Wedle obietnicy:)
Na dniach pojawi się także Zapomnieć.
Od tego rozdziału opowiadanie może godzić w Wasze religijne uczucia
Draco stał pod prysznicem, mając wrażenie, że wciąż jest brudny. Kolejny raz, mimo, że czuł, jak strumienie gorącej wody przesuwają się po jego ciele, parząc i zostawiając zaczerwienienia. Nie mógł zapomnieć miejsca, do którego zabrał go ojciec.
Aportowali się przed średniej wielkości budynkiem, o dość
surowym wyglądzie. Jedynymi ozdobami, które chłopak zauważył były strzeliste
wieżyczki i ręcznie rzeźbione, dwuskrzydłowe drzwi. Kiedy przekroczyli ich
próg, Ślizgon rozejrzał się dookoła zaintrygowany, nie rozumiejąc w jakim celu
Lucjusz go tu przyprowadził. Wewnątrz było tylko jedno pomieszczenie, z
ustawionymi czterema rzędami starych, drewnianych ławek. Z wysokiego, niemal
jak w Wielkiej Sali sufitu, na grubych łańcuchach zwisały trzy obręcze, na
których ustawione były świece lub, ku czemu chłopak skłaniał się bardziej,
jakieś ich mugolskie imitacje. Przy dużej dozie dobrej woli, Draco mógłby
nazwać te obręcze żyrandolami, ale tylko skrzywił się pokazowo i pokręcił
głową, ruszając przed siebie. Naprzeciwko zobaczył niewielkie podwyższenie, czy
raczej ołtarz, bo na jego środku stał stół, nakryty białym obrusem. Na nim, z
lewej strony znalazło się miejsce dla kilku grubych świec, dwóch złotych
pucharów i czegoś, co przypominało złote pokrywki, na co chłopak aż parsknął.
Lucjusz zmroził go wtedy wzrokiem, choć nie zabronił mu niczego dotykać. Obok
kielichów, na stole stało jeszcze jedno złote naczynie, kształtem
przypominające nieco elipsę, choć górna część miała małe, okrągłe okienko z
miniaturowym kluczykiem. Draco jednak większą uwagę zwrócił na przytwierdzone
do tej części kolce, czy może raczej promienie, bo po chwili zastanowienia
uznał, że właśnie w taki sposób dzieci przedstawiają słońce.
Zamiast typowych okien, budynek zdobiły ogromne, choć
zaniedbane witraże, których nie dostrzegł z zewnątrz, a na ścianach
umieszczonych było kilka posępnych obrazów, na których ludzie wyglądali na
umęczonych i pozbawionych chęci do życia. Dostrzegł jakiegoś mężczyznę z księgą
i drugiego, wokół którego latało stado gołębi, a także kobietę w
jasnoniebieskiej szacie, trzymającą w dłoni jakiś dziwny wisior z koralikami,
które najwyraźniej przesuwała pomiędzy palcami. Największą jego uwagę przykuły
jednak wszechobecne krzyże. Jak na razie naliczył ich aż osiem, z czego największy
wisiał nad ołtarzem, a najmniejszy, posrebrzany, stał nieopodal, na niskim
stoliku. Na wszystkich przedstawiona była sylwetka tego samego, dość młodego
mężczyzny z długimi włosami i niechlujnie przyciętą brodą. Ślizgon pomyślał, że
ludzie, którzy tu przychodzą, muszą go nienawidzić, skoro tak ostentacyjnie
rozstawiają wszędzie te okropne figury. Przyjrzał się uważniej wiszącemu
człowiekowi, dostrzegając, że jest przybity do swojego krzyża, na jego biodrach
wisi jakiś brudny łach, a spomiędzy żeber wypływa strużka krwi. Ten widok był
niepokojący.
Niespodziewanie usłyszeli ciche szuranie, ale zanim ktoś ich
zaskoczył Lucjusz rzucił na siebie i syna zaklęcie kameleona i drugie,
wyciszające. Przez boczne drzwiczki przeszedł staruszek w fioletowej szacie z
jakimś czarnym, haftowanym złotą nicią pasem, przerzuconym przez szyję. Okulary
lekko zsuwały mu się z nosa, ale uśmiechał się kącikiem ust, kiedy przyklęknął
na jedno kolano, przechodząc pod krzyżem. Draco uniósł brew, nie rozumiejąc
takiego zachowania i kątem oka obserwując wiszącą, drewnianą figurę. Mężczyzna
rozejrzał się jeszcze dookoła, po czym wyszedł tymi samymi drzwiami, którymi
wszedł, a starszy Malfoy, mruknął tylko ciche: pół godziny, kiedy
usłyszeli bijące dzwony.
Chłopak z niedowierzaniem obszedł cały budynek, przyglądając
się każdemu kątowi, chcąc za wszelką cenę zrozumieć sens pojawienia się tutaj.
Myślał raczej, że dostanie jakąś karę za zachowanie w Czarnym Dworze, choć i
tak czuł się już wystarczająco poniżony przez Pottera, więc może ojciec przyprowadził
go tutaj tylko po to, żeby w odpowiednim czasie go wypróbować. Zerknął na
zbierających się powoli mugoli, zastanawiając jednocześnie, kogo mógłby zabić i
czy byłby w stanie w ogóle to zrobić, gdyby Lucjusz tego właśnie sobie zażyczył,
i dostrzegł kilka osób, które irytowały go samym wyglądem. Z odrazą odwrócił od
nich głowę, przyglądając się obrazom, które układały się w historię człowieka z
krzyża. Najpierw ktoś mu go zarzucił na plecy, gdzieś dalej mężczyzna upada,
później nieznana mu kobieta przeciera jego twarz, a ten znowu upada. Ktoś inny
pomaga mu nieść ten kawał drewna, ktoś nad nim płacze. W końcu kilku mężczyzn
zrywa z niego ubranie, zostawiając tylko szarą szmatę na biodrach i przybijając
go do tego krzyża. Aż się wzdrygnął, kiedy na ostatnim, czternastym malowidle,
zobaczył wilki głaz, którym tarasowano wejście do jaskini, w której złożyli
tego człowieka.
Chwilę później, słysząc zdecydowanie cichsze dzwonki, stanął
obok ojca, zauważając jednocześnie, że jakiś chłopak, chyba w wieku zbliżonym
do niego, idzie z wielkim kluczem do drzwi, szybko je zamykając, a przez boczne
drzwiczki na ołtarzu wychodzi ten sam staruszek, którego widział już wcześniej.
Draco przyglądał się wszystkiemu z uniesioną brwią. Zgromadzeni mugole
powtarzali słowa starca, albo zgodnie mu odpowiadali, wstawali, jak na rozkaz,
siadali i klękali, i chłopak w końcu uznał, że to musi być jakaś ceremonia,
choć jeśli tak było, to dziwił fakt, że jest na niej zgromadzona raptem garstka
ludzi, bo ławki w większości świeciły pustkami.
W pewnym momencie staruszek na dłuższą chwilę przerwał to, co
robił, a mugole siedzący przed ołtarzem uklęknęli, patrząc, niemal z zachwytem
na to, co miało się stać. Ślizgon wstrzymał oddech i mimowolnie przysunął się
bliżej ojca, widząc aportujących się czarodziei w złotych maskach i długich,
biało-srebrnych lub błękitnych szatach. Czterech mężczyzn i jedna kobieta,
która na rękach trzymała skrępowane i zakneblowane niemowlę.
— Półkrwi czarodziejka — szepnął synowi do ucha Lucjusz. —
Vatascha Ghamobi, dziecko czarodziejki i mogola. Jedno z niewielu, któremu
nawet nie możemy spróbować pomóc, bo matka dobrowolnie podpisała magiczną
umowę, zgadzając się na złożenie krwi jej dziecka w ofierze.
— Słucham? — zapytał zdezorientowany chłopak, ale ojciec
tylko złapał go silnie za ramię, unieruchamiając i patrząc na ceremonię, która
dopiero się zaczynała.
Dziewczynka została wylewitowana nad promienisty puchar z
okienkiem, po czym zdjęto z niej zaklęcie ciszy, a po wnętrzu pomieszczenia
rozniósł się płacz. Draco patrzył z przerażeniem, jak ludzie pochylają niżej
głowy, szepcząc niezrozumiałe dla niego słowa. Chciał pomóc temu dziecku bez
względu na to, czy było czarodziejem, czy nie, ale uścisk Lucjusza tylko się
wzmocnił na jego ramieniu. W pewnym momencie dziewczynka została opuszczona
jeszcze niżej, tak nisko, że pojedyncze promienie zaczęły przekłuwać jej cienką
skórę, a krew drobnymi strumyczkami spływała do wnętrza pucharu, barwiąc na
czerwono znajdujący się za szybką biały opłatek. Draco poczuł torsje, kiedy
dziecko zaczęło przeraźliwie kwilić, nie mając chyba jeszcze odpowiednio
wykształconych płuc, żeby krzyczeć i wyć, a może nie mając już na to sił.
Lucjusz jednym zaklęciem opróżnił zawartość jego żołądka, wiedząc, że nie mogą
sobie pozwolić na zdemaskowanie.
Ślizgon patrzył z przerażeniem, jak krew, która nie mieściła
się w pucharze spływa po złotym naczyniu i wsiąka, w biały jeszcze chwilę temu
obrus. Nie mógł odwrócić wzroku, bo ojciec chwycił drugą dłonią jego podbródek,
zmuszając go do oglądania tego, co działo się na ołtarzu. Dziecko było coraz
cichsze i coraz mniej się ruszało, aż w końcu było pewne, że umarło.
— Ci ludzie — podjął po chwili starszy Malfoy, kiedy wszyscy
wstali ze swoich miejsc i niespiesznie zaczęli podchodzić do staruszka, który
stał teraz na środku trzymając w dłoniach zwykły kielich i przelewając do niego
część krwi dziewczynki. — Ci ludzie pochodzą z czarodziejskich rodzin, często
czystej krwi — powiedział cicho, a Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem. —
Ale nie są czarodziejami. Część z nich straciła swoje moce w wyniku Czarnych
Rytuałów, część to potomkowie charłaków, często w kolejnym już pokoleniu.
Jednak każdy z nich ma w sobie magiczny rdzeń, a ten rytuał pozwala pojedynczym
przypadkom na korzystanie z zasobów magii dziecka, którego krew spożyli.
— Jak? — zapytał, nie rozumiejąc, o czym mówi jego ojciec.
— Tylko kilka godzin — mruknął mężczyzna. — Czasami kilka
dni, zależnie od siły magicznego rdzenia. Dziecko nie musi być czarodziejskie —
podkreślił. — I często nie jest. Często to mugolskie niemowlę, a rytuał nie ma
wtedy najmniejszego sensu, ale ludzie i tak twierdzą, że czują różnicę, że coś
się zmienia, że ich magia reaguje.
— Ale zabijają dzieci — wyszeptał Draco. — Dlaczego zabijają
czarodziejskie dzieci? Przecież to czarodzieje przynieśli tę dziewczynkę!
— A jakie to ma znaczenie, czy dzieci są czarodziejskie, czy
nie? — warknął Lucjusz, powoli tracąc cierpliwość. — Zabicie dziecka to
największa zbrodnia w naszym społeczeństwie. Kiedyś rytuał był przeprowadzany
raz w roku, a na ceremonii gromadzili się wszyscy, którzy chcieli. Teraz
przeprowadza się go co kilka tygodni, a takich kościołów, jak ten, w samej
Europie jest kilkanaście.
— Kto?
— Dumbledore.
— Ale dlaczego?
Lucjusz zastanowił się chwilę, patrząc uważnie na Draco.
Wiedział, że chłopak był przerażony tym, co zobaczył, ale miał wrażenie, że
nadal nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi. Pokręcił głową, przypominając
sobie swoją pierwszą obecność w tym miejscu.
— Widzisz mężczyznę, który wisi na krzyżu? — zapytał w końcu,
a jego syn przytaknął szybko. — Dla mugoli jest mesjaszem, symbolem zwycięstwa
śmierci i tego, że po niej zostaną odkupieni z grzechów i będą żyć wiecznie —
prychnął, na niedorzeczność tej teorii. — Prawda jest taka, że to pierwszy, oficjalnie
skazany czarodziej czystej krwi. Skazany za poślubienie mugolskiej wieśniaczki.
— Co? — Draco wypluł niemal z obrzydzeniem, ale
Lucjusz tylko pokręcił niedowierzająco głową.
— To był silny
czarodziej, bardzo silny — podkreślił. — Ale miał też niezwykle kontrowersyjne
poglądy, jak na czasy, w których przyszło mu żyć. Pokazywał mugolom magię —
wyjaśnił, mając całkowitą świadomość tego, że w późniejszych czasach zarówno
czarodzieje, jak i mugole wypaczyli całą jego ideę. — Uzdrawiał nieuleczalnie
chorych, rozmnażał chleb i ryby, zamieniał wodę w wino. Zwykłym mugolom
przedstawiał się, jako boże dziecko, które zstąpiło na ziemię, żeby opowiedzieć
o Królestwie Niebieskim, życiu po śmierci i wielkości swojego ojca, a ich Pana.
Przemawiał do tłumów, które za nim szły.
— Ale poślubił szlamę.
— Mugolkę — warknął mężczyzna, krzywiąc się na widok
spożywających krwawą hostię ludzi. — To nie jest najistotniejsze — dodał
jeszcze, próbując nakierować zainteresowanie syna na meritum sprawy. — W każdym
razie, kiedy ten człowiek umarł, jego wyznawcy, w tym czarodzieje i charłacy,
otrzymali część jego krwi. To miał być wymierzony w nich policzek, największe
upokorzenie, bo oto ten, który śmiał nazwać siebie Bogiem, umarł, jak
przestępca. Apostołowie, bo tak nazwała siebie grupka najbliższych mu osób, postanowili
jednak ostatni raz wykonać rytuał, który ich mistrz wprowadził. Tym razem
jednak zamiast użyć chleba i wina, wykorzystali otrzymaną krew.
Lucjusz przerwał na moment, obserwując powracających do ławek
ludzi. Byli odmienieni, choć nie dało się tego w żaden sposób dostrzec, może
pomijając bijącą z ich oczu radość. Nienawidził tych chwil, kiedy nie mógł nic
zrobić, kiedy mógł tylko stać i patrzyć, przyglądając się kolejnej bezsensownej
śmierci.
— Uświęć te dary mocą Twojego Ducha, aby stały się dla nas
Ciałem i Krwią naszego Pana, Jezusa Chrystusa — powtórzył słowa, które
jeszcze niedawno wypowiedział kapłan. — Jak mówiłem, to był potężny czarodziej,
a jego krew w połączeniu z obrządkiem, który wykonali jego… wyznawcy, uwolniła
wiązkę mocy, która w nich wstąpiła.
Draco wyglądał na zaskoczonego słowami ojca, choć
jednocześnie w jego głowie ciągle kołatała myśl, że ten człowiek zasłużył sobie
na śmierć, że dobrze się stało, iż został skazany, szczególnie, że łamał zakazy
czystokrwistych w tak ostentacyjny sposób.
— Jak w nich wstąpiła? — mruknął w końcu.
— Po prostu — odparł z niechęcią Lucjusz. — Na kilka godzin
pozwoliła dwóm z nich, charłakom, korzystać z magii.
Ślizgon odwrócił się natychmiast do ojca, patrząc z
niedowierzaniem w jego jasne oczy. Chyba dopiero teraz zrozumiał sens jego
wcześniejszych słów. Nigdy nie słyszał o czymś takim, nigdy nawet nie pomyślał
o takiej o możliwości.
— Przecież… — zaczął z jakąś nutką szaleństwa w głosie, ale
ojciec przerwał mu szybko.
— To jeszcze nie wszystko — warknął.
-I-I-I-
Rafael w końcu nie wytrzymał i zwlókł się z łóżka, idąc
pospiesznie do pokoju kuzyna. Ojciec chciał z nim dzisiaj trochę potrenować,
ale w międzyczasie kilkukrotnie się pokłócili, w efekcie czego chłopak spędził
kilka długich godzin pod ostrzałem zaklęć z różdżki Rabastana.
Nie miał zamiaru się zmieniać, tego jednego był pewien, a
jeśli ojcu coś się nie podobało, to nie był to jego problem. Ostatecznie, jak mu
wielokrotnie powtarzał, wychował go w sposób, w jaki zrobiłaby to matka, więc
teraz chłopak był, jaki był.
— Draco, do cholery jasnej, zamierzasz utopić się pod tym
prysznicem? — krzyknął, uderzając w drzwi łazienki, już wystarczająco
zirytowany, żeby jeszcze zaprzątać sobie głowę wymysłami blondyna.
Po treningu był tak zmęczony, że padł na lóżko nie kłopocząc
się z nakładaniem jakichś czarów wyciszających czy alarmujących. Chciał spać,
co zresztą robił przez kilka ostatnich godzin, aż czterdzieści minut temu nie
obudziła go lejąca się woda. Naprawdę starał się to zignorować, mając nadzieję,
że kuzyn przypomni sobie, że sam także może rzucić zaklęcie i wyciszyć chociaż
łazienkę, ale ten najwyraźniej postanowił zignorować wszystkich obecnych w
Malfoy Manor. W końcu Rafael się zaniepokoił, bo choć Draco miał różne
dziwactwa, to raczej niemal godzinny prysznic w środku nocy do nich nie
należał.
— Słyszysz mnie? — powtórzył, łomocząc ponownie w drzwi, a
szum wody ustał niemal natychmiast.
Położył się na łóżku chłopaka, poprawiając jeszcze jednym
machnięciem różdżki wygniecioną pościel, ciesząc się w duchu, że do tak
prozaicznej czynności nie potrzebuje pomocy skrzata, jak większość czystokrwistych.
Naprawdę nie lubił generalizować, ale czasem to, jak bardzo pozwalali tym
stworzeniom ingerować w swoją intymność doprowadzała go do białej gorączki.
Ślizgon wyszedł w końcu, obrzucając go chłodnym spojrzeniem,
ale nie komentując w żaden sposób jego zachowania. Był zbyt zmęczony i za
bardzo roztrzęsiony, żeby mieć siłę na walkę z Rafaelem. Rzucił jeszcze w głąb
łazienki ręcznik, którym pobieżnie wycierał mokre włosy i w samych spodniach od
piżamy, podszedł do nocnej szafki, na której leżała jego różdżka, gładząc ją
przelotnie i ostatecznie kładąc się obok kuzyna. Na wieczór było zaplanowane spotkanie
śmierciożerców, a on czuł się bardzo ambiwalentnie mając ponownie spotkać się z
Potterem.
Rafael przyglądał mu się uważnie, zawieszając na dłużej wzrok
na jego szczupłej klatce piersiowej. Przez moment zastanowił się nawet, czy
Draco celowo utrzymuje taką sylwetkę, ale ten pomysł wydał mu się niedorzeczny.
Lekko zarysowane mięśnie, pracowały w niepokojąco erotyczny sposób na jego
plecach, kiedy pochylał się, stojąc do niego tyłem i Rafael musiał przełknąć
ślinę, widząc zarys kręgosłupa.
— Co cię skłoniło do kąpieli o trzeciej nad ranem? — zapytał
po chwili, kiedy kuzyn ulokował się obok niego, zostawiając jednak pomiędzy
nimi więcej przestrzeni niż robił to kiedykolwiek wcześniej. Rafael niemal
zawarczał na takie zachowanie, ale uspokoił się szybko, chcąc najpierw poznać
odpowiedzi, a dopiero później wziąć sobie całą resztę.
— Nie mogłem spać — odpowiedział cicho, nawet nie otwierając
oczu, nie chcąc przyznać się do tego, że obecność kuzyna w jego łóżku jest
niepokojąca.
— Dlatego wyglądasz, jakbyś przez ostatnią godzinę brodził we
wrzątku?
Na ogół mleczna skóra Draco była teraz pokryta taką ilością
czerwieni, że Rafael nawet nie chciał sobie wyobrażać, jaką temperaturę musiała
mieć woda.
— Co cię to obchodzi? — fuknął w końcu blondyn, mając dość
tej irracjonalnej rozmowy i sytuacji w ogóle, swoich obaw względem chłopaka i
przede wszystkim, dość obrazu zakrwawionej Vataschy, który nieustannie podsuwał
mu umysł.
— Wydawało mi się, że oczywisty jest dla ciebie fakt, iż się
o ciebie martwię — powiedział, zabarwiając jednak słowa nutką kpiny.
Draco w jednej chwili uniósł się do siadu, wlepiając w niego
wściekłe spojrzenie. Był zmęczony, roztrzęsiony mimo kąpieli, sfrustrowany
niedawnym zachowaniem zarówno Pottera, jak i Rafaela, a teraz jeszcze ten
ostatni miał czelność go wyśmiewać.
— Wynoś się — syknął na granicy wybuchu.
— Nie — odparł spokojnie chłopak, także siadając i wbijając w
niego świdrujące, pewne spojrzenie.
Malfoy pchnął go w bok klatki piersiowej z taką siłą, że jego
kuzyn spadł z łóżka, patrząc na niego teraz jakoś inaczej, groźniej. Podniósł
się niespiesznie, oceniając naprędce swoje możliwości, i to, czy Draco sięgnie
tym razem po różdżkę, ale blondyn wydawał się zupełnie o niej zapomnieć. W ułamku
sekundy znalazł się z powrotem na łóżku, przewracając Ślizgona, jedną rękę
trzymając władczo na jego klatce piersiowej, a drugą unieruchamiając jego
nadgarstki nad głową.
Chłopak aż sapnął, czując siłę, z jaką Rafael go trzymał.
Wziął kilka płytkich wdechów, bo tylko na tyle pozwalało jego zaciśnięte gardło
i starał się nie patrzyć na niego z przerażeniem, które niestety, co stwierdził
z zażenowaniem, zaczął odczuwać.
— Wynoś się, powiedziałem — mówił, starając się nadać swojemu
głosowi choć odrobinę pewności.
— A ja powiedziałem, że tego nie zrobię — odparł Lestrange,
nieświadomie zaczynając przesuwać opuszkami palców po nadgarstkach, na których
wyczuł niewyobrażalnie delikatną skórę.
— Nie jestem pieprzoną zabawką, Rafael — warknął Draco,
czując niespodziewanie przyjemne dreszcze, rozchodzące się po jego ciele od
miejsca, gdzie serwowana mu była ta subtelna pieszczota. Chyba czuł się
zagubiony, czego nigdy nie przyznałby głośno.
— Myślę, że to jest kwestia sporna — odmruknął ze śmiechem, a
chłopak poruszył się niespokojnie, starając wyrwać i zamierając niemal w
następnej sekundzie, kiedy dłoń Rafaela zacisnęła się silnie na jego szyi. — Ta
gra będzie się toczyć według moich reguł — szepnął mu do ucha, owiewając je
ciepłym powietrzem i składając kilka drobnych pocałunków na jego szczęce,
jednocześnie wzmacniając uchwyt zarówno na nadgarstkach, jak i na szyi.
Widział już zaczerwienienia w obu tych miejscach i wiedział,
że cholernie go to podnieca, ale jeszcze było za wcześnie na zrobienie
czegokolwiek więcej. Otarł się więc tylko o udo Draco, patrząc z bardzo bliska
w jego oczy i dostrzegając jak te rozszerzają się niemal panicznie, jak chłopak
będąc w pułapce, nie ma pojęcia, co powinien zrobić, co będzie dobre w takiej
sytuacji.
— Prawda? — zapytał ironicznie, na krótki moment zmniejszając
siłę uchwytu na krtani blondyna i gładząc miejsce, gdzie pod skórą przebiegała
tętnica, pozwalając kuzynowi wziąć głębszy oddech. I odpowiedzieć. — Prawda? —
powtórzył, tym razem z groźbą w brązowych oczach, na powrót zacieśniając palce
i jeszcze raz ocierając się o niego, tym razem nieco wyżej, niemal zahaczając o
odsłoniętą lekko kość biodrową.
— Tak — wykrztusił Draco, błagając w myślach, żeby ktoś mu
wyjaśnił, co się do cholery dzieje i dlaczego właściwie się dzieje.
Jego płuca potrzebowały powietrza, oczy zaczynały łzawić,
miał wrażenie, że jeden niewłaściwy ruch może sprowokować kuzyna do zrobienia
wszystkiego. Ale najgorsze było to, że oprócz strachu czuł coś jeszcze. I, o
Merlinie, fakt, że Rafael ocierał się o niego tak demonstracyjnie, wcale mu nie
pomagał.
Lestrange uśmiechnął się zwycięsko, kiwając dodatkowo głową.
Odchylił się nieco od ciała Draco, lustrując uważnie jego sylwetkę i aż
oblizując się na widok jego sterczących sutków i zarysu penisa, któremu zapewne
nie dużo brakowało do pełnego wzwodu, a który w tej chwili nadal był ukryty w
spodniach od piżamy. Wrócił spojrzeniem do twarzy chłopaka, dostrzegając panikę
w jego, zaszklonych teraz oczach. Pochylił się, składając na pełnych wargach
bardzo delikatny pocałunek, trochę jak przeprosiny, jednocześnie przesuwając
rękę z jego szyi na klatkę piersiową, później brzuch i pachwinę, omijając
jednak penisa, zsuwając ją na wewnętrzną stronę uda i ściskając mocno, żeby po
chwili pogładzić je delikatnie. Blondyn nawet nie drgnął, o próbie
powstrzymania go, w ogóle nie wspominając.
— Dobranoc, Draco — mruknął po chwili Rafael, podnosząc się
niechętnie z łóżka i oglądając go sobie ostatni raz.
Zaśmiał się cicho, kiedy chłopak odpowiedział mu niepewnie,
jednocześnie patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie martwił się nawet tym, że
kuzyn mógłby teraz rzucić na niego klątwę, wiedział, że tego nie zrobi. I
wiedział, że Draco szybko zapragnie być jego zwierzyną. Sam do niego przyjdzie,
będzie prowokował sytuacje, które mogłyby skończyć się tak, jak dzisiaj.
Pokręcił głową, zamykając drzwi do swojej sypialni. Za kilkanaście godzin obaj
ubiorą śmierciożercze szaty, warto było się jeszcze przespać.
Hej;) Jeśli mam być szczera, to czekałam aż opublikujesz ten rozdział, żebym nareszcie mogła go skomentować. Faktycznie, może on godzić w religijne uczucia, a nawet powodować w zasadzie uzasadnione oburzenie, chociaż jeżeli chodzi o mnie, to podchodzę do tematu bardzo luźno i z dystansem, więc... Do rzeczy!
OdpowiedzUsuńRozbroiłaś mnie kompletnie. Muszę przyznać, że dawno, naprawdę dawno, nikt mnie tak nie zaskoczył. Kompletnie nie spodziewałam się, że w tym opowiadaniu pojawią się takie treści i biję brawo, ponieważ, przynajmniej w moim odczuciu, to strzał w dziesiątkę. Nie da się nie zauważyć, że historie z paringiem HP/TMR bazują na stałych, utartych schematach, możesz więc wyobrazić sobie jak bardzo ucieszyła mnie taka oryginalność;)
Podoba mi się też kreacje Draco i Rafaela. Serwujesz nam malfoyowego Malfoya, jednocześnie odsłaniając jego drugie, mniej malfoyowe, oblicze. A Lestrange... lubię go, po prostu ;P Ich relacje to taki dodatkowy, bardzo smakowity kąsek.
Czekam na ciąg dalszy, więc weny, weny i jeszcze raz weny!;)
Hej! Cieszę się, że Ci się podobało. Prawdę mówiąc ta ogromnie długa przerwa w opowiadaniu była spowodowana właśnie moimi obawami względem odbioru dalszej części tego tekstu... Myślałam wprawdzie, że ten rozdział wywoła większe emocje, ale cóż, zobaczymy co będzie dalej:-) Dobra, teraz lecę do pracy, a jak wrócę postaram się wrzucić Zaoomnieć. Buziaki:-*
UsuńWydaje mi się, że już to czytałam, ale miało to mniej rozdziałów. Raczej rzadko komentuje chyba, że coś mi się naprawdę spodoba, a to jedno z takich właśnie. Jest cudowne i jestem zawiedziona, że nieskonczone :( Mam nadzieję, że wrócisz do niego jeszcze . Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie do niego wróciłam:-) A wena się przyda, hihi.
UsuńO, szczerze mówiąc Prawdziwa Przepowiednia jest moim faworytem, szkoda tylko, że opowiadanie rozwija się najwolniej. Rozdział genialny, w sumie czytając to starałam się tak jakby oddzielić kościół, od tego co się tam dzieje. Nie łączyć treści rozdziału z wyznaniem, czy coś w tym stylu. Jednakże mówiąc bardziej po polsku, starałam się to trochę olać i cieszyłam się nowym kawałkiem. Chociaż to co tam było zawarte było straszne, nie sam fakt, że to się działo na ołtarzu, tylko to, że matka oddała swoje maleńkie dziecko, jako ofiarę. Jak tak można? To jest dla mnie nie do zrozumienia.Wizja księdza w tym rozdziale ukazywała mi się bardziej, jako wizja jakiegoś psychola. I pierwszy raz spotykam się z czymś takim, żeby Chrystus uważany był za czarodzieja, ale nie powiem, wizja całkiem ciekawa ;-))
OdpowiedzUsuńDraco i Rafael... Wiedziałam, że coś tu się będzie święcić, czułam to i oczekiwałam ich zbliżenia. Mimo, że w tej chwili ukazane jest to bardziej w formie szantażu, to mam nadzieję, że w niedługim czasie się to zmieni i chłopcy będą do siebie bardziej ludzcy, rozumiem męska dominacja itp, ale bez szantażu :D
Czekam z niecierpliwością na nowości;)
Pozdrawiam i weny życzę! :)
Caathy.x1
Ahh, myślałam, że już nigdy się nie doczekam ;D A tu taka niespodzianka.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, tylko brakowało mi Harry'ego i Toma.
Ta wizja kościoła szczerze mówiąc pasuje mi xd
Nie potrafię pisać komentarzy, bo rzadko to robię więc przepraszam, że taki krótki i chaotyczny
Mam nadzieje, że będziesz teraz dodawać częściej rozdziały, bo cholernie podoba mi się Twój pomysł na parring HP/TMR
Pozdrawiam i życzę weny ;))
av.
(masz tt?)
Witam,
OdpowiedzUsuńoch wspaniale, te sceny między nimi są cudowne...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wspaniale, te sceny między nimi są cudowne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńnaprawdę wspaniały rozdział, te wszystkie sceny między nimi są cudowne... wspaniale to opisujesz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga