Witajcie!
Jak na razie jesteście zgodni, co do tego, że przed świętami chcecie Prawdziwą Przepowiednię.
Jeśli nic się nie zmieni(tzn., jeśli nie zmienicie zdania) w poniedziałek dodam kolejny rozdział.
A teraz miłej lektury kolejnej części Zapomnieć.
Enjoy!
Rosalie i Jasper zerkali na siebie podczas jazdy w stronę
domu, nie bardzo potrafiąc zareagować na to, co stało się niedawno na parkingu.
Draco siedział z tyłu, nie odzywając się do nich słowem, co jakiś czas mrucząc
pod nosem, niezrozumiałe nawet dla nich słowa, albo powarkując z irytacji. Nie
trudno było zauważyć, że nadal jest wściekły i jeśli podejrzenia wampirów miały
okazać się prawdą, to wcale mu się nie dziwili.
— Potrzebujemy wilków — powiedziała w końcu dziewczyna,
przerywając nieprzyjemną ciszę i zaciskając palce na kierownicy. W
rzeczywistości wolałaby tego nie mówić, ale w sytuacji, w której obecnie się
znajdowali, sfora mogła okazać się naprawdę ważnym sprzymierzeńcem.
— Nie obchodzi mnie twoja opinia, Hale* — odburknął Malfoy,
nawet nie unosząc na nią spojrzenia. Myślami wciąż był przy Jacobie i tym, w
jaki sposób ten go potraktował. Jak cholerną kartę przetargową. — Kurwa!
— Co tam się właściwie stało? — zapytał spokojnie Jasper i
Draco mimowolnie zaczął się odprężać, czując, jak ten sprawnie manipuluje jego
emocjami. Nie był pewien, czy w tej chwili mu się to podoba, bo chyba chciał
podtrzymywać w sobie złość na zmiennego.
— Czego wy ode mnie chcecie? — Nie wytrzymał w końcu,
krzycząc głośniej, niżby wypadało. — I co was to obchodzi? Ach, no tak — odpowiedział
sam sobie. — Przez moje zachowanie straciliście cennego sojusznika w
nadchodzącej walce — dodał z ironią, choć jego głos podniósł się odrobinę z
irytacji.
— Wolimy po naszej stronie Harry’ego i ciebie niż stado
wilków — odparła Rosalie, uspokajając tym stwierdzeniem i siebie, i jego. Dopiero,
kiedy powiedziała to głośno, uświadomiła sobie, że jest tego całkowicie pewna
tego, bez względu na to, że spory pomiędzy Draco a Jacobem rzeczywiście mogą
przysporzyć im kilku dodatkowych problemów.
Chłopak przyjrzał się jej uważniej, słysząc zdecydowanie w jej
głosie. Wiedział, że była zła, ale mimo to w pewnym stopniu zaakceptowała jego decyzję.
Przez chwilę pomyślał, że może obawiała się, iż Potter stanie po jego stronie i
zrezygnuje z walki, jeżeli wampiry go odepchną, ale gdzieś w głębi świadomości
miał całkowitą pewność, że to nie o to jej chodziło.
Do domu dojechali już w spokoju, nie odzywając się więcej,
nie próbując zrozumieć swoich motywów, zastanawiając się tylko nad czekającym
ich starciem. Walką tym trudniejszą, że pozbawioną wsparcia Indian.
— Jesteście wreszcie — przywitał się Harry, wychodząc przed
dom i łapiąc Draco za rękę, ciągnąc go do środka i nie przestając mówić: — Ron
i Hermiona przyjechali pół godziny temu, udało im się wynająć dom, chociaż
podejrzewam, że i tak większość czasu będziemy spędzać w jednym miejscu. Musimy
ustalić kilka rzeczy. Na szczęście Sam też już dotarł. Sfora pomoże nam w walce
— stwierdził na koniec z uśmiechem i Ślizgon aż się na niego zapatrzył z
niedowierzaniem.
— Co ci się, do cholery, stało? — warknął, wyswobadzając
palce z jego uścisku, nie chcąc ryzykować jeszcze dzisiaj kłótni z Edwardem. —
Jesteś na jakichś mugolskich prochach?
— Co? — mruknął zaskoczony Harry, ale blondyn tylko pokręcił
głową, stukając się palcem w czoło i wymijając go. Zatrzymał się jednak po
zaledwie kilku krokach, kiedy sens ostatnich słów Wybrańca dotarł do jego
mózgu.
— Mylisz się, sfora nam nie pomoże — powiedział chłodno,
opuszczając powieki i czekając na wybuch złości, czy jakąkolwiek inną reakcję.
— Oczywiście, że pomoże — zaprzeczył natychmiast Gryfon.
— Potter, czego nie rozumiesz, kiedy mówię, że nie pomoże? —
burknął, odwracając się do niego i patrząc na niego ze złością.
— Malfoy — syknął, łapiąc go silnie za ramię, nie rozumiejąc
jego zapalczywości i złości.
Przyjrzał się uważniej jego zwężonym w nerwowym geście powiekom,
napiętym mięśniom twarzy, czując, jak cały jest spięty, wyraźnie czymś
poruszony. Oczywistym było, że podczas tych kilku godzin, podczas których się
nie widzieli coś musiało się stać i Harry miał tylko nadzieję, że nie spowoduje
to powrotu dawnego Draco, bo jeżeli Jacob mu coś zrobił, to Potter był gotów
biec i boleśnie ukarać wilka, bez względu na pakty i umowy.
— Co ci zrobił? — zapytał cicho, wręcz opiekuńczo,
poluzowując uścisk i nie spuszczając z niego spojrzenia.
Malfoy drgnął, wyraźnie nie spodziewając się, że Gryfon tak
szybko połączy fakty, nie bardzo chcąc mu mówić, co naprawdę się stało.
— Nie jestem pieprzonym narzędziem — powiedział jeszcze
ciszej, patrząc na niego intensywnie, nie mogąc się powstrzymać przed
zaciśnięciem warg i powiek.
Czuł się taki słaby, taki odsłonięty. Nie miał pojęcia,
dlaczego właściwie ktoś taki, jak Potter o niego dba, przejmuje się jego
samopoczuciem. Może miało to związek ze wspólnymi wojennymi przeżyciami, albo z
tym, że kochali tego samego mężczyznę. Może po prostu Potter już tak miał i
martwił się o każdego ze swoich przyjaciół, a był pewien, że za kogoś takiego
go właśnie uważał. Jak się nad tym głębiej zastanowił, to mieli ze sobą więcej
wspólnego, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Wybraniec i syn jednego z najważniejszych
smierciożerców.
— Nie jesteś — przyznał Harry, przenosząc dłoń wyżej,
dotykając w czułym geście jego szczęki, kciukiem przesuwając po policzku.
Draco uniósł głowę, otwierając oczy i patrząc na niego z
zastanowieniem. Podobały mu się te gesty, ale chyba nigdy się do nich nie
przyzwyczai. Były takie niewymuszone, spontaniczne. Potter nie robił tego, żeby
mu się przypodobać, czy żeby coś zyskać, w przeciwieństwie do jego starych
znajomych, do Pansy chociażby. On robił to dlatego, że tego chciał i Ślizgon
przełknął dyskretnie ślinę zastanawiając się mimowolnie, czy gdyby spotkali się
w innym miejscu, gdzieś gdzie nie byłoby Edwarda i Jacoba, mogłoby być między
nimi coś więcej. Nie wiedział, czy by tego chciał, ale szybko przypomniał
sobie, że to właśnie tu i właśnie dzięki wampirowi, Harry zaczął powracać do
swojego dawnego ja. Co prawda był teraz inny, bardziej stanowczy, pewny siebie,
zachowywał większy dystans i chronił swoje tajemnice, jak jeszcze nigdy, ale
powoli wracał do normalności, do stanu sprzed śmierci Severusa.
Blondyn otrząsnął się z zamyślenia, nie wiedząc nawet kiedy
przysunął się do niego bliżej, jakby szukając podpory, czy pocieszenia.
Mimowolnie przylgnął policzkiem do wnętrza jego dłoni, chcąc czuć jej ciepło.
— Już nigdy nie będziesz narzędziem — szepnął Harry, mając
świadomość, że i tak wszyscy, z wyjątkiem Rona i Hermiony słyszą ich rozmowę.
Malfoy uchylił tylko lekko powieki, ale Gryfon i tak zobaczył
w nich mnóstwo emocji. Był pod wrażeniem tego, jak chłopak zmienił się w przeciągu
kilku lat, ale to jak zachowywał się od kiedy pojawił się w Forks zaskakiwało
go nieustannie. W jego spojrzeniu było wszystko, od złości i strachu, przez
niepewność, ból i jakąś stratę, aż po uległość i wdzięczność.
I Harry wiedział, że Draco nikomu innemu nie pozwoliłby tego
zobaczyć.
-I-I-I-
Mike zamknął drzwi, przekręcając klucz w zamku i ponownie
wchodząc na łóżko. Położył laptopa na kolanach, już mniej pewny tego, co miał
zrobić, niż jeszcze dziesięć minut temu, na dole, w kuchni, po rozmowie z
matką.
Po prawej stronie ekranu zauważył pogrubiony nagłówek: Prorok
Codzienny, więc kliknął na niego, wchodząc najwyraźniej na stronę jakieś
gazety. Przeczytał uważnie zasady korzystania, ciesząc się, że tutaj już nikt
mu niczym nie grozi, zastanawiając się jednocześnie, czy zapłacić tych kilka
dolarów, żeby móc przeczytać artykuły z przeciągu ostatniego roku, czy po
prostu wejść na numery archiwalne, albo najpierw przejrzeć dokładniej stronę z
której go tu przerzuciło. Ostatecznie wzruszył ramionami, włączając subskrypcję
i wybierając ikonę z bankiem, w którym miał założone konto. Kwota wcale nie
była duża, więc nie było mu szkoda pieniędzy, za to miał nadzieję, że zrozumie
zachowanie matki i dowie się, kim naprawdę są jego nowi przyjaciele.
Po chwili ponownie wszedł na zakładkę Proroka i, ku swojemu
zaskoczeniu, zobaczył ludzi ubranych w dziwne, długie szaty, trochę jak
sędziowskie togi, tyle, że w najróżniejszych kolorach. Postanowił, że czas na
dziwienie się wszystkiemu będzie później, więc wpisał w miejscu przeznaczonym
do wyszukiwania artykułów: Harry Potter.
Zdenerwowany, że wszystko trwa dłużej niżby chciał, sięgnął
po kurczaka, ale zamarł niemal natychmiast, kiedy pojawiły się wyniki.
— Trzy tysiące dwieście sześć artykułów — przeczytał z
niedowierzaniem.
Były ułożone chronologicznie, ostatni był zaledwie sprzed
dwóch dni, a pierwszy z 1981 roku. Mike wpatrywał się w to oniemiały, mając
wrażenie, że to jakiś żart, albo, że żyło naprawdę wielu znanych mężczyzn o tym
nazwisku. Potrząsnął głową, nie bardzo wiedząc od czego zacząć, w końcu kasując
wcześniejszy wpis, zastępując go imieniem i nazwiskiem drugiego Brytyjczyka.
Pokazało się o wiele mniej pozycji, chociaż, jak chłopak ze zdziwieniem
zauważył i tak było ich kilkadziesiąt.
— Kim wy, do cholery jasnej, jesteście? — mruknął
niedowierzająco.
Czy naprawdę było możliwe, żeby te wszystkie teksty było o
tej dwójce, która niedawno się tu sprowadziła? To wydawało się wysoce
nieprawdopodobne, ale jednocześnie Mike miał wrażenie, że pasowałoby do nich.
Otrząsnął się wreszcie z letargu, po raz kolejny usuwając dane do wyszukania i
na ich miejsce wpisując: Zakończenie Drugiej Wojny z Sam-Wiesz-Kim. Wydawało mu
się to nie tylko głupie, ale i infantylne, mimo to z zapartym tchem czekał na
wyniki. Kiedy te się pojawiły, przeklął głośno, widząc ilość pozycji, ale
zaczął czytać nagłówki, dochodząc w końcu do jednego, który wydawał mu się na
tyle interesujący, żeby zachęcić go do przeczytania artykułu.
Bohaterowie Drugiej Wojny z Voldemortem
Od kilkunastu lat nasz świat był pogrążony w wojnie i choć
wielu potężnych czarodziei kilku ostatnich pokoleń starało się powstrzymać
jednego szaleńca, który zebrał grupę podwładnych sobie ludzi, nie byliśmy w
stanie się podnieść i wyjść spod jarzma strachu i terroru. Pierwsze apogeum
miało miejsce niemal dwadzieścia lat temu, kiedy Ten, którego Imienia Nie Wolno
(było…) Wymawiać osiągnął, jak wszyscy wtedy sądziliśmy, szczyt swoich
możliwości. Podczas przerażających tortur i bezsensownych rzezi ginęli nie
tylko nic nierozumiejący mugole, ale także ich obrońcy, członkowie Zakonu
Feniksa, aurorzy i zwykli czarodzieje. Magiczna Anglia popadała w ruinę, a
kiedy nikt nie czuł się bezpiecznie, śmierciożercy pokazywali swoją prawdziwą
naturę, brocząc w krwi niewinnych ofiar.
Trzydziestego pierwszego października 1981 roku wszyscy
odetchnęliśmy z ulgą. Wieść o tym, że największy, od czasów Grindewalda,
czarnoksiężnik został pokonany przyjęliśmy na początku z dużą dozą niepewności,
ale już po kilku godzinach świętowaniu zwycięstwa nie było końca. Wszyscy
zadawaliśmy sobie podstawowe pytanie: Jakim cudem jednoroczne dziecko pokonało
Czarnego Lorda?
Siedemnaście lat później znamy już odpowiedź. Czternaście lat
spokoju, rok wyśmiewania bohatera i jego mentora, rok strachu przed powrotem do
tego, co się działo podczas Pierwszej Wojny i rok ukrywania się, walki,
ucieczki, płaczu, braku nadziei, przerażenia i wszechogarniającej śmierci.
Kiedy na początku maja dostałem informację, że Bank Gringotta
został okradziony, a złodzieje uciekli na jednym ze smoków, po prostu się
roześmiałem. To był mój pierwszy prawdziwy śmiech od wielu miesięcy. Nie
umiałem wyobrazić sobie większego absurdu, wiedząc, że budynek jest teraz
strzeżony nie tylko przez gobliśkich wojowników, ale także przez
śmierciożerców, którzy od przeszło pół roku nie nosili masek. Nie było w końcu
takiej potrzeby. Mimo to udałem się na miejsce, chcąc dowiedzieć się czegoś
więcej, mając nadzieję, że kiedyś będę mógł napisać prawdę. Kiedyś, kiedy
Ministerstwo Magii, Hogwart, Święty Mungo i Prorok Codzienny przestaną być
inwigilowane i kontrolowane przez śmierciożerców. Z niedowierzaniem patrzyłem
na zburzone ściany, leżące dookoła odłamki, poranione gobliny i przerażonych
ludzi. Smoka oczywiście nigdzie nie było, ale zacząłem podejrzewać, że historia
jest jednak prawdziwa.
I była, jak się szybko okazało, bo jakiś kilkuletni chłopczyk
złapał mnie za skraj szaty, szepcząc cichutko i pytając niepewnie, czy teraz,
kiedy Harry Potter ma już jednego smoka, to pokona złego pana, o którym mama
zabroniła mu mówić. Wpatrywałem się w dziecko z zachwytem, bijąc się z myślami,
czy aby na pewno nie postradałem zmysłów i sobie nie wyobraziłem tego, co ten
powiedział, ale kiedy zacząłem przysłuchiwać się poszczególnym czarodziejom,
zauważyłem coś dziwnego. Coś, co do tej pory można było poczuć tylko słuchając
Potterwarty. Poczułem nadzieję.
Kilkanaście godzin później usłyszałem, że dyrektor Horwartu,
Severus Snape, jeden z prominentnych śmierciożeców i zdrajca Jasnej Strony,
zabójca Albusa Dumbledore’a uciekł ze szkoły, która najwyraźniej pod cichym
przywództwem Harry’ego Pottera i jego przyjaciół postanowiła stawić czoła
Voldemortowi i bronić się za cenę własnego życia. Stawką była jednak wolność…
Poczułem się jak śmieć. Oto dzieci pokazały więcej cywilnej
odwagi niż my, dorośli, niektórzy może i trochę podstarzali, ale rzetelnie wykształceni,
wyszkoleni magowie. Oto nasze dzieci, a często i wnuki postanowiły walczyć i
pokonać śmierć, która panoszyła się po naszym kraju, która odbierała nam
wszystko, co człowiekowi niezbędne do życia. Zastanowiłem się wtedy, co ja
zrobiłem, żeby pokonać Voldemorta, co zrobiłem, żeby powstrzymać
śmierciożerców?
Odpowiedź była tak samo prosta, co żałosna. Nic. Te trzy
litery uświadomiły mi, jakim byłem ignorantem, jakim tchórzem, a przecież chodziło
też o moją wolność, o moje życie i o moje dziecko.
Nie piszę tego artykułu po to, żeby opowiedzieć Wam, w jaki
sposób młodzi czarodzieje ginęli na polu walki. Nie piszę go też po to, żeby uświadomić
Wam, jak bardzo zawiniliśmy, nie podejmując wcześniej walki, zgadzając się potulnie
na to, co się wokół nas działo. Nie muszę, ponieważ wszyscy to wiecie. Wiecie
to, tak samo dobrze, jak ja.
Mimo to wciąż widzę Neville’a Longbottoma, tego niepozornego
chłopca, o którym dwa lata wcześniej moja córka opowiadała, że jest największą
niedojdą w szkole, jak dzierży dumnie w dłoniach miecz Godryka Griffindora,
ucinając łeb Nagini, zrywając ostatni z więzów łączący Voldemorta z jego
podzieloną duszą. Widzę go i nie mogę wyjść z podziwu dla jego odwagi, siły
charakteru i męstwa. I przestaje być ważne cokolwiek wcześniej o nim słyszałem,
bo ten chłopak już na zawsze pozostanie moim bohaterem.
Gdy zamykam ponownie oczy, widzę kilku Ślizgonów, którzy z
wyciągniętymi różdżkami stoją naprzeciw własnych rodzin. Widzę blond czuprynę
Draco Malfoya, który na śmierć i życie walczy ze swoim ojcem, przyjmując grad
zaklęć z jego różdżki. I jest mi wstyd, bo jeszcze chwilę wcześniej chciałem go
zaatakować, a on uratował mi tyłek, powalając na ziemię innego śmierciożercę.
Uratował mnie, podczas gdy ja mierzyłem do niego różdżką. Widzę, jak upada i
mam wrażenie, że to koniec, że ten dzielny dzieciak już nie wstanie, że przez
to, iż postanowił mi pomóc, sam straci życie, ale on, wbrew rozsądkowi, wbrew
logice się podnosi, szukając kogoś wzrokiem i wykorzystując chwilę nieuwagi ojca,
powala go na ziemię, zabijając bez wyrzutów sumienia. I jego oczy przestają
nagle świecić, zamiast tego widać w nich jakiś żal i tęsknotę, a ja zamiast
walczyć, nadal stoję i patrzę niedowierzająco, jak chłopak likwiduje kolejnych wrogów.
Naszych wspólnych, jak się okazało.
Widzę też Hermionę Granger i Rona Weasleya, którzy stoją do
siebie placami, ciskając zaklęciami w przeciwników. Ochraniają się wzajemnie,
jakby nie mogąc pozwolić, żeby druga osoba oberwała chociaż najmniejszą klątwą.
Dostrzegam, jak Gryfonka przesuwa się, co jakiś czas pół kroku do tyłu chcąc
wyczuć swojego chłopaka i wiem, że robi to po to, żeby mieć pewność, że on nadal
żyje, a ona ma jeszcze po co walczyć, że ma kogoś, o kogo walczyć warto.
Jestem rozdarty obserwując to wszystko. Przełykam łzy, kiedy
widzę, jak kolejny uczeń umiera, jak kolejna śmiertelna klątwa uderza w członka
Zakonu Feniksa, w domowego skrzata i w centaura. Nie mamy szans, myślę, mimo
to, przedzieram się do przodu, biorąc przykład z tych dzieci, bo to moi
bohaterowie, bo wiem, że oni walczyliby nawet, gdyby mnie tu nie było, chociaż
robią to też dla mnie, bardziej lub mniej świadomie.
Uzmysławiam sobie, że nigdy nikogo nie zabiłem, kiedy jakiś
czwartoroczniak przyjmuje na siebie wymierzoną we mnie klątwę, posyłając
jeszcze w kierunku przeciwnika zielony promień. Nie mam pojęcia skąd wziął na
to siłę, i to zarówno tę psychiczną, jak i czysto magiczną. Przecież to
dzieciak, nie mógłby… Nie może pan zostawić Agnes, szepnął jeszcze, patrząc na
mnie z jakąś nostalgią, wymawiając z czułością imię mojej córeczki, mojego
jedynego dziecka i dopiero wtedy wstępuje we mnie wściekłość i już się niczym
nie przejmuję, już tylko walczę i tylko zabijam.
W końcu widzę jego, Harry’ego Pottera. Jest w otoczeniu
swoich przyjaciół, walka wyraźnie dobiega końca, już tylko pojedynczy
śmierciożercy są żywi, ale i tak większość z nich leży gdzieś związana,
unieruchomiona i zakneblowana. Ku mojemu zdziwieniu czuję, że mamy szansę
wygrać, że wygramy, jeśli tylko On zrobi to, czego udało mu się dokonać
kilkanaście lat temu. Liczę na niego. Ja i setki zgromadzonych na hogwardzkich
błoniach ludzi i magicznych stworzeń. Bo tylko On może to zakończyć, tylko On
może dać mi upragnioną wolność. Tym razem prawdziwą, choć, co przyznaję z
rosnącym wstydem, nie pogardziłbym wtedy także czymś pośrednim.
Tak bardzo się bałem, że jednak mu się nie uda. Patrzyłem na
jego twarz i widziałem w niej śmierć. Widziałem jego wściekłość, jego niemoc.
Miałem wrażenie, że przeżywa upadek każdego obrońcy zamku, że dostrzega każdą
ranę zadaną przez śmierciożerców, ale to jeszcze nie był czas na opłakiwanie
zmarłych. To nadal był czas walki o wolność. I wszyscy wiedzieliśmy, że oto, po
raz kolejny, powierzamy nasz los w kruche dłonie dziecka. Dziecka, któremu
udawało się przeżyć ile razy nie stanąłby z Voldemortem twarzą w twarz, na co
my, zwykli śmiertelnicy nie mieliśmy nawet odwagi.
Płakałem z innymi i śmiałem się przez łzy, kiedy truchło
martwego już, Czarnego Pana zostało doszczętnie spalone, nie zasługując nawet
na miejsce w ziemi, grób czy epitafium. Ściskałem moją małą córeczkę, która
przerażonym wzrokiem szukała swojego przyjaciela, tego samego, który poświęcił
swoje życie dla mnie, nie mając jeszcze siły powiedzieć jej prawdy. Widziałem
ludzi, którzy płakali nad zwłokami, widziałem szkolną pielęgniarkę i lekarzy ze
Świętego Munga pomagających rannym. W oczach większości dostrzegałem żal za
tymi, którym się nie udało, ale na wszystkich twarzach była ulga. I tylko jedna
osoba wyglądała na zrozpaczoną. Tylko jedna osoba stała samotnie, nie mogąc
zdecydować się, czy powinna do kogokolwiek podejść, z kimkolwiek porozmawiać.
Był największym bohaterem, kluczem do naszego zwycięstwa, naszą
wspólną, zbiorową inspiracją. I wiem, że gdyby nie pojawił się tamtego dnia w
Hogwarcie, nikt by tam wówczas nie zginął, ale nie wygralibyśmy też wojny, nie
bylibyśmy wolni. Próbowałem zrozumieć wtedy, co czuje, czy obwinia się za
stratę tych wszystkich ludzi? Czy uważa, że to on sam powinien zginąć w
samotnej walce, nie wystawiając nikogo na niebezpieczeństwo?
W pierwszym oficjalnym oświadczeniu, które został zmuszony
wydać już po kilku godzinach, choć ciała nie zdążyły jeszcze ostygnąć, choć
radość nie zwyciężyła jeszcze nad smutkiem, powiedział tylko kilka zdań,
sprawiając, że po raz kolejny poczułem się nic nie wartym dyletantem.
Żałuję każdej śmierci, każdego jednego życia, którego nie
byłem w stanie uratować, zarówno dzisiaj, jak i przez kilka ostatnich lat.
Dziękuję Wam, że stanęliście po mojej stronie, przepraszam, że przez to Wasze
rodziny są teraz rozdarte. Moja również. Zginęła dziś najważniejsza dla mnie osoba,
osoba dzięki której Wasze dzieci nie zostały zabite w ciągu ostatniego roku w
szkole. Osoba, która starała się chronić je wszelkimi sposobami, ryzykując
swoje życie nie tylko przez ostatnie miesiące, ale przez niemal dwadzieścia
lat.
Słuchałem jego słów i nie miałem pojęcia, o kim ten chłopak
mówi. Zastanawiałem się, czy Agnes wspomniała mi kiedyś o jakimś człowieku,
który chronił ich przed Carrowami czy Snape’em, aż dotarło do mnie to, czego
wtedy jeszcze chyba nikt nie rozumiał, choć szybko miało się to zmienić.
Przejmowanie szlabanów od Alecto, odciąganie uwagi Amycusa i to, że dyrektor,
jedyna osoba, której Zamek musiał być poddany, nie potrafiła odnaleźć Pokoju
Życzeń, który zmienił się w bazę wypadową zbuntowanych uczniów. To było tak
oczywiste, a jednocześnie tak bardzo nieprawdopodobne.
Człowiek, który był najlepszym szpiegiem i największym
przyjacielem Albusa od czasu Pierwszej Wojny, człowiek, który uratował moje
życie niezliczoną ilość razy, który wyszkolił nie tylko mnie, ale i moich
przyjaciół, który pomagał nam przez cały ubiegły rok, kontaktował się ze mną
regularnie i dbał o mnie, jak nie robił tego nikt przed nim. Najważniejszy
mężczyzna w Magicznej Brytanii, ważniejszy ode mnie, bo to dzięki niemu miałem
dzisiaj siłę walczyć, bo dzięki niemu miałem ją przez minione dwa lata. Severus
Snape.
Nadal widziałem rozpacz w jego oczach, ale teraz już ją
rozumiałem. Jakim byłem głupcem myśląc, że świat jest czarno-biały, jakim
ignorantem…
Rozdział przepiękny... Powiem Ci szczerze, że na końcu nawet miałam łzy w oczach. A ten artykuł? Normalnie mistrzostwo. Szkoda tylko, że nie opisałaś reakcji Mike'a na końcu, ale podejrzewam, że chcesz nam zrobić niespodziankę w następnym rozdziale:). Potter na prawdę jest bohaterem... Przyjął tyle bólu i cierpienia na swoje barki, każdą śmierć odczuwał jako swoją osobistą porażkę, a mimo to jest dobry..
OdpowiedzUsuńPrzykładem tego jest początek rozdziału, czyli rozmowa z Draco. Uspokoił byłego wroga, okazując mu tyle czułości, normalnie jestem pod wrażeniem.
Jestem też pod wrażeniem oddania Rosalie i Jaspera, tylko nie wyjaśniłaś czemu przy nazwisku Hale zrobiłaś * :)
Rozdział niesamowity, tyle emocji ile ukazałaś w tym krótkim tekście to normalnie cud :).
Mistrzyni! :)
Pozdrawiam i weny życzę;)
Caathy.x1
Hej,
OdpowiedzUsuńech, zabezpieczenia powinny być zdecydowanie lepsze, Harry jak widać bardzo troszczy się o Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, te zabezpieczenia powinny być zdecydowanie lepsze, Harry troszczy się o Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, cudowne Harry troszczy się o Draco... ale te zabezpieczenia powinny być zdecydowanie lepsze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza