czwartek, 12 września 2013

Part 1



Rozdział 1
Pospiesznie robione zakupy były dzisiaj pierwszym punktem na mojej długiej liście rzeczy do wykonania. Na żadną z nich nie miałam najmniejszej ochoty, ale skoro już ją zrobiłam, to uznałam, że wykonanie, punkt po punkcie wszystkich zawartych w niej rzeczy jest koniecznością i sprawdzeniem siły mojej woli. A więc na początek zakupy. Odebranie butów od szewca. Wizyta w agencji pracy (do tego szczególnie nie miałam zapału, bynajmniej nie z powodu niechęci do pracy, raczej przerażała mnie odległość…). Obiad. Wypadałoby też posprzątać w domu. I zrobić pranie.
            A może by tak zrobić sobie wolne. W końcu, jeśli połowę z tych zadań wykonam jutro, to chyba świat się nie zawali. A może się zawali? Wybierając wino próbowałam przekonać samą siebie, że ten straszny ziąb, który panuje na dworze w ogóle mi nie przeszkadza. Dasz radę Julka! Musisz dać! Ale wiedziałam dobrze, że samo prowadzenie takiego wewnętrznego monologu jest niechybnie oznaką, że już się poddałam. Za dobrze siebie znam. W końcu to już dwadzieścia cztery lata życia z samą sobą. Do czegoś zobowiązuje. Tak więc z jednej strony czułam się przegrana- lista pewnie wyląduje w koszu jak zwykle, z drugiej jednak mówiłam, że dziś mogę sobie na to pozwolić.
            Stojąc w kolejce do kasy postanowiłam, że pranie i obiad nie zajmą mi wiele czasu, więc to mogę zrobić. I buty. Pamiętaj o butach!
– Sześćdziesiąt dwa złote i czterdzieści osiem groszy.
Cholera, aż tyle, pomyślałam. Przecież prawie nic nie kupiłam.
– Bardzo proszę, – ton mojego głosu był zdecydowanie przesłodzony.
Spakowałam wszystko i skierowałam się do windy. Tak, jeszcze po kozaczki. Szewc był piętro niżej. Zapłaciłam, owinęłam się szczelniej szalikiem, wiedząc, że przy temperaturze minus piętnaście i tak nic mi to nie da i wyszłam.
            Byłam w połowie drogi do domu (to na szczęście tylko pięć minut powtarzałam sobie, a jak się pośpieszę to nawet trzy!), gdy zadzwonił telefon. Świetnie. Ciekawe ile zajmie mi szukanie go w mojej przepastnej torbie. Uznałam, że nie ma sensu się zatrzymywać. Oddzwonię jak znajdę się w miejscu, gdzie będzie cieplej. Weszłam do klatki i sprawdziłam, kto dzwonił. Nie znam numeru. Jak komuś zależy, to zadzwoni znowu. I rzeczywiście zadzwonił… W momencie, gdy mocowałam się z zamkiem do mojego mieszkania.
– Tak słucham? – Nie jestem zbyt miła, pomyślałam usłyszawszy własny głos.
– Cześć.
– Cześć – odpowiedziałam niepewnie.
– Co robisz?
– Próbuję wejść do domu, - lekkie poirytowanie(?), ciekawe czy zauważył?
– Aha.
– Z kim rozmawiam?
– Posłuchaj, czy nie znalazłabyś chwili, żeby się ze mną spotkać?
– Bardzo chętnie, tylko chciałabym wiedzieć, z kim rozmawiam.
– Nie poznajesz mojego głosu? – Czyżbym usłyszała wyrzuty?
– Przykro mi bardzo.
– W takim razie, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym, żeby to była niespodzianka. Kiedy moglibyśmy się zobaczyć?
– Niespodzianka? No dobra. Niech będzie. Będę za dwadzieścia minut w Galaxy. Na pierwszym piętrze jest taka mała kawiarenka. Pasuje? – Znowu niezbyt miło!
– Ok., powinienem zdążyć.
– Dobra, do zobaczenia.
I się rozłączyłam. Ciekawe, kto to był? Weszłam do domu i rozpakowałam zakupy. Potem szybko poprawiłam makijaż i zmieniłam buty. I wyszłam. Przeklinając w duchu, że na własne życzenie po raz kolejny wyłażę na ten mróz, żeby się spotkać z kimś, kto nawet nie raczył się przedstawić. Ale z drugiej strony, jeśli to uchroni mnie od prania i obiadu, to może warto?
            Weszłam do kawiarenki rozglądając się za kimś znajomym, ale nikogo nie zauważyłam. Mam nadzieję, że to nie żart, przeleciało mi przez głowę. Podeszłam do kelnerki i zapytałam czy ktoś o mnie pytał.
– Nie, przykro mi, – odpowiedziała ze zjadliwym uśmieszkiem.
– W takim razie poproszę latte z lodami waniliowymi, usiądę tam, – i wskazałam miejsce w rogu. – W razie, gdyby ktoś jednak pytał.
– Oczywiście. Zaraz przyniosę kawę.
Zdjęłam płaszcz i usiadłam tyłem do wejścia. Skoro to ma być niespodzianka, to niech nią będzie. Wyjęłam książkę. Stolik był ukryty w cieniu drewnianego płotka, który zapewniał mi jako taką intymność. Ładna lampka w nowoczesnym stylu dawała nikłe światło, co zapewne miało stworzyć odpowiedni nastrój, ale w tym momencie jedynie przyczyniała się do pogarszania mojego i tak już nienajlepszego wzroku. Kelnerka przyniosła kawę. Uwielbiam tę kawę. Zadzwonił telefon. To pewnie mój znajomy nieznajomy z informacją, że się spóźni, albo, że w ogóle nie przyjdzie.
– Cześć Julka! Wszystkiego, co najlepsze!
– Cześć Marta, dziękuję bardzo! – A jednak nie on. Byłam dziwnie i niezdrowo rozczarowana. – Co słychać?
Dowiedziałam się, że oczywiście wszystko ok., choć mogłoby być lepiej, jak u wszystkich. Chwilę pogadałyśmy i już.
– No to buziaki i trzymaj się ciepło.
– O tak! Ciepło mi się przyda, zdecydowanie!
Otworzyłam książkę i pogrążyłam się w lekturze. Te książki to pół mojego życia, pomyślałam. Mogę czytać je znowu i znowu. I zawsze znajduję w nich coś nowego. I za każdym razem jestem nimi tak samo zachwycona.
            Po czterech stronach zerknęłam na telefon. Hmm. Chyba już nie powinnam siedzieć tu sama? Minęło prawie dwadzieścia pięć minut od mojej tajemniczej rozmowy telefonicznej. No nic, poczekam jeszcze trochę i najwyżej wrócę do domu. Znowu otworzyłam książkę, ale tym razem nie doszłam nawet do końca akapitu. Ktoś stanął za mną, tuż za płotkiem i szepnął mi do ucha:
– Spełnienia marzeń mała.
– Dziękuję bardzo. Bardzo… – Odpowiedziałam, próbując za wszelką cenę powstrzymać się od zerknięcia i sprawdzenia, czy to on, czy to naprawdę jego głos?
            Piotr tymczasem obszedł mnie dookoła i stanął przyglądając mi się badawczo. Jakby moja reakcja wytrąciła go nieco z równowagi. Może pomyślał, że jednak podszedł do nieodpowiedniej osoby.
            Zmienił się niesamowicie. Stał przede mną z bukietem białych i różowych tulipanów (skąd on wziął tulipany o tej porze roku?), i sporej wielkości kartonikiem zapakowanym w kolorowy papier. Uśmiechał się nieśmiało, jakby nie był pewien, czy cieszę się widząc go. Uśmiechał się jak niegdyś. Ostatni raz widzieliśmy się prawie sześć lat temu. Byliśmy wtedy jeszcze w szkole. To były dobre czasy. Dla nas obojga.
Wręczył mi kwiaty i położył kartonik obok kawy. Chwilę później kelnerka przyniosła mały wazonik i espresso dla niego. Nie odzywaliśmy się do siebie, tylko pochłanialiśmy się wzrokiem.
– Piotr? Co ty tu robisz? – To były pierwsze słowa (i jedyne oddające stan mojej psychiki na ten moment!), które zdołałam wypowiedzieć!
– Mam tu kilka spraw do załatwienia, więc pomyślałem, że możemy się spotkać, – uśmiechnął się, – ze względu na dawne czasy.
– Tak. Super… – przeciągałam sylaby nie bardzo wiedząc, jaka powinna być prawidłowa reakcja na jego słowa.
– Nie jesteś chyba zbyt zadowolona. A myślałem, że się ucieszysz.
            Po tym stwierdzeniu wyraźnie posmutniał. Nie tego się spodziewał. Ale ja byłam szczęśliwa, tylko ten szok!
– Nie, coś ty. Oczywiście, że się cieszę! Tylko jestem zaskoczona. Bardzo.
– Wiem. Przepraszam. Powinienem powiedzieć, że to ja. Ale… – głos mu się załamał i potarł twarz dłońmi.
– Ale co?
– Ale… – podniósł głowę i spojrzał mi w oczy, – ale bałem się, że nie przyjdziesz, jeśli ci powiem, że to ja.
            Zaczęłam się śmiać. I chwilę później przestałam! Zawsze śmiałam się w niewłaściwym momencie. Zwłaszcza przy nim. Nie wiem dlaczego tak było. Chyba tak mój organizm postanawiał w ten właśnie sposób rozładowywać napięcie! Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam od niego, że mnie kocha. To było może miesiąc po tym, jak zaczęliśmy być parą. Byliśmy wtedy na jakiejś imprezie. Zdecydowanie za dużo wypiłam i nie czułam się najlepiej. On stwierdził, że wypadałoby zaczerpnąć świeżego powietrza. I kiedy tak spacerowaliśmy po plaży (nazwijmy to spacerem z braku lepszego słowa…)…
– Julka, jeszcze nigdy z nikim nie było mi tak dobrze.
– Hm…
– Kocham Cię mała.
            Spojrzałam na niego (zupełnie trzeźwym spojrzeniem!) i wybuchnęłam śmiechem. A, że alkohol zrobił swoje, to nie byłam w stanie przestać się śmiać. Po prostu nieprawdopodobnym wydawało mi się powiedzenie komuś szczerze, po tak krótkim czasie, tak ważnych słów! Był wściekły. Czemu nie można się dziwić, biorąc pod uwagę moją reakcję! Chociaż przepraszałam go ładnie i tłumaczyłam, że nie jest możliwe, żeby już po miesiącu zapałał do mnie prawdziwą miłością. To za wielkie słowa. Ja jeszcze nie byłam na nie gotowa. On był. Pokazywał mi to każdego dnia.
            Zrozumiawszy, że po raz kolejny popełniam ten sam błąd, opanowałam się z trudem i spojrzałam na niego niemal z politowaniem. Nadal mi się podobał. Brązowe, głębokie oczy badały moją twarz. Czułam się tak, jakby chciał mnie na czymś przyłapać. Jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze ma jakąś szansę. Szansę, chociaż na przyjaźń.
– Długo na mnie czekałaś? – W jego głosie było słychać, że nie chce komentować mojego rozbawienia.
– Może dziesięć minut, – uśmiechnęłam się, – ale to nie szkodzi. Czytałam. Poza tym lubię tu przychodzić, więc czekanie nie stanowiło dla mnie problemu.
– Cieszę się, – chwila przerwy, w której to znowu bacznie mi się przyglądał, – cieszę się, że tu jesteś.
            Tak. Cieszył się. Było to tak oczywiste i tak widoczne, że znowu się uśmiechnęłam. Tym razem odwzajemnił ten uśmiech. Zaczęliśmy rozmawiać o wiele swobodniej. O tym, co się u nas zmieniło, jak teraz wygląda nasze życie, o sukcesach i porażkach. Nie mogłam uwierzyć, że rozmowa jest tak łatwa. Rozstaliśmy się, co prawda w przyjaźni. Wspólnie ustaliliśmy, że nie ma sensu się oszukiwać. Skończyliśmy liceum, byliśmy z różnych miejscowości, studia mieliśmy zacząć ponad trzysta kilometrów od siebie. Było nam razem cudownie, ale pozwoliliśmy sobie odejść. I nie mieliśmy z tym rozstaniem dużych problemów. Choć wszystko wyszło ode mnie, więc tak na prawdę nie wiem jak on się czuł i jak to znosił. Może naprawdę mnie kochał.  Przerwał nieświadomie, ale i brutalnie moje rozmyślania, przywołując mnie z powrotem do tej zaparowanej kafejki.
– Będę tu prowadził szkolenia. Szukamy nowych pracowników na kierownicze stanowiska. Szefostwo nie chce przekwalifikowywać pracowników niższego szczebla, tylko stawia na świeżą krew. Osoby z wyższym wykształceniem. Kreatywne, pewne siebie. Mam przeprowadzić tygodniowe szkolenia dla sześciu, minimum pięcioosobowych grup. Będę w Szczecinie prawie dwa miesiące. A później, po wybraniu odpowiednich osób, mam nimi zarządzać. Więc zakładam, że niedługo Szczecin stanie się moim domem.
– Jestem pod wrażeniem. Szybko się wspinasz.
– Pokazałem, na co mnie stać i się udało. Miałem też trochę szczęścia, nie oszukujmy się. Nie wszystkim się udaje.
– Jeszcze raz gratuluję.
            Cholera, a ja nie mam stałej pracy, dalej się uczę i jakoś nie bardzo się spełniam, pomyślałam. Ale chyba coś z tych myśli musiało się odbić na mojej twarzy, bo Piotr znowu się uśmiechnął i ciągnął, jakby właśnie na taką reakcję liczył.
– Chciałbym, żebyś przyszła na to szkolenie, – popatrzyłam na niego niezbyt pewnie. – Byłbym zachwycony, gdybyśmy mogli razem pracować.
– Tak, – troszkę złośliwy uśmiech na mojej twarzy, – byłbyś zachwycony mogąc mieć mnie pod sobą. To znaczy…
            Znowu zaczęliśmy się śmiać. Atmosfera wyraźnie się zmieniła. Teraz znowu byliśmy dwójką nastolatków przed maturą, którzy chcą się jedynie dobrze bawić, nie myśląc szczególnie o jutrze, przyszłości i tym, co na nich czeka.
– Wiesz, co chciałam powiedzieć!
– No jasne! – Uśmiech nie znikał z jego ust. – To jak zgodzisz się przyjść? Pomogę Ci we wszystkim. Więcej… Zrobię wszystko, żebyś dostała tę pracę. Oczywiście, jeśli będziesz chciała.
– Dobra, myślę, że warto spróbować. Jeśli mi pomożesz. Tylko…
– Tak?
– Wiesz, że moje wykształcenie nie ma wiele wspólnego z zarządzaniem ludźmi czy kapitałem, czy to nie stanowi problemu?
– Nie. Warunkiem dopuszczenia do warsztatów jest wykształcenie wyższe. Ukończony kierunek nie jest ważny.
– Super. Ale pomożesz mi, jeśli będę tego potrzebowała?
– Oczywiście. Chciałbym też, żebyśmy się jutro spotkali, jeśli nie masz planów. Dam ci materiały, trochę poopowiadam. Chciałbym, żebyś już na szkoleniu miała jakąś wiedzę. Musisz być jedną z najlepszych.
– Jasne. A gdzie możemy się spotkać?
– Najlepiej jakbyś przyszła do hotelu. Będziemy mieli spokój i dużo czasu.
– Do hotelu? – Ten pomysł wydał mi się, co najmniej dziwny i bynajmniej nie skojarzył mi się z miejscem odpowiednim do pracy.
– Przestań! Tam będziemy mieli ciszę i spokój, – widział, że dalej nie jestem przekonana. – Przecież nie zrobię ci krzywdy!
– Racja.
– W takim razie jutro godzina dziewiąta. Zadzwoń, jak będziesz wychodzić z domu, zejdę po ciebie.
– Świetnie.
            Chwilę jeszcze porozmawialiśmy i Piotr musiał biec na jakieś ważne spotkanie. Pożegnaliśmy się, odprowadził mnie do windy, pocałował w policzek i zniknął. A ja znowu wychodziłam na mróz. Kwiaty z całą pewnością tego nie przetrzymają, pomyślałam. No nic trudno. Ciekawe, co kryje się w pudełeczku?

1 komentarz:

  1. Witam,
    początek ciekawy, zastanawiam się skąd wziął te tulipany w zimę, spotakanie po latach...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń