Strony

czwartek, 12 września 2013

Part 4



Rozdział 4
            Wracałam do domu z moimi zakupami i umową w torebce. Nie, to wszystko nie może być prawdą. Nikt nie dostaje takiej szansy. A ja nie mam tyle szczęścia, żeby mogło paść właśnie na mnie. Rano się obudzę i z przykrością stwierdzę, że to był tylko sen. Mrzonka. Fantazja.
            Nawet nie wyjęłam umowy. Nie chciałam uwierzyć, żeby się nie rozczarować. To taki zwykły ludzki odruch. Mój odruch. Zrobiłam obiad. Porozmawiałam z Adrianem, który wrócił z pracy. Usiadłam przed komputerem, żeby sprawdzić pocztę i wyjątkowo plotki. On włączył, jak to miał w zwyczaju FIFA 10 i zajął się strzelaniem bramek. Nie przepadałam za portalami plotkarskimi, ale dziś postanowiłam zrobić wyjątek. Może znajdę jakąś informację godną uwagi. Przejrzałam też strony prowadzone przez fanów sagi Zmierzch, i przez fanów grających tam aktorów. Znalazłam tylko jakieś głupie informacje o tym, że Pattinson i Stewart żądają coraz więcej kasy za swoje role. Chwilę się nad tym zastanowiłam. Nic dziwnego, pomyślałam, film jest tak popularny, że mają do tego prawo. Potem przeczytałam pogłoski o tym, że są parą. Oczywiście po chwili znalazłam artykuł, który to zdementował. Nic tak nie dodaje smaczku i rozgłosu jak mały romans głównych aktorów! Uśmiechnęłam się do siebie. To wszystko nie ma sensu. Ale… może mimo to jest prawdą? Dziwną i pokręconą, ale jednak prawdą?
            Adrian wyłączył PS-a i usnął. Wstałam. Wyłączyłam lampki na choince. Chyba będzie trzeba ją wkrótce rozebrać. Szkoda, że święta trwają tak krótko. W ciszy sięgnęłam po torebkę. Wyjęłam umowę, którą dostałam od Michała. Miała dwadzieścia stron. Czy warto ją w ogóle czytać? Wyszłam do drugiego pokoju.
            Dokument wydawał się niczego sobie. Wszystkie warunki, klauzule i postanowienia zgadzały się z tym, co wcześniej usłyszałam. Nie było w niej niczego, co mogłoby mnie zaskoczyć. Z wyjątkiem jednego zastrzeżenia. Nikt nie może się dowiedzieć o konkursie. O moim w nim udziale. O tym, co robię i co w razie ostatecznej wygranej będę robić wkrótce. Jak mogłabym zgodzić się na taki warunek?
            Położyłam się zdecydowanie wściekła. I rozdarta. Jeśli to wszystko jest prawdą, a bardzo chciałam wierzyć, że nie mogło być inaczej, to nie podpisując tej umowy strącę szansę, którą tak nieoczekiwanie otrzymałam od życia. Jeśli ją podpiszę, nie będę się mogła moim szczęściem podzielić z nikim. Ostatecznie około piątej nad ranem doszłam do wniosku, że podpiszę! Nie mam dużych szans na zdobycie głównej nagrody, wyjazdu do Stanów, a w takim razie nie będę musiała nikomu mówić. Bo i po co. Tak. To świetny plan. Tak mi się wtedy wydawało…
            Niespełna dwie godziny później obudził mnie Adrian.
Zjesz ze mną śniadanie? Zrobiłem tosty i herbatę.
Oczywiście kochanie.
Wyglądasz okropnie, uśmiechnął się, jak długo wczoraj siedziałaś?
Długo, ja też się uśmiechnęłam, przeglądałam oferty pracy.
            Zjedliśmy i pożegnałam go przed wyjściem do pracy.
Nie wrócę dzisiaj na noc. Muszę znowu jechać do Niemiec.
Trudno. Kocham cię.
            Jak tylko wyszedł, położyłam się z powrotem do łóżka, ale przewidywalnie nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam przed oczami kolejne punkty umowy. Wciąż przypominałam sobie od nowa fragmenty mojej wczorajszej rozmowy i tego jak do niej w ogóle doszło. Zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli oni jednak nie zadzwonią? Teraz, kiedy już uznałam, że to rzeczywiście jest moja szansa.
            Ze snu wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Sięgnęłam po niego nieprzytomnie.
Tak, słucham?
Cześć Julia. Mówi Paweł Sztyrny.
Nie nazywaj mnie Julią! Jestem Jula, może być Julka, Juleczka albo jeszcze bardziej zdrobniale. Może być kotek, myszka albo kwiatuszek. Możesz sam coś wymyślić, tylko nie Julia, – po chwili dotarło do mnie, z kim właśnie rozmawiam i dodałam, – proszę.
– Dobra, – chwila ciszy, – a więc kotku, czy moglibyśmy się spotkać? Chcielibyśmy wiedzieć, jaką podjęłaś decyzję.
– Jasne. Która jest godzina?
– Dochodzi trzynasta.
– Co? – Wyskoczyłam z łóżka, – Żartujesz?
– Nie, nie żartuję, – mimo tych słów, zaczął się śmiać do słuchawki, – zakładam, że się wyrobisz w przeciągu godziny, co?
– Tak, oczywiście. Będę o wpół do drugiej w tej samej kafejce, co wczoraj. Zgadzasz się?
– Jasne. W takim razie do zobaczenia.
            Szybki prysznic, jakieś fajne ciuchy i najlepsze perfumy. Niepodpisana umowa w torebkę i już. Gotowa. Makijaż kończyłam w windzie. Jak dobrze, że mamy tu takie świetne światło i ogromne lustro. I szybko na spotkanie. Spóźniłam się może minutkę. Ale oni już czekali. A na mnie czekała już moja kawa.
– Dziękuję, zdecydowanie jej dzisiaj potrzebuję.
– Wiem, – odezwał się Paweł, – słyszałem to w twoim nieco spanikowanym głosie.
– Daj spokój – przewróciłam oczami. – A tak właściwie, to wszystko przez was.
– Przez nas? – Teraz odezwał się rozbawiony Michał.
– Tak! Zdecydowanie przez was.
– Przemyślałaś sprawę? – Przybrał nagle poważną minę.
– Tak. Podjęłam decyzję.
            Wyjęłam umowę z torebki. Spojrzeli na nią obaj. Nie byli zadowoleni. Może wściekli, na pewno zawiedzeni.
– Czyli jednak się nie zgadzasz? Nie rozumiem.
– Zgadzam się Pawełku, zgadzam, – uśmiechnęłam się serdecznie, na widok jego miny, kiedy nieoczekiwanie użyłam tego zdrobnienia, to był rewanż za kotka… – ale chciałam zrobić to jak należy. Przy was.
– Kocham cię – odetchnął z ulgą i posłał mi czułe spojrzenie. Hm. To pewnie ze szczęścia, że już nie musi dłużej szukać…
– Nie kochasz. Nawet mnie nie znasz. A poza tym jestem zaręczona, więc raczej nie powinieneś mnie kochać.
– Nie powiedziałaś mu?
– Nie. Przeczytałam uważnie umowę, – dodałam oschle.
            Popatrzyli na mnie obaj. Pokazali, w których miejscach muszę się podpisać i sami też złożyli swoje podpisy. Dostałam drugą wersję dla siebie. Trzeciego styczna zaczynam naukę języka. Mam się też zgłosić do klubu sportowego, gdzie mają zrobić ze mną wszystko, co tylko w ich mocy. I do gabinetu kosmetycznego…
Brnąc przez śnieg, który sprawiał, że zaczynałam marzyć o wiośnie, zastanawiałam się, dokąd zaprowadzi mnie ścieżka, na którą właśnie weszłam. A może to jednak jest sen?
            Sylwester rozpoczął się spokojnie. Znajomi wciąż mnie pytali, czy wszystko w porządku, a ja uparcie powtarzałam, że tak, oczywiście. Ale wcale nie było w porządku. Bałam się, że kiedy w poniedziałek rano stanę na progu siłowni, nikt nie będzie wiedział, kim jestem. Że gdy wkroczę pewnie na lektorat z angielskiego, zostanę zwyczajnie wyśmiana. Bałam się niesamowicie. I bałam się na własne życzenie. Jak zwykle. Przeżywać rozkosze i niedogodności codziennego życia – tak, na to byłam gotowa. Ale wejść w paszczę lwa, który czeka na moją porażkę i chce mnie dosadnie pogrążyć i upokorzyć…
            Nowy rok był okropny. Poprzedniego wieczoru, ostatecznie uznając, że podjęłam fatalną decyzję, postanowiłam się bawić do białego rana nie szczędząc przy tym alkoholu. Nie pamiętałam połowy. Tragedia! I teraz odczuwałam przerażający ból głowy. Jakby ktoś siekał mi na głowie kapustę. Albo coś w tym rodzaju. Otworzyłam niechętnie oczy, czując, jaki sprawia mi ból otaczająca jasność.
– Cześć, – odezwał się niepewnie Adrian, – jak się czujesz?
– Jakby miała mi pęknąć głowa.
– Wcale się nie dziwię. Z tego, co pamiętam, to umawialiśmy się, że ja będę szalał, a ty będziesz mnie pilnować.
– Tak? – Uśmiechnęłam się, pokonując ból, – przepraszam.
– Oj, kochanie. Przygotowałem ci rosół i tabletki przeciwbólowe.
– Cudownie.
            Wzięłam, to co mi podał, nie zwracając uwagi ani na to ile tego biorę, ani co to właściwie jest. Po prostu chciałam, żeby ból ustał! I rzeczywiście ustał. Po jakimś czasie. Ale jak już przestało boleć, to przypomniałam sobie, w jakim celu postanowiłam się upić i jęknęłam głośno. Adrian oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na mnie pytająco, pokiwałam tylko głową, że wszystko w porządku, obróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy. Znowu toczyła się we mnie walka. Pójść czy nie pójść? To już pojutrze. A jak zrobię z siebie ostatnią idiotkę? Byłam na siebie wściekła. Zasnęłam ze łzami w oczach.
           Wieczorem otwarcie oczu znowu sprawiło mi ból, choć już nie tak dotkliwy jak o poranku. Śniło mi się coś dobrego, nie chciałam, żeby znikło. Jakieś jasne światło i błogie uczucie spokoju. Za nic jednak nie mogłam sobie przypomnieć, co to było.
– Mówiłaś przez sen, – Adrian wyszczerzył do mnie zęby, – ostatnio zdarza ci się to równie często jak mi.
­­– Hm. A co takiego mówiłam?
– Powtarzałaś kilka razy słowo przepraszam, – spojrzał uważniej, żeby sprawdzić, jak zareaguję, ale po chwili uśmiechnął się znowu i powiedział, – ale nie gniewam się za wczoraj, wiesz, że cię kocham.
            Przez chwilę musiałam zastanowić się nad tym, co powiedział. Pewnie pomyślał, że przepraszam go za to, że się upiłam. Śmieszne. Niby, dlaczego miałabym go za to przepraszać? Ale to w gruncie rzeczy dobrze, że o tym właśnie pomyślał. Nic nie muszę wyjaśniać. Na razie. Przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek, po czym uznałam, że idę dalej spać.
            Kiedy znowu otworzyłam oczy była już niedziela. Piąta trzydzieści. Byłam strasznie głodna. Przypomniało mi się, że wczoraj na śniadanie wypiłam kubek parującej zupy i zjadłam garść tabletek, dzięki którym przestałam się czuć jak umierająca osoba. Wstałam, nie chcąc obudzić Adriana i wyszłam do kuchni. Wstawiłam wodę na herbatę i zrobiłam kanapki.
– To już jutro, – powiedziałam tępo w przestrzeń, – jutro okaże się, jak bardzo naiwna jestem.
            Pijąc herbatę przed oczami stawały mi sceny mojego upokarzania. Ciągle te same. I wszędzie dookoła ludzie, którzy się śmieją. Zjadłam wczesne śniadanie i postanowiłam wreszcie doprowadzić się do porządku. Napuściłam wody do wanny i wrzuciłam kilka pachnących kulek od Marty. Rozczesałam splątane włosy. Gorąca woda pozwalała mi na pewne rozluźnienie. Choć przyznam, że oczekiwałam zdecydowanie więcej. Do pokoju wróciłam, gdy Adrian już się obudził. Zdziwił się widząc mnie ubraną z mokrymi włosami i makijażem, dochodziła dopiero ósma.
– Wybierasz się gdzieś?
– Nie. Musiałam się w końcu wziąć za siebie.
            Około południa wyszliśmy na krótki spacer. Nadal było za zimno na długie przechadzki. Za zimno dla Adriana oczywiście, jakże strasznie brakuje mi Marty, pomyślałam, ale byłam wdzięczna, że w ogóle gdzieś wychodzimy. Kiedy już wracaliśmy, objęci i zaczerwienieni od mrozu, przypomniał sobie o czymś.
– Bartek pytał, czy nie pożyczyłabyś mu Zmierzchu? Jego dziewczyna chciałaby to obejrzeć, powiedziałem, że zapytam, – spojrzał na mnie pytająco, – jeśli chcesz możemy go dzisiaj razem obejrzeć, bo w telewizji i tak nie będzie nic ciekawego.
            Jak bardzo, pomyślałam, przypadkowe słowa mogą drażnić. Musiałam zrobić zbolałą minę, skoro Adrian zaproponował mi wspólne oglądanie tej Sagi. Do tej pory na każdą wzmiankę o filmie przestawał mnie słuchać, a jak zobaczył mnie z książką trochę się wściekł. Nic dziwnego… od miesiąca żyłam niemal wyłącznie tym.
– Oczywiście. Możesz mu dać filmy. I chętnie je dzisiaj z tobą obejrzę, chociaż nie wiem, czy przypadną ci do gustu. Nie. Źle to ujęłam. Jestem pewna, że ci się nie spodobają, – uśmiechnęłam się mimo woli.
– Mimo to spróbuję. Najwyżej usnę, jak ty wczoraj.
            Po powrocie do domu i zjedzeniu odgrzanego z wczorajszego dnia obiadu położyliśmy się obok siebie i włączyliśmy film. Po raz kolejny byłam zachwycona. Jak w ogóle mogłam się zastanawiać nad podpisaniem tej umowy? Dopiero teraz docierało do mnie, jaką szansę niespodziewanie dał mi los. Nawet, jeśli jutro okaże się, że to wszystko jest tylko wytworem mojej wyobraźni, czemu przeczyła umowa, schowana w stercie papierów, do których Adrian nigdy nie zaglądał, to i tak wkroczę jutro w te wszystkie miejsca, do których miałam się udać z podniesioną głową.
            Obejrzałam oczywiście wszystkie części, zastanawiając się, czy będzie mi dane poznać kiedyś ludzi, którzy tu grają. Odepchnęłam te myśli od siebie. Wolałam się nad tym nie zastanawiać. Adrian usnął w połowie pierwszej części. Nie przeszkadzało mi to. Mogłam do woli śmiać się i wściekać na odpowiednich fragmentach. On by tego nie potrafił zrozumieć. Ale i tak doceniłam sam gest.

1 komentarz:

  1. Witam,
    świetnie, jestem ciekawa co dalej, jednak podpisała tą umowę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń