Draco nawet nie próbował protestować. Znał swojego ojca.
Teodor rzucił wtedy wiele zaklęć, dusząc w sobie łzy
wściekłości i zrezygnowania. Później było tylko gorzej. Śmierciożercy
postanowili urządzić małą orgię, w której główną ofiarą był czarnowłosy trzynastolatek.
On też musiał to zrobić. Starał się być delikatny i ostrożny, ale to nadal był
gwałt. Widział rozpacz dzieciaka, kiedy po kolei podchodzili do niego dorośli
mężczyźni. A później poczuł, jak chłopiec drży, kiedy on sam się w nim
poruszał. Wiedział, że musi to zrobić… Zagrozili, że jeżeli nie tknie chłopca,
zajmie jego miejsce. Bał się. Tak bardzo się wtedy bał.
Do szkoły wrócił w rozsypce. Brzydził się siebie i tego, co
zrobił. Dlatego tak źle znosił odtrącenie przez Harry’ego. Myślał, że to jego
wina, że to z tego powodu Gryfon już go nie chce. Nie dziwił mu się. Rozumiał
to i nie chciał być ciężarem. Skoro Potter i tak go odtrącił, to lepiej było
odejść z godnością.
Po Bożym Narodzeniu obiecał sobie też, że nigdy nie będzie
już stroną dominującą. Wspomnienia były zbyt świeże i Harry rozumiał jego
decyzję. Omawiali to wielokrotnie, a choć Gryfon przekonywał go, że to nie była
jego wina, że nie miał wyboru, ten nie potrafił pokonać swoich lęków.
Teraz, kiedy było już po wojnie, kiedy jego ojciec, Lucjusz i
inni śmierciożercy byli zamknięci lub martwi, mógł znowu to zrobić. Spróbować
się przełamać.
— Powiedz, jeżeli będziesz chciał przerwać — szepnął Potter.
— Kocham cię bez względu na wszystko.
Tym razem nie przygotowywał go długo. Obawiał się, że taka
zwłoka sprawi, że się zatrzyma, zrezygnuje. Wszedł w niego szybko, wywołując
cichy krzyk zdziwienia. Harry z każdym pchnięciem chłopaka, powtarzał słowa
oddania i miłości.
Ślizgon wykonywał silne ruchy, wbijając się w kochanka mocno
i chaotycznie, raz po raz trafiając w jego prostatę. Mogliby trwać tak godzinami,
wiedzieli bowiem obaj, że na następny raz będą musieli długo czekać.
Najważniejsze było jednak to, że zrobili pierwszy krok, że w końcu coś zaczęło
się zmieniać. Mimo to, Potter obawiał się, że Teodor znowu będzie miał koszmary
dotyczące tamtego dnia, klątw i gwałtu.
Doszli niemal w tym samym momencie. Ich krzyk nie zwrócił
uwagi żadnego z gości. Harry wtulił się w Notta, nie przestając go delikatnie całować.
Po chwili uniósł głowę i rozejrzał się po zaparowanym pomieszczeniu. W jednym z
wejść stali kierownik hotelu i lokaj, który prowadził ich wczoraj do pokoju.
Obaj wpatrywali się w nich z niedowierzaniem i złością.
— Och! — Zaśmiał się Gryfon. — Chyba jednak są tu
czarodzieje.
— Hm? — zapytał nieprzytomnie Teodor, unosząc głowę i
przesuwając wzrok wzdłuż błękitnych ścian.
Uśmiechnął się, kiedy zauważył mężczyzn zmierzających
sztywnym krokiem w ich kierunku. Zdjął zaklęcie i bezróżdżkowo rzucił Muffliato.
Było trochę silniejsze, ale nadal nie dawało się go wykryć. Nie z mocą, którą
dysponował Ślizgon.
— Panie Moon, panie Moor — zaczął starszy. — Wydaje mi się,
że musimy porozmawiać. Na osobności.
— Nie ma się pan czego obawiać, nikt nas nie podsłucha —
powiedział rozbawiony Harry.
— To nie jest zabawne!
— Mamy inne zdanie — wtrącił Nott.
— Ależ panowie! — warknął mężczyzna. — Nie przeszkadza mi
fakt, że jesteście parą, ale urządzanie darmowego przedstawienia dla połowy
moich gości to już przesada. Obawiam się, że będę musiał…
— Panie Blue — przerwał mu ostro Wybraniec. — Proszę mi
uwierzyć, żaden z obecnych tu mugoli nie zobaczył nic szczególnego.
Obaj rozszerzyli ze zdziwienia oczy i przypatrywali się im
oszołomionym wzrokiem. Chłopcy wydali z siebie ciche prychnięcie i wskazali na
obecnych w pomieszczeniu ludzi. Nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.
Nikt nawet nie patrzył w ich stronę.
— Jacob rzucił Confundus, ale obawialiśmy się użyć
zbyt dużo siły, żeby nie zostać przypadkiem namierzonym. Dlatego zaklęcie
obejmowało tylko niemagicznych, a skoro panowie tu są, to zakładam, że obaj
jesteście czarodziejami.
Skinęli mu w milczeniu głowami, nadal wodząc pustym wzrokiem
od nich do reszty obecnych gości.
— Kim wy jesteście? — szepnął lokaj.
— Nie musisz szeptać. Jak mówiłem, nikt nas nie podsłucha.
— Kim jesteście? — syknął znowu.
— Przecież Jake ci wszystko powiedział — przypomniał mu
Harry. — Braliśmy udział w ostatniej wojnie w Wielkiej Brytanii. Pomagaliśmy czynnie
w ocaleniu setek, a może i tysięcy istnień. Nie musicie się nas obawiać.
Przybyliśmy tutaj, ponieważ to bezpieczne miejsce. Ciężko się do niego dostać,
a my wciąż jesteśmy śledzeni.
— Śledzeni? — zapytał niepewnie kierownik.
— Owszem — wtrącił się Nott. — Przez Brytyjskie Ministerstwo
Magii, większość magicznych wydawnictw, prasę i zwykłych ludzi. I śmierciożerców.
A przynajmniej tych, którzy jakimś cudem uniknęli Azkabanu.
— O Merlinie! — wyrwało się lokajowi. — Kim jesteście tak
naprawdę?
— Bohaterami wojny — odpowiedział po prostu Teodor. — Jak
wielu innych, bardziej lub mniej rozpoznawalnych czarodziei.
— Skąd mamy wiedzieć, czy możemy wam ufać?
Potter zastanowił się chwilę, po czym podejmując decyzję, szepnął:
Bonum Maxima.
Ponad nim utworzyła się niewielka, jasnoniebieska, świecąca
silnie kula. Każdy znał to zaklęcie, ale bardzo niewielu było w stanie je wykonać.
Nie wymagało żadnej szczególnej mocy i nie dawało się go wykryć, ale
odzwierciedlało w pewien sposób osobowość czarodzieja. Jego dobre czyny,
czystość serca, oddanie i poświęcenie dla innych. Potter był w tym momencie
prawdopodobnie osobą, która najbardziej zasługiwała na możliwość rzucania tego
czaru. Teodorowi nigdy się nie udało.
— Czy to pana przekonuje? — zapytał sarkastycznie Gryfon.
— Tak — odparł speszony. — Przepraszam.
— Rozumiemy, proszę się nie martwić.
Kiedy mężczyźni zostawili ich samych, naciągnęli szybko
bokserki i wrócili do swojego apartamentu. Pozostali tam na resztę dnia,
zamawiając posiłki do pokoju. Kilka kolejnych nocy spędzili na krótkich
okresach snu, przerywanych, tak jak przewidział to Potter, koszmarami Teodora.
Chłopak budził się z krzykiem, płaczem albo spazmatycznie próbując złapać
oddech. Harry tulił go wtedy do siebie i szeptał pocieszające słowa, które
dawały efekt dopiero po kilku godzinach. Znowu prowadzili długie rozmowy
zarówno o błahych, jak i istotnych sprawach, ale to nie pomagało tak jak
powinno. W dzień wszystko było dobrze. Seks, biblioteka, basen, ogród. Wybrali
się nawet do wioski u podnóża góry, kiedy okazało się, że pan Blue ma kominek
podłączony do Fiuu. Teodor namówił tam kochanka na mugolskie tatuaże.
Ślizgon zażyczył sobie obrazek małego jastrzębia i
oplatającego się wokół jego szponów węża. Harry nie był zachwycony, ale nie
protestował. Skoro Nott w ten sposób chciał pokazać ich relację, miał do tego
prawo. Przyglądając się mężczyźnie znaczącemu powoli ciało jego chłopaka, wpadł
na pewien pomysł. Ból. Ból i wysiłek fizyczny. Skoro treningi ze Snape’em
pomogły mu stawić czoło skutkom wizji zsyłanych przez Voldemorta, to na pewno
podobne zajęcia pomogą Teodorowi. Nawet jeżeli nie będą używać magii. Będzie musiał
to tylko odpowiednio zorganizować.
Swój tatuaż kazał umieścić na prawym ramieniu. Uroboros i
chroniący go czarny wilk, animagiczna forma Notta. Ale wilk był dla niego też
symbolem miłości. Miłości nie tylko kochanka, ale także wszystkich innych, którzy
o niego dbali, którzy pomogli mu przetrwać wojnę, którzy nauczyli go tego, co
potrafił. Dumbledore’a, Remusa, Hermiony, Rona i Severusa. Chyba w
szczególności tego ostatniego. Tak naprawdę to właśnie dwaj Ślizgoni zrobili
dla niego najwięcej. I wiedział, że obaj go kochali. Choć każdy inaczej.
Następnego dnia Harry wyciągnął Teodora do ogrodu, w którym
czekał już na nich kierownik hotelu. Zaprowadził ich na niewielki placyk, na
którym czasami goście urządzali pikniki. W pobliżu znajdowały się wygodne ławki
i mały, drewniany stolik, na którym obecnie stał cały szereg różnej wielkości
butelek z napojami i wodą. Obok leżał zestaw ćwiczebny do walki. Na początku
długie, drewniane kije, którymi chłopcy zawsze posługiwali się w czasie
rozgrzewki, później wyprofilowane idealnie miecze i dwie katany. Nott
rozszerzył ze zdziwienia oczy, kiedy dotarło do niego, że to ich własny sprzęt.
— Jak? — szepnął.
— Wiem, że walka jest najlepsza na koszmary.
Uśmiechnęli się do siebie nieznacznie i chwycili za lekkie kije.
Ruchy były proste i powolne. Mające jedynie pomóc przygotować mięśnie do dużo
większego wysiłku. Skupili się na nieskomplikowanych pozycjach i utartych
schematach. Harry nie był najlepszy w walce bronią białą, ale mimo wszystko
kochanek wiele go nauczył. Miał nadzieję, że dzięki temu, co zaplanował, myśli
Ślizgona skupią się w końcu wokół czegoś, co pozwoli zapomnieć o niesprawiedliwościach
świata.
Po godzinie wymachiwania drewnianymi imitacjami broni,
wypiciu niemal dwóch litrów wody i zyskaniu kilku widzów, chwycili za miecze.
Ukłonili się sobie nieznacznie i stanęli naprzeciw z zaciętymi minami. Teraz
nie byli przyjaciółmi. Nie byli kochankami. Jeden cel, jedno pragnienie –
pokonać wroga. Walka trwała kolejną godzinę, a oni poczuli, że znowu żyją, że
nic i nikt ich nie obchodzi, że świat ze swoimi problemami może się pieprzyć,
bo oni i tak nie zwrócą na niego uwagi. Ludzie obserwujący ich popisy wydawali
z siebie ciche okrzyki zachwytu, lub głośne piski strachu, kiedy któryś z
nastolatków wykonał wyjątkowo niebezpieczny ruch.
Odkładając broń, ukłonili się zarówno sobie, jak i
publiczności. Większość gości rozsiadła się na stojących w pobliżu ławkach lub
stała w pewnym oddaleniu, zapewne nie chcąc znaleźć się zbyt blisko któregoś z
ostrz. Chłopcy odpoczęli chwilę, porozmawiali z kierownikiem, który także
pozostał, aby obserwować ich popis i wrócili do stołu po ostatnie z leżących
tam przedmiotów. Harry nie czuł się najlepiej z szablą samurajską, ale
wiedział, że Ślizgon kochał nią walczyć.
Kolejny pokaz był jeszcze bardziej widowiskowy. Ludzie
zachowywali się tak, jakby zamarli w obawie, że któryś z nich musi zrobić sobie
krzywdę podczas tej walki. Kiedy szable stykały się ze sobą, pojawiały się
niewielkie iskry i głośny huk. Wszyscy zauważyli, że to Nott jest lepszy i
zdobywa przewagę z każdym kolejnym ruchem. W którymś momencie Potter odrzucił
szablę i skupił się na wyprowadzaniu ciosów. Takie ćwiczenia były u nich normą
jeszcze kilka miesięcy temu. Pozwalały na wyrobienie szybkości i odpowiednich
odruchów obronnych. Po dziesięciu minutach Teodor trafił Gryfona w ramię,
rozcinając ubranie i powodując niewielkie zadrapanie. Ku wściekłości Harry’ego,
opadł po tym na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy patrzyli na niego z
niezrozumieniem i obawą, tylko jego kochanek rozumiał ten odruch i z całą
pewnością mu się nie podobał.
— Wstawaj — warknął. — Jeszcze nie skończyliśmy.
Pan Blue słysząc ten ton, rzucił szybko zaklęcie
rozpraszające i nie przejmując się zaniepokojonymi mugolami oczekiwał rozwoju
wypadków. Harry wytłumaczył mu wcześniej, jaki jest powód jego prośby i miał
cichą nadzieję, że zostając tu dowie się czegoś więcej o dwóch młodych
bohaterach wojny, jak sami siebie nazwali.
— Uderzę cię, nawet jeśli nie wstaniesz — wysyczał Wybraniec.
Teodor tylko pokręcił głową, więc kochanek podszedł do niego
powoli i wykonał półobrót, po którym trafił chłopaka w ramię i przewrócił go na
bok. Ślizgon uniósł na niego niepewne spojrzenie, ale nie zrobił nic więcej.
— Jesteś żałosny! — powiedział z pogardą Potter. — Jesteś
nikim i nie dziwię się, że ojciec chciał cię po swojej stronie, jako sprzymierzeńca
Voldemorta.
Na te słowa kierownik wciągnął głośno powietrze, a kochanek
spojrzał na niego wściekle. Harry brnął dalej, pamiętając dokładnie wszystkie
obelgi, którymi obdarzał go Severus. Pomagało, więc miał nadzieję, że i na
niego zadziała.
— Naprawdę myślisz, że jesteś godny, żeby stać u mojego boku?
— zakpił. — Po tym wszystkim, co zrobiłeś? To było jeszcze dziecko. Mały
chłopiec. Nie dorastałeś mu do pięt, Nott.
Przysłuchujący się temu czarodziej popatrzył uważnie na
Złotego Chłopca, słysząc nazwisko jednego z zabitych śmierciożerców. Może i nie
brał udziału w wojnie, ale wiadomości miał całkiem dobre. Wszyscy z
utęsknieniem czekali na zakończenie wojny, a Teodor Nott był jednym z wielu
dzieci, które mimo nalegań rodziców, nigdy nie stanęły po stronie Riddle’a. Czytał
artykuł, który informował o konspiracyjnych działaniach chłopaka i kilku jemu
podobnych. Podziwiał wtedy jego determinację, a teraz widział go przed sobą kulącego
się i niepewnego. Wojna przynosi tylko zło. Nawet, jeżeli jesteśmy po wygranej
stronie.
— Nienawidzę cię! — krzyknął chłopak i podniósł się na nogi.
— Jak mogłem być tak głupi i powierzyć ci swoje życie? Jak mogłem oddać ci…
— Zamknij się i walcz, tchórzu!
— Zginiesz, Potter! Już jesteś martwy!
Walka rozpoczęła się od nowa, a Teodor wyprowadzał dużo
precyzyjniejsze pchnięcia. Szabla raz po raz przecinała powietrze, świszcząc i
ocierając się o materiał ubrań Wybrańca. Ten jednak nie pozostawał dłużny i
dokładnie wymierzane razy od czasu do czasu trafiały swojego celu. Pan Blue był
w zupełnym szoku. Nie wątpił, że chłopcy niewiele myśleli ujawniając swoje
nazwiska, ale teraz, kiedy już je znał, nie mógł przestać się w nich wpatrywać
z największym szacunkiem. W obu, bo nie wątpił, że Wybraniec robi teraz coś
dobrego, mimo dość niekonwencjonalnych metod.
Wszystko, co powiedział Harry miało zmusić Notta do
działania. Udało się, zawsze się udawało. Czasami konieczny był taki rodzaj
bólu, aby zastąpić nim ten inny, niechciany. Po czterdziestu minutach, Potter
uniósł ręce ku górze w geście poddania, ale Teodor nie zareagował i podszedł do
niego z zaciętą miną. Zamachnął się i zatrzymał ostrze milimetry od szyi
kochanka.
— Powinienem cię teraz zabić.
— Mógłbyś — szepnął.
Ślizgon odrzucił niedbale broń i wtulił się w pierś
Harry’ego, który delikatnie gładził jego plecy. Kilka łez, które uronili obaj,
pozostały niewidoczne dla obserwatorów. Kiedy wstali niepewnie, dookoła
rozległy się brawa, a ludzie posyłali im pocieszające uśmiechy i spojrzenia
pełne niezdecydowania. Tylko kierownik obiektu patrzył z szacunkiem i oddaniem.
— Cóż… Panowie, to była piękna walka i już rozumiem, jak to
się stało, że Jasna Strona wygrała — powiedział cicho. — Nikt z gości nie
słyszał wymiany zdań pomiędzy wami, wolałem nie ryzykować, że któryś zechce
wezwać policję. — Zaśmiał się cicho, widząc ich niepewne miny i zwrócił się
bezpośrednio do Gryfona — Nie wiem, kto pana uczył, panie Potter, ale wiedział,
co robi. To była świetna walka, panie Nott — dodał, patrząc na drugiego
nastolatka. — Nigdy nie podejrzewałem, że będę mógł panów osobiście poznać.
Kiedy wyszli w końcu z szoku, uśmiechnęli się do niego ciepło
i podali mu dłonie. Obiecał, że nie zdradzi ich tożsamości, a oni nie potrafili
mu nie uwierzyć. Później przyszła pierwsza noc bez koszmarów.
-I-I-I-
Następnego dnia po śniadaniu postanowili skorzystać z sauny.
Pierwszy raz od przybycia do tego miejsca. Ponownie ustawili bariery, które
miały nie przepuszczać mugoli i ułożyli się bez bielizny w dusznym
pomieszczeniu. Niewiele później, Potter posadził Ślizgona wyżej i uklęknął
pomiędzy jego rozstawionymi szeroko nogami. Swobodny oddech zapewniał im dobry
czar nawilżający powietrze, a dzięki temperaturze panującej w pomieszczeniu ich
ciała były gorące i wilgotne.
Harry pochylił się nad Teodorem i pocałował z uwielbieniem
jego usta. Dłonie błądziły niespokojnie po lśniących od kropelek potu ramionach
i torsie. Zatrzymał się na dłużej przy sutkach chłopaka, wywołując tym u niego
cichy jęk. Język zsunął się na prawą brodawkę i Gryfon zatracił się w
oszałamiających dźwiękach wydawanych przez kochanka. Nott zamknął oczy i
skomlał o więcej, wypychając do przodu biodra i uderzając czasami sączącym się
penisem o podbrzusze Wybrańca. W końcu Potter oderwał się od jego klatki piersiowej
i oparł głowę na umięśnionej nodze. Początkowo delikatne muśnięcia, przybrały
na sile i nastolatek przygryzał teraz wewnętrzną stronę ud partnera, powoli przesuwając
się do jego erekcji. Kiedy wsunął do ust główkę penisa, Ślizgon pisnął głośno,
co wywołało krótki śmiech u obu. Niewiele później dwa palce Gryfona wślizgnęły
się w wejście Teodora i rozciągały je ostrożnymi ruchami, podczas gdy usta
Harry’ego poruszały się niespiesznie w górę i w dół po twardym członku do
momentu, kiedy Nott nie krzyknął dochodząc gwałtownie. Potter połknął całą
spermę i podniósł głowę po kolejny pocałunek. W międzyczasie, wyjął z wnętrza
Ślizgona palce i powoli wsunął się w jego ciasne wejście. Poruszał się bez
zbędnego pośpiechu i siły. Krótkie i płytkie pchnięcia miały na nowo pobudzić
kochanka, a jemu nie pozwolić dojść zbyt szybko.
Oderwał wargi od barku Notta dopiero, kiedy ten wydał z siebie
zduszony krzyk. Odwrócił lekko głowę i zobaczył stojącego przy wejściu Simona.
Był nagi, a odrzucony ręcznik, który wcześniej prawdopodobnie zakrywał jego
pośladki, leżał odrzucony kilka centymetrów od drzwi. Pełne pragnienia oczy
mężczyzny były skierowane bezpośrednio na nich, a ręka poruszała się wolno po
naprężonej erekcji. Harry jęknął głośno wyobrażając sobie, jak zagłębia się ona
w jego własnym wnętrzu. Nott zaśmiał się cicho, słysząc ten odgłos i pokazał Sandlerowi,
żeby ten podszedł do nich. Mężczyzna niepewnie oderwał się od ściany i
ostrożnie zbliżył do chłopców. Żaden nie powiedział słowa, ale kiedy twarde mięśnie
docisnęły się jednoznacznie do pleców Gryfona, a ręce Simona zatrzymały się na
penisie Teodora, obaj wciągnęli głośno powietrze. Mężczyzna całował kark,
ramiona i szyję Harry’ego, gładząc jednocześnie ciało drugiego nastolatka.
Potter nadal poruszał się wolno w ciele swojego kochanka, ale teraz jego
podniecenie wzrastało zbyt szybko, żeby dobrze panować nad własnymi odruchami.
Zatrzymał się i ścisnął nasadę jąder, nie chcąc skończyć zbyt wcześnie. Simon
zauważył ten gest i palce dłoni przeniósł na jego pośladki, rozsuwając je lekko
i okrążając zaciśnięte mięśnie. Nacisnął lekko, nie posuwając się dalej i
szepnął do jego ucha pomiędzy pocałunkami:
— Mogę?
— Boże, tak! — zaskomlał chłopak.
Nie trzeba mu było tego powtarzać. Najpierw jeden palec, po
kilku sekundach drugi. Gładkie ścianki poddawały się jego działaniom z
zadziwiającą lekkością. Kiedy chciał dodać trzeci palec, Gryfon odsunął się
nieznacznie, wywołując zdziwienie mężczyzny.
— Wejdź w niego — powiedział cicho Nott, zwracając na siebie
uwagę, ale Simon pokręcił przecząco głową.
— Jeszcze nie. Zrobię mu krzywdę.
— Po prostu to zrób — sapnął Potter.
Mężczyzna, nie do końca przekonany o słuszności tego, co miał
zrobić, ustawił się idealnie naprzeciwko jego wejścia i pchnął mocno, wsuwając
się niemal do połowy. Gryfon krzyknął głośno, ale po krótkiej chwili zaczął
poruszać biodrami, chcąc poczuć w sobie całą długość wypełniającego go penisa.
Kiedy Simon trafił w jego prostatę, Harry zaczął poruszać się szybciej. Z
każdym pchnięciem zagłębiał się w ciele Ślizgona, a z każdym wycofaniem się do
tyłu, czuł jak nabija się mocniej na członek Sandlera. Mężczyzna trzymał go
jedną ręką za biodro, drugą wciąż przesuwając po erekcji Notta. Wszyscy
zatracili się w pragnieniu i potrzebie.
Wybraniec doszedł pierwszy, nie będąc w stanie się dłużej
powstrzymać, zaraz za nim podążyli dwaj pozostali uczestnicy tej małej zabawy.
Potter opadł na Teodora, kiedy Simon powoli się z niego wycofywał. Chłopak
przebiegł palcami po jego krótkich włoskach szepcząc: Kocham cię. Na te
słowa, towarzyszący im mężczyzna spojrzał na nich z obawą i zaczął się
podnosić.
— Zostań — powiedział Harry, łapiąc go za rękę. — Chcieliśmy
żebyś tu był. To było… Było…
— Mnie też się podobało — odparł rozbawiony Sandler,
powtarzając ich słowa sprzed niemal tygodnia. — Konferencja się przedłużyła,
choć teraz żałuję, że nie wróciłem wcześniej — dodał po chwili i pocałował
krótko każdego z nich.
— Konferencja dla chemików, co? — zapytał kpiąco Nott.
— W czymś problem? — burknął mężczyzna.
— W niczym — odpowiedział z uśmiechem Ślizgon i wyczyścił
wszystkich jednym zaklęciem. Simon warknął wściekle i odsunął się natychmiast.
— Nie wszedłbyś tu, będąc mugolem. Kierownik i lokaj także są czarodziejami,
pozostali goście nie stanowią żadnego zagrożenia. Nie masz się czego obawiać,
nie wydamy cię, jeżeli ty również tego nie zrobisz. Podejrzewam, że jesteśmy tu
z tych samych powodów.
Mężczyzna skinął sztywno głową, po czym wyszedł z
pomieszczenia, zostawiając chłopców z mieszanymi uczuciami.
— Może trzeba było mu nie mówić — mruknął Harry.
— Jakby dowiedział się przypadkiem, byłoby gorzej. A tak
przemyśli sobie wszystko i sam do nas przyjdzie.
— Niepoprawny optymista.
— Raczej wyrachowany racjonalista.
Przez kolejne trzy dni nie spotkali Simona i nawet Teodor
zaczął wątpić w swoją teorię, aż kolejnego wieczoru, wchodząc do baru zauważyli
go siedzącego przy tym samym stoliku, który wcześniej zajmowali wspólnie. Nott
uśmiechnął się tryumfalnie do Harry’ego i zajął miejsce po prawej stronie
mężczyzny.
Sandler wyglądał, jakby nie spał przez kilka ostatnich nocy.
Podkrążone oczy i roztargnienie były tym, co zauważyli na samym początku. Mimo
to, kiedy zajęli dwa wolne miejsca, zawołał kelnera, poprosił o dodatkowe
szklanki i zamówił butelkę whisky i lód.
— Uznałem, że musimy porozmawiać — zaczął cicho. — Możecie
rzucić zaklęcie wyciszające?
Ślizgon skinął głową i rzucił czar, ograniczając nielicznym
gościom możliwość podsłuchania.
— Dlaczego to zawsze ty rzucasz zaklęcia? — zapytał z
błyskiem w oczach.
— Podejrzewam, że z tego samego powodu, dla którego
poprosiłeś, abyśmy to my to zrobili — zadrwił Harry, a mężczyzna potaknął ze
zrozumieniem.
— Dlaczego miałbym wam zaufać?
— Już to słyszeliśmy — westchnął cierpiętniczo Nott. —
Pamiętaj, że my od momentu twojego wejścia do sauny wiedzieliśmy, że jesteś
czarodziejem. A mimo to pozwoliłem ci pieprzyć mojego faceta. — Przerwało mu
groźne warknięcie Pottera, ale kontynuował: — I powiedzieliśmy ci prawdę, choć
mogliśmy to ukryć.
— Tak... Zastanawiało mnie, dlaczego właściwie mi zrobiliście.
— Bo jesteś miły.
Simon prychnął głośno i po chwili zaśmiał się gardłowo.
— Ja nie jestem miły. Po prostu uwielbiam seks.
Spędzili w barze kilka godzin, rozmawiając o wszystkim i o
niczym. Często przerywali, nie chcąc zdradzić zbyt wiele ze swojej przeszłości,
czy wydać się jakimś niepotrzebnym szczegółem. Okazało się, że rozmowa jest
całkiem prosta, a wzajemne towarzystwo rzeczywiście sprawia im wiele
przyjemności. Żaden nie powiedział, czym zajmuje się na co dzień, żaden nie
zdradził, po której stronie był w czasie wojny. Nie poruszali tematu
Ministerstwa, Azkabanu, czy Hogwartu. Skupili się głównie na mugolskim świecie,
jego dobrodziejstwach i niezliczonych ułatwieniach, jakie można by swobodnie
wprowadzić w życie czarodziei. Co prawda wymagałoby to trochę trudu i
odpowiednich umiejętności organizatorskich, ale dla chcącego…
— Co zamierzacie robić za dziesięć lat? — zapytał Sandler,
uznając to pytanie za wystarczająco bezpieczne, aby móc je zadać.
— Chcielibyśmy otworzyć szkołę — odpowiedział niepewnie
Harry.
— Szkołę? Nie odpowiadają wam te, które już funkcjonują?
— Nie. Nie o to chodzi — wyjaśniał Teodor. — Myśleliśmy
raczej o czymś, co przygotowałoby dzieciaki na wejście w czarodziejski świat.
— We wszystkich znanych nam szkołach, edukacja rozpoczyna się
dopiero w wieku jedenastu lat. Ale co dzieje się z młodszymi dziećmi? — wtrącił
Gryfon. — Jeżeli dziecko miało szczęście, lub nieszczęście w zależności od
tego, jak na to spojrzymy, urodzić się w arystokratycznej rodzinie, posiada
prywatnych nauczycieli. Ale co z pozostałymi? Co z mugolakami? Przecież to nie
ma sensu. Magiczny rdzeń…
— Jest całkowicie ukształtowany w wieku sześciu lat —
dokończył mężczyzna. — Wiem o tym, panie Moor. Przyznaję, że kiedyś też się nad
tym zastanawiałem, ale nasz system jest bardzo zamknięty. Jak to sobie
wyobrażacie?
— Mamy kilka pomysłów. Andy i ja opracowaliśmy trzy różne
projekty zmiany Ustaw dotyczących magicznego szkolnictwa, ale zdajemy sobie
sprawę, jak ciężko będzie przekonać do tego innych. Chcielibyśmy również, żeby
dzieciaki uczyły się u nas także mugolskich przedmiotów oraz wiedzy o obu
światach. W ten sposób czystokrwiści poznaliby elektronikę i zrozumieliby na
przykład zasady ewolucji, a mugolaki nauczyłyby się podstaw związanych ze światem,
do którego dopiero miałyby wstąpić. Jak wygląda edukacja, dlaczego posiadają
magię, czym jest quiddtich?
— Myśleliśmy też o tym, jak rozwiązać kwestię powrotów do
domu — podjął Potter. — Dzieci są jeszcze zbyt małe, żeby przebywać w szkole
pół roku bez przerwy. Opracowaliśmy prototypy specjalnych świstoklików i mamy
projekt stworzenia bezpiecznego połączenia, które działałoby podobnie do Fiuu.
Dzieciaki mogłyby wracać do rodziców na każdy weekend. Rodzice z kolei mieliby
stały kontakt z pociechami za pomocą telefonów czy Internetu. Należałoby także
wprowadzić mugoli w naszą historię. Zostawianie ich samym sobie tak, jak robi
się to w tej chwili, jest nienormalne. Stwarza więcej problemów niż pożytku.
— Musieliście długo o tym myśleć — powiedział Simon z
uznaniem. — Macie naprawdę dobry plan. Przyznam, że nie spodziewałem się tego
po dwójce nastolatków. A jeśli wam się uda? Co z funduszami, kadrą nauczycielską,
wyposażeniem?
— Mamy całkiem sporo pieniędzy, ale bez pomocy Ministerswa
czy sponsorów, wystarczy co najwyżej na kilka lat. Myślę, że nauczycieli
bylibyśmy w stanie znaleźć, znamy osoby, które chętnie by nam pomogły.
Wyposażenie trzeba byłoby kupić, zainwestować w szklarnie i odpowiednie
składniki do eliksirów, ale to wszystko jest wykonalne.
— Więc?
— Najbardziej boimy się, że hermetyczne środowisko
arystokracji nie zgodzi się na zmiany w Ustawie — burknął Teodor. — Dlatego,
kiedy już zdecydujemy się udać do odpowiedniego wydziału, musimy mieć wszystko
idealnie przygotowane. A to zajmie nam jeszcze trochę czasu. Niestety.
— Mogę wam pomóc — powiedział z namysłem mężczyzna i zaśmiał
się znowu, widząc ich niedowierzające spojrzenia. — Mogę wam pomóc z
wyposażeniem sal i szklarni, a nawet ze sprowadzeniem zwierząt, jeżeli byście
tego potrzebowali. Mogę też spróbować pozyskać kilku sponsorów i chętnie
przejrzałbym wasze wstępne projekty. Właściwie to nawet chętnie podjąłbym pracę
w takiej szkole. Niekoniecznie jako nauczyciel, ale zawsze mógłbym spróbować.
— Ja… Ty… — jąkał się Nott. — Musimy to przemyśleć.
— Wiem. Ale znam się na tym i chętnie zmienię pracę. Ta,
którą obecnie wykonuję, jest zbyt denerwująca.
Na pomysł otwarcia szkoły Harry wpadł na piątym roku. Był
wściekły, kiedy dowiedział się, że czarodziejskie dzieci od szóstego roku miały
prywatnych nauczycieli, albo były doszkalane przez rodziców. Uznał, że to jawna
niesprawiedliwość, skoro mugolaki wkraczały w czarodziejski świat niemal pięć
lat później i do tego z całkowitą niewiedzą. Kiedy podzielił się swoim pomysłem
z Teodorem, ten zaczął skarżyć się, że on z kolei nic nie wie o życiu bez
magii. Nie rozumiał chociażby, jak to możliwe, że mugole mają jasno w nocy, nie
mogąc używać czarów i nie stosując pochodni (o tak, sprawdził, czy w latarniach
nie ma płonącego knota, zanurzonego w nafcie). Podczas długich rozmów, kiedy
mieli już dość omawiania działań Voldemorta, obmyślali plany otwarcia nowej
szkoły. Szkoły dla młodszych dzieci, w której udałoby się połączyć
najważniejsze rzeczy obu środowisk. Cały lipiec poświęcili na ulepszanie owych
planów, pisanie projektów Ustaw i udoskonalanie pomysłów odnośnie zajęć. Każdy
osobno. Dopiero tutaj mogli porównać swoje prace i wprowadzić dodatkowe
poprawki. Liczyli na to, że Ministerstwo ulegnie w końcu namowom Złotego
Chłopca, a z pewnością będzie to łatwiejsze, jeśli będą rzetelnie przygotowani.
I tak mieli jeszcze rok nauki w Hogwarcie. Do tego czasu wszystko powinno być
skończone.
-I-I-I-
Tydzień przed końcem wakacji Simon siedział w ich
apartamencie rozparty na jednym z foteli i przyglądał się jak chłopcy wykłócają
się o jeden z jego pomysłów dotyczących nowej szkoły. Było już naprawdę późno,
a końca sprzeczki nie spodziewał się w najbliższym czasie. Uśmiechnął się
lekko, kiedy Jacob w irytacji zdzielił Andy’ego po głowie.
— Powinienem już iść, zanim i mi się oberwie — mruknął
rozbawiony.
— Zostań — odpowiedział natychmiast Nott. — Mamy duże łóżko,
a czasami miło wtulić się w kogoś innego.
Potter posłał mu wściekłe spojrzenie, ale się nie odezwał.
— To chyba nienajlepszy pomysł. Poza tym mieszkam
naprzeciwko.
— Daj spokój, nie każemy ci brać z nami ślubu, tylko
proponujemy ci wspólną noc, a rano to sobie odbijesz. Jake chciałby…
Teodor zakrył mu usta dłonią i kopnął w kostkę wywołując
cichy śmiech u mężczyzny.
— Przyda mi się ktoś, kto mnie obudzi w razie potrzeby —
syknął przez zęby Ślizgon.
— Co? — spytał Harry, wyrywając się kochankowi. — Dlaczego mi
nie powiedziałeś? I dlaczego mnie nie obudziłeś? Rozmawialiśmy o tym! — warczał
niezadowolony.
— Nie było takiej potrzeby, to nie były tamte koszmary —
dodał i przymknął oczy.
— To nie ma znaczenia.
— Wiem, nie chciałem cię martwić.
— Szkoda, że się nie udało — burknął.
Sandler przyglądał im się przez chwilę, ostatecznie decydując
się zostać. Jego noce też nie były najlepsze. Już dawno obiecał sobie, że jego
koszmary będą wyłącznie jego własną sprawą, ale z tą dwójką wszystko układało
się inaczej niż z którymkolwiek z jego wcześniejszych partnerów. Odkąd zaczęli
normalnie rozmawiać, Simon budził się rzadziej, a niechciane sny przeplatane
były widokiem dwóch nastolatków. Po tym, jak pierwszy raz wziął Andy’ego i
poznał część prawdy, chciał zerwać z nimi wszelki kontakt. Nie miał ochoty
umawiać się z żadnymi czarodziejami. Marzył o spokoju i wolności, których tak
długo mu odmawiano, ale czuł się za bardzo zaintrygowany wszystkim, co było z
nimi związane. Od tego, że go chcieli, przez fakt, że powiedzieli mu o sobie, a
kończąc na tym dziwnym uczuciu przebywania z odpowiednimi osobami. Wtedy, w
barze, celowo wybrał stolik, przy którym wcześniej siedzieli razem. Już sam
fakt, że się tam pojawił, miał być dla nich wyraźnym sygnałem. Oczywiście mogli
go zignorować, nie przysiąść się, ale to zrobili. Szybko odkrył, że tak
właściwie to wpadł w sprytnie zastawioną pułapkę. Tylko, że teraz wcale nie
chciał z niej wychodzić. Było mu dobrze. Pierwszy raz od kilkunastu lat nie
musiał się martwić o jutro, nie musiał się bać, nie musiał kalkulować i
wybierać. Za tydzień jego urlop się kończył, a on nie był wcale pewien, czy
chce rozstać się z nastolatkami. Dlatego zaproponował im pomoc w walce o
otwarcie szkoły. Żeby być blisko nich, nawet kiedy minie ten krótki miesiąc.
Chociaż musiał przyznać, że sam pomysł był świetny. Ułatwiłoby to życie chyba
wszystkim, zaczynając od mugolskich rodziców, przez czystokrwistych czarodziei,
mugolaków, a na nauczycielach w Hogwarcie kończąc.
Harry dokładnie obserwował emocje malujące się na twarzy
mężczyzny. Widział grymas, który w pewnym momencie przebiegł przez wąskie usta
i krótki, niepewny uśmiech chwilę później. Wyciągnął rękę i załapał Simona
ostrożnie, przywołując go do rzeczywistości.
— Zostań — powiedział miękko. — Każdy ma jakieś cienie, które
inni mogą pomóc odgonić.
W środku nocy Sandler otworzył gwałtownie oczy, słysząc ciche
łkanie obok siebie. Odwracając lekko głowę, zobaczył skulonego Notta,
najwyraźniej ciągle pogrążonego w niekoniecznie miłym śnie. Przysunął się do
niego niepewnie i objął go ciasno, próbując obudzić. Chłopak zatrząsł się
kilkakrotnie, ale nie było widać większej reakcji.
— Jacob — szepnął, nie chcąc obudzić Andy’ego. — Jake! Obudź
się.
— Si… Simon? — wychrypiał, widząc oczy mężczyzny spoglądające
na niego z obawą. — Simon — dodał po chwili uspokojony. — Obudź Andy’ego, nie
musisz tego znosić.
— Uspokój się, mały — odpowiedział cicho. — Już nic ci nie
grozi. Jestem obok. Pan Moor jest obok.
— Nienawidzę tego! — Znowu się rozpłakał. — Nie znoszę
przypominać sobie, jak moi przyjaciele ginęli. Jak Andy prawie umarł… — urwał,
zanosząc się głośnym szlochem.
— Nikt tego nie lubi, Jake. Ale żyjesz. I on także. Macie
siebie. A teraz, całkiem przypadkiem macie też mnie — dodał z uśmiechem.
To rozładowało trochę napięcie, a Ślizgon zaśmiał się,
wtulając w pierś Simona i obejmując go ciasno ramionami. Zasnął spokojny,
pozostawiając mężczyznę z uczuciem ciepła i zagubienia.
Harry obudził się o świcie podejrzanie wypoczęty. Nie czując
na sobie ciężaru Teodora, rozejrzał się ukradkiem i dostrzegł go wtulonego w
drugiego mężczyznę. Sandler miał otwarte oczy i przyglądał mu się z
zainteresowaniem, gładząc jednocześnie dłonią odsłonięty tatuaż na prawym udzie
Notta.
— Miał koszmar — powiedział z wahaniem. — Chciał cię obudzić,
ale poradziliśmy sobie sami. Podejrzewam, że budzi cię dość często.
Potter przytaknął i podniósł się z łóżka.
— Idę do wioski. Porozmawiaj z nim, jak się obudzi, może
ciebie posłucha.
— Na pewno?
— Jasne.
Wyszedł po szybkim prysznicu, zostawiając ich samych.
Nastolatek obudził się kilkanaście minut później, mrucząc jak kociak i kusząco
ocierając się o Simona.
— Wiesz, że to nie Andy? — spytał rozbawiony czarodziej, a
chłopak potwierdził kolejnym pomrukiem. — Dlaczego wytatuowałeś sobie węża u
stóp jastrzębia?
— To nie to — odparł cicho. — Nie jestem u jego stóp, oplatam
się wokół jego szponów.
— Dlaczego? — powtórzył.
— Andy mnie uratował — powiedział po prostu.
— W jakim sensie, jeśli mogę wiedzieć?
— To raczej skomplikowane, ale domyślam się, że twoje życie
też nigdy nie było proste… W każdym — dodał po chwili, kiedy mężczyzna się nie
odezwał. — Uratował mnie w każdym możliwym sensie. Przed światem, przed ojcem,
przede mną samym. Uratował moje ciało i moją duszę. Wciąż stara się uratować
moją psychikę.
— Kochasz go — stwierdził Simon.
To było dziwne. Wiedział, że chłopcy się
kochają, wiedział, że to, co ich łączy jest wyjątkowo silne, że opiera się na
trudnych przeżyciach i nieprzeciętnej codzienności. Zdążył to wszystko zauważyć
w przeciągu długich dni spędzanych z nimi. Wpasowywał się w ten obrazek
idealnie. Wielokrotnie skrzywdzony i oszukany, szukający pocieszenia w
ramionach nieodpowiednich osób.
— Dlaczego wpuściliście mnie do swojego świata?
— Sam do nas przyszedłeś.
— Jak mówiłem: lubię seks, a ten z wami jest za każdym razem
coraz lepszy.
— Wszyscy trzej dobrze wiemy, że tu nie chodzi już tylko o
seks — odparł trochę skrępowany Nott. — Przekroczyliśmy tę granicę jakiś czas
temu. I nie uda nam się już tego cofnąć. Jeżeli chodziłoby tylko o to… —
przerwał na moment. — Nie podzielilibyśmy się z tobą naszymi planami. Nie
wpuścilibyśmy cię do naszego mieszkania. Nie zaproponowalibyśmy ci zostania na
noc, a ty nie przystałbyś na tę propozycję. Nie wybudziłbyś mnie z koszmaru i
nie zająłbyś się mną. Pozwoliłbyś, żeby zrobił to Andy. I gdyby chodziło tylko
o seks, on nigdy nie zostawiłby nas samych w tym łóżku. Zaufał ci, tak jak ja,
mimo że tak niewiele o tobie wiemy. Ty zrobiłeś to samo, bez względu na to czy
to planowałeś, czy nie.
— Dlaczego pozwalacie mi tkwić w swoim świecie? — Zmienił
trochę poprzednie pytanie.
— To nie zależy już teraz od nas. Chcemy, żebyś w nim był.
Ta krótka rozmowa dała mu wiele do myślenia. Nasunęła więcej
pytań niż zaoferowała odpowiedzi. Musiał zdecydować, czego naprawdę w życiu
chce i jak powinno ono wyglądać. A nigdy nie było takie, jakiego by sobie
życzył. Nigdy nie było idealne. Dzieciństwo, szkoła, dokonane wybory. Życie
było zbyt skomplikowane. Jego składniki nie chciały stworzyć wymaganej całości.
Czuł się rozrywany na kawałeczki. Unicestwiany powoli, acz sukcesywnie. Nigdy
pierwszy. Wiecznie wzgardzony.
Teodor przesuwał dłonią po jego szyi i linii szczęki. Jego
usta formowały drobne pocałunki na znaczonej gdzieniegdzie kępkami ciemnych
włosków, klatce piersiowej. Simon jęknął przeciągle, kiedy wilgotny język
trącił jego sutek, a później ciepłe wargi ssały czułą skórę na mostku.
Mężczyzna, zatracając się w tym uczuciu, gładził powolnie plecy i pośladki
Notta, kiedy ten po chwili podniósł się i usiadł na jego miednicy.
— Jacob — powiedział cicho, gdy chłopak zaczął zachęcająco
poruszać biodrami. — Jake! Co z Andym?
— Hm? — Zatrzymał się na chwilę i zerknął w czarne oczy. —
Jak mówiłem: gdyby mu to przeszkadzało, nie zostawiłby nas samych.
— Zostawił nas, żebyśmy porozmawiali — syknął. — A nie po to,
żebym pieprzył miłość jego życia pod swoją nieobecność.
— On doskonale wiedział, że będziesz mnie pieprzył — zaśmiał
się, widząc niedowierzające spojrzenie mężczyzny. — I zostawiając nas samych,
akceptuje to.
— To, że obcy facet wkłada ci fiuta w tyłek? — zapytał
sarkastycznie, wykrzywiając wargi w nieprzyjemnym grymasie.
— To też — odparł spokojnie Ślizgon i znowu zaczął się
sugestywnie poruszać, wyrywając z Sandlera zdziwiony krzyk, kiedy ich erekcje
otarły się o siebie pierwszy raz. — Ale raczej chodziło mi o kolejną, istotną
osobę w naszym życiu.
Zanim starszy czarodziej zdążył odpowiedzieć, albo znowu o
coś zapytać, nastolatek zamknął jego usta długim pocałunkiem. Simon po krótkiej
chwili poddał się działaniom nastolatka i łapiąc go za pośladki, przewrócił na
plecy i ułożył się na nim. Jedną ręką chwycił oba nadgarstki Notta i
przytrzymał je wysoko nad jego głową. Bez zbędnego pośpiechu przesuwał językiem
po wystających obojczykach, gardle i ramionach. Chłopak wił się pod nim,
skomląc i jęcząc coraz głośniej. Kiedy wilgotne usta zatrzymały się na brzuchu Teodora,
Sandler wypuścił z uchwytu jego dłonie i przeniósł je na delikatnie zarysowane
biodra, uniemożliwiając mu wykonywanie silniejszych ruchów. Język rysował
niewielkie okręgi wokół pępka, chowając się w nim czasami i doprowadzając do
gwałtownego przyspieszenia tętna nastolatka.
Harry wszedł do sypialni w momencie, kiedy mężczyzna pochylał
się nad penisem jego kochanka. Zamarł na moment, widząc uniesione wysoko, jakby
w niewidzialnych więzach ręce Notta, ale nie wyczuwając żadnej magii rozluźnił
się i usiadł w fotelu, który był niewidoczny z ich pozycji.
Simon wziął do ust główkę penisa, ssąc ją powoli i rozsuwając
jednocześnie szerzej nogi chłopaka. Nie robił nic więcej poza silnym
przytrzymywaniem jego bioder i zapamiętałym ślizganiem się po jego erekcji.
Potter widział, jak usta mężczyzny przyjmują go niemal całego bez najmniejszego
wysiłku. Oczy były utkwione w pożądającym spojrzeniu Teodora. Kiedy ten był
bliski spełnienia, starszy czarodziej odsunął się gwałtownie i chłopak
wytrysnął na swój brzuch i klatkę piersiową. Otrząsając się po orgazmie mruknął
niezadowolony, ale po chwili skupił się na działaniach Simona, który właśnie
wodził palcami po białych plamach na jego ciele. Uśmiechnął się lubieżnie i
uniósł nogi nastolatka, umieszczając je na swoich barkach. Nawilżone ejakulatem
palce podniósł niespiesznie w górę i umieścił pomiędzy pośladkami kochanka.
Wsuwając w niego pierwszy palec, całował spoczywającą na lewym ramieniu łydkę.
Zamarł na moment, dostrzegając w cieniu sylwetkę Andy’ego, ale on tylko skinął
głową, każąc mu nie przestawać.
Potter przerzucił nogi przez oba podłokietniki bordowego
fotela i obserwując dwóch mężczyzn w wygodnym łóżku, dotykał się bardzo powoli
i delikatnie. Ostrożnie. Nie chcąc zmącić ich spokoju i dojść zbyt szybko.
Kiedy Simon zrozumiał, że nie przeszkadza mu to, co widzi, wsunął w Ślizgona
kolejny palec, a później jeszcze jeden. Nott krzyknął cicho, kiedy opuszki
otarły się o czuły gruczoł. Oczy zaszły mu mgłą, powieki się przymknęły, a
ciało stało się bardziej gorące i chętne. Mężczyzna przysunął Teodora bliżej,
jednocześnie zmieniając nieco ich pozycję na łóżku tak, aby umożliwić lepszy
widok drugiemu nastolatkowi.
Wchodził w niego powoli, delektując się każdym sapnięciem,
okrzykiem, spięciem mięśni i drżeniem nóg. Kiedy zanurzył się w nim cały,
odchylił głowę i upajał się przez chwilę otaczającym go uczuciem gorąca oraz pewnego
rodzaju uwięzieniem w ciasnym wnętrzu. Po kilkunastu sekundach, jego oddech się
uspokoił, a biodra poruszyły się nieznacznie. Złapał kostki chłopaka i zdjął
oplecione wokół własnej szyi nogi, przytrzymując je ciasno. Rozchylił je
bardziej, zauważając jak kropelki potu spływają po pięknych udach. Obserwował
przez chwilę znowu naprężonego penisa chłopaka, po czym jednym ruchem docisnął
jego zgięte w kolanach nogi do boków klatki piersiowej, stykając uda z
odznaczającymi się widocznie żebrami. Nott był tak odsłonięty, jak to tylko
było możliwe. Jego ciało drżało z wysiłku, a mięśnie nóg drgały
niekontrolowanie, ale ta pozycja pozwalała Harry’emu dostrzegać każdy detal ich
połączonych ciał. Każde powolne pchnięcie mężczyzny. Wysuwający się niemal
całkowicie członek, który po chwili z cichym mlaskiem zanurzał się we wnętrzu
Ślizgona. Kilka razy Simon wysunął się z kochanka całkowicie, pozwalając
patrzącemu na nich chciwie Potterowi, dostrzec rozciągnięte wejście. Momenty, w
którym mężczyzna ponownie zatapiał w nim główkę swojego penisa był tak
niesamowitym widokiem, że Wybraniec musiał przygryzać własne ramię, żeby nie
jęknąć zbyt głośno.
Kiedy Teodor i Simon doszli niemal w tym samym momencie,
Harry przyspieszył ruchy dłoni i przyglądając się ich chaotycznym ruchom,
wytrysnął w swoją rękę z cichym krzykiem. Nott nie usłyszał go, wydając z
siebie głośny skowyt, ale Sandler zerknął na niego ukradkiem i posłał mu mały,
wyrażający zarówno zachwyt, jak i podziękowanie uśmiech.
Gryfon wymknął się cicho z sypialni i wrócił po szybkim
prysznicu. Teodor zapinał guziki czarnej koszuli, a Simon siedział rozparty w
fotelu z filiżanką kawy w dłoni.
— Andy — krzyknął radośnie chłopak, podchodząc do rówieśnika.
— Chyba właśnie przeżyłem najlepsze pieprzenie w życiu! — Pocałował go czule,
przyciskając się do niego całym ciałem.
— Ej! Bo będę zazdrosny — odpowiedział z szerokim uśmiechem
Harry.
— Może powinieneś — wtrącił cicho Sandler.
Obserwował uważnie zachowanie obu nastolatków i zdziwił go
zarówno fakt, że Jacob od razu po zauważeniu partnera, powiedział mu, że
uprawiali seks, jak i sposób, w jaki to oznajmił.
Każdy normalny człowiek wściekłby się co najmniej, ale oni
oczywiście nie są jak większość. Oni zawsze muszą robić wszystko inaczej.
— Dlaczego? — zapytał z błyskiem w oku Gryfon. — To wyglądało
niesamowicie. Sądzę, że możliwość obserwowania was była niemal tak samo
stymulująca jak sam seks.
— Co? Od kiedy nas obserwowałeś?
— Och — odpowiedział za niego Simon. — Od momentu, gdy
wziąłem cię do ust. — mruknął i posłał mu kpiący uśmiech, kiedy chłopak się
zarumienił.
— To dlatego zmieniłeś naszą pozycję na łóżku? Właśnie
zastanawiałem się, co to miało na celu.
Harry zaśmiał się głośno i objął kochanka ponownie.
— Chodźmy na śniadanie.
-I-I-I-
Kolejne dni minęły szybciej niż każdy z nich by chciał.
Kolejne dni były spokojne, choć pełne namiętności. Noce mijały szybko, kiedy
nie nawiedzały ich koszmary, lub trwały zdecydowanie zbyt długo, gdy któryś
budził z głośnym krzykiem albo cichym szlochem pozostałych.
Na szczycie tej szczególnej góry, w hotelu Blue, byli ukryci
przed całym magicznym światem. Fakt, że nie szukali o nim wiadomości najlepiej
świadczył o wszystkim, co zdążyli przeżyć w bliższej lub dalszej przeszłości.
Teraz, kiedy Voldemort był martwy, wszystko wydawało się prostsze.
Tak naprawdę tylko Dumbledore wiedział, jak skontaktować się
z Harrym. To były niezbędne środki ostrożności, które Złoty Chłopiec zdecydował
się zachować. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez jego decyzje, ominęło go coś
istotnego. Czyjś powrót, czyjaś śmierć.
Ron i Hermiona wiedzieli, że jest gejem. Choć powiedział im o
tym dopiero w maju, to i tak nie było łatwo. Przynajmniej nie z przyjacielem.
Dziewczyna uznała, że nie widzi w tym nic złego, jeżeli tylko Potter nie
sprzątnie jej sprzed nosa Rona. Uwaga nie była jednak najlepsza, bo Weasley
słysząc to, dostał ataku paniki i niemal zemdlał w Pokoju Życzeń. Kiedy w końcu
udało im się doprowadzić go do normalnego stanu, po prostu wstał i wyszedł. Nie
odzywał się do Wybrańca przez kolejne dwa tygodnie. Harry, czując się
odrzuconym przez kogoś, na kim naprawdę mu zależało, skupił się wyłącznie na
treningach z Nottem. Chłopak był wsparciem w każdy możliwy sposób.
— Wiedziałem, że tak się to skończy. Mogłem poczekać do końca
wojny.
— Mogłeś — odpowiedział cicho Teodor. — Ale teraz to już nie
ważne. On wróci, jestem pewien.
— Nie wróci. Nie zrozumie tego.
Ślizgon w tajemnicy przed kochankiem spotkał się z Ronem.
Wiedział, że to ryzykowne, ale miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do
chłopaka. Miał niejasne wrażenie, że rudzielec czuje się po prostu oszukany i
boi się. Fakt, że Potter jest gejem, sprowadzał wszystko tylko do jednego punktu.
Tego, że w jego życiu pojawi się mężczyzna, który będzie ważniejszy od Rona.
Przyjaźń przyjaźnią, ale kiedy w grę wchodzi coś więcej, nic nie jest już takie
proste. Może było to irracjonalne, ale niewątpliwie prawdziwe. Jeżeli Harry
znalazłby sobie dziewczynę też nastąpiłyby zmiany, choć zupełnie inne.
Weasley pojawił się na skraju Zakazanego Lasu idealnie o
północy. Z wyciągniętą przed siebie różdżką, omiatał spojrzeniem okoliczne
drzewa. Kiedy pojawił się Teodor, nie zdołał nawet wypowiedzieć słowa, a już
został unieruchomiony. Ślizgon rzucił wokół nich wszystkie znane sobie
zabezpieczenia i usiadł naprzeciwko chłopaka, który ze zdziwieniem obserwował
jego zachowanie.
— No, zabij mnie, śmierciożerco — warczał. — Przecież po to
tu jesteśmy.
— Nie po to.
— Jestem zdrajcą krwi — krzyknął. — Jestem nic niewartym,
biednym Weasleyem! Według takich, jak ty zasługuję na śmierć, więc zrób to
wreszcie!
— A co ty o mnie wiesz, palancie? Może i zasługujesz na
śmierć, ale na pewno nie za zdradę krwi. Ja też jestem zdrajcą. Tylko, że moja
rodzina, gdyby się o tym dowiedziała – zabiłaby mnie bez namysłu, torturując
wcześniej przez długie godziny! Nie wiesz, jak bardzo chciałbym być na twoim
miejscu — dodał cicho, kończąc.
Ron otwierał i zamykał usta usłyszawszy słowa Ślizgona.
Chłopak wydawał się szczery i w jego głosie było słychać prawdziwy smutek.
Tylko, że był przecież czystokrwistym, arystokratycznym dupkiem. Zupełnie jak
Malfoy… Chociaż, jeżeli Ron chciał być szczery sam ze sobą, to od Nowego Roku
zarówno Malfoy, jak i Nott zmieniali się stopniowo. Zauważył, że przestali na
wszystkich warczeć, że nie są tak wyniośli jak kiedyś, że odsunęli się nieco od
innych dzieci śmierciożerców.
— Dlaczego tu jestem? — zapytał cicho, starając się zachować
racjonalnie. — Dlaczego kazałeś mi przyjść, skoro nie chcesz mnie zabić?
Teodor patrzył na niego przez chwilę z wyrazem niedowierzania
na przystojnej twarzy.
— Jestem pod wrażeniem, Ron. — Z naciskiem wymówił imię
chłopaka. — Nie spodziewałem się po tobie takiej dojrzałości. — Zaśmiał się
cicho, kiedy Gryfon zacisnął dłonie w pięści. — Spokojnie, chcę tylko
porozmawiać.
Zdjął z niego czar i czekał, aż nastolatek dojdzie do siebie
po szoku, którego najwyraźniej właśnie doświadczał. Weasley podniósł się powoli
i chodził niespokojnie po małym obszarze, w obrębie którego działały bariery
ochronne.
— O czym? — zapytał w końcu.
— O Harrym.
— A dlaczego niby miałbym z tobą o nim rozmawiać? — burknął i
spojrzał ze złością na rówieśnika.
— Bo z nim nie chcesz. — Wzruszył bezradnie ramionami. — A z
kimś musisz. On cię potrzebuje, Ron. Potrzebuje cię, jako swojego najlepszego
przyjaciela — dodał pospiesznie, kiedy na twarzy Gryfona pojawiła się obawa
maskowana pogardą.
— A skąd ty możesz wiedzieć, czego on potrzebuje? Może
potrzebuje mnie tylko po to, żeby wsadzić mi fiuta w dupę, kiedy będzie mu to
potrzebne — warknął wściekle.
Nott uniósł wysoko brwi i patrzył na niego z obrzydzeniem.
Wziął dwa głębokie wdechy, uspokajając szalejące tętno i odezwał się cicho:
— Obaj dobrze wiemy, że nie tego się boisz. Myślisz raczej,
że pójdziesz w odstawkę, kiedy będzie z innym chłopakiem. Dziewczyna nie
stanowiłaby zagrożenia dla twojej pozycji przyjaciela, ale chłopak już tak.
Harry miałby wtedy kogoś, z kim może porozmawiać o quidditchu, kogoś na kogo
mógłby nawrzeszczeć w razie potrzeby. Kogoś, z kim narzekałby na nauczycieli i
z kim pakowałby się w problemy. Kogoś…
— Zamknij się, Nott!
— Posłuchaj — powiedział ostrożnie. — Nie zmieni się to, że
jesteś jego przyjacielem. Czy traktował cię inaczej przez ten rok szkolny? —
zapytał niespodziewanie, zmieniając taktykę.
— Niby czemu miałby to robić? — mruknął niepewnie chłopak.
— Bo od października się z kimś spotykał.
— Co? Nie wierzę ci.
— Jak myślisz, dlaczego ci nie powiedział? — mówił łagodnie,
starając się nie wyprowadzić Gryfona z równowagi. — Wiedział, że tego nie
zaakceptujesz. Bał się, że go zostawisz, ale kiedy w końcu uznał, że nie może
tak ważnej części siebie ukrywać przed najważniejszymi osobami w swoim życiu,
powiedział wam. I się zawiódł. Znowu — dodał po namyśle.
Ron wyglądał, jakby ktoś zdzielił go w twarz. Usiadł na
powalonym konarze i pochylił głowę, ukrywając ją w dłoniach. Nie musiał pytać,
skąd Teodor to wszystko wie. Odpowiedź była tak oczywista, że nawet on to
rozumiał, choć bardzo długo nie dopuszczał do siebie takiej możliwości.
Uznając, że chłopak musiał mówić prawdę, rudzielec doszedł do wniosku, że
rzeczywiście jego relacje z przyjacielem przez cały rok, były takie jak zawsze.
Pomijając może fakt, że Wybraniec spędzał dużo czasu na różnorodnych
treningach. Ale on też ćwiczył. Wiedział, że przegranie tej wojny będzie dla
niego wyrokiem śmierci.
Ślizgon niezauważalnie zdjął zabezpieczenia i odszedł w
stronę zamku, zostawiając chłopaka ze swoimi myślami.
Rano, kiedy Weasley stanął w progu Wielkiej Sali, Harry
siedział już obok Hermiony. Śmiali się cicho z czegoś, co przeczytali w Proroku Codziennym, ale kiedy dostrzegli jego sylwetkę,
wyprostowali się i spojrzeli w jego kierunku z goryczą. Ku ich zaskoczeniu,
rudzielec uśmiechnął się niepewnie, ale nie podszedł do stołu. Wyłowił najpierw
z tłumu uczniów spojrzenie Teodora i skinął mu głową w wyraźnym geście
podziękowania. Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie, pochylił głowę i uchwycił na
moment pytający wzrok kochanka. Ron usiadł naprzeciwko przyjaciół i patrzył na
nich przez chwilę ze skruchą.
— Przepraszam — zaczął w końcu. — Byłem dupkiem. I, jak na
ironię, uświadomił mi to twój chłopak.
Potter opluł się jedzoną właśnie sałatką, a Hermiona sapnęła
zdziwiona, patrząc to na jednego, to na drugiego.
— Masz kogoś? — pisnęła trochę za głośno.
— Cicho, Hermi! — warknął, kiedy połowa stołu odwróciła się w
ich stronę.
— Wybacz. Masz kogoś i nic nam nie powiedziałeś? Od kiedy? —
szeptała.
— Od października — wtrącił Ron, a Harry zakrztusił się po
raz drugi.
Dziewczyna otworzyła w zdumieniu usta i niedowierzająco
patrzyła na chłopców.
Od tamtego czasu wszystko wróciło do normy. Nie było kłótni,
nie było rozłamów. Znowu byli Złotą Trójcą. W dzień ostatecznej walki stanęli
razem w kordonie ochraniającym Wybrańca i Snape’a, ramię w ramię z Nottem i
Malfoyem.
-I-I-I-
Skoro dyrektor nie odzywał się przez dwa miesiące, nic
groźnego nie mogło się dziać. Harry nie wiedział, czy udałoby mu się kolejny
raz stanąć do jakiejkolwiek walki. Miał dość bycia ważnym i silnym. Miał dość
bycia bohaterem i wybawcą. Chciał tu zostać. Chciał uwolnić się od przeszłości
i zacząć wprowadzać w życie plany na przyszłość. Niestety pozostał im jeszcze
rok w Hogwarcie. Rok, zaczynający się już jutro.
Z zamyślenia wyrwał go Simon, który właśnie przysiadł się do
niego w jednej z ogrodowych altan. Była najbardziej oddalona od hotelu i nigdy
nie widział w pobliżu niej żadnych gości. Miał na sobie szare, niesamowicie
opięte spodnie i białą koszulę ze stójką. Wyglądał nieracjonalnie dobrze,
czyli, jak stwierdził Potter – jak co dzień.
— Dlaczego jesteś tu sam?
— Jacob właśnie wykorzystuje ostatnie chwile na zabawę z
elektroniką — odpowiedział i zaśmiał się cicho.
— Dlaczego tu jesteś? — powtórzył mężczyzna.
— Nie chcę wracać. A powrót nie będzie łatwy. — Sandler w
zamyśleniu pokiwał głową i przyjrzał się tatuażowi zdobiącemu jego ramię.
— Był jakiś konkretny powód dla wybory uroborosa i wilka? —
zapytał po chwili.
— Hm? — Harry spojrzał na niewielki obrazek, poruszający się
lekko wraz z pracą mięśni. — Wiesz, nawet gdybyśmy nie wiedzieli, że jesteś
czarodziejem, to właśnie teraz rozwiałbyś moje wątpliwości.
Simon zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia, ale nie
odezwał się.
— Urobors świetnie odzwierciedla moją osobę. Upadałem i
podnosiłem się wiele razy, a jakaś cząstka mnie odcisnęła się na zawsze w wielu
ludzkich duszach. Symbolizuje też tych wszystkich, którzy mnie kochali, ale
odeszli, choć ja nigdy o nich nie zapomnę — przerwał na moment i spojrzał na
mężczyznę, który słuchał uważnie każdego słowa. — Wilkiem jest oczywiście
Jacob. Mój obrońca. Moje światło. Wspierał mnie i podnosił, kiedy upadałem. Ale
nie tylko on, byli też inni. Każdy z nich odegrał istotną rolę w moim życiu,
pomógł mi dojrzeć.
— Jake mówił, że ty go uratowałeś — wtrącił miękko.
— Obaj potrzebowaliśmy ratunku.
— Zdążyłem zauważyć.
Na krótką chwilę zapadła cisza, kiedy to obaj zastanawiali
się nad swoim nieidealnym losem. Wczesną utratą niewinności, wszechobecną śmiercią.
Przekleństwo wojny…
— Rozmawialiśmy z panem Blue — odezwał się znowu Harry. —
Będziemy mogli skorzystać z jego kominka, żeby dotrzeć do wioski. Pójdziesz z
nami?
— Nie. On nie wie, że jestem czarodziejem i chcę, żeby tak
zostało.
— Czyli wyjeżdżasz dzisiaj? — szepnął. — Kiedy się znowu
zobaczymy?
Mężczyzna przyjrzał się uważnie Gryfonowi. Nie chciał jeszcze
zostawiać tej dwójki. Niespodziewanie stali się dla niego kimś ważnym i
potrzebnym. Czy coś się stanie, jeżeli opuści pierwszy dzień pracy?
Prawdopodobnie nic wielkiego, nie po tym wszystkim, co znosił latami.
— Mogę zostać do jutra — zdecydował w końcu.
— Och! To wspaniale — pisnął Wybraniec i pocałował go krótko
w usta.
Mężczyzna wciągnął go na kolana i przycisnął do siebie, kiedy
ten wtulił twarz w jego obojczyk.
— Nie chcemy się z tobą rozstawać — powiedział po chwili. —
To miał być zwykły, wakacyjny romans, ale chyba wszyscy zaangażowaliśmy się o
wiele mocniej.
— Tak… Pan Moon uświadomił mi to kilka dni temu.
— Wiesz, że mógłbyś z nami zostać? — zapytał, całując powoli
jego szyję.
— Nie w tym roku. Jeszcze nie teraz, ale jeśli za rok, nadal
będziecie tego chcieli, być może skorzystam z tej propozycji.
Harry zaśmiał się cicho i nachylił się po kolejny pocałunek.
Jego wargi powoli wytyczały szlak od ust mężczyzny do linii jego szczęki i
podatnego na pieszczoty ucha. Jęknął głośno, gdy dłonie czarodzieja obrały
sobie za cel jego pośladki.
— Andy? — Simon odsunął się delikatnie i spojrzał w fiołkowe
oczy. — Nie ma Jacoba.
— Nie ma. Myślałem, że ten etap mamy już za sobą. Wiesz, że
to nie jest problem. — Znowu się pochylił, ale mężczyzna przytrzymał go w
miejscu, wywołując niezadowolone warknięcie.
— Muszę o coś zapytać.
— Teraz? — mruknął przez zaciśnięte zęby, ocierając się
zachęcająco o ciało pod sobą. Sandler nie przejął się tym jednak i spytał pewnie:
— Dlaczego Jake zawsze jest na dole? — Zauważył jakiś
nieokreślony ból, który przemknął przez twarz chłopaka, ale nie wycofał
pytania. — Kiedy jesteście razem, to zawsze ty dominujesz. Ale z drugiej strony
widzę, jaki chętny jesteś w moich rękach, czyli musisz także lubić bycie
pasywnym. Dlaczego?
— To skomplikowane.
— Nie ufasz mu? — zapytał z niedowierzaniem.
— To nie to — burknął. — Oczywiście, że mu ufam i uwielbiam
te rzadkie chwile, kiedy to on jest stroną dominującą, ale…
— Tak? — ponaglił Simon, kiedy nastolatek nie odezwał się
przez kilka minut.
Harry ponownie opuścił głowę i złożył ją na barku mężczyzny.
To było tak bardzo osobiste, jak to tylko możliwe, ale z drugiej strony
wiedzieli już o sobie dużo nieprzyjemnych rzeczy. Nawet jeżeli dalej nie znali
swojej prawdziwej tożsamości, bo w to, że Simon Sandler naprawdę istniał, nie
wierzył żaden z nich.
— Jake został zmuszony do gwałtu na dziecku. Chłopiec miał
może dwanaście lat — szepnął, nie patrząc mu w twarz.
Bał się jego reakcji, bał się odtrącenia. Wiedział jednak, że
jeżeli takie ma nadejść, to lepiej, żeby skutki odbiły się na nim, a nie na
Teodorze. On nie potrzebował już więcej problemów. Nie potrzebował przypomnień
i wypominania. Potrzebował siły. I on starał się mu ową siłę zapewnić.
— To dlatego byłeś taki zdenerwowany? — zapytał cicho Sandler.
— Wtedy, gdy pierwszy raz zostałem na noc? Jacob mówił, że nie spał dobrze, ale
na twoje pytanie odpowiedział, że to nie były te koszmary.
— Tak. O to chodziło.
Podniósł ostrożnie wzrok i zerknął w czarne oczy, które
wyrażały tylko akceptację i zrozumienie. Żadnego niepotrzebnego współczucia,
żadnej pogardy.
Simon nie zapytał o nic więcej, pochylił się zamiast tego nad
chłopakiem i wpił zachłannie w jego gorące usta. Pocałunek był długi i
namiętny, ale on również został przerwany zbyt szybko. Mężczyzna odchylił się
nieco do tyłu, a Potter znowu warknął niezadowolony.
— Co znowu? Chcę…
— Poczekaj — powiedział szybko, zasłaniając mu usta dłonią. Wybraniec
kiwnął zrezygnowany głową i czekał na dalsze słowa. — Jak bardzo lubisz być
stroną aktywną?
— Ehm… Cóż, lubię obie role. Dlaczego to jest ważne? —
zapytał z błyskiem w oku.
— Zastanawia mnie, czy był jakiś szczególny powód, dla
którego nie odważyłeś się zaproponować, że to ty będziesz pieprzył mnie? — odpowiedział
spokojnie, choć w jego oczach Harry dostrzegł pragnienie i żądzę.
— Och! Co? Ja… — Nie był w stanie złożyć poprawnego zdania.
Pochylił się nad mężczyzną i zamknął mu usta, nakrywając je
swoimi, kiedy ten zaczął się cicho śmiać, by po krótkiej chwili oderwać się od
niego z całkowitą pewnością tego, czego chce.
— Chodźmy do pokoju.
— Pomyślałby kto, że jeszcze przed chwilą tak ci się
spieszyło.
— Nie gadaj, tylko chodź.
Potter podniósł się szybko, ocierając ostatni raz o Simona i,
łapiąc go bez skrępowania za rękę, pociągnął za sobą. W holu wejściowym
spotkali lokaja, który przyglądał się im przez dłuższą chwilę oniemiały.
— Pan Moor, pan Sandler? — zaczął niepewnie.
— Jacob jest w bibliotece, mógłbyś mu powiedzieć, że będziemy
w naszym apartamencie?
Czarodziej jeszcze raz przyjrzał się ich splecionym palcom i
przytaknął sztywno głową. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, zniknęli w windzie.
Po przekroczeniu progu sypialni, Harry delikatnie przytrzymał
mężczyznę i zaczął powoli rozpinać guziki jego jedwabnej koszuli. Każdy kolejny
odsłonięty fragment ciała odkrywał na nowo. Szyja, niezwykle erotyczna grdyka,
barki, czułe sutki, zarysowany lekko mostek i żebra. Uklęknął, doszedłszy do
umięśnionego brzucha i zatopił na krótko język w jego pępku. Nie spieszył się,
chciał, żeby to mogło trwać jak najdłużej. Rozpinając oporne zatrzaski spodni,
patrzył zamglonym wzrokiem w oczy kochanka. Zsuwając opinający się materiał czarnych
bokserek, przesuwał wprawnymi dłońmi po silnych udach i łydkach, szukając
kolejnych czułych miejsc. Po chwili schwytał pomiędzy wargi twardego penisa
Simona i zaśmiał się w myślach, słysząc głośny jęk. Niespiesznie drażnił
główkę, by w następnym momencie zassać ją mocno. Nie trwało to jednak długo.
Chciał, żeby mężczyzna doszedł, kiedy on będzie w nim. Kiedy będzie się w nim
poruszał. Kiedy będzie go pieprzył z zacięciem i wprawnością.
Wstał z miękkiego dywanu i sięgnął do swoich własnych ubrań,
które nie wiedzieć czemu, ciągle pozostawały na swoim miejscu. Ale kiedy dłoń
dotknęła pierwszego guzika koszuli, Simon pokręcił nieznacznie głową.
— Zostań w nich.
Skinął krótko i stanął za kochankiem. Całował jego umięśnione
plecy, dotykając jednocześnie stwardniałych brodawek i podbrzusza, zahaczając
sporadycznie o erekcję i zostawiając ją po chwili. Czuł, jak Sandler spiął się
nieznacznie, kiedy delikatny materiał jego drogiej odzieży przylgnął do nagiego
ciała.
— Nie jesteś przyzwyczajony do bycia na dole — szepnął
pomiędzy drobnymi pocałunkami, składanymi do karku mężczyzny.
— Nie z osobą, z którą chcę być — odparł równie cicho, a jego
słowa przesiąknięte były sarkazmem.
Harry zamarł z chwilą, w której sens tej wypowiedzi dotarł do
jego mózgu.
— O Boże! Ja… To nie… Kurwa! — warknął w końcu, zły sam na
siebie za taką reakcję.
— I tak byłem nazywany — burknął mężczyzna i ku swojemu
zdumieniu poczuł, jak Potter się odsuwa.
Nie tego się spodziewał. Nie odrzucenia w takim momencie.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo nagi jest. Odsłonił przed tymi chłopcami
więcej siebie, niż przed kimkolwiek innym. Kiedykolwiek wcześniej. Nie licząc
może okresu wczesnej młodości. Odsłonił się, bo czuł, że są tego warci, warci
jego uwagi, jego szacunku, że nie spróbują roztrzaskać jego życia na drobne
kawałeczki. Kawałeczki, które całkiem niedawno udało mu się poskładać w popękaną
i wypaczoną całość. A teraz czuł, jak Andy się odsuwa.
Już chciał schylić się po swoje niedbale odrzucone ubrania,
kiedy nastolatek stanął przed nim i pocałował go czule, choć niepewnie. Objął
go ciasno i przyciągnął bliżej.
— Nie mogę tego zrobić — powiedział w końcu Harry.
— A to czemu? — warknął na powrót zły. — Mój tyłek nie jest
wart nieskalanego fiuta Andy’ego Moora?
— Co? — zapytał zdziwiony i dostrzegając niepohamowany ból w
oczach mężczyzny, zaczął postrzegać swoje zachowanie inaczej niż dotychczas. —
Merlinie! Chyba nie pomyślałeś, że…
Ból w oczach Simona zamienił się we wściekłość, ale Potter
nie przejmując się tym, przywarł do niego raz jeszcze i pocałował. Tym razem
namiętnie i desperacko.
— Jak mogłeś tak pomyśleć? — szepnął. — Jak mogłeś uwierzyć,
że mógłbym się brzydzić? Czy kiedykolwiek pokazaliśmy ci, że przeszłość stanowi
dla nas jakiś problem? Zatrzymałem się, bo nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie
chcę, żebyś potem miał do mnie żal. Nie jest mi to koniecznie potrzebne.
— Ale mi jest — wszedł mu w słowo Simon, zasłaniając usta Harry’ego
dłonią. Zrozumienie powoli rozlewało się w jego ciele uczuciem ciepła i
niewątpliwej ulgi. — Chcę poczuć w sobie kogoś, kto o mnie zadba. Kogoś, kto
będzie słuchał tego, co mówię. Kogoś, kto przerwie, gdy będę tego chciał.
Kogoś, dla kogo jestem…
Nastolatek nie czekał na dalszą wypowiedź. Domyślał się, że
powiedzenie tego wszystkiego nie było w żaden sposób proste dla tego mężczyzny.
Nie chciał go upokarzać, a czuł, że Sandler tak właśnie poczułby się ciągnąc
swoją wypowiedź dalej.
— Połóż się na brzuchu — szepnął lekko zachrypniętym głosem.
Czarodziej drgnął, ale podszedł do łóżka i ułożył się z
twarzą schowaną w poduszce. Gryfon wyjął z szafki olejek do masażu i usiał
miękko na jego biodrach. Powolnymi, mocnymi ruchami wcierał kleistą maź w
zesztywniałe barki i czuł jak stopniowo rozluźniają się mięśnie mężczyzny. Bez
pośpiechu zsunął się niżej i wmasował olejek także w dolne partie ciała.
Słyszał stłumione pościelą westchnienia i słabe jęki, kiedy nacisk stawał się
zbyt intensywny lub punkt, do którego właśnie docierał był bardziej podatny na
dotyk. Odkładając pudełeczko na szafkę, złapał mały flakonik ze specjalnym
lubrykantem. Używali go częściej niż tego zwykłego, bo zwiększał zauważalnie
intensywność doznań.
Harry usiał wygodnie pomiędzy rozłożonymi udami Simona i
pociągnął go lekko w górę. Przez chwilę przyglądał się mężczyźnie zachłannie.
Jakaś część niego krzyczała, że musi być ostrożny, ale druga podpowiadała mu,
że zrobienie tego w ten sposób przyniesie tylko korzyści. Rozumiał też prośbę o
pozostanie w ubraniach.
Czas odczarować jego wspomnienia…
Delikatnymi ruchami gładził lędźwiową część kręgosłupa,
przechodząc powoli niżej i zatrzymując dłonie na pośladkach. Pochylił się do
przodu i złożył krótki pocałunek na kości krzyżowej. Poczuł, że mężczyzna spiął
się momentalnie, ale już po chwili jego oddech powrócił do normalnego tempa, a
mięśnie się rozluźniły. Wysunął język i w powolnej pieszczocie przesuwał nim od
rzeczonej kości do wejścia Simona, by ostatecznie oderwać się od tego i
przygryźć nieznacznie jeden pośladków. Zaśmiał się cicho, gdy Sandler jęknął
głośno. Powrócił do poprzedniej czynności, zatrzymując się tym razem na
zaciśniętym pierścieniu mięśni. Kiedy jego język pokonał tę naturalną
przeszkodę, poczuł jak mężczyzna zaczął powoli poruszać biodrami, nabijając się
na wilgotny i chętny organ. Po chwili wysunął go z jego wnętrza i zastąpił
najpierw jednym palcem, stopniowo dodając dwa kolejne. Rozciągał go długo i
dokładnie, nie chcąc popełnić jakiegoś błędu i jednocześnie dając Simonowi
możliwość wycofania się w każdym momencie. Kiedy poczuł, że czarodziej jest już
wystarczająco gotowy, wysunął palce, rozpiął guziki własnych spodni i
rozsmarował lubrykant na twardym penisie. Drugą, nawilżoną dłoń przeniósł na
nabrzmiałą erekcję kochanka i przywarł do niego ciałem, podpierając się jedną
ręką tuż przy jego barkach.
— Jesteś pewien? — Simon skinął pospiesznie. — W każdej
chwili możesz kazać mi przestać. — Odpowiedziało mu kolejne skinięcie. — Dobrze
— szepnął jeszcze i pocałował mężczyznę w ramię.
Ponownie uklęknął i ustawił się przy wejściu mężczyzny.
Powoli wsuwał w niego główkę penisa, przeciskając się przez maksymalnie
rozluźnione mięśnie. Kiedy wszedł cały, zatrzymał się i poczekał na reakcję
Simona. Ten po chwili poruszył się lekko, jakby na próbę.
-I-I-I-
Dwa dni później, tuż przed śniadaniem w Wielkiej Sali, Harry,
Teodor i Draco stali w szerokiej wnęce i rozmawiali przyciszonymi głosami.
Chłopcy, od wczoraj, kiedy to weszli na stację King Cross stali się na powrót
sobą, i choć zmiana u Pottera była niewielka, to jednak bardzo zauważalna. Jego
włosy pozostały krótko ostrzyżone, a rysy nieco złagodniały. Oczy, choć wciąż
bez szpecących je okularów, miały ponownie odcień intensywnej zieleni, a
błyskawica pyszniła się na czole.
— Nie wierzę, że obaj to zrobiliście — mruknął Malfoy.
Tylko on znajdował się poza cieniem, który zapewniała wnęka.
Ukryty przed wzrokiem nielicznych, przechodzących w sobotni poranek korytarzem
uczniów Harry, stał z odsłoniętym prawym ramieniem i pokazywał Ślizgonowi
tatuaż.
— Draco — odezwał się z pewnego oddalenia mroczny głos.
— Severus — krzyknął chłopak i przylgnął z ulgą do ojca
chrzestnego. — Dlaczego nie było cię na uczcie powitalnej? Martwiliśmy się!
— My? — zapytał z sarkazmem, co nastolatek zupełnie
zignorował i wskazał zacienioną przestrzeń.
— Wyobraź sobie, że ten palant zrobił sobie tatuaż.
Snape, jako, że żadnego palanta nie widział, a właściwie nie
widział zupełnie nikogo, uniósł tylko wysoko brwi i z rozbawieniem patrzył na
Malfoya.
— Nie rozumiem, co masz do tatuaży?
— Żartujesz? — sapnął i wzdrygnął się teatralnie. — Stempelek
zawsze będzie kojarzył mi się z Mrocznym Znakiem.
— Przesadzasz, Draco. To tak, jakbyś postanowił nigdy się nie
aportować, bo Voldemort to robił.
Nott zaśmiał się cicho, a mistrz eliksirów zamarł na moment
słysząc ten dźwięk. Spodziewał się Zabiniego, ponieważ ostatnio to z nim
blondyn spędzał najwięcej czasu, ale jego głos brzmiał zupełnie inaczej.
Malfoy zawstydzony spuścił głowę, a chłopcy wysunęli się
cienia. Harry wciąż z obnażonym ramieniem był niemal całkowicie zasłonięty
przez drugiego ucznia. Dostrzec można było wyłącznie króciutkie włoski na
głowie i mięsień, na którym groźne kły wystawiał wilk, strzegąc w tym geście idealnie
oddanego uroborosa.
— Andy? — szepnął cicho mężczyzna, cofając się o krok.
Na dźwięk swojego drugiego imienia Harry uniósł wysoko głowę
i spojrzał w czarne oczy Severusa. Na jego twarzy malowało się przerażenie i
szok. Obok Teodor otwierał i zamykał usta, a w końcu wybuchnął krótkim,
desperackim śmiechem, zwracając na siebie uwagę pozostałych.
— Merlinie! Jak mogliśmy tego nie odgadnąć — mruknął i
pocałował Harry’ego czule i z miłością. — Simon Sandler, S.S., konferencja dla
chemików…
Koniec
Bardzo fajne to opowiadanie. szkoda że nie ma ciągu dalszego.Końcówka mnie rozbawiła i zarazem troche zaskoczył. Bo zastanawiałam się czy się czy dowiedzą się o ich prawdziwej tożsamości.
OdpowiedzUsuńPo prostu kocham tą miniaturkę:) Czytałam ją chyba z dziesięć razy i nadal mi się nie znudziła...Nie skupiasz się tylko na seksie co bardzo mi odpowiada. Seks oczywiście taż jest ważny ale ja lubię jak jest dużo uczuć, a tego tu nie brakowało:) Szkoda że nie ma jakiejś dalszej części...Może jeszcze coś napiszesz, byłoby super. Bardzo dziękuję za ten tekst. Pozdrawiam i życzę weny. Kaś.
OdpowiedzUsuńKurcze...:p Czytam to któryś z kolei raz i wciąż nie mogę się nadziwić Twojemu talentowi! Miniaturka N I E S A M O W I T A !!! W ogóle to już Ci chyba pisałam, że jesteś najlepszą autorką na świecie? Jak nie to piszę jeszcze raz, jesteś NAJLEPSZA!!! Urok tego tekstu jest po prostu niesamowity, opisałaś wszystko tak zgrabnie, wplatając w to różne emocje, że aż nie mogę przestać się dziwić ;). Uwielbiam trójkąt Harry/Teodor/Severus, chyba tylko u Ciebie czytałam takie połączenie i czuję choooooolerny niedosyt. No bo jak tak można, co? Zostawić nas z takim zakończeniem? Kiedy wszyscy się kapneli, że Andy, Jake i Simon tak naprawdę się znają :p? I są Potterem, Nottem i Snapem?
OdpowiedzUsuńJA CHCĘ WIĘCEJ!!!! I podejrzewam, że nie tylko ja ;)
Także tegoo.... Czekam na kontynuację tego cudownego Ficka :p Dodatek, zroobienie z tego krótkiego opowiadania lub coś :p
Pozostawiam to Tobie :p Jednakże, nie daj się prosić, bo umrzemy!! :D
Pozdrawiam i weny życzę ;)
CAATHY.X1
Ja nie mogę, czytam to po raz kolejny i nie mogę uwierzyć cały czas w geniusz Twojej wyobraźni!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z nad książek,
B.
Hej,
OdpowiedzUsuńto było rewelacyjne, tyło Dumbeldorf wiedział, że Snape i Potter udają się do tego samego miejsca, o tak Harry wystawiony na próbę wspinania się w tyłek Theo, a ta reakcja na końcu boska…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mina Malfoya obserwującego całą scenę, kiedy zorientował się, że coś jest na rzeczy... – bezcenne! :D
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanko. Cieszę się na kontynuację. :)
Życzę Ci dużo weny w te wakacje, bo piszesz świetnie.
Pozdrawiam,
Pandorka :)