piątek, 13 grudnia 2013

Zapomnieć 23


Witajcie!
Prawdę mówiąc byłam pewna, że nowy rozdział Prawdziwej Przepowiedni wywoła większe emocje...
Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba:)
Enjoy, kochani!


Mike wrócił do domu, zastanawiając się, co dokładnie oznaczała scena na parkingu. Nie rozumiał słów Draco, bo o ile wcześniej rozważał tylko udział jego i Harry’ego w jakiejś walce na starym kontynencie, to teraz już był niemal pewien, że dojdzie do kolejnej, tutaj. I najwyraźniej wezmą w niej udział nie tylko jego nowi znajomi, ale także Cullenowie, co dawało więcej do myślenia. No i był jeszcze Jacob, który ponad wszelką wątpliwość też miał walczyć, zapewne razem z członkami swojego plemienia, choć po dzisiejszym oświadczeniu Malfoya, chyba nic z tego nie wyjdzie.
Chłopak potrząsnął głową, starając się uporządkować myśli. Dlaczego Draco nazwał Indianina wilkiem? I czy Cullenowie zaakceptowali jego i Pottera dlatego, że mają wspólnego wroga? Miał wrażenie, że coś istotnego umyka jego uwadze, nie pierwszy raz zresztą. Jak przez mgłę przypominał sobie, że Harry zaatakował go niedługo po przyjeździe do Forks, tylko nie pamiętał dlaczego to zrobił, ani co stało się później. Wiedział jedynie, że był wtedy przerażony, choć miał nikłą świadomość, że chłopak zrobił to raczej odruchowo. Otworzył laptopa, stukając nerwowo palcami w blat biurka, chcąc już zacząć szukać jakichś informacji, choć nie wiedział od czego właściwie powinien zacząć. Kiedy, po kilku naprawdę długich chwilach pokazała się strona wyszukiwarki, zaczął wpisywać pojedyncze frazy, mając nadzieję, że szybko coś znajdzie: europejskie wojny + lata 90’ dwudziestego wieku, współczesne brytyjskie gangi, wojna domowa. Po pół godzinie, kiedy nie znalazł żadnej przydatnej informacji, zaczął dodawać kolejne wskaźniki: Harry Potter, Draco Malfoy, Severus, a nawet Ron i Hermiona. Setki wyskakujących stron były całkowicie bezużyteczne, aż w końcu przypomniał sobie, że w dniu, kiedy w ich szkole pojawił się Draco, nazwał Pottera irytującym Gryfonem. Nie rozumiał tego wtedy, ale chłopak zaśmiał się, potakując krótko i odpowiadając, że mimo wszystko miał w swoim życiu dużą styczność z pedantycznymi Ślizgonami. Mike aż się zdziwił, że zapamiętał te nazwy, ale były tak chwytliwe, że nie sposób było wyrzucić ich z pamięci. Przypomniał sobie też, że kiedy jeszcze rozmawiali na lekcji, nie starając się w ogóle, by nie zwracano na nich uwagi, padły inne słowa: Moja krew do niego śpiewa. Tego też nie potrafił pojąć, ale z całą pewnością odnosiło się to do Edwarda i Newton musiał odkryć, o co w tym wszystkim chodzi.
Zirytowany nieco dotychczasową porażką, odstawił komputer i zszedł do kuchni po szklankę soku i jakąś przekąskę, ignorując burczenie swojego żołądka na widok kurczaka w ziołach, którego wystarczyłoby włożyć do mikrofalówki. Wrócił do siebie, tym razem układając się wygodnie na łóżku, podkładając pod plecy kilka poduszek i podłączając kabel ładowarki do innego gniazdka. Miał nadzieję, że teraz uda mu się coś znaleźć.
— Harry Potter + Gryfon + Wielka Brytania — mruczał do siebie, wpisując kolejne słowa. — Znajdź coś porządnego, cholera.
Po kilku sekundach wyskoczyło zaledwie kilka stron, które spełniałyby wszystkie warunki wyszukiwania, a chłopak aż wstrzymał oddech. Przy jednym była mała ikona, przedstawiająca jakiś herb i z całą pewnością jednym z tworzących je zwierząt był Gryf. Kliknął na nią szybko, wierząc, że w końcu mu się udało, ale przeklął głośno, kiedy strona się załadowała. Na ekranie migała krótka informacja o tym, że aby uzyskać pełen dostęp należy poprawnie odpowiedzieć na trzy pytania. Mike zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu kliknął zielonego ptaszka, zgadzając się, przecież jeżeli nie odpowie, nic złego się nie stanie. Jako, że nie rozumiał poniektórych słów, zignorował uwagę pod spodem: Jeżeli udzielisz błędnych odpowiedzi, jedna z grup zadaniowych znajdzie Cię za pomocą adresu IP, a na Twoje wspomnienia zostanie rzucone Obliviate. Zostałeś ostrzeżony, mugolu.
Z niepokojąco szybko bijącym sercem, wpatrywał się w ekran, czekając na pojawienie się pierwszego pytania, ale kiedy je zobaczył uśmiechnął się kącikiem ust.
— Jak nazywają siebie uczniowie Domów Hogwartu, wymień dwie nazwy — przeczytał głośno, odpowiadając niemal natychmiast. Podejrzewał, że Hogwart jest nazwą szkoły, do której musieli uczęszczaj jego znajomi, choć pewności żadnej nie miał. — Gryfoni i Ślizgoni — wymruczał, czując jak rozpiera go radość, kiedy jego odpowiedzi zamigotały na zielono, a strona przeskoczyła do kolejnego pytania.
W tym momencie jednak wstrzymał oddech, bo przed oczyma zobaczył zarys zamku, przed którym najwyraźniej doszło do krwawej rzezi. Gdzieś z przodu dostrzegł jakiegoś powalonego stwora, którego głowa leżała kilka metrów dalej, a jakiś chłopak z zakrwawionym mieczem stał nad nim, dysząc z wysiłku. Mike przełknął ślinę, odrywając wzrok od obrazka i pospiesznie czytając polecenie.
— Oznacz dwoje ludzi — sapnął ze zdziwieniem.
Miał niby poznać kogoś na tej miniaturowej fotografii? Przyjrzał się jej uważniej, dostrzegając w rogu przycisk pozwalający powiększyć scenkę, zrobił to niechętnie, nie mając na to najmniejszej ochoty. Przeszukiwał fragment po fragmencie obraz, z niedowierzaniem dostrzegając w końcu Draco, który chwiał się na nogach najwyraźniej walcząc z jakimś dorosłym mężczyzną. Mężczyzną, który zaskakująco mocno go przypominał. Zacisnął zęby, klikając na chłopaka i wpisując jego imię i nazwisko w dymek, który pojawił się nad jego sylwetką. Miał tylko nadzieję, że w całej tej scenie uda mu się znaleźć Harry’ego albo Severusa, bo nie miał pojęcia jak wyglądają inni znajomi Pottera. Po kilku minutach rzeczywiście znalazł tego pierwszego. Wyglądał jak śmierć, w jego oczach płonął taki gniew i taka tęsknota, że aż się bał pomyśleć, co mogło się stać, co mogło doprowadzić go do takiego stanu. Nie chcąc przyglądać się dłużej całej tej scenie, wpisał szybko odpowiednie dane i z napięciem czekał, aż ekran zamigocze na zielono. W końcu, po dużo dłuższej chwili niż wcześniej, obrazek zniknął, a w jego miejsce pojawiło się krótkie pytanie, ostatnie, jak z ulgą powtarzał sobie Mike.
— Wymień imiona Złotej Trójcy Hogwartu, pokolenia Drugiej Wojny z Sam-Wiesz-Kim — przeczytał i wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu. — Co do cholery? — warknął do siebie. — Skąd mam niby wiedzieć z kim? — wymamrotał już znacznie ciszej.
Przez dłuższy czas zastanawiał się, czy w ogóle słyszał określenie Złotej Trójcy, ale uznał, że jednak nie, więc przeszedł do Drugiej Wojny, licząc, że druga, była jednocześnie ostatnią, która miała miejsce, a zatem, to z niej było poprzednie zdjęcie. Oznaczył na nim Harry’ego i Draco, ale miał dziwne wrażenie, że ten drugi jednak nie pasował do tej układanki, szczególnie, iż blondyn powiedział mu dzisiaj, że jeszcze niedawno byli z Potterem wrogami. Problem polegał na tym, że z przeszłości Harry’ego znał w sumie cztery osoby, z których jedna nie zgadzała się pokoleniowo, a na oczy widział i tak tylko Malfoya.
— Ale powiedział, że to jego przyjaciele — burknął, odgarniając niedbale włosy.
To wydawało się zbyt proste. Jakim cudem wszystkie pytania, które dostał miałyby się odnosić, akurat do tego, co było mu znajome chociaż przez słyszenie? Warknął, zły na siebie, bo chyba zaczął się obawiać początkowego ostrzeżenia, ale ostatecznie wpisał trzy imiona w wyznaczone pola, na sekundę zaciskając powieki, jakby obawiając się, że ci ludzie znajdą go już, natychmiast.
Otworzył jedno oko, zerkając ciekawie na monitor, po czym wypuścił wstrzymywane dotychczas powietrze.
— Udało się — szepnął. — Udało się! Udało! — krzyknął, zaciskając dłoń w pięść i uderzając kilkukrotnie o narzutę.
Dopiero po chwili zwrócił uwagę na ozdobiony jakimiś fikuśnymi wzorkami nagłówek: Witamy na oficjalnej stronie Brytyjskiego Magicznego Konsulatu. Przeczytał to trzy razy, mając wrażenie, że źle widzi, ale to jedno, cholerne słowo nie chciało zniknąć, więc dał sobie chwilowo z nim spokój, uznając to za żart, albo dobrą robotę hakerów i przeszedł do dalszej części.
-I-I-I-
Edward zatrzymał samochód tak gwałtownie, że Harry niemal uderzył głową w deskę rozdzielczą. Spojrzał na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, o co też wampirowi znowu chodzi, ale ten patrzył przed siebie z nieodgadnioną miną, zaciskając lekko dłonie w pięści.
— Czy mogę cię pocałować? — zapytał cicho po chwili, a Potter aż otworzył szerzej oczy na irracjonalność tego pytania.
— A co się stało, że w ogóle o to pytasz? Rano tego nie zrobiłeś — mruknął z przekąsem.
Edward wzruszył ramionami nadal na niego nie patrząc. Wyglądał, jakby myślami był bardzo daleko od tego miejsca.
— Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić — odparł bezbarwnie. — Nie chciałbym oberwać jakimś paskudnym zaklęciem, jeśli coś ci się nie spodoba.
Harry nie spuszczał z niego wzroku, coraz bardziej poirytowany tą rozmową, tonem jego głosu i ukrytą w tym krótkim stwierdzeniu ironią. W końcu odetchnął głęboko, dochodząc do wniosku, że lepiej będzie nie przejmować się humorkami wampira.
— Możesz mnie całować — powiedział szorstko. — Możesz mnie dotykać, głaskać, przytulać się, czy co tam jeszcze chcesz. Masz po prostu nie wystawiać mojego życia na widok publiczny. Jeżeli jednak będziesz potrzebował mojej obecności w szkole, czy w jakimkolwiek innym miejscu, w którym znajdują się też obcy ludzie, powiedz mi o tym. Ale jeśli będziesz musiał po prostu mieć mnie blisko, to zawsze możesz podejść, usiąść z moimi przyjaciółmi, czy przyjść do mojego domu. Osłony i tak cię przepuszczają — dodał bardziej do siebie niż do niego.
Cullen zerknął na niego ze zdziwieniem, sądząc raczej, że chłopak będzie chciał ograniczyć ich kontakt do minimum, czyli zapewne do sporadycznego seksu. Ostatecznie to, co powiedział jeszcze nie tak dawno dawało mu jasny obraz jego podejścia.
— Czyli mogę cię pocałować? — zapytał mimo wszystko, a Harry aż warknął, słysząc niepewność w jego głosie.
Wampir uśmiechnął się kącikiem ust, pochylając nad chłopakiem i składając delikatny pocałunek na jego gorących wargach. Nie potrafił przy nim jasno myśleć i bardzo mu się to nie podobało. Tak samo jak brak kontroli nad sytuacją. Od kiedy Carlisle go przemienił czuł kontrolę. Nawet jeżeli na samym początku się buntował i zabijał ludzi, nie chcąc podążać za filozofią swojego ojca, to nawet w tamtym czasie miał poczucie władzy nad własnym losem. A teraz czuł, że to stracił i miał problem z odnalezieniem się w nowej sytuacji.
Harry pogłębił pocałunek, czując chłód od ciała Edwarda. Podobało mu się, że jego nowy kochanek był tak inny od Severusa. Chyba nie zniósłby sytuacji, gdyby w trakcie seksu przypomniał sobie swojego partnera. Na szczęście z wampirem mu to nie groziło. Popchnął go lekko z powrotem na jego fotel i niezdarnie wdrapał się na jego kolana. Niewielka przestrzeń zdecydowanie mu tego nie ułatwiała, ale nie przejmował się tym w ogóle. Poczuł, jak twarde i zimne ramiona obejmują jego talię i przylgnął mocniej do klatki piersiowej Edwarda.
Wampir oddychał równomiernie, całując metodycznie jego szczękę, szyję i obojczyk, przesuwając dłońmi po jego karku, plecach i udach. Tak bardzo chciał mieć pewność, że chłopak z nim zostanie, że mu wybaczy, że poczuje do niego coś więcej.
Prychnął w myślach, kiedy w jego głowie pojawiło się wspomnienie tego, jak Harry mówił, że jest dla niego ważny. Chyba tylko w łóżku, pomyślał gorzko, ale w następnej sekundzie uświadomił sobie, że tak właściwie i do tego nie byłby mu wcale potrzebny.
— Mieliśmy jechać do twojego domu — szepnął Potter, odrywając się od niego na chwilę i patrząc intensywnie w jego oczy. W sumie mógłby go tu wziąć, ale nie chciał ryzykować, że ktoś ich zobaczy, albo prędzej: usłyszy.
— Za chwilę — warkną Edward, chwytając go silniej za ramię i obnażając niebezpiecznie kły, będąc już podnieconym do granic i nie chcąc wracać w tym stanie do domu.
Gryfon spojrzał na niego z zastanowieniem, dochodząc do wniosku, że trochę się zapędzili, a on jednak nadal będzie musiał uważać. Reakcje wampira może i były już lepsze niż jeszcze kilka dni temu, ale na pewno nie powinien go lekceważyć. Widział, jak bursztynowe tęczówki zmieniają powoli odcień, przechodząc przez czerń i z wolna klarującą się czerwień. Wiedział, że Edward walczy z pragnieniem, z instynktami i ze śpiewem jego krwi, ale nie miał jeszcze pewności, że uda mu się tę walkę wygrać. Niemal niewidocznym ruchem wyszarpnął z pokrowca różdżkę, rzucając na niego niewerbalne zaklęcie i przytwierdzając jego ciało do fotela, na którym ten siedział. Edward zapatrzył się na niego ze zdziwieniem, nie do końca rozumiejąc co się stało.
— Uspokój się — mruknął spokojnie czarodziej, nie chcąc, żeby wampir zaczął szarpać się z fotelem, bo ten nie był w żadnym stopniu wzmocniony i na pewno nie skończyłoby się to dla niego dobrze. — To tylko środki zabezpieczające — dodał w ramach wyjaśnień.
Uniósł się lekko nad nim, rozpinając najpierw swój, później jego rozporek, drugą ręką machając różdżką i wyciszając wnętrze samochodu. Na sekundę przed tym, jak go pocałował szepnął jeszcze:
— Tylko nie gryź.
Edward przez moment miał nieobecny wyraz twarzy, ale po chwili postarał się uspokoić, przymykając na długie sekundy powieki i wstrzymując oddech. Musiał nad sobą panować, bo inaczej znowu go skrzywdzi, co zapewne tym razem przypłaci życiem, jak obiecał mu niedawno chłopak.
-I-I-I-
Mike zirytowany zamknął laptopa.
— Jakieś, kurwa, żarty — warknął do siebie, słysząc, że jego rodzice chyba wrócili już z pracy.
Zszedł na dół, mając wrażenie, że zaraz trafi go szlag. Przejrzał tylko pobieżnie stronę, na którą udało mu się wejść, ale szybko sobie darował, bo słowa magia i czarodzieje powtarzały się tam zbyt dużą ilość razy. Musiał się uspokoić, a wtedy może uda mu się podejść do tego na chłodno. Nie miał pojęcia dlaczego właściwie tak go to zdenerwowało, chyba chodziło głównie o to, że miał nadzieję znaleźć jakieś naprawdę konkretne informacje, a zamiast tego wszedł na stronę prowadzoną przez jakiegoś dziwaka. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego dostęp do niej był tak dobrze zabezpieczony, a do tego wspomnienia krwawej jatki przed starym zamczyskiem żywo majaczyły przed jego oczyma.
Zszedł na dół zaglądając do kuchni i obserwując krzątającą się po niej matkę. Ojca nie było jeszcze w domu, widocznie musiał załatwić jakieś ważne sprawy i wróci bóg wie kiedy. Mike się tym nie przejmował.
— Mamo, czy uważasz, że na świcie żyją czarodzieje? — zapytał na wydechu, właściwie nie wiedząc dlaczego to robi, ale chcąc poznać jej opinię na ten temat.
Kobieta zamarła na moment, przymykając powieki i wstrzymując oddech. Co niby miała mu powiedzieć? Na pewno nie prawdę.
Chłopak patrzył uważnie na jej reakcję, mając pewność, że nie spodziewała się, że kiedykolwiek zada jej to pytanie, a przynajmniej nie, od kiedy skończył sześć lat. Wcale jej się nie dziwił, to było irracjonalne.
— Mamo? — powtórzył, kiedy kobieta nie odpowiedziała.
— Ile ty masz lat, dziecko, żeby mnie pytać o czarodziei? — odparła spokojnie, choć Mike wyczuł coś dziwnego w jej głosie. Miał wrażenie, że jest przestraszona, ale zupełnie tego nie rozumiał.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — zauważył, zaciskając szczęki. Coś wyraźnie było nie tak i nie wiedział, co o tym myśleć. Czyżby jego matka uważała, że magia, taka prawdziwa, a nie tylko tanie sztuczki, które można było obejrzeć w telewizyjnych programach, istniała?
— I nie zamierzam — warknęła kobieta, a Mike aż rozszerzył oczy, nie wierząc tej reakcji. — Odbyliśmy już tę rozmowę, kiedy byłeś mały. Nie chcę słyszeć słowa o magii — dodała i obróciwszy się na pięcie wyszła w kuchni, trzaskając drzwiami.
Chłopak patrzył w pustą już teraz przestrzeń, znowu mając wrażenie, że świat zwariował, bo skoro jego matka zachowywała się w taki, a nie inny sposób, to działo się coś dziwnego. W końcu wywrócił oczyma, prychnął głośno i wstał, wyciągając z lodówki wczorajszego kurczaka. Zioła pachniały intensywnie i chciał móc już zatopić zęby w czymś pożywnym, żeby wrócić na górę, zamknąć pokój na klucz i ponownie otworzyć tę przeklętą stronę.
— Brytyjski Magiczny Konsulat — mruknął cicho, zastanawiając się, od czego zacząć przeszukiwanie witryny i nie zawracając sobie głowy tym, że jeszcze kwadrans temu uważał to za stratę czasu i zwykłą głupotę.


5 komentarzy:

  1. Jak ja się cieszę, że pojawił się kolejny rozdział. Dzisiaj postanowiłam sprawdzić, czy może jest coś nowego na blogu, a tu taka niespodzianka.
    Mike ma w rodzinie czarodzieja? Może sam nim jest?
    Weny życzę i cieszę się, że jesteś już z nami.
    Pozdrawiam brygida

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłaś, wróciłaś, wróciłaś! :) Rozdział genialny! Nie mogłam się wprost doczekać Twojego powrotu. Muszę przyznać, że jesteś jedną z niewielu autorek, których opowiadania czytam z ogromną radością i z wyczekiwaniem czekam na kolejne rozdziały. Oj Mike Mike... Ten wątek z jego mamą mnie zaskoczył... Czyżby pani Newton coś wiedziała o magii? Podejrzane :p
    Rozmowa między Edwardem a Harrym, szczerze mówiąc, mnie rozbawiła :D "Mogę Cię pocałować?" :p Oni są niesamowici razem, uwielbiam połączenia Potter&Zmierzch.
    Całe szczęście, że Mike jest troszkę, że tak ujmę tępy :D
    Genialny rozdział, weny życzę w pisaniu i czekam na kolejne :)
    Pozdrawiam, Caathy.x1

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    zabezpieczenia do bani, ale też powinni uważać co mówią i gdzie, może jego matka jest czarodziejką albo ojciec, fakt że wie o co chodzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniale, te zabezpieczenia są do bani, ale powinni uważać co mówią i gdzie... a może jego matka jest czarodziejem albo ojciec... bo właśnie nic nie powinien widzieć...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka, hejka,
    fantastycznie, zabezpieczenia to są do bani... powinni jednak uważać co mówią ale tak się zastanawiam bo może jego matka jest czarownicą albo ojciec czarodziejem... bo właściwie to nic nie powinien widzieć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń