Rozdział 1
Pospiesznie robione zakupy były dzisiaj pierwszym punktem na mojej
długiej liście rzeczy do wykonania. Na żadną z nich nie miałam najmniejszej
ochoty, ale skoro już ją zrobiłam, to uznałam, że wykonanie, punkt po punkcie
wszystkich zawartych w niej rzeczy jest koniecznością i sprawdzeniem siły mojej
woli. A więc na początek zakupy. Odebranie butów od szewca. Wizyta w agencji
pracy (do tego szczególnie nie miałam zapału, bynajmniej nie z powodu niechęci
do pracy, raczej przerażała mnie odległość…). Obiad. Wypadałoby też posprzątać
w domu. I zrobić pranie.
A może by tak zrobić sobie wolne. W
końcu, jeśli połowę z tych zadań wykonam jutro, to chyba świat się nie zawali.
A może się zawali? Wybierając wino próbowałam przekonać samą siebie, że ten
straszny ziąb, który panuje na dworze w ogóle mi nie przeszkadza. Dasz radę
Julka! Musisz dać! Ale wiedziałam dobrze, że samo prowadzenie takiego
wewnętrznego monologu jest niechybnie oznaką, że już się poddałam. Za dobrze
siebie znam. W końcu to już dwadzieścia cztery lata życia z samą sobą. Do
czegoś zobowiązuje. Tak więc z jednej strony czułam się przegrana- lista pewnie
wyląduje w koszu jak zwykle, z drugiej jednak mówiłam, że dziś mogę sobie na to
pozwolić.
Stojąc w kolejce do kasy
postanowiłam, że pranie i obiad nie zajmą mi wiele czasu, więc to mogę zrobić.
I buty. Pamiętaj o butach!
–
Sześćdziesiąt dwa złote i czterdzieści osiem groszy.
Cholera, aż tyle, pomyślałam. Przecież prawie nic nie kupiłam.
– Bardzo
proszę, – ton mojego głosu był zdecydowanie przesłodzony.
Spakowałam wszystko i skierowałam się do windy. Tak, jeszcze po
kozaczki. Szewc był piętro niżej. Zapłaciłam, owinęłam się szczelniej
szalikiem, wiedząc, że przy temperaturze minus piętnaście i tak nic mi to nie
da i wyszłam.
Byłam w połowie drogi do domu (to na
szczęście tylko pięć minut powtarzałam sobie, a jak się pośpieszę to nawet
trzy!), gdy zadzwonił telefon. Świetnie. Ciekawe ile zajmie mi szukanie go w
mojej przepastnej torbie. Uznałam, że nie ma sensu się zatrzymywać. Oddzwonię
jak znajdę się w miejscu, gdzie będzie cieplej. Weszłam do klatki i sprawdziłam,
kto dzwonił. Nie znam numeru. Jak komuś zależy, to zadzwoni znowu. I
rzeczywiście zadzwonił… W momencie, gdy mocowałam się z zamkiem do mojego
mieszkania.
– Tak
słucham? – Nie jestem zbyt miła, pomyślałam usłyszawszy własny głos.
– Cześć.
– Cześć –
odpowiedziałam niepewnie.
– Co robisz?
– Próbuję
wejść do domu, - lekkie poirytowanie(?), ciekawe czy zauważył?
– Aha.
– Z kim
rozmawiam?
– Posłuchaj,
czy nie znalazłabyś chwili, żeby się ze mną spotkać?
– Bardzo
chętnie, tylko chciałabym wiedzieć, z kim rozmawiam.
– Nie
poznajesz mojego głosu? – Czyżbym usłyszała wyrzuty?
– Przykro mi
bardzo.
– W takim
razie, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym, żeby to była niespodzianka.
Kiedy moglibyśmy się zobaczyć?
–
Niespodzianka? No dobra. Niech będzie. Będę za dwadzieścia minut w Galaxy. Na
pierwszym piętrze jest taka mała kawiarenka. Pasuje? – Znowu niezbyt miło!
– Ok.,
powinienem zdążyć.
– Dobra, do
zobaczenia.
I się rozłączyłam. Ciekawe, kto to był? Weszłam do domu i rozpakowałam
zakupy. Potem szybko poprawiłam makijaż i zmieniłam buty. I wyszłam.
Przeklinając w duchu, że na własne życzenie po raz kolejny wyłażę na ten mróz,
żeby się spotkać z kimś, kto nawet nie raczył się przedstawić. Ale z drugiej
strony, jeśli to uchroni mnie od prania i obiadu, to może warto?
Weszłam do kawiarenki rozglądając
się za kimś znajomym, ale nikogo nie zauważyłam. Mam nadzieję, że to nie żart,
przeleciało mi przez głowę. Podeszłam do kelnerki i zapytałam czy ktoś o mnie
pytał.
– Nie,
przykro mi, – odpowiedziała ze zjadliwym uśmieszkiem.
– W takim
razie poproszę latte z lodami waniliowymi, usiądę tam, – i wskazałam miejsce w
rogu. – W razie, gdyby ktoś jednak pytał.
– Oczywiście.
Zaraz przyniosę kawę.
Zdjęłam płaszcz i usiadłam tyłem do wejścia. Skoro to ma być
niespodzianka, to niech nią będzie. Wyjęłam książkę. Stolik był ukryty w cieniu
drewnianego płotka, który zapewniał mi jako taką intymność. Ładna lampka w
nowoczesnym stylu dawała nikłe światło, co zapewne miało stworzyć odpowiedni nastrój,
ale w tym momencie jedynie przyczyniała się do pogarszania mojego i tak już
nienajlepszego wzroku. Kelnerka przyniosła kawę. Uwielbiam tę kawę. Zadzwonił
telefon. To pewnie mój znajomy nieznajomy z informacją, że się spóźni, albo, że
w ogóle nie przyjdzie.
– Cześć
Julka! Wszystkiego, co najlepsze!
– Cześć Marta,
dziękuję bardzo! – A jednak nie on. Byłam dziwnie i niezdrowo rozczarowana. –
Co słychać?
Dowiedziałam się, że oczywiście wszystko ok., choć mogłoby być lepiej,
jak u wszystkich. Chwilę pogadałyśmy i już.
– No to
buziaki i trzymaj się ciepło.
– O tak!
Ciepło mi się przyda, zdecydowanie!
Otworzyłam książkę i pogrążyłam się w lekturze. Te książki to pół
mojego życia, pomyślałam. Mogę czytać je znowu i znowu. I zawsze znajduję w
nich coś nowego. I za każdym razem jestem nimi tak samo zachwycona.
Po czterech stronach zerknęłam na
telefon. Hmm. Chyba już nie powinnam siedzieć tu sama? Minęło prawie
dwadzieścia pięć minut od mojej tajemniczej rozmowy telefonicznej. No nic,
poczekam jeszcze trochę i najwyżej wrócę do domu. Znowu otworzyłam książkę, ale
tym razem nie doszłam nawet do końca akapitu. Ktoś stanął za mną, tuż za
płotkiem i szepnął mi do ucha:
– Spełnienia
marzeń mała.
– Dziękuję
bardzo. Bardzo… – Odpowiedziałam, próbując za wszelką cenę powstrzymać się od
zerknięcia i sprawdzenia, czy to on, czy to naprawdę jego głos?
Piotr tymczasem obszedł mnie dookoła
i stanął przyglądając mi się badawczo. Jakby moja reakcja wytrąciła go nieco z
równowagi. Może pomyślał, że jednak podszedł do nieodpowiedniej osoby.
Zmienił się niesamowicie. Stał
przede mną z bukietem białych i różowych tulipanów (skąd on wziął tulipany o
tej porze roku?), i sporej wielkości kartonikiem zapakowanym w kolorowy papier.
Uśmiechał się nieśmiało, jakby nie był pewien, czy cieszę się widząc go.
Uśmiechał się jak niegdyś. Ostatni raz widzieliśmy się prawie sześć lat temu.
Byliśmy wtedy jeszcze w szkole. To były dobre czasy. Dla nas obojga.
Wręczył mi kwiaty i położył kartonik obok kawy. Chwilę później kelnerka
przyniosła mały wazonik i espresso dla niego. Nie odzywaliśmy się do siebie,
tylko pochłanialiśmy się wzrokiem.
– Piotr? Co
ty tu robisz? – To były pierwsze słowa (i jedyne oddające stan mojej psychiki
na ten moment!), które zdołałam wypowiedzieć!
– Mam tu
kilka spraw do załatwienia, więc pomyślałem, że możemy się spotkać, –
uśmiechnął się, – ze względu na dawne czasy.
– Tak. Super…
– przeciągałam sylaby nie bardzo wiedząc, jaka powinna być prawidłowa reakcja
na jego słowa.
– Nie jesteś
chyba zbyt zadowolona. A myślałem, że się ucieszysz.
Po tym stwierdzeniu wyraźnie
posmutniał. Nie tego się spodziewał. Ale ja byłam szczęśliwa, tylko ten szok!
– Nie, coś
ty. Oczywiście, że się cieszę! Tylko jestem zaskoczona. Bardzo.
– Wiem.
Przepraszam. Powinienem powiedzieć, że to ja. Ale… – głos mu się załamał i
potarł twarz dłońmi.
– Ale co?
– Ale… –
podniósł głowę i spojrzał mi w oczy, – ale bałem się, że nie przyjdziesz, jeśli
ci powiem, że to ja.
Zaczęłam się śmiać. I chwilę później
przestałam! Zawsze śmiałam się w niewłaściwym momencie. Zwłaszcza przy nim. Nie
wiem dlaczego tak było. Chyba tak mój organizm postanawiał w ten właśnie sposób
rozładowywać napięcie! Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam od niego, że mnie
kocha. To było może miesiąc po tym, jak zaczęliśmy być parą. Byliśmy wtedy na
jakiejś imprezie. Zdecydowanie za dużo wypiłam i nie czułam się najlepiej. On
stwierdził, że wypadałoby zaczerpnąć świeżego powietrza. I kiedy tak
spacerowaliśmy po plaży (nazwijmy to spacerem z braku lepszego słowa…)…
– Julka,
jeszcze nigdy z nikim nie było mi tak dobrze.
– Hm…
– Kocham Cię
mała.
Spojrzałam na niego (zupełnie trzeźwym
spojrzeniem!) i wybuchnęłam śmiechem. A, że alkohol zrobił swoje, to nie byłam
w stanie przestać się śmiać. Po prostu nieprawdopodobnym wydawało mi się
powiedzenie komuś szczerze, po tak krótkim czasie, tak ważnych słów! Był wściekły.
Czemu nie można się dziwić, biorąc pod uwagę moją reakcję! Chociaż
przepraszałam go ładnie i tłumaczyłam, że nie jest możliwe, żeby już po
miesiącu zapałał do mnie prawdziwą miłością. To za wielkie słowa. Ja jeszcze
nie byłam na nie gotowa. On był. Pokazywał mi to każdego dnia.
Zrozumiawszy, że po raz kolejny
popełniam ten sam błąd, opanowałam się z trudem i spojrzałam na niego niemal z
politowaniem. Nadal mi się podobał. Brązowe, głębokie oczy badały moją twarz.
Czułam się tak, jakby chciał mnie na czymś przyłapać. Jakby chciał sprawdzić,
czy jeszcze ma jakąś szansę. Szansę, chociaż na przyjaźń.
– Długo na
mnie czekałaś? – W jego głosie było słychać, że nie chce komentować mojego
rozbawienia.
– Może
dziesięć minut, – uśmiechnęłam się, – ale to nie szkodzi. Czytałam. Poza tym
lubię tu przychodzić, więc czekanie nie stanowiło dla mnie problemu.
– Cieszę się,
– chwila przerwy, w której to znowu bacznie mi się przyglądał, – cieszę się, że
tu jesteś.
Tak. Cieszył się. Było to tak
oczywiste i tak widoczne, że znowu się uśmiechnęłam. Tym razem odwzajemnił ten
uśmiech. Zaczęliśmy rozmawiać o wiele swobodniej. O tym, co się u nas zmieniło,
jak teraz wygląda nasze życie, o sukcesach i porażkach. Nie mogłam uwierzyć, że
rozmowa jest tak łatwa. Rozstaliśmy się, co prawda w przyjaźni. Wspólnie
ustaliliśmy, że nie ma sensu się oszukiwać. Skończyliśmy liceum, byliśmy z
różnych miejscowości, studia mieliśmy zacząć ponad trzysta kilometrów od
siebie. Było nam razem cudownie, ale pozwoliliśmy sobie odejść. I nie mieliśmy
z tym rozstaniem dużych problemów. Choć wszystko wyszło ode mnie, więc tak na
prawdę nie wiem jak on się czuł i jak to znosił. Może naprawdę mnie kochał. Przerwał nieświadomie, ale i brutalnie moje
rozmyślania, przywołując mnie z powrotem do tej zaparowanej kafejki.
– Będę tu
prowadził szkolenia. Szukamy nowych pracowników na kierownicze stanowiska.
Szefostwo nie chce przekwalifikowywać pracowników niższego szczebla, tylko
stawia na świeżą krew. Osoby z wyższym wykształceniem. Kreatywne, pewne siebie.
Mam przeprowadzić tygodniowe szkolenia dla sześciu, minimum pięcioosobowych
grup. Będę w Szczecinie prawie dwa miesiące. A później, po wybraniu
odpowiednich osób, mam nimi zarządzać. Więc zakładam, że niedługo Szczecin
stanie się moim domem.
– Jestem pod
wrażeniem. Szybko się wspinasz.
– Pokazałem,
na co mnie stać i się udało. Miałem też trochę szczęścia, nie oszukujmy się.
Nie wszystkim się udaje.
– Jeszcze raz
gratuluję.
Cholera, a ja nie mam stałej pracy,
dalej się uczę i jakoś nie bardzo się spełniam, pomyślałam. Ale chyba coś z
tych myśli musiało się odbić na mojej twarzy, bo Piotr znowu się uśmiechnął i
ciągnął, jakby właśnie na taką reakcję liczył.
– Chciałbym, żebyś
przyszła na to szkolenie, – popatrzyłam na niego niezbyt pewnie. – Byłbym
zachwycony, gdybyśmy mogli razem pracować.
– Tak, –
troszkę złośliwy uśmiech na mojej twarzy, – byłbyś zachwycony mogąc mieć mnie
pod sobą. To znaczy…
Znowu zaczęliśmy się śmiać.
Atmosfera wyraźnie się zmieniła. Teraz znowu byliśmy dwójką nastolatków przed
maturą, którzy chcą się jedynie dobrze bawić, nie myśląc szczególnie o jutrze,
przyszłości i tym, co na nich czeka.
– Wiesz, co
chciałam powiedzieć!
– No jasne! –
Uśmiech nie znikał z jego ust. – To jak zgodzisz się przyjść? Pomogę Ci we
wszystkim. Więcej… Zrobię wszystko, żebyś dostała tę pracę. Oczywiście, jeśli
będziesz chciała.
– Dobra, myślę, że warto spróbować. Jeśli mi pomożesz. Tylko…
– Tak?
– Wiesz, że
moje wykształcenie nie ma wiele wspólnego z zarządzaniem ludźmi czy kapitałem,
czy to nie stanowi problemu?
– Nie.
Warunkiem dopuszczenia do warsztatów jest wykształcenie wyższe. Ukończony
kierunek nie jest ważny.
– Super. Ale
pomożesz mi, jeśli będę tego potrzebowała?
– Oczywiście.
Chciałbym też, żebyśmy się jutro spotkali, jeśli nie masz planów. Dam ci
materiały, trochę poopowiadam. Chciałbym, żebyś już na szkoleniu miała jakąś
wiedzę. Musisz być jedną z najlepszych.
– Jasne. A
gdzie możemy się spotkać?
– Najlepiej
jakbyś przyszła do hotelu. Będziemy mieli spokój i dużo czasu.
– Do hotelu?
– Ten pomysł wydał mi się, co najmniej dziwny i bynajmniej nie skojarzył mi się
z miejscem odpowiednim do pracy.
– Przestań!
Tam będziemy mieli ciszę i spokój, – widział, że dalej nie jestem przekonana. –
Przecież nie zrobię ci krzywdy!
– Racja.
– W takim
razie jutro godzina dziewiąta. Zadzwoń, jak będziesz wychodzić z domu, zejdę po
ciebie.
– Świetnie.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy i Piotr
musiał biec na jakieś ważne spotkanie. Pożegnaliśmy się, odprowadził mnie do
windy, pocałował w policzek i zniknął. A ja znowu wychodziłam na mróz. Kwiaty z
całą pewnością tego nie przetrzymają, pomyślałam. No nic trudno. Ciekawe, co
kryje się w pudełeczku?
Witam,
OdpowiedzUsuńpoczątek ciekawy, zastanawiam się skąd wziął te tulipany w zimę, spotakanie po latach...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia