Na początek chciałam powiedzieć, że piszą się rozdziały do Zapomnieć i, nico wolniej, do Sokoła. Mam nadzieję, że wkrótce wrócę do jako takiego regularnego publikowania. A na razie, jeśli lubicie, przedstawiam krótki tekścik o agentach NCIS: Los Angeles.
Tytuł: O ciebie
Autor: Hiorin
Beta: brak
Fandom: NCIS: Los Angeles
Pairing: Sam Hanna/Marty Deeks
Rating: +18
Wszystkie postacie należą do twórców serialu, a ja nie
czerpię z opowiadania żadnych korzyści.
Cz.1
Sam miał tego wszystkiego dość. Bo ile, do cholery jasnej,
można słuchać tych bzdur, które wciąż mu wmawiali. A nie potrafili się zamknąć
od prawie dwóch miesięcy. Od pieprzonych dwóch miesięcy, podczas których
powtórzyli mu chyba milion razy, że wszystko jest ok., że może na nich polegać
i, że jest genialnym agentem. Jakby tego nie wiedział.
Było też oczywiście przypominanie mu o jego wspaniałej żonie,
informowanie, jak cudowną tworzyli parę, jak polegali na sobie i, jak dobrze
uzupełniali się w życiu. I tego Sam miał chyba jeszcze bardziej dosyć, bo z
Michelle ostatnio nie układało im się najlepiej. W ogóle im się nie układało i
żadne z nich nie było pewne, po czyjej stronie leży wina. I czy aby na pewno
leży w nich samych, czy chodzi o coś zewnętrznego, o coś, o czym nie potrafili
mówić, a przynajmniej jego żona nie potrafiła. W ogóle wszyscy unikali tego
tematu.
Michelle napomknęła nawet ostatnio o rozwodzie, o czym na
szczęście w biurze jeszcze nie wiedzieli, bo wtedy tą swoją troską wpędziliby
go do głębokiego grobu. Albo do szpitala psychiatrycznego, co wydawało się
jeszcze gorszą opcją.
Możliwe, że wydawało się im, że w ten sposób mu pomagają.
Może bali się, że trauma jednak się pojawi, z opóźnieniem, co prawda, ale
jednak. Łapał się na tym, że zazdrościł Deeksowi, który po wyjściu ze szpitala
i tej ich akcji na dachu, wziął urlop. Długi. Przez co cała dobroć, głaskanie i
uśmiechy dostawały się jemu. I, kurwa mać, miał ochotę za to zabić ich
wszystkich. Od Hetty zaczynając, a na Callenie kończąc. Na pieprzonym Callenie,
który jakimś tajemniczym sposobem załatwił im dwa bilety na mecz, na który
normalnie poszedłby, rzucając wszystko inne, zmieniając plany i niemalże
całując faceta po stopach. W normalnych warunkach, ale nie teraz. Nie, gdy cała
ekipa skakała koło niego i obchodziła się z nim, jak z jakimś jajkiem. Z nim!
Czy on przypominał jajko?
Zarzucając lekką kurtkę, posłał kilka nieprzyjemnych spojrzeń
i nie odpowiadając na jakieś godowe nawoływania Erica, ruszył w stronę wyjścia.
Nie było mowy, żeby udało mu się wytrzymać to dłużej niż te dwa miesiące. Albo
pieprzony Deeks wróci do zespołu, albo on sam się gdzieś przeniesie. Może
pogada z McGarrettem i spróbuje zaczepić się w tej jego elitarnej, hawajskiej
jednostce. W końcu razem służyli w SEAL, Steve na pewno się zlituje, kiedy
tylko Sam opowie mu, jak jest w ostatnim czasie traktowany. Przecież to już
zaczynało zakrawać na jakąś paranoję. A on z całą pewnością nie był
paranoikiem. I nie zamierzał być, bo to nie o to chodziło. Chciał wrócić do
normalności, a choć wszyscy się tak bardzo starali mu ten powrót ułatwić – nie
pomagali.
Trzasnął drzwiczkami Challengera, natychmiast potem ruszając
z piskiem opon. Musiał zobaczyć się z Deeksem, bo wszystko wskazywało na to, że
całe to zamieszanie wokół jego osoby było winą tego małego, kudłatego detektywa,
który, musiał mu to przyznać, okazał się nadzwyczaj lojalny. Hanna nie był
dumny ze swoich podejrzeń, z faktu, że nie ufał Marty’emu, ale naprawdę nigdy
nie traktował go jak równego sobie. Wtedy, siedząc na tym przeklętym krześle i
słysząc krzyki dobiegające z drugiego pomieszczenia, był całkowicie przekonany,
że Deeks zdradzi wszystko. Odpowie na każde pytanie, wprowadzi Sidorova w jego
życie i, co gorsza, w życie jego i Michelle. Tak cholernie w niego nie wierzył.
Gdyby to był Callen miałby pewność, że jakoś z tego wyjdą; gdyby to była Kensi
może miałby jakiś cień nadziei. Ale Marty w jego świadomości był w tym samym
miejscu, co Nell i Eric. Chociaż nie, Nell chyba była nieco wyżej.
Wysiadł z samochodu, przesuwając ręką po twarzy. Co on tu
robił? Deeks na pewno nie powinien zaprzątać mu głowy, ale ich wydział był taki
pusty bez niego. Taki cichy. Jeszcze pół roku temu nie uwierzyłby, gdyby ktoś
mu powiedział, że będzie mu brakowało akurat jego. Ale teraz wszystko było już
inne.
Kiedyś rozmawiali z Callenem o tym, czy Kensi i Deeks mają
jakieś wspólne życie poza pracą, bo ewidentnie się na to zapowiadało, ale choć
jego partner twierdził, że tak się zachowują, co nie wróży dobrze wydziałowi, o
tyle on sam miał mieszane uczucia, co do tego. Przede wszystkim nie widział,
żeby mężczyzna zachowywał się w jakiś szczególny sposób w relacjach z Kensi. To
znaczy byli oczywiście bardziej zżyci i lepiej się rozumieli, ale to była
kwestia pracy w minizespole, w parze. Siłą rzeczy spędzali ze sobą więcej
czasu, więc mieli wewnętrzne żarty i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. On
i Callen też tak robili, co jednak o niczym nie świadczyło.
Nadal pamiętał, jak potrzebowali informacji, a ich źródło
było skłonne współpracować tylko w specyficznych okolicznościach. Godzinami
nabijali się z Deeksa, że musiał wejść niemal nago do tamtej sauny, co nie
zmieniało faktu, że do dziś potrafił odtworzyć każdy fragment jego bladego,
lekko umięśnionego ciała. Choć na ogół o tym nie myślał, bo naprawdę mieli
mnóstwo zwyczajnej pracy, a rozpracowywanie siatki powiązań Sidorova zajmowało
cały jego czas. I cały czas Michelle też, jeśli już o tym mowa. Kiedyś
zastanawiał się nad tym, dlaczego nie wścieka się, wiedząc jaką przykrywkę ma
jego żona, jaką legendę sobie stworzyła, ale uznał, że jej praca była zbyt
ważna, żeby tak po prostu miała ją zostawić tylko dlatego, że ma zazdrosnego
męża. Jedyny problem był w tym, że on chyba wcale nie był zazdrosny. I może o
to chodziło Michelle…
Cz.2
Sam stał pod drzwiami Deeksa od dobrych kilku minut, chociaż
dopiero przed chwilą zapukał. Właściwie nie oczekiwał, że ten mu otworzy, bo z
tego co wiedział, to mężczyzna nie wpuścił nawet Hetty. Ta oczywiście weszła
sama, korzystając z jakiegoś nielegalnie dorobionego klucza, ale skoro on
takowego nie posiadał, a wejść chciał, postanowił użyć swojego scyzoryka, który
świetnie sprawdzał się jako wytrych.
Wszędzie było cholernie ciemno. I śmierdziało. Może nie jakoś
przesadnie, ale na pewno czuć było, że dawno nikt tu nie sprzątał i nie
wietrzył. I się nie kąpał.
Sam rozglądał się dookoła, czując dziwne dreszcze, jakby
podświadomie obawiając się, że znajdzie mężczyznę martwego w środku jego
własnego salonu. Może i byłoby to trochę straszne, gdyby nie fakt, że zobaczył
go rozwalonego na kanapie. Jedna noga zwisała swobodnie z kanapy, druga była
wręcz karykaturalnie przerzucona przez oparcie. Ręce założył na klatce
piersiowej, wyglądając przy tym, jakby bronił się przed wspomnieniami nawet w
czasie snu. Na jego twarzy też nie było spokoju i Hanna chyba dopiero teraz w pełni uświadomił
sobie, że ten człowiek, którego nie tak dawno uważał za słabego, przyczynił się
do sukcesu, jaki udało im się odnieść w sprawie Sidorova. Pomógł w uratowaniu
jego żony, która chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo chciała zostawić wszystko
i rzucić w cholerę swoje własne życie. I jeszcze do tego zabrać mu córkę, za co
miał ochotę ją zabić.
Detektyw Marty Deeks nie był słaby.
Chociaż może trochę był, biorąc pod uwagę to, że chyba nie
wyszedł z tego mieszkania, od kiedy wziął wolne. Ale taką słabość był w stanie
zrozumieć, on sam nie raz miał ochotę zaszyć się w swoich czterech ścianach i
nie pokazywać się światu. Oczywiście w jego przypadku stan takiego zawieszenia
nie trwał zbyt długo, miał naprawdę mocną psychikę, poza tym znał też swoją
siłę i zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń. Których nie było dużo. Deeks natomiast
nigdy nie był w Marynarce czy Armii, nie walczył na wojnie, modląc się każdego
dnia o to, żeby nie wpaść w zasadzkę; nikt nigdy nie przygotował go na tortury,
bo nawet jeżeli mieli do czynienia ze zwyrodnialcami, to jednak mało który
dorównywał Sidorovowi. A może po prostu przestępcy bali się torturować agentów
federalnych; niestety ten ostatni aż tak dużo o nich nie wiedział, a dodatkowo
Deeks podał się za jego operacyjnego i chyba znęcali się nad nim jeszcze mocniej,
chcąc wyciągnąć informacje, które przecież nie istniały. Istniały za to inne, o
wiele bardziej niebezpieczne.
Mężczyzna otworzył oczy i w panice rozejrzał się dookoła. W
ciemności niewiele widział, ale najwidoczniej coś musiało go zaalarmować, bo w
jednej chwili zerwał się z kanapy, chwycił za pistolet i wycelował dokładnie w
głowę Sama.
— Wychodź! — warknął, choć dla wprawnego ucha Hanny nie było
problemem wychwycenie panicznej nuty. — Wychodź, do cholery, bo inaczej po
prostu strzelę.
Sam prychnął cicho, ale zrobił krok do przodu, wchodząc w
nieco jaśniejszy krąg światła, które wpadało do saloniku przez grube zasłony.
Deeks wcale się nie rozluźnił, widząc go, ale przynajmniej opuścił broń. Choć
wyglądało to raczej na gest osoby, która zdaje sobie sprawę ze swoich marnych
szans w ewentualnej walce niż rzeczywiście nie ma na tę walkę ochoty.
— Czego chcesz, Sam? — zapytał zrezygnowany, odwracając się
do mężczyzny placami, nie przejmując się nim w ogóle, za to układając się na
swoim poprzednim miejscu. W takiej samej, jak wcześniej pozycji.
Hanna uniósł do góry brew, nie bardzo wierząc, że Marty jest
w aż takiej rozsypce, bo, do cholery jasnej, udowodnił mu już, że potrafi
wykrzesać z siebie siłę, jeżeli tylko mu zależy. Co przynosiło bardzo prosty
wniosek, że teraz mu jednak nie zależało. I to należało zmienić, bo wbrew
pozorom, Sam wcale nie przepadał za piachem, nawet jeżeli był na plaży, a nie
na irackiej pustyni, i nie miał najmniejszego zamiaru wylądować na stałe na
Hawajach. Nawet z McGarrettem. I nie chciał rezygnować z pracy z Callenem i
całą ich ekipą.
— Sam? — powtórzył Deeks, siadając jednak i patrząc
podejrzliwie na drugiego mężczyznę.
Nie spodziewał się, że akurat on go odwiedzi. Doskonale
pamiętał wyraz jego twarzy, kiedy jeszcze siedział przywiązany do krzesła,
czując sączącą się z jego nosa i ust krew. W jego szczęce brakowało pewnie z
połowy zębów, ból był niewyobrażalny, a perspektywa tego, że jeszcze nie
skończyli, że tak właściwie dopiero zaczynają, przerażała go zupełnie. Ale
najgorsze i tak było nienawistne spojrzenie Sama. Tak doskonale potrafił
odczytać w jego oczach zawód, a przecież nie powiedział im ani słowa. Nie
zdradził misji, żadnego nazwiska ani Michelle, choć szczerze ją wtedy znienawidził.
Nie, żeby kobieta cokolwiek mu zrobiła, po prostu to, jak Sam na niego patrzył,
to obrzydzenie, które było tak łatwe do odczytania, przyprawiało go o mdłości
większe niż tortury, które stosował tamten bydlak. Potrzebował wtedy wsparcia,
cholernego: wyjdziemy z tego Deeks, dasz radę, zaraz będą posiłki; a
zamiast tego dostał tylko: sam cię zabiję, jeśli przez ciebie spadnie jej
włos z głowy. I, do kurwy nędzy, to był moment, w którym miał ochotę
powiedzieć Samowi, żeby się pieprzył, bo co on sobie myślał, że Marty jest
dzieckiem? Zacisnął jednak szczękę, jęcząc przy tym z bólu, odwracając oczy,
które niewiadomo kiedy wypełniły się łzami i starał się nie rozpłakać. Bo o ile
to, co robił mu człowiek Sidorova było w jakiś sposób zrozumiałe, a przynajmniej
jego mózg odbierał to, jako coś, co rzeczywiście jest wynikiem misji, coś, co
trzeba przetrwać dla wyższego celu, o tyle zachowanie i słowa Hanny sprawiały,
że nie tylko czuł się, jak śmieć, ale też rozwalały cały ten jego wewnętrzny
spokój, który mimo bólu i strachu, panował w jego głowie.
Cz.3
— Kiedy wrócisz do pracy? — zapytał Sam, choć już w momencie
wypowiadania tych słów wiedział, że nie tego oczekiwał Deeks.
Jego wzrok stał się bardziej pusty niż jeszcze chwilę temu, a
choć na samym początku Hanna zauważył w nim strach, to później nawet to
odeszło. Jakby Marty od tej pory postanowił chować się za swoją całkiem nową i
zupełnie niepasującą do niego maską.
— Wszystkim brakuje twoich żartów — kontynuował, ale to nadal
nie było to, co powinien powiedzieć. — Kensi tęskni.
Ostatnie zdanie wywołało już jakąś reakcję, choć jeśli Sam
spodziewał się westchnień i radości, to dalej od prawdy nie mógł być.
— Kensi wie gdzie mieszkam i zapewniam cię, że nie tęskni w
sposób, w jaki ci się wydaje — odwarknął, patrząc na niego z jakąś wrogością,
wciąż niepogodzony z tym, jak mężczyzna traktował go od samego początku.
Nigdy w niego nie wierzyli, ani on, ani Callen. Wiedział, że
żadne z nich, nawet jego partnerka, nie zdecydowałoby się na pracę z nim, gdyby
nie Hetty. Bo to w końcu ona była najważniejsza, co jednak nie zmieniało faktu,
że nigdy nie miał pełnego zaufania zespołu. Może Kensi z czasem zrozumiała, że
jest równie wartościowym partnerem, co inni, ale musiał na to pracować dwa razy
ciężej niż ktokolwiek, kogo znał. Właściwie nie wiedział dlaczego, może
chodziło o brak wojskowego wyszkolenia.
— Podaruj sobie insynuacje — ciągnął, nie pozwalając Samowi
dojść do słowa. — Nie wiem, co tobie i Callenowi roi się w głowach, ale mnie i
Kensi nigdy nie łączyły stosunki inne niż te związane z naszym wydziałem.
— Wiem o tym — mruknął mężczyzna, przewracając oczyma. Deeks
zachowywał się jak histeryk, ale przynajmniej nie próbował go głaskać, jak
milusiego kociaka, co robili wszyscy inni.
— Ale Callen… — zaczął, po czym zmienił zdanie. — Mówiłeś, że
Kensi tęskni — przypomniał.
— Bo tęskni — prychnął Sam, kręcąc głową. — To chyba
oczywiste, skoro chwilowo jest bez partnera. Ale to nie znaczy, że reszcie
ekipy cię nie brakuje.
Deeks rozszerzył oczy, a po chwili zwęził je tak bardzo, że
przypominały szparki. Przez długie sekundy mierzył Sama wzrokiem, najwyraźniej
chcąc coś znaleźć w jego postawie albo spojrzeniu. W końcu uśmiechnął się
kpiąco i podniósł ze swojego miejsca, sięgając zaraz po puszkę jakiegoś
energetyka, odwracając się zupełnie od gościa i ignorując go zupełnie. Hanna
patrzył na niego niedowierzająco, bo to ewidentnie nie był ten sam Deeks,
którego znał, choć nie umiał jeszcze stwierdzić, czy ten jest gorszy, czy
lepszy.
— Nie ma potrzeby, żebyś czuł się winny temu, co się
wydarzyło — powiedział, jakby bez związku, jednak Sam spiął się na to stwierdzenie,
bo właściwie aż do tej chwili nie uważał, że była tam jego wina. Trochę
spartaczyli sprawę, ale to się zdarzało. — I nie ma potrzeby, żebyś mnie
okłamywał próbując poprawić mój humor — dodał tak bezbarwnym tonem, że drugi
mężczyzna miał ochotę warknąć.
— Twierdzisz, że niby, w którym momencie cię okłamałem? —
wysyczał na tyle cicho, że gdyby Deeks chciał, mógłby udać, że go nie słyszy.
Marty prychnął odruchowo, pokręcił lekko głową i otworzył
drzwi lodówki, bez zdziwienia zauważając, że w środku prawie nic nie ma, a to
co jest i tak nie nadaje się już do jedzenia. Od niewiadomo kiedy. Zatrzasnął
drzwiczki, próbując nie wdychać smrodu, który uwolnił się z wnętrza urządzenia
i błagając różne bóstwa, żeby zabrały z jego domu Sama. Nie miał ochoty na
rozmowę, tak trudno było to zrozumieć? Gdyby chciał z nimi pogadać, to wróciłby
do pracy, a nie zaszywał się we własnym domu.
— Wiesz, gdzie są drzwi, skoro udało ci się wejść, więc nie
powinieneś mieć problemów z wyjściem, kiedy znudzi cię już stanie na środku
mojego salonu. Żegnaj, Sam.
Hanna patrzył, jak blondyn przestając zwracać na niego uwagę,
wraca na swoją kanapę, odrzuca pustą puszkę na stół, który usiany był już
pudełkami po żarciu na wynos i kładzie się, odwracając głową do oparcia.
Zacisnął dłonie w pieści i przez krótki moment zastanawiał się czy lepiej
będzie walnąć tego imbecyla, czy zostawić go, żeby zgnił w tym syfie.
Może i przez wiele miesięcy był chujem, który traktował
Deeksa jak coś gorszego, ale w końcu tu przyszedł, czyż nie? Poza tym,
wszystko, co było wcześniej przestało mieć znaczenie, bo facet udowodnił mu, że
zasługuje na to, aby traktować go lepiej. Może nie, jak kogoś równego, ale…
Nie, jego myśli zdecydowanie nie biegły dobrym torem. Plan był taki, żeby
przekonać Deeksa do powrotu do pracy, żeby go tam ściągnąć, ale jakoś Sam jadąc
tu, nie pomyślał, że może napotkać kłopoty tego typu. Podejrzewał raczej, że
ten będzie zachowywał się, jak zastraszony uczniak, że będzie bał się swojego
cienia, ale Marty pokazał mu, że nadal ma ten swój cholerny pazur, którego
jakimś cudem nigdy nie zauważał. Albo nie chciał zauważać. Potrząsnął głową, bo
stanie i gapienie się na jego plecy i tyłek, choć było przyjemne, nie stanowiło
jego głównego celu.
Deeks krzyknął i z całych sił starał się wyrwać, ale jego
broń leżała na szafce, a Sam był dwa razy większy. Wykręcił jego ręce,
nadgarstki zaplatając tuż nad linią pośladków i trzymał je w silnym uchwycie. W
tym czasie palce drugiej dłoni wplotły się w te jego kudły, które, co
zauważyłby, gdyby nie rozsadzała go tak bardzo złość, wymagały mnóstwa szamponu.
Pociągnął go do pionu i zaczął popychać przed sobą, trzymając jego głowę lekko
przechyloną, nie słuchając sarkania i jęków. Może to nie był dobry sposób, ale
lepszego w tej chwili nie widział.
— Gdzie masz łazienkę, Deeks? —warknął, ale ten zacisnął
tylko usta i ponowił bezsensowną próbę wyswobodzenia się. — Nie chcesz, nie
mów.
Cz.4
Łazienka okazała się na tyle przestronna, że zmieścili się
bez problemu i bez zmieniania pozycji. Jedną czwartą pomieszczenia zajmowała
część prysznicowa, jednak bez kabiny, wydzielona jedynie rurkami biegnącymi u
sufitu, na których zapewne powinna wisieć zasłona. Lekko pochyła podłoga,
odpływ w rogu i deszczownica nie kojarzyły się Samowi najlepiej, ale wolał o
tym nie wspominać.
Stanęli przed ogromnym lustrem i Sam nie mógł nie porównać
ich postur. Deeks nie wyglądał przy nim dobrze, ale mało kto mógł się czymś
takim pochwalić. Mimo to mężczyzna napinał teraz wszystkie mięśnie, nadal
starając się wyrwać z jego uchwytu, więc bez problemu można było dostrzec
sześciopak na brzuchu, wyćwiczone uda i barki, które może nie były szczególnie
szerokie, ale chyba już taki był jego urok.
Ich spojrzenia spotkały się w szklanej tafli i Hanna po
prostu wiedział, że został przyłapany na bezczelnym gapieniu się.
— Nie musimy stać tak blisko siebie, żebym wiedział, że nie
jestem nic wart — warknął detektyw, patrząc na odbicie Sama z wściekłością.
Facet mógłby się w końcu odpierdolić. — Wiem, jak wygląda obrzydzenie w twoich
oczach, nie musisz się teraz litować i go ukrywać — dodał, zaciskając szczęki.
Nieważne, co jeszcze chciałby mu powiedzieć, Sam trzymał go w
żelaznym chwycie, od czasu do czasu tylko go wzmacniając, a on naprawdę chciał,
żeby jego włosy jeszcze trochę pozostały na swoim miejscu. I wolał nie mieć
siniaków na rękach, jak jakaś ofiara przemocy domowej. Aż prychnął na ostatnią
myśl, uśmiechając się kącikiem ust, co bynajmniej nie poskutkowało poluźnieniem
uchwytów. Wręcz przeciwnie.
— O czym ty bredzisz, Deeks? — zapytał, pozornie spokojnym
głosem, Hanna. Ten dzieciak wyprowadzał go z równowagi. — Przyszliśmy tu, bo
chciałem ci pokazać, że nie znam tego człowieka, na którego teraz patrzymy. Co
się z tobą, do cholery, dzieje? Torturowali nas, tobie dostało się bardziej —
powiedział dziwnie bezuczuciowo, jakby rzeczywiście te przeżycia były już
gdzieś głęboko schowane, jakby już udało mu się o tym całkiem zapomnieć.
W Deeksa jednak ten ton uderzył i to w taki sposób, jakby
dostał w twarz, jakby Sam wypowiadając tak bezdusznie to jedno zdanie,
umniejszał jego cierpienie i drwił z tego, co ten czuł wtedy i jak bardzo się
przez to zmienił.
— Wiem, przeprosiłem i podziękowałem — ciągnął. — Ty to
przyklepałeś, pojawiając się na dachu i strzelając w ostatnim momencie. Nie mam
pojęcia, czy zdajesz sobie sprawę, jak wiele ci zawdzięczam; moja córka nadal
ma matkę. Dlaczego więc, do cholery, zachowujesz się, jakbyś się obraził?
Zrozumiałbym strach, czy gniew, ale nie…
— Masz rację — przerwał mu Deeks, patrząc na niego z drwiną,
resztkami woli starając się nie wybuchnąć, ale nie minęła chwila a zrezygnował,
wrzeszcząc: — Torturowali mnie bardziej.
Nie zważając na ból, ponowił próbę wyswobodzenia się z rąk
większego mężczyzny, ale choć tym razem mogłoby się udać, Sam po prostu objął
go w pasie, trzymając blisko siebie, nie dając możliwości wyrwania się,
ucieczki. Deeks rzucał się i drapał, kopał i uderzał pięściami, ale tak jak
wcześniej, nie miał po prostu szans.
— Od początku robiłem wszystko, żeby nic ci się nie stało —
niemal wyszlochał, kiedy jego siły najwyraźniej się wyczerpały. — Co uważasz,
że miałem zrobić? Zostawić cię w tym basenie i pozwolić, żebyś utonął? Może nie
jestem żołnierzem, ale to nie znaczy, że nie rozumiem, czym jest lojalność.
— Wiem, Deeks — mruknął Sam, chyba nieświadomie gładząc jego
brzuch, uspokajając w ten sposób bardziej siebie niż jego.
— Gówno wiesz — burknął. — Wiesz to teraz, bo nie jesteśmy w
sytuacji zagrożenia, ale gdyby taka zaistniała, nadal nie chciałbyś się w niej
znaleźć ze mną. Nieważne ile razy nie udowadniałbym wam, że można na mnie
polegać, zawsze będziecie mieć mnie za tego słabszego.
Sam ścisnął go mocniej, bo miał wrażenie, że nie o w tym
chodziło. Czuł się niedoceniony? Gdyby to był powód, już dawno byłby z powrotem
w ich siedzibie. Deeks może i nie zawsze był zadowolony z zadań, które mu
przydzielano, ale za bardzo kochał tę pracę, żeby tak po prostu z niej
zrezygnować.
— O co chodzi naprawdę? — zapytał cicho, jakby najmniejsze uniesienie głosu
miało pozbawić Marty’ego tego chwilowego spokoju, który najwyraźniej go
ogarnął. — I nie jesteś słaby — dodał pewnie, bo akurat tego jednego był
pewien.
— O ciebie, idioto! — krzyknął z jakąś desperacją w głosie. —
O to, że to, co robili, znosiłem dla ciebie. Zniósłbym zresztą dla ciebie
wszystko — wyszeptał z niejakim przerażeniem, chyba orientując się, że wcale
nie zamierzał mówić tego tak bardzo wprost, że w ogóle nie chciał, żeby Sam o
tym wiedział.
Mężczyzna rozszerzył karykaturalnie oczy, w szoku poluzowując
uścisk, więc Deeks wyswobodził się bez problemu, takiej właśnie reakcji się
spodziewając. Nie było już nic do dodania, choć Marty tak naprawdę nigdy nie
planował, że Sam dowie się, jak bardzo mu zależało.
— Nie musisz się już niczym przejmować — powiedział cicho,
nie patrząc już ani w lustro ani na niego, opuszczając wzrok na podłogę i
kierując się do wyjścia. — Hetty jutro dostanie moje wymówienie. Nigdy więcej
nie będziecie musieli się martwić. Ty nie będziesz musiał.
Cz.5
Kiedy Hanna wyszedł, Deeks przeleżał na kanapie kilka następnych
godzin, po czym, z jasnością tego, co należy zrobić, wziął się za porządkowanie
mieszkania. Musiał czymś zająć ręce i umysł, a mechaniczne wykonywanie
prozaicznych czynności zawsze mu pomagało. Kiedy dom wyglądał względnie,
pootwierał wszystkie okna, wystawiając na podwórko wielki wór śmieci i ze
zdziwieniem stwierdzając, że jest środek nocy. Potrząsnął z zaskoczeniem głową,
zupełnie nie wiedząc, gdzie podział się ten cały czas, od wyjścia Sama. Postał
przez chwilę na podjeździe, bezmyślnie gapiąc się w niebo, dochodząc w końcu do
wniosku, że i tak nie jest w stanie nic na nim zobaczyć, i wrócił do środka.
Już w drodze do łazienki zrzucał z siebie ciuchy, a czując ich smród, nie miał
zamiaru bawić się w żadne pranie. Nie mógł uwierzyć, że na tak długo się
wyłączył. Naprawdę dwa miesiące nie wyściubiał nosa poza próg domu?
Kiedy teraz o tym myślał, było mu zdecydowanie lżej. Może
chodziło po prostu o wykrzyczenie wszystkiego Samowi, a może to pewność tego,
że już nigdy go to nie spotka, bo nie wróci do swojej pracy. Tak, czy inaczej
Hanna pomógł mu w podjęciu decyzji, choć prawda była taka, że Deeks nie był
dumny z kolejnego załamania się przy mężczyźnie. I z powiedzenia mu tego wszystkiego
też nie. Bo nawet jeżeli lubił facetów, o czym do tej pory wiedziała chyba
tylko Hetty, nawet jeżeli lubił właśnie Sama, to ten nie musiał być tego
świadomym. Szczególnie, że miał małą córeczkę i żonę, którą zresztą Marty
pomógł ostatnio uratować. Co zapewne scementowało ich związek, tym bardziej Sam
musiał być zaskoczony jego nieporadnymi wyznaniami.
Prysznic był dobrą opcją i Deeks spędził w strumieniach wody
kilkadziesiąt minut. Musiał zmyć z siebie nie tylko brud, ale przede wszystkim
upokorzenie. Poddał się, choć praca w zespole Hetty była jego marzeniem.
Naprawdę się starał, próbował sprostać oczekiwaniom wszystkich, choć każdy
chyba chciał od niego czegoś innego. Nie był ani wojskowym, ani komputerowym
geniuszem. Był zwykłym detektywem, który z czasem stał się bardzo dobry w tym,
co robił. Ale najwyraźniej nie nadawał się na agenta.
Wyszedł dopiero, kiedy poczuł chłód; otwarte okna i woda w
środku nocy nie były jednak najlepszym pomysłem. Nawet w Los Angeles. Spojrzał
na zegarek, orientując się, że ten stoi. Pojęcia nie miał, kiedy przestał dzałać,
ale na pewno w czasie jego urlopu. Zrobił sobie mocną kawę, siadając do stołu w
jadalni, zastanawiając się przy okazji, czy nadejdzie taki dzień, w którym
będzie przy nim jadł śniadanie z kimś dla siebie ważnym. Na razie się na to nie
zapowiadało, ale może jak zmieni pracę i będzie miał więcej swobody to zacznie
się z kimś spotykać. Albo i nie, znając jego szczęście, wcale by się nie
zdziwił. Powinien wrócić do surfowania, tak dawno tego nie robił, że jego deska
z całą pewnością wymagała porządnego czyszczenia.
Przez kolejne trzy godziny wypił jeszcze dwie kawy, uznając w
końcu, że jest na tyle przyzwoita pora, aby wyjść z domu i pojawić się w biurze
Hetty. Jeszcze nie wiedział, jak przetrwa konfrontację z kobietą, ale nie miał
zamiaru być dłużej kimś gorszym od pozostałych. Może nawet Hetty się ucieszy,
że sam podjął taką decyzję, przynajmniej nie będzie musiała go wyrzucać, jeśli
od teraz nie dawałby sobie rady w terenie. Chociaż Deeks wiedział, że nie
miałby takiego problemu. Zamierzał zaczepić się w dochodzeniówce, a tam praca
nie różniła się wiele od tej, którą wykonywał teraz. Będzie miał jedynie
mniejsze kompetencje, ale nie bardzo się tym przejmował. Wszędzie przyjmą go z
pocałowaniem ręki, kiedy tylko zajrzą do jego papierów. Nawet jeżeli część
zadań, które wykonywali była tajna, to i tak będzie o nich wzmianka w aktach. A
nota: operacja utajniona, wcale nie będzie źle widziana.
Nawet nie wiedział, kiedy zdążył podjechać pod ich siedzibę,
ale był pewien, że wpadnie na kogoś z zespołu. Zazwyczaj pojawiali się pierwsi
i ostatni wychodzili, szczególnie jeżeli prowadzili ważną sprawę. Zdziwił się
nieco, kiedy po przekroczeniu progu zauważył jedynie Nell, ale skinął jej
krótko i uśmiechnął się półgębkiem, nie zatrzymując się jednak, zmierzając
prosto do Hetty. Musiał to zakończyć, zostawić ten etap życia za sobą. Nie
będzie więcej międzynarodowych terrorystów, nietykalnych szpiegów, ani
psychopatów, od humoru których, zależy istnienie połowy planety. Ale nie będzie
też tortur i strachu, obawy o swoje życie, o to, czy Kensi, Sam czy Callen
wyjdą cało z akcji. Deeks pomyślał, że widocznie od początku nie nadawał się do
tej roboty, skoro teraz z taką łatwością z niej rezygnuje. Naprawdę czuł się dobrze
z podjętą decyzją.
Z niewielkim grymasem zawodu stanął przed rogiem gabinetu, do
którego zmierzał i wziął głęboki wdech. Zrobił krok naprzód, ale nie zdążył
zapukać, stając w zamian lekko osłupiałym, bo Hanna był ostatnim, którego miał
zamiar tu spotkać. Wręcz przeciwnie, plan zakładał, żeby unikać mężczyzny za
wszelką cenę. Nie mógł się jednak już odwrócić, bo Hetty posłała mu zachęcające
spojrzenie, przywołując gestem dłoni bliżej siebie. Sam zamilkł i wpatrywał się
w niego z zaciśniętymi szczękami.
— Słucham, panie Deeks, podjął pan decyzję? — Jej głos był
jak zwykle miły, podszyty lekką ironią, jakby już dobrze znała odpowiedź. Marty
podziwiał ją za to szczerze, kobieta zapewne już dwa miesiące temu wiedziała,
co zrobi, a mimo to nie powołała nikogo na jego miejsce.
— To prośba o przeniesienie, Hetty — powiedział cicho, nie
patrząc na drugiego mężczyznę, całą uwagę skupiając na trzymanej w dłoni
teczce.
Hetty skinęła głową, zabrała papiery, przeglądając je
pobieżnie, westchnęła cicho i w końcu wyciągnęła pióro.
— Nie możesz się na to zgodzić — warknął Sam, ale kobieta
spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem, powoli podpisując dokument. —
Przecież wiesz, że Deeks jest nam potrzebny — dodał, choć najwyraźniej nikt nie
brał jego zdania pod uwagę.
— Dziękuję, Hetty — mruknął radośnie Marty, odwracając się z
delikatnym uśmiechem, salutując jej jeszcze w progu i wychodząc.
— Nie ma za co, panie Deeks — odpowiedziała kobieta, po czym
dodała, jakby celowo, kierując jednak następne słowa do Sama: — Więc separacja
jest pewna?
Cz.6
Deeks wrócił do domu, z jednej strony czując się wyjątkowo
lekko, z drugiej wciąż mając w głowie słowa Hetty. Wiedział, że kobieta
powiedziała to całkowicie celowo. Ona wszystko robiła w jakimś celu i to była
kolejna rzecz, za którą należało ją cenić. Nie minęło dziesięć minut a usłyszał
dzwonek do drzwi. Podszedł do nich, sarkając pod nosem na roznosicieli ulotek i
domokrążców, sięgając do klamki i zamierając na ułamek sekundy.
Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale był właśnie przepychany
na środek swojego niewielkiego salonu, ściskany przez dużo większe, wręcz
przesadnie umięśnione ramiona. To było irracjonalne, ale Sam właśnie wyciskał
na jego ustach kolejny pocałunek, wpychając mu w gardło szeroki język i
dotykając go chaotycznie. Deeks sapnął głośno, kiedy dwie duże dłonie objęły
jego pośladki, zaciskając się na nich po krótkiej chwili i ugniatając je w
tylko sobie znanym rytmie. Czuł każdy gorący oddech mężczyzny, przynajmniej
wtedy gdy ten odrywał się od niego, błądząc ustami po szczęce i szyi.
I to było dobre, choć Deeks raczej nie spodziewał się, że
długo potrwa. Sam za bardzo kochał swoje życie i swoją rodzinę, żeby chcieć
tego samego, co właściciel kanapy, na którą właśnie się przewracali.
Marty odniósł wrażenie, jakby Sam zmierzał do oczywistego
celu jak najszybciej, chcąc za wszelką cenę go osiągnąć, zanim przypadkiem zmieni
zdanie. W jego ruchach czuć było jakąś desperację i ostateczność, pewność taką
samą, jaką wykazywał się niejednokrotnie podczas pościgów czy strzelanin.
Oczywistym było, że dopnie swego i zrobi, cokolwiek sobie nie postanowił.
A teraz najwyraźniej postanowił go pieprzyć, bo właśnie
ściągał Deeksowi przez głowę koszulkę, gorącymi palcami prawej dłoni już
sięgając do guzików jego spodni. Marty, co prawda wyobrażał sobie taką sytuację
dziesiątki razy, ale naprawdę nigdy w życiu nie sądził, że jego marzenia
zostaną zrealizowane.
Zadziwiająco szybko, okazało się, że są nadzy a Sam wyraźnie
się zawahał, jakby nie będąc pewnym, co powinien teraz zrobić. Deeks spojrzał
nie niego z politowaniem, ale pokręcił jedynie głową, prychnął cicho i
wyciągnął się ponad oparciem, otwierając górną szufladę stojącej obok szafki i
wyciągając paczuszkę prezerwatyw i niemal zużytą tubkę lubrykantu. Nie
zamierzał się teraz zatrzymywać, bo skoro Sam był w stanie go całować,
rozbierać i dotykać, to na jakiekolwiek wahanie z jego strony było zdecydowanie
zbyt późno.
Marty, patrząc z pewnością i samozadowoleniem na Sama, oparł
lewą stopę o jego ramię, wypinając biodra w górę i kierując dłoń do swojego,
dawno niewykorzystywanego przez innego faceta, wejścia. Pomasował otwór,
bezczelnie patrząc w oczy drugiego mężczyzny, po chwili wkładając w siebie dwa
palce i jęcząc cicho na specyficzne uczucie rozpychania.
Hanna patrzył na niego, oddychając coraz szybciej, mając
wrażenie, że znalazł się w jakimś równoległym wszechświecie, ale będąc tak
strasznie podnieconym, jakby to miał być jego pierwszy seks. Choć w sumie nie
pamiętał, kiedy robił to z innym mężczyzną. Minęło naprawdę wiele lat i może
dlatego był teraz taki… nieporadny.
Zachłannie obserwował Deeksa, kiedy jego palce raz po raz
znikały w coraz bardziej rozciągniętym odbycie i po prostu wiedział, że już
dłużej tego nie wytrzyma. Marty jęczał i wzdychał, zmieniał szybkość i siłę, z
którą wykonywał ruchy, raz wykręcał nadgarstek, zakreślając małe kółeczka, raz
po prostu wpychał w siebie długie, mokre palce. To było fascynujące, ale Sam
chciał się już znaleźć w środku, rozepchać go jeszcze bardziej i sprawdzić, czy
ten będzie przy tym tak samo seksowny, jak był do tej pory.
Założył gumkę, kilkukrotnie poruszając dłonią po penisie,
nawilżając go dodatkowo i sprawiając, że spojrzenie Deeksa przesunęło się
wzdłuż jego ciała i skoncentrowało na tym, co robił. Uśmiechnął się bokiem ust,
nie spuszczając wzroku z drugiego mężczyzny, i odepchnął jego dłoń, po czym
wepchnął się w niego szybko i niemal natychmiast znieruchomiał, usłyszawszy
głośny krzyk.
Marty zamarł z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby
chciał powstrzymać Sama, choć obaj wiedzieli, że już było za późno. Oddychał
spazmatycznie, starając się przekonać ciało, że to co się teraz z nim dzieje
jest dobre. Był cholernie ciasny. I może to rozciąganie, które sobie zafundował
miałoby większy sens, gdyby Sam wszedł w niego ostrożniej, wolniej. Nie, żeby
go winił za takie zachowanie, ostatecznie był przyzwyczajony do seksu z
kobietą, a tam wszystko wydawało się prostsze. Deeks odetchnął jeszcze głęboko
i podniósł głowę, chcąc już pospieszyć Sama, ale po raz kolejny się zaciął, by
po chwili zacisnąć tylko szczęki na widok miny, która gościła na twarzy
mężczyzny.
Litość. Coś zupełnie nowego. Nie obrzydzenie i nie wyższość,
ale litość.
Na twarzy swojego partnera chciał widzieć troskę. Nawet
takiego jednonocnego.
Nie pieprzoną litość.
Bo nie był słaby.
— Wynoś się z mojego domu — wysyczał, wyginając się lekko,
opierając w końcu dłonie na klatce piersiowej mężczyzny i zapierając nogami o jego
uda. Musiał się od niego odsunąć.
Sam, zaskoczony, przytrzymał jego nadgarstki, nie pozwalając
mu się odsunąć. Wyglądał na oszołomionego rozwojem sytuacji.
— Wysuń się ze mnie — warknął Deeks, zaciskając zęby i
patrząc na mężczyznę z wściekłością. — Wysuń się i spierdalaj — dodał ciszej,
ale bardziej zajadle. — Michelle i Kamran na pewno czekają.
— Jesteśmy w separacji — odpowiedział automatycznie, wiedząc,
że Deeks słyszał jak rozmawiał o tym z Hetty.
Marty wysyczał krótką wiązankę przekleństw, po raz kolejny
starając się wyrwać i przy okazji wiercąc się na penisie Sama. Ten nadal trzymał
go mocno, a teraz dodatkowo stęknął głośno, czując zaciskające się na jego
penisie mięśnie. Pchnął do przodu, w całkowicie prymitywnym odruchu, nie
kontrolując tego zupełnie, ale to sprawiło, że Deeks znieruchomiał, mierząc
teraz Sama wrogim spojrzeniem.
— Kazałem ci się wysunąć — powtórzył, nie spuszczając z niego
wzroku. — I jak już wyjdziesz z mojego domu, nigdy więcej nie chcę cię widzieć.
Hanna w końcu puścił sporo drobniejsze od swoich nadgarstki i
spełnił jego żądanie, nie mając pojęcia, co się stało, w którym momencie popełnił
błąd, choć najbardziej prawdopodobne było to, że już na samym początku,
przychodząc do tego domu. Jak w transie ubierał kolejne części garderoby, ze
zdziwieniem stwierdzając, że Deeks w przeciwieństwie do niego, nie jest już ani
odrobinę podniecony i nie umiejąc określić, dlaczego.
Właściwie to przyszedł tu na ten jeden raz. Na ten jeden
seks, ale…
— Deeks… — mruknął, stojąc już z ręką na klamce. Podobało mu
się to, co robili, nawet jeżeli nie udało im się dociągnąć sprawy do końca. Nie
raz będzie o tym myślał, o tym jakby wszystko mogło się potoczyć. I widział
siebie przy niewielkim, jadalnym stoliku, popijającego co rano kawę.
— Wyjdź, Sam.
Aaa juz nie mogę się doczekać Sokoła! A ci do tego tekstu to uwielbiam ncis los Angeles. Moja ulubiona para tam to sam/callen ale i ta nie pogardze. Ogólnie nie umiem pisać komentarzy wiec się ograniczę. Bardzo realistycznie ujęłas wątek przyciągania do siebie tych panów, bo nawet w serialu coś tam między nimi i iskrzy. A emocje sama po rozwodzie? Cudo! Nie mogę się doczekać kolejnych testów o agentach! Mam nadzieje ze jeszcze jakiś tutaj będzie. Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńWitaj, zatem z powrotem. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że planujesz wrócić z pisaniem i częstszymi aktualizacjami. Powyższy tekst super. Z niecierpliwością będę czekała n kolejne części Twoich tekstów. Dużo weny. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWow...
OdpowiedzUsuńweszłam tutaj po tak długiej przerwie i wow.... Tego się nie spodziewałam!!!! Niesamowity fick !
NCIS LA to mój jeden z ulubionych seriali i naprawdę nie spodziewałam się tutaj takiego opowiadania! Uwielbiam Sama i Deeksa i uważam ze tworzyli by niesamowitą parę :)
Żałuję tylko że tak to zakończyłaś :(
Pozdrawiam Black
PS cieszę się że wróciłaś :D
Hej,
OdpowiedzUsuńtekst jest dość długi, a ja nie mam czasu tak od razu cały przeczytać, więc będę komentować konkretne części...
a co do pierwszej części, początek bardzo mi się spodobał, i tak myślał o nim i zajechał pod jego dom...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńa teraz udało mi się przeczytać część drugą...
och to było bardzo przykre dla Deeksa, że zamiast wsparcia otrzymał pogardę... tak włamania im wychodzą..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńno a teraz część trzecia...
no, no zdziwił się, że jednak ma pazur, traktować lepiej ale jednak nie równo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńno czas na część czwartą... coraz bliżej końca...
no, no cudownie, jak widać zależy mu na Samie w ten sposób... jak ten zareaguje, co zrobi?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńw końcu u piąta część...
oięknie, Hatty to podstępna kobietka :) w końcu się ruszył podjął decyzję, zrezygnował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńno i w końcu ostatnia część...
no, no pięknie Sam wpadł i zaczął się dobierać do Deeksa, a potem, cóż zawali: sprawę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia