Cieszę się, że spodobał Wam się ostatni rozdział Sokoła, mam nadzieję szybko uda nam się wspólnie poczytać następny:) Dziękuję za komentarze i za to, że jesteście.
Dzisiaj taka mała, niepotterowska, odskocznia, nie mam pojęcia czy Wam się spodoba.
Tytuł: Nienawiść Danny'ego
Autor: Hiorin (czyli wciąż ja)
Beta: brak
Fandom:Hawaii 5.0
Pairing: Steve McGarrett/Danny Williams
Rating: +12
Wszystkie postacie należą do twórców serialu, a ja nie
czerpię z opowiadania żadnych korzyści.
Danny nienawidził
dżungli.
Chyba, że była to
puszcza, co w tym momencie niczego nie zmieniało. Podejrzewał, że mógłby to być
najzwyklejszy miejski park, a on i tak odczuwałby nienawiść.
I strach.
Jeszcze tydzień temu
sądził, że nie znosi Hawajów, a co za tym szło cholernego piachu i tego
przeklętego oceanu. A może to właśnie przez to, delikatnie to ujmując, za nimi
nie przepadał; nie był pewien. Czasami miał wrażenie, że osiada na nim
nieprzyjemna warstwa soli i innego świństwa, które wiatr rozwiewał po całej
wyspie. Skrzywił się myśląc o tym, bo Hawaje nadal nie były niczym przyjemnym.
A jednak koreańska
puszcza, czy cokolwiek innego to było, wychodziła właśnie na prowadzenie w jego
prywatnym rankingu. Nienawidził jej tak bardzo, jak w tej chwili nienawidził
Steve'a. Bo, do cholery jasnej, to wszystko, fakt, że był właśnie w tym
miejscu, było winą tego pieprzonego neandertalczyka, który jak zwykle nie
powiedział nikomu słowa i ruszył komuś na ratunek. Akurat tego Danny był pewien
jeszcze zanim odkryli, z jakiego powodu i przez kogo McGarrett wpakował się w
tarapaty o rozmiarach jakich nawet mu się nie śniło.
I w sumie cieszył się z
tego, bo raczej nie przepadał za koszmarami.
Pół dnia maszerował z
karabinem przewieszonym przez plecy, obok siebie mając jakichś SEAL, których
znał od czterdziestu ośmiu godzin. A może krócej, stracił rachubę, bo to nie
było czymś, co absorbowało go w tym momencie. Jeszcze do nikogo dzisiaj nie
strzelał, ale był pewien, że to się zmieni. Wiedział, że Wo Fat był na
celowniku Steve'a, ale w swojej naiwności nie wziął pod uwagę faktu, że to może
być obopólne.
Przeklinał Jenne, jej
narzeczonego i każdego kto choć w najmniejszym stopniu sprawił, że był właśnie tutaj. W tym siebie samego chyba najbardziej, ale
jeżeli ktokolwiek sądził, że nie zorganizuje odsieczy dla McGarretta, w ogóle
go nie znał.
-&-
W budynku do którego
udało im się dostać, oczywiście nie znaleźli Steve’a. Nie, żeby Danny
spodziewał się czegoś innego, po prostu nadzieja zawsze umiera ostatnia. I tego
miał zamiar się trzymać jak najdłużej, chociaż wierzył też w Super-SEAL-Moce
swojego partnera.
Po którym zostały tylko
łańcuchy.
Niestety Danny nie
należał do przesadnych optymistów i nawet nie brał pod uwagę tego, że McGarrett
po prostu uciekł i teraz koczuje pod jakąś stertą liści, ewentualnie na
drzewie, grzecznie czekając na pomoc. Może i by to rozważył, gdyby nie fakt, że
ten po prostu nie zdawał sobie sprawy, że wybrali się na jego poszukiwania. I gdyby
nie rozbryzgi krwi, które były świeże, znajdowały się wystarczająco daleko od
zwłok Jenny, żeby można je uznać za jej, i na dodatek było ich mnóstwo.
Williams pomyślał, że jeżeli Steve przeżyje, to on sam go zamorduje. Albo
chociaż załatwi mu dobrego psychiatrę. Razem do niego pójdą, bo Danny już czuł
traumę związaną z tym wszystkim, co się działo i co jeszcze miało się stać.
-&-
Postrzelał dzisiaj.
Wiedział, że to nastąpi prędzej czy później i niczego innego się nie
spodziewał. Choć w pewnym momencie, kiedy znowu przemierzali tę znienawidzoną
puszczę, bał się, że Wo Fat i jego ludzie załatwili już swoje sprawy, zabili
jego partnera i zdążyli uciec w miejsce, w którym ich nie wytropi. Był wściekły
na siebie, że tak późno się zorientował w sytuacji, na Joe, że miał
niewystarczająco szybkie kontakty, nawet na tych przeklętych SEAL, którzy teraz
szli po jego prawej stronie, że nie są tak idealni, jak Seve i nie znaleźli
jeszcze swojego.
Zaciskał szczęki,
wyostrzał wzrok i szedł dalej, klnąc tylko w myślach, odsuwając wszystkie
głupie przeczucia i teorie na bok, skupiając się na zadaniu, na znalezieniu
pieprzonego McGarretta w pieprzonej dziczy, która otaczała go niczym pieprzony ciasny
kokon, a w której zaczynał się dusić. Musiał go znaleźć i nic innego się
właściwie nie liczyło.
-&-
Nie potrafił sobie
dokładnie przypomnieć, co się działo w przeciągu ostatnich minut, a może
godzin, wiedział tylko tyle, że go znalazł. Pamiętał, że podnosił plandekę w
kolejnej już ciężarówce i w końcu go zobaczył.
Leżał.
Związany, posiniaczony,
z zakrwawioną twarzą. Danny niczego innego nie oczekiwał.
Żył.
Przez chwilę patrzyli na
siebie z niedowierzaniem, bo Williams był ostatnią osobą, którą Steve
spodziewał się teraz zobaczyć. Nie, żeby się nie cieszył. Zostawił to raczej na
moment, w którym uwierzy w to co widzi.
Danny pamiętał jeszcze,
że krzyknął coś, informując innych, że go znalazł, wskakując jednocześnie na pakę,
łapiąc nadgarstki Steve'a i przecinając linę,
którą ten był związany.
— Danno — wyszeptał
Steve, a może Williamsowi tylko się wydawało, że to usłyszał.
Widział ulgę w jego
oczach. I jakiś cień strachu, który, znając masochistyczne zapędy Steve'a, mógł
być jedynie odbiciem jego własnych uczuć. Ale ten strach powoli odchodził. Czuł
klepnięcia w ramiona, kiedy przecisnął się obok niego Chin, a po chwili Joe.
Mógł odetchnąć z ulgą i uświadomiwszy to sobie, po prostu to zrobił, a po
chwili nawet się zaśmiał. Był w koreańskiej dżungli, z własnej woli i właściwie
to nawet ze swojej inicjatywy. Ale nie żałował.
-&-
Lecieli tą cholerną
mandarynką czy truskaweczką, nie słuchał, kiedy o tym rozmawiali, myślał wtedy
tylko o swoim partnerze, nie żeby teraz się wiele zmieniło.
Steve siedział na
podłodze, opierając się o jego nogi, żartując co jakiś czas, dziękując
wszystkim i celowo omijając temat swojej głupoty. Danny starał się nie włączać
w te rozmowy, nie krytykując go też teraz, chcąc mu wygarnąć wszystko naraz.
Kiedy będą już w domu, sami i, kiedy będzie mógł na niego krzyczeć do woli.
Jakaś część jego umysłu chciała to zrobić natychmiast, ale radość z tego, że
temu imbecylowi nic się nie stało, była zbyt duża, żeby mógł się na to zdobyć.
Steve co jakiś czas
zerkał na niego z niepokojem, zapewne czekając na moment, w którym Danny wróci
do swojego zwykłego, rozgadanego ja, ale mężczyzna jak na złość postanowił ten
jeden raz się nie odzywać. Spojrzał w dół, łapiąc niepewne spojrzenie Steve’a,
ale tylko pokręcił głową, uśmiechając się nieznacznie. Położył mu dłoń na
ramieniu, przesuwając ją z rozbawianiem na jego głowę i tarmosząc, niczym
dziecku, jego krótkie włosy, po czym wrócił w dół, na dłuższy czas zatrzymując
się na szyi i karku, ugniatając go mocnymi, sztywnym ruchami. Uśmiechnął się
bokiem ust, kiedy Steve jęknął z przyjemnością, choć nie sądził, żeby
ktokolwiek poza nim usłyszał to w tej rozlatującej się puszce.
Po kilku minutach McGarrett
uniósł swoją zdrowszą dłoń i złapał tę należącą do Danny'ego. I ten wiedział,
że to miał być jedynie krótki uścisk, ale nie mógł się powstrzymać,
przytrzymując ją dłużej, uniemożliwiając Steve'owi cofnięcie ręki. Ten odwrócił
twarz w jego stronę, zupełnie nieświadomie przerywając rozmowę z Kono, która na
sekundę aż otworzyła usta, ale w końcu pokręciła głową z zaskoczeniem i
postanowiła chwilowo im nie przerywać. W sumie zapowiadało się na to od
jakiegoś czasu, nawet jeżeli żaden z nich tego nie dostrzegał.
I to był ten moment, w
którym Steve zorientował się, że palce Danny'ego zaplatają się wokół jego
własnych, trzymając go mocno i pewnie. Danny patrzył na niego z czymś dziwnym
we wzroku, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie dostrzegł tego nigdy
wcześniej. Uśmiechnął się lekko i chyba
trochę czule, przesuwając ich splecione dłonie na drugi bark, żeby było mu
wygodniej. Cholerne siniaki i chyba połamane żebra nie ułatwiały niczego.
Danny rozsunął bardziej
nogi, pozwalając McGarrettowi usadowić się wygodniej, z czego ten skwapliwie
skorzystał. Zawiniętą w zaskakująco dbały sposób rękę oparł na jego łydce,
przez chwilę bawiąc się palcami, które jeszcze moment wcześniej nie pozwoliły
mu się odsunąć. Dotykał opuszków i przesuwał swoimi po równo spiłowanych
paznokciach, wyczuł odciski po broni i zastanowił się, jak wiele z nich
powstało jeszcze zanim się poznali. Na wierzchu dłoni wyczuł lekki meszek,
którego radziłby Danny’emu pozbyć się bardzo szybko, wiedząc jednocześnie, że
ten go jedynie wyśmieje.
Williams odetchnął
cicho, skupiając całą uwagę na zabiegach swojego partnera, nie zauważając, że
wszyscy umilkli, podziwiając zachód słońca, pozwalając im trwać w swoim świecie
i nie przeszkadzając. Dotykał teraz Steve’a delikatnie, od czasu do czasu rozbijając
jeszcze jakiś węzeł w mięśniach, skupiając się jednak na tym, że w końcu mu
wolno, że to nie stanowi problemu i, że jest pożądane.
Może jednak nie
nienawidził Hawajów aż tak bardzo.
Zaktualizujesz historie na fanfiction.net? Proszę.
OdpowiedzUsuńPostaram się w przyszłym tygodniu ;)
UsuńNie wiem który raz to czytam, ale tak bardzo czekam na ostatnią cześć Magii Sprzątania, że nerwicy chyba niedługo dostanę. Zostałam zarażona, całkowicie i nieodwracalnie, chorobą Mcgarrettową. Kończę właśnie 7 sezon i nie wiem co zrobię, jak w końcu nadejdzie ten straszny dzień. A zbliża się on nieubłaganie. Tak więc proszę , jako sprawcy całego mojego dramatu serialowego, o więcej opowiadań w tym fandomie, bo Steve i Danny i Kono I Chin i wszystko co ma coś wspólnego z Hawaii Five-O jest cudne i zdecydowanie cierpię na deficyt tego towaru w języku polskim. Kocham i całuję i wyczekuję <3
OdpowiedzUsuńWeny Hiorin :***
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały tekst, tyle uczyć bez słów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia