wtorek, 28 marca 2017

Magia sprzątania 1/5

 Witajcie!
Ostatnio brak mojej weny w stałych opowiadaniach sprawia, że piszę różne inne rzeczy, więc postanowiłam trochę Wam podrzucić. To crossover HP i Hawaii 5.0(jeśli nie oglądaliście to jest to specjalna jednostka na Hawajach, której przewodzi były SEAL Steve McGarrett, tyle wystarczy:P).
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, przewiduję pięć części:)
I bardzo dziękuję Caathy i Bellatrix, Wasze komentarze uskrzydlają! I nowym dzielnym komentującym, Izie, Adze i Basi - naprawdę dzięki dziewczyny! Cieszę się, że wciąż tak dużo ludzi tu wchodzi:*


Magia sprzątania 1/5

Tytuł: Magia sprzątania
Autor:
justusia7850/Hiorin
Beta: nb
Pairing: Harry Potter/Steve McGarrett
Raiting: +16
Ostrzeżenia: crossower HP/Hawaii 5.0

Wszystkie postacie należą do J.K.R. oraz twórców serialu, a ja nie czerpię z tego opowiadania żadnych korzyści.


Harry nie znosił swojego domu. Choć może chodziło o to, że nie znosił panującego w nim bałaganu, nie był pewien. Irytowało go samo przebywanie w miejscu, które z założenia powinno dawać mu wytchnienia i być jego azylem. I kompletnie nie potrafił powiedzieć, dlaczego właśnie tak się tu czuł, bo kupując go dziesięć lat temu, uważał że jest dla niego idealnym miejscem do życia. A teraz miał prawie trzydzieści lat, ten niewielki domek na obrzeżach mugolskiego Londynu i dość wszystkiego, od swojej pracy po ten domek właśnie. A jeszcze nie tak dawno sądził, że ma wszystko.
Rozstał się z Ginny wkrótce po tym, jak zeszli się zaraz po wojnie. Ron i Hermiona śmiali się z nich, że są tymi ludźmi, którzy nie potrafią bez siebie żyć i będą wracać do siebie wciąż i wciąż. I bardzo możliwe, że tak by się właśnie stało, nawet jeszcze raz spróbowali, ale wtedy okazało się, że Ginny dostała kontrakt w Harpiach i to uzmysłowiło Harry'emu, że nie ma sensu być w związku z kimś, kto ponad trzysta dni w roku spędza na zgrupowaniach i meczach. Za to sens miały nadal przyjaźń i seks podczas tych kilkunastu dni, których dziewczyna nie spędzała z drużyną.
Ich układ sprawdzał się przez kilka ładnych lat i może nie mówili sobie kocham cię, ale Ginny miała u Harry'ego specjalne miejsce na szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów i kilka innych rzeczy, które i tak zmieściłyby się w torebce. Jednak fakt, że nie musiała pamiętać o nich za każdym razem, sprawiał, że czuła się w tym wszystkim tak dobrze. Harry też nie narzekał. Ginny była piękna, wysportowana i mogła godzinami gadać o qudditchu. Naprawdę niewiele więcej było mu potrzebne. A jednak, kiedy próbowali być razem, za każdy razem coś nie grało. Aż w końcu, trzy lata temu, Harry wysłał jej wiadomość, że podczas jej najbliższej wizyty w Londynie nie będą mogli się spotkać. I, jeżeli wszystko pójdzie tak, jak na to liczy, nie spotkają się już więcej. A przynajmniej nie na seks, bo jeżeli ma ochotę tak po prostu go odwiedzić, to jego drzwi są otwarte, dodatkowa sypialnia wolna, a jej rzeczy zabezpieczone odpowiednim zaklęciem.
Ginny nie wiedziała ani, co o tym myśleć, ani tym bardziej jak się czuje z tak postawioną sprawą. I oczywiście, w najbliższy wolny weekend, aportowała się na rogu ulicy przy której mieszkał Harry. Przeszła wolnym krokiem kilkadziesiąt metrów, pukając w końcu krótko do drzwi i po prostu wchodząc do środka, bo jego zabezpieczenia nadal ją przepuszczały. Rozejrzała się po domu, a kiedy nie znalazła swojego przyjaciela, odrzuciła torbę w kąt salonu i, nie przebierając się ze swojego sportowego stroju, poszła do kuchni zaparzyć herbatę. I ostatnim czego się spodziewała to jakiś facet zachodzący ją od tyłu i unieruchamiający mugolskimi sposobami. Nawet nie miała szansy sięgnąć po różdżkę.
— Kim jesteś i co robisz w tym domu? — Usłyszała warknięcie i aż się wzdrygnęła, ze zdziwieniem stwierdzając, że mimo ostrego tonu, ten głos był wyjątkowo przyjemny.
— To ja powinnam pytać, kim jesteś — odparła na tyle spokojnie, na ile była w stanie. — Jestem Ginny Weasley, przyjaciółka Harry'ego — dodała i poczuła, że facet ją puszcza, choć nie robi tego zbyt chętnie.
Odwróciła się do niego przodem, przyglądając się uważnie kilku tatuażom na jego odsłoniętych ramionach. Facet był duży, to mogła stwierdzić na pierwszy rzut oka. Był wysoki, z pokaźnymi mięśniami i zaskakująco łagodnymi oczami. I wyglądał trochę jak mugolska maszyna do zabijania, bo mimo opinającej górną część ciała bokserki, jego spodnie miały niezliczoną ilość kieszeni i miała wrażenie, że z jednej wystaje jakiś granat. Naoglądała się wystarczająco dużo modyfikowanych przez Freda i Georga wersji, żeby teraz mieć jakieś wątpliwości. No i pozostawał wciąż pistolet w jego dłoni, niby opuszczony w dół, a jednak z pewnością naładowany i tylko czekający na jeden jej zły ruch.
— Komandor porucznik Steve McGarrett — przedstawił się w końcu, przyglądając się jej przy tym uważnie, ale ona nie miała pojęcia, kim jest.
I to trochę bolało, bo współpracował z grupą uderzeniową Pottera od dobrych kilku lat i o Ginewrze Weasley wiedział prawie wszystko. I to nie dlatego, że znalazł cokolwiek w jej aktach, to było niemożliwe, od kiedy ta była czarodziejką, a on dowiedział się o magicznej społeczności. Przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego niektórzy ludzie nie istnieli w ich bazach. Tak czy inaczej, jedyne czarodziejskie akta, które mógłby dostać to te, o które poprosiłby Pottera, co też często robił, kiedy byli w kropce i szybko okazywało się, że jego instynkt się nie mylił. Ale to oznaczało też, że nie miał szans dostać akt jego byłej dziewczyny.
Kiedy jego dowódca pierwszy raz poinformował go, że mają sprawę w Europie i będą ją prowadzić wspólnie z Biurem Aurorów, nie miał pojęcia o co mu może chodzić. Spodziewał się jakichś gryzipiórków w garniturach, którzy będą jedynie przeszkadzać, ale słowem się nie odezwał. Jego grupa przyleciała do Wielkiej Brytanii i to było miłe, że ten jeden raz nie musieli zostać zrzuceni nad jakimś polem ryżowym, a mogli spokojnie wylądować na wojskowym lotnisku. Mężczyzna, który ich odbierał nie wydawał się przytłoczony obecnością dziewięciu SEAL, a Steve wiedział, że ich postury, wygląd i zachowanie robiły wrażenie nawet na najtwardszych skurczybykach. Potter podszedł od razu do niego, przedstawiając się i informując go, że jest dowódcą jednostki, z którą przyjdzie im pracować. Nie podał jednak swojego stopnia i Steve przez moment pomyślał, że jakimś cudem ten jest wyższy od jego własnego, skoro, kiedy on się przedstawiał, mężczyzna spojrzał na niego z uznaniem, ale jednak nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. W ogóle chyba nic nie robiło na nim wrażenia, był jak chodząca oaza spokoju i to trochę wyprowadzało Steve'a z równowagi. Nie pamiętał, czy ktoś już tak na niego działał, ale fakt, że facet ciągle powtarzał, że nie może mu powiedzieć dokąd go prowadzi, nie pomagał.
Po krótkiej rozmowie Potter wydał kilka poleceń, każąc rozlokować jego ludzi w jakimś miejscu, o tak skomplikowanej nazwie, że Steve nawet nie próbował jej wymawiać, po czym wskazał mu dłonią samochód, którym mieli dostać się gdzieś, gdzie w końcu powiedzą mu, o co w tym wszystkim chodzi. Miał ochotę zamordować Joe, że niczego mu jednak nie wyjaśnił. I miał wielką ochotę zaanektować sobie sportowe audi, ale nawet nie znał natężenia ruchu w tym mieście, o innych istotnych sprawach nie wspominając. Nie było sensu wkładać w akcję więcej wysiłku niż ona rzeczywiście wymagała. Wsiadł do środka, zdziwiony tym, jak wiele ma miejsca i, że jego długie nogi spokojnie się mieszczą, mimo że na pewno nie powinny. Jeździł już tym modelem i to była porażka, tu jednak musiały być wprowadzone jakieś spore modyfikacje, bo czuł, że ma jeszcze sporo luzu.
— Mam nadzieję, że ci wygodnie — zaczął wtedy Potter, przyglądając mu się z małym uśmiechem triumfu, jakby to dzięki niemu audi było idealne dla Steve'a. — Nie mam zbyt wielkiego pojęcia o wojskowych zabezpieczeniach, ale podejrzewam, że fakt sprowadzenia SEAL do Brytanii, stawia tę sprawę dość wysoko w hierarchii, a nie chciałem, żeby jakiś rządowy ignorant, dowiedział się o co chodzi. Minister nasz i wasz jest poinformowany. To znaczy nie twój, u ciebie wie dowódca, zresztą sam cię tu wysłał — zaplątał się trochę w wyjaśnieniach i skrzywił lekko. — Merlinie, nienawidzę tego — jęknął.
Spojrzał na Steve'a, który jedynie uniósł wyżej brew, nie komentując tego bełkotu ani słowem. Te nie były mu za bardzo potrzebne. Wystarczyło wyrażać się precyzyjnie i jak najkrócej, bo to pozwalało innym na pełne zrozumienie, co chce się powiedzieć. A wszystko inne można było przekazać gestami albo mimiką. I równie łatwo można było to wszystko inne ukryć.
— Wybacz, że nie powiedziałem ci niczego na lotnisku, ale macie teraz tak dobre nasłuchy i monitoring, że bałem się użyć swoich sposobów do ich obejścia — wyjaśnił powoli, tym razem zastanawiając się nad słowami. — Nie jesteś zbyt rozmowy, co? — zapytał cicho i zaśmiał się nieco skrępowany, kiedy Steve po raz kolejny się nie odezwał. — Kingsley kazał mi cię przywieźć do Ministerstwa, ale wiem, że to tak bardzo zły pomysł — dodał tym razem bardziej do siebie.
— Potrafię rozmawiać z politykami — odparł mimo to Steve, ale Harry pokręcił tylko głową.
— To zupełnie nie o to chodzi — powiedział, uśmiechając się lekko. — I nie twierdziłem, że tego nie potrafisz — dodał, czekając na jakąś reakcję, ale ewidentnie się przeliczył. Westchnął cicho, mając wrażenie, że popada w paranoję, ale jego towarzysz był nieco przerażający. — A Kingsley nie jest politykiem. Przynajmniej nie głównie — dodał. — Nie ułatwiasz mi zadania, nie odzywając się słowem — warknął w końcu.
— Ludzie więcej zdradzają, kiedy są zdenerwowani — powiedział bezpośrednio i Harry nawet nie pomyślał, że to mógłby być żart.
— Nie jestem twoim wrogiem!
— Nie mam pojęcia kim jesteś — odparł Steve prosto, wzruszając ramionami. — Joe nie odezwał się słowem, gdzie mnie wysyła, ty odebrałeś mnie z lotniska, ale nie podałeś nawet swojego stopnia, a do tego oddzieliłeś mnie od moich ludzi — wyliczał. — Nie mam pojęcia kim jesteś — powtórzył jeszcze raz, a Harry aż otworzył usta, chcąc najwyraźniej zaprzeczyć, ale chyba nie potrafił.
— Czy jeżeli powiem, że będzie dzisiaj tylko gorzej, wyskoczysz z samochodu? — zapytał, unosząc brew i Steve parsknął śmiechem, ale pokręcił głową.
— Jeżeli chcesz mnie zabić, ucieknę. Jeżeli zamierzasz mnie torturować, nie uda ci się wyciągnąć ze mnie żadnych informacji. A później i tak ucieknę.
— Nie zamierzam ci nic robić — odparł Harry, przewracając oczami. — Jestem aurorem drugiego stopnia, dowódcą jednej z trzech grup uderzeniowych, które obecnie funkcjonują w Wielkiej Brytanii. Przeszedłem szkolenia w Stanach i Japonii, a sam szkoliłem młodszych aurorów w Akademiach na Bliskim Wschodzie i w Rosji. Jestem najmłodszym aurorem o tak wysokim stopniu, od kiedy ktoś ostatnio sprawdzał — wyjaśnił, pozwalając sobie na żart, ale Steve nie był pod wrażeniem, więc Potter znowu cicho, odruchowo poprawiając włosy. — Nasze stopnie są mniej więcej równe. Aurora pierwszego stopnia znam obecnie tylko jednego – Shacklebolta. Reszta zginęła dziesięć lat temu. I zabiję White'a, że słowem się nie odezwał, że wyśle do mnie właśnie ciebie — warknął zły, już obmyślając plan, jak zirytować starego drania.
I zanim Steve zdążył się zdziwić jego słowami albo cokolwiek na nie odpowiedzieć, Potter wjechał w jakąś wąską, zacienioną uliczkę, która na dodatek była ślepa i zamiast zwolnić przyspieszył, jadąc prosto w stronę muru.
A chwilę później wprowadził go w świat, którego Steve nigdy nie spodziewał się poznać. I, mimo że minęły ponad dwa lata lata, nadal nie wiedział, czy cieszy się z tej nowo nabytej wiedzy.
— Powiesz mi, co tu robisz? — zapytała Ginny, wyrywając go z tych cholernych wspomnień i Steve właściwie nie wiedział, jakim cudem odpłynął. Zapewne chodziło o wyczuwalny brak zagrożenia z jej strony.
— Najwyraźniej się pakuję i jadę do hotelu, skoro jednak przyjechałaś — odpowiedział jedynie, po czym odwrócił się do niej tyłem i wyszedł z kuchni.
Kobieta stała jeszcze chwilę sama, zupełnie nie rozumiejąc, co się właśnie stało, ale zaraz ruszyła w drogę za Stevem, znajdując go w sypialni, którą niezliczoną ilość razy dzieliła z Harrym. Zrozumienie przyszło nagle i niespodziewanie. I było całkiem niechciane, choć do tego raczej by się nie przyznała. Nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć temu mężczyźnie, ale najważniejsze i tak było to, że wcale nie chciała nic mówić. Patrzyła więc w ciszy, jak ten się pakuje, a potem pozwoliła mu przepchnąć się obok siebie i wyjść z domu.
I naprawdę nie spodziewała się, że Harry będzie na nią wściekły. Liczyła, że porozmawiają, on jej wyjaśni kim był ten facet i co robił w jego sypialni a potem ona, jak zwykle, wrzuci swoje rzeczy do jego szafy. Zamiast tego zobaczyła jego zaskoczenie na swój widok i jakiś niepokój, kiedy rozglądał się dookoła, najwyraźniej szukając tego wielkiego, wytatuowanego mężczyzny. A później było tylko gorzej, bo Ginny przyznała, że spotkała Steve'a i to był chyba błąd, bo Potter połączył wszystko w oczywistą całość i wywrzeszczał jej, że właśnie zniszczyła mu życie. A podobno byli przyjaciółmi.
Tak czy inaczej, od tamtego dnia minęły trzy lata i to był czas, kiedy życie Harry'ego składało się z pracy i jednonocnych przygód, na które pozwalał sobie tylko od święta. Jedynym stałym punktem w jego życiu byli Ron i Hermiona, ale przyjaźń ich trójki opierała się na czymś zupełnie innym niż przyjaźń jego i Ginny.
.&.&.&.
Jego szafy wypełnione były czarodziejskimi szatami i zwykłymi mugolskimi ubraniami. Na półkach i na podłodze w salonie stało mnóstwo książek, część tych, których potrzebował do pracy, część takich, które przeczytał kiedyś dla swojej przyjemności. Ale większość leżała i czekała na jego dobry dzień, na lepszy moment w jego życiu, na czas kiedy będzie miał chwilę wytchnienia i przede wszystkim ochotę na sięgnięcie po jakąkolwiek lekturę. Nie umiał sprzątać tego domu i chyba właśnie przez to przebywanie w nim nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak powinno. Czuł się przytłoczony za każdym razem, kiedy tu wracał i to na pewno nie była dobra reklama wolnego czasu. A to wcale nie tak, że miał brudno, pani Weasley nauczyła go chyba wszystkich możliwych zaklęć sprzątających, których sama używała. I Harry stosował je z nabożną czcią, ale to i tak nie miało znaczenia. Miał wrażenie, że wiecznie coś tu jest nie tak i obawiał się, że było to związane z jego wspomnieniami. A bardziej ze wspomnieniami jego nieudanych związków.
— Mam dla ciebie prezent — powiedziała Hermiona, wchodząc do jego salonu przez kominek i uśmiechając się szeroko. Harry nie miał pojęcia, skąd brała się u niej ta radość, ale była czymś złym, szczególnie, że jeszcze kilka godzin wcześniej wywaliła go ze swojego biura, nie mogąc słuchać jego narzekania.
— Przydałby się skrzat domowy — mruknął ma tyle cicho, żeby nie usłyszała. Naprawdę zastanawiał się nad sprowadzeniem do domu jednego, ale perspektywa słuchania jej narzekania przez najbliższe lata nie była tego warta.
— Coś mówiłeś? — zapytała podejrzliwie, ale Harry zaprzeczył od razu, patrząc jak podaje mu jakąś niewielką książkę. — Jest genialna — powiedziała dobitnie, kiedy Harry spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Hermi — jęknął. — Mam całą masę książek do przeczytania. Jedna więcej nie zmieni mojego życia na lepsze.
— Ta zmieni — powiedziała pewnie, wciskając mu ją w dłonie i nie przyjmując żadnych usprawiedliwień. Przyjrzała mu się przez chwilę i z cichym westchnieniem usiadła obok niego na kanapie. — Rozmawiałeś z Ginny? — zapytała bez większego przekonania.
— Naprawdę musisz mnie o to pytać? — Spojrzał na nią z irytacją, bo Ginny była ostatnią osobą, o której chciałby teraz myśleć. — Widzieliśmy się ostatnio na święta i nawet wymieniliśmy życzenia — dodał zgryźliwie.
Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową, bo uważała ich zachowanie za zwyczajnie głupie. I widziała tam winę obojga.
— A z tym mężczyzną? — spróbowała, chociaż do tej pory, ilekroć by nie pytała, Harry nie zdradzał o nim zbyt wiele.
Wiedziała, że należał do jakiejś specjalnej wojskowej jednostki i, że początkowo spotykali się tylko na seks. A kiedy postanowili to zmienić i spróbować, mimo tak wielu przeciwności, być razem naprawdę, w to wszystko weszła Ginny. Z rozwianymi rudymi włosami, w swoim stroju do quidditcha, seksowna i pewna siebie. I facet chyba nie uwierzył, że będzie dla Pottera jedyny, bo zanim ten wrócił do domu, wyleciał wojskowym samolotem, Merlin wiedział gdzie. Jej przyjaciel niestety nie otrzymał tego przywileju.
— Nie jestem w stanie znaleźć go od trzech lat — przyznał z goryczą w głosie, bo tak naprawdę nigdy nie spodziewał się, że nie będzie potrafił odnaleźć mugola. Nawet takiego, jakim był Steve McGarrett.
— A szukasz go nadal? — zdziwiła się Hermiona, nie wierząc, że jej przyjaciel nadal o nim myśli.
Harry prychnął cicho i sięgnął po swoją różdżkę, machając nią krótko i odkrywając tablicę, która zajmowała całą lewą ścianę jego salonu. Była oblepiona kolorowymi karteczkami i wycinkami z mugolskich gazet, a to wszystko znajdowało się na ogromnej mapie Ziemi, na której było więcej kolorowych pinezek niż na tych, które tworzył dla oficjalnych spraw o najwyższym priorytecie. I naprawdę to nie było coś, co spodziewała się zobaczyć.
— To tylko replika — wyjaśnił, wskazując dłonią mapę. — Oryginał mam w pracy i, zanim zapytasz, jesteś jedyną osobą, której to pokazałem. I niech tak zostanie.
Powoli skinęła głową, próbując ogarnąć całość, ale nie było na to szans. Harry musiał poświęcać temu mnóstwo czasu. Wstała, podchodząc bliżej i dotykając niebieskiej pinezki. Ta zaświeciła lekko, a razem z nią podświetliły się wszystkie w tym samym kolorze.
— Prześwietliłem jego życie od wstąpienia do Akademii — powiedział cicho, patrząc uważnie na mapę i pinezki, zamiast na przyjaciółkę. — Niebieskie oznaczają czas i miejsca, kiedy przebywał na jakimś lotniskowcu.
Czasami był bliski poddania się, ale nawet jeżeli Steve już by go nie chciał, to on miał potrzebę spotkania się z nim, znalezienia go i powiedzenia, jak bardzo źle ten jeden raz ocenił sytuację. Ale nie pogardziłby też nowym startem.
— Ostatnia informacja, jaką udało mi się o nim odnaleźć to fakt, że dwa lata temu dorwał groźnego terrorystę, Vicora Hesse’a. — Wstał z kanapy i wskazał jej różdżką, o którą dokładnie pinezkę mu chodzi. — Nie umiem nic więcej znaleźć — przyznał ponuro. — Nawet tego, czy jeszcze żyje — dodał ciszej i jego głos się trochę załamał.
I Hermiona naprawdę nie sądziła, że tamten związek aż tyle dla niego znaczył. Najwyraźniej nikt tego nie wiedział, skoro Ginny do tej pory nie rozumiała, o co Harry tak naprawdę się wtedy na nią wściekł.
— Czy chciałbyś, żebym ci pomogła? — zapytała równie cicho i właściwie nie zdziwiła się aż tak bardzo, kiedy zaprzeczył. Oboje wiedzieli, że i tak spróbuje się do czegoś dokopać.
Wyszła niedługo później, zostawiając Harry’ego z mętlikiem w głowie i świadomością, że przez jeden głupi błąd, na dodatek nie jego własny, coś, o czym myślał, że przy odrobinie wysiłków będzie miało świetlaną przyszłość, przestało istnieć. I, jak bardzo chciałby obwiniać za to tylko Ginny, nie potrafił. Bo przecież mógł powiedzieć jej wtedy wyraźnie, żeby chwilowo nie pojawiała się w jego domu, bo obecnie z kimś mieszka, a ten ktoś może być zwyczajnie zazdrosny. A Steve mógł zwyczajnie poczekać na jego wyjaśnienia zamiast uciekać. Nie wierzył, że facet jest typem zazdrośnika, ale w tym wszystkim chodziło nie o zazdrość, a o zaufanie. Musiał to naprawić. Chciał to naprawić, ale wszystko wskazywało na to, że przed nim naprawdę długa droga. Nie da się przeprosić kogoś, kogo nie można znaleźć.
Z kolejnym westchnieniem opadł na kanapę i aż jęknął z bólu, kiedy w jego żebra wbił się grzbiet książki.
— Magia sprzątania — przeczytał z ciekawością, otwierając książkę i po chwili zagłębiając się w całkowicie niemagiczną treść.

1 komentarz:

  1. Hej,
    ej gdzie podział się Strive, dlaczego od razu wyszedł, nie po czekał na wyjaśnienia, Harry bardzo cierpi, już tyle lat go szuka,  mam nadzieję, że będą razem i co to za książka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń