A to taka, mam nadzieję miła niespodzianka, kolejny rozdział ;)
Magia sprzątania 2/5
Harry spędził dwie ostatnie godziny na czytaniu i już czuł się zupełnie
inaczej. Książkę, którą dostał od Hermiony napisała mugolka, ale sposób,
w jaki to zrobiła był niesamowity. Nie cierpiał poradników
psychologicznych, a tym bardziej magopsychologów, ale ta kobieta była
wspaniała. I zajmowała się sprzątaniem. Aż zaśmiał się sam do siebie, bo
to było czymś zupełnie innym, niż te wszystkie bzdury, które wmawiali
mu po wojnie. I chciał spróbować. Najlepiej od razu.
Przywołał do siebie pergamin i pióro, zastanawiając się tylko przez
ułamek sekundy, po którym napisał prośbę o zaległy urlop. Miesiąc. I
miał nadzieję, że to mu wystarczy, chociaż książka mówiła o pół roku.
Dołączył jeszcze krótką notkę z informacją dla Kingsleya, że wszystko u
niego dobrze, ale potrzebuje trochę wolnego, żeby się nie martwił, ale
też nie wzywał go bez prawdziwej potrzeby. Przyjrzał się wszystkiemu
jeszcze raz, po czym wysłał to do biura swojego szefa, mając nadzieję,
że ten nie zacznie poranka od poszukiwania go. A było to bardzo
prawdopodobne, bo to chyba pierwszy urlop, o który Harry poprosił od
wstąpienia do Akademii Aurorów.
Poszedł do kuchni i zrobił sobie kawę, bo sen nie był teraz jego
priorytetem. Chciał skończyć książkę. I naprawdę nie pamiętał, kiedy
ostatnio czytanie sprawiało mu taką przyjemność, ale widocznie Hermiona i
tym razem miała rację. Już zapomniał, że warto było jej słuchać, a
przecież to było tak bardzo oczywiste.
Po kolejnych dwóch godzinach czuł się pełen życia, mimo że dochodziła
trzecia w nocy. Miał wrażenie, że krew w jego żyłach krąży szybciej a
serce bije z podekscytowania i na pewno nie było to wynikiem wypitej
wcześniej kawy, bo ta już dawno zdążyła zniknąć z jego organizmu. Chciał
zacząć od razu. Zastanowił się chwilę, ale właściwie nie widział
przeciwwskazań. W książce nie było mowy o tym, żeby przespać się z tymi
nowymi informacjami i emocjami i dopiero podjąć decyzję.
Zsunął się z kanapy, siadając na skraju miękkiego dywanu i palcami
prawej ręki dotykając drewnianego parkietu. Dzięki zaklęciom
ogrzewającym można było chodzić po nim boso przez cały rok.
— Witaj — powiedział cicho, z uśmiechem, czując się dziwnie i wspaniale
jednocześnie. — Nie wiem, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobiłem,
przecież często rozmawiałem z Hogwartem — przyznał. — Chyba uznałem, że
jako dorosłemu nie wypada mi robić takich rzeczy. A przecież to bzdury.
Więc chciałem też przeprosić.
Potarł palcami parkiet, jak głaszcze się ukochane zwierzę i uśmiechnął
się znowu. Czuł się trochę jak dziecko, któremu pozwolono się bawić, ale
nie zamierzał z tego rezygnować.
— Nazywam się Harry Potter i dziękuję ci, że od dziesięciu lat dajesz mi
schronienie. Dziękuję ci za wszystkie wspaniałe chwile, które dzięki
tobie przeżyłem. Za to, że mogę tu gościć moich przyjaciół i ich
rodziny. Dziękuję, że przyjąłeś tu Steve'a i, że czuł się tu tak dobrze —
przerwał, o ułamek sekundy zbyt długo zatapiając się w tym wspomnieniu,
po czym westchnął cicho i pokręcił głową. Później, dojdzie do tego
później.
Miał wrażenie, że całe otoczenie pulsuje życiem, że dom faktycznie jest
mu wdzięczny za te podziękowania. Może uznałby to za irracjonalne, ale
był czarodziejem i nie takie rzeczy już robił. Marie Kondo twierdziła,
że dom żyje, tak samo jak każda rzecz, która się w nim znajduje. I, o
ile ludzie rozmawiali z kwiatami, albo garnkami, o tyle nikt nie mówił
do samego domu. Ale Harry wiedział, że od tej pory będą rozmawiać
regularnie.
Machnął różdżką, przywołując kolejny kawałek pergaminu i sięgając po pióro, które zostawił na stoliku.
— Chcę czuć się tu lepiej niż do tej pory — zaczął mówić, pisząc
jednocześnie wszystko, co przyszło mu do głowy. — Chcę cieszyć się z
powrotów do domu, móc tu wypoczywać i odprężyć się po pracy. Chciałbym
zacząć naprawdę żyć, pełnią życia, ciesząc się każdą chwilą. Chcę być
szczęśliwy — skończył po kilku minutach, zaskoczony swoim odkryciem i
tym, że każda z tych rzeczy przybliży go do tego szczęścia.
Chciał być szczęśliwy. To było oczywiste, każdy tego chciał i jeżeli
zwykłe sprzątanie miało mu w tym pomóc, mógł zacząć nawet teraz.
Rozejrzał się dookoła, czując mimo wszystko zmęczenie. Musiał się
chociaż trochę przespać, ale miał wątpliwości, czy mu się uda. Nadal był
podekscytowany, jednak wstał z dywanu, wziął szybki prysznic i wszedł
do sypialni, kładąc się po chwili na łóżku, nawet nie zapalając
wcześniej światła. I naprawdę nie wiedział, kiedy zasnął.
Obudziło go walenie w drzwi, bo zwykłym pukaniem by tego nie nazwał.
Odrzucił na bok lekką kołdrę i zbiegł po schodach, zastanawiając się, co
się u licha, mogło stać. Zanim zdążył warknąć na gościa, zorientował
się, że w progu stoi Kingsley, patrząc na niego zaskoczonym wzrokiem,
lustrując przy okazji całą jego sylwetkę.
— Coś się stało? — zapytał Harry, nie bardzo rozumiejąc pojawienie się tu swojego szefa.
— To ja się pytam, czy coś się stało? — odparł mężczyzna, rejestrując od
razu stan jego rozebrania. — Ktoś u ciebie jest? — dopytał, a kiedy
Harry zaprzeczył, przepchnął się obok niego, bez pytania wchodząc do
wnętrza domu.
— Kingsley, co jest? — powtórzył Harry, teraz już wyraźnie zaniepokojony.
— Nic, do cholery, nie ma cię w pracy — warknął.
— Nie ma mnie — powtórzył głupio, a potem coś zaskoczyło w jego mózgu i parsknął cicho. — Napisałem ci, że mnie nie będzie.
— I to niby miało mnie uspokoić? — zapytał Shacklelbot zirytowanym
tonem. — Chyba nie sądziłeś, że podanie i ta krótka notka wystarczą?
Poza tym nie możesz tak po prostu wziąć urlopu, jak to sobie wyobrażasz?
Masz sprawy w toku, kilku nieprzyjemnych typków do złapania.
Harry pokręcił głową, bo tego właśnie chciał uniknąć, wysyłając sową konieczne dokumenty.
— Kingsley, to nie jest nic, czym nie mógłby zająć się Ron, albo Nott.
To naprawdę muszę być ja? Potrzebuję wolnego — dodał prosząco i jego
szef spojrzał na niego dziwnie.
— Dlaczego?
— Bo muszę odpocząć — mruknął Harry. — I uporządkować kilka spraw.
— I na pewno nikogo u ciebie nie ma? — zapytał jeszcze raz, rozglądając
się po salonie, jakby szukał rozrzuconych ubrań, które należałyby do
drugiej osoby.
— Nie — odparł, unosząc do góry brew i zastanawiając się, jak grzecznie wyprosić Kingsleya.
— Żadnego marynarza? — spróbował jeszcze, ale Harry tylko zacisnął usta,
kręcąc głową. Nie było żadnego marynarza, chociaż nie pogardziłby
jednym. I Shacklelbot najwidoczniej o tym wiedział.
— Podzielę twoje obowiązki między nich dwóch — mruknął po chwili mężczyzna. — Chyba się nie pozabijają, co?
.&.&.&.
Harry siedział na środku salonu a obok niego, w niezbyt równych
stosikach, leżały wszystkie ubrania, jakie znalazł w domu. Podzielił je
mniej więcej według instrukcji z książki, ale musiał dodać kilka
własnych kategorii dla magicznych szat. Skrzywił się, widząc to
wszystko, obawiając się, że zejdzie mu na tym cały dzień. Nie było
jednak sensu robić tego w niewłaściwy sposób, wzruszył więc znowu
ramionami, uśmiechając się do siebie jak głupi i złapał za pierwszą
koszulkę, która wpadła mu w ręce.
— Czy ona daje mi radość? — zapytał sam siebie i parsknął śmiechem.
Nie dawała. Kiedyś nosił ją dość często, kilka razy w niej spał, ale
ostatnimi czasy leżała na dnie jednej z szuflad i zajmowała miejsce.
Odrzucił ją szybko do przygotowanego worka, a po chwili to samo zrobił z
kilkoma kolejnymi. Nie czuł sentymentu, nic dla niego nie znaczyły.
Zatrzymał się dopiero przy jasnozielonej koszuli. Była uszyta ze
świetnego materiału i miał ją na sobie tylko kilka razy, więc wciąż
wyglądała na nową. Mimo to jej nie lubił. Kupił ją tylko dlatego, że
potrzebował koszuli na jakieś spotkanie z mugolskimi urzędnikami, a
fakt, że ich aurorskie szaty nieco odstawały od standardowych wojskowych
mundurów, nastręczał problemów. Westchnął cicho, ale odrzucił ją do
worka. Nie chciał jej więcej wkładać, spełniła swoje zadanie i mógł się
jej zwyczajnie pozbyć.
Po trzech godzinach zostało mu dwanaście koszulek, cztery bluzy, dwa
swetry, jedna sportowa marynarka i jedna wyjściowa koszula. Stosik był
bardzo niewielki, ale Harry czuł się z tym wspaniale. Zostawił też kilka
par dresów, w których czasami biegał albo ćwiczył, osiem par dżinsów,
jedne spodnie na kancik i trzy pary eleganckich, ale takich, które
spokojnie mógłby ubrać także do adidasów. Zapełnił sześć worków
niepotrzebnymi ubraniami i jeden butami, a jeszcze zostały mu wszystkie
czarodziejskie szaty. Za to się nawet nie zabrał, a mimo że miał na to
coraz mniejszą ochotę, książka wyraźnie mówiła, żeby zrobić to od razu.
W międzyczasie wypił trzy kawy i zjadł jakieś kanapki, ale czuł, że jest
znowu głodny. I wiedział, że nie będzie mógł się skupić na poprawnym
wybieraniu ubrań, jeżeli nie zaspokoi tych bardziej podstawowych
potrzeb.
Wyrzucanie wcale nie było łatwe. Początkowo wydawało mu się, że jeżeli
będzie miał wybrać rzeczy, które dają mu radość, poradzi sobie bez
problemu, ale to nie była do końca prawda. Dla niego, który w
dzieciństwie nie miał nic, wyrzucanie dobrych, czasami drogich ubrań
tylko dlatego, że ich dotyk nie sprawia mu radości, było jak wyrzucanie
jedzenia. I jakaś część jego umysłu buntowała się przeciwko takiemu
marnotrawstwu. I chyba dopiero postanowienie, że wszystkie te worki odda
do jakiegoś małego domu dziecka, albo lepiej schroniska dla bezdomnych,
pozwoliło mu w kryzysowym momencie kontynuować.
Hermiona odwiedziła go trzy dni później, z niedowierzaniem wchodząc do salonu.
— Harry? — zapytała niepewnie, rozglądając się dookoła, widząc poustawiane pod ścianą, zapełnione worki na śmieci.
Jej przyjaciel siedział na dywanie a obok niego piętrzyły się książki.
Chyba wszystkie, jakie posiadał. I Hermiona patrząc na to, nie umiała
powiedzieć, czy nie ma ich nawet więcej, niż w jej własnym domu.
— Co robisz?
— Sprzątam — odparł po prostu, podnosząc się i idąc w stronę kuchni. — Chcesz herbatę?
Hermiona poszła za nim, kiwając w międzyczasie głową i rzucając krótkie
spojrzenie na książkę, którą mu ostatnio podrzuciła. Ta leżała na
kanapie, otwarta na jakiejś stronie, a spomiędzy kartek wystawały małe,
samoprzylepne karteczki, którymi musiały być oznaczone jakieś istotne
dla Harry'ego kwestie.
— Sprzątasz — powtórzyła po nim, ze zdziwieniem rejestrując jego spokój.
Zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze tydzień temu.
— Tak — powiedział z uśmiechem, czując się wyjątkowo dobrze. Wyrzucanie
miało w sobie jakąś oczyszczającą moc. — Miałaś rację, ta książka zmieni
moje życie.
— Ale... — zaczęła, przerywając na chwilę i kręcąc głową. — Co było w
tej książce? — zapytała w końcu, na co Harry odwrócił się w jej stronę z
niedowierzaniem.
— Jak to, co było? Nie czytałaś jej?
— Nie miałam czasu — przyznała z zawstydzeniem. — Dostałam ją od mamy z
tymi samymi słowami, z którymi podarowałam ją tobie — dodała.
Harry patrzył na nią z zaskoczeniem, w końcu parskając krótkim śmiechem i
opowiadając o czym i przede wszystkim, jak pisała autorka. Kiedy
skończył, Hermiona patrzyła na niego wyraźnie zaniepokojona.
— Na pewno nie chodziło o to, żeby brać to wszystko tak dosłownie — spróbowała, ale Harry natychmiast zaprzeczył.
— Mylisz się. Chodziło dokładnie o to.
Porozmawiali jeszcze chwilę, ale Potter potrzebował skończyć wyrzucanie
książek. Już skontaktował się z mugolską biblioteką w miasteczku
nieopodal Londynu i właścicielka powiedziała, że chętnie przyjmą
wszystko, co im dostarczy, a w razie, gdyby czegoś nie potrzebowali,
roześle to do innych miejsc. Taka opcja odpowiadała mu dużo bardziej niż
bezsensowne wyrzucanie. Może jeszcze ktoś skorzysta z jego zbiorów, a
nawet jeżeli nie, on się o tym nie dowie. Przynajmniej nie wciskał
niczego znajomym.
Obiecał w weekend wpaść do Teddy'ego i zabrać go na kilka godzin, bo
jego babcia miała jakieś plany, ale w następnym tygodniu chciał zająć
się następnymi punktami, o których mówiła "Magia sprzątania". Miał
nadzieję uporać się ze wszystkim w jak najkrótszym czasie i pozwolić
sobie na szczęście. Może rzeczywiście przez nagromadzone w ciągu
minionych lat rzeczy nie potrafił spojrzeć na pewne sprawy z czystą
głową. Może będzie w stanie poukładać sobie życie na nowo, kiedy jego
dom przestanie przypominać przechowalnię.
.&.&.&.
— Co robisz, skarbie? — zapytał Ron, wchodząc do biura Hermiony i przyglądając się tworzonej przez nią mapie.
Nie była zbyt duża, kobieta najwyraźniej dopiero zaczynała, ale jej mąż
nie wiedział, o jaką sprawę chodzi, bo ta o niczym ostatnio nie
wspominała. Miała już zaznaczonych kilka punktów, z tego co Ron się
orientował, gdzieś w pobliżu Hawajów, ale to mu zupełnie nic nie mówiło.
Hermiona obejrzała się na niego, zdziwiona jego pojawieniem się i w
pierwszej chwili chciała usunąć mapę ze ściany, ale to byłoby głupie. I
podejrzane. Westchnęła wiec tylko cicho, uśmiechając się oszczędnie i
wpinając kolejną pinezkę, tym razem w jakiś punkt na wyspie. Jej mąż nie
widział z daleka nazwy, ale pewnie i tak nie potrafiłby jej wymówić.
— Szukam Steve'a McGarretta — odparła ze zrezygnowaniem.
Ron spiął się natychmiast i przyjrzał uważniej Hermionie, ale ta nadal
nie patrzyła na niego. Obiecała Harry'emu, że nikomu nie powie, jak
wnikliwie prześledził życie tego mężczyzny, ale nie było tam nic o
nieinformowaniu Rona, że sama go szuka.
— Dlaczego? — zapytał cicho, z jakimś dziwnym spokojem, którego się nie spodziewała. — Dlatego wziął urlop?
Hermiona pokręciła głową, uśmiechając się kącikiem ust. Czasami nie
doceniała swojego męża, chociaż ten przez lata udowadniał, że w niczym
jej nie ustępuje. Po prostu jego wiedza rzadko pochodziła z książek.
— Nie — zaśmiała się po chwili, odwracając w stronę Rona. — Urlop wziął
chyba przeze mnie — dodała, a kiedy Ron spojrzał na nią pytająco,
wyjaśniła pospiesznie: — Sprząta! —Nadal była tym rozbawiona. — Zniosłam
mu w weekend książkę, którą dostałam od mamy i chyba przepadał.
Ron przez moment nie potrafił zorientować się, o czym mówi jego żona, aż sam parsknął głośno, po chwili zanosząc się śmiechem.
— Dałaś "Magię sprzątania" Harry’emu? — niedowierzał, kręcąc przy tym
głową i starając się nie śmiać. — Widziałaś ostatnio pokój Wiktorii? —
zapytał, pozornie bez związku, a kiedy Hermiona zaprzeczyła, znowu
wybuchnął śmiechem. — Wiktoria mówi, że jest teraz zen, cokolwiek
miałoby to znaczyć — zaczął. — A jej pokój jest niemal pusty. Bill mówi,
że wyrzuciła większość swoich ubrań i książek, posprzątała papiery i
gazety, pozbyła się nawet niektórych prezentów i pamiątek, tłumacząc
jemu i Fleur, że te rzeczy spełniły już swoje zadanie i ona chce dać im
wolność.
Hermiona słuchała tego ze zdumieniem, przypominając sobie poustawiane w
salonie Harry'ego pod ścianą worki na śmieci i mając bardzo złe
przeczucia.
— Muszę go od tego odwieść — jęknęła, ale Ron, złapał ją za dłoń, kiedy
próbowała minąć go w progu, najwyraźniej zamierzając od razu aportować
się do ich przyjaciela. — Puść mnie — warknęła i chyba zaczynała
panikować.
— Czy ja powiedziałem, że mój brat albo Fleur narzekają? — zapytał,
trzymając Hermionę w ramionach, bo ta wciąż próbowała się wyrywać. —
Albo, że Wiktoria jest nieszczęśliwa, bo wyrzuciła lalki, którymi nie
bawiła się od kilku lat, albo, że płacze, bo teraz nie ma się w co
ubrać? Niech Harry robi, co chce, jeżeli uznał, że potrzebuje posprzątać
swoje życie, niech to zrobi — skończył, nadal się uśmiechając.
— Sprząta dom — mruknęła, nieprzekonana.
— A to pozwoli mu uporządkować inne sprawy — wtrącił. — Nie wiem, jak to
możliwe, że to ty dostałaś tę książkę, a przeczytali ją chyba wszyscy
oprócz ciebie właśnie — powiedział, kręcąc lekko głową.
— Nie miałam czasu.
— Ani ochoty — dodał, drażniąc ją tylko trochę.
Po chwili, kiedy był pewien, że nie wywinie mu żadnego numeru, puścił ją
i podszedł do mapy. Miał rację, prędzej połamałby sobie język niż
wymówił prawidłowo nazwę wyspy, w którą Hermiona wbiła pinezkę.
— To ostatni znany adres, czy co? — zapytał, odwracając się do swojej żony, czekając na jakąś wskazówkę.
— Tak, sprzed dwóch lat — mruknęła. — Potem nie mam nic — dodała
sfrustrowana, nie wyobrażając sobie nawet, jak musi czuć się Harry po
latach takich poszukiwań. Ona spędziła nad tym tydzień i marzyła o
przełomie.
Ron stał przez chwilę, obserwując różne miejsca, które zaznaczyła jego
żona, po czym złapał ją za rękę i wyciągnął na korytarz, prowadząc w
stronę biura Shacklebolta. Zatrzymał się jednak przed drzwiami Harry’ego
i wszedł, wymawiając wcześniej jakieś nieskomplikowane hasło i
wpychając Hermionę do środka.
— Co tu robimy? — zapytała kobieta podejrzliwie, ale Ron tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się szeroko.
— Podczas urlopu Harry’ego, ja i Nott mamy pełny dostęp do jego akt,
przez co musimy mieć też dostęp do tego pokoju — wyjaśnił, po czym
machnął różdżką, ujawniając mapę, którą Hermiona widziała już w domu ich
przyjaciela. — Miałem zamiar wyjaśnić ci, co to jest, ale po twojej
reakcji widzę, że wiesz — mruknął. — Jak długo?
— Tydzień. Ty?
— Prawie rok. Kingsley i Teodor też o niej wiedzą. Kilka razy
podsuwaliśmy mu różne tropy, ale facet zapadł się pod ziemię. Albo go
zabili.
Hermiona jęknęła głośno, bo to nie wnosiło niczego nowego. Takie same
wnioski wysnuł Harry, a chodziło przecież o to, żeby dać mu coś więcej.
Najlepiej coś konkretnego.
— Co zaznaczałaś, kiedy wszedłem do twojego biura? — zapytał po chwili
Ron, teraz będąc już pewnym, że te pinezki się nie pokrywały.
— Próbowałam spojrzeć na sprawę trochę szerzej — przyznała. — W czasie,
kiedy Steve złapał Victora Hesse’a, jego brat przebywał na Oahu —
powiedziała, wskazując na mapie miejsce, o którym mówiła. — Udało mi się
dowiedzieć, że w jakiś sposób skontaktował się z McGarrettem i groził,
że zabije jego ojca, jeżeli Steve nie uwolni Victora.
Ron skrzywił się, bo nie sądził, żeby Steve się ugiął, a jego ojciec
przeżył. Zastanowił się nad tym chwilę i wciągnął głośno powietrze,
kiedy jedyna możliwa odpowiedź wpadła mu do głowy. I to było tak
oczywiste, że aż niemożliwym było, żeby wcześniej na to nie wpadli.
— On jest na Oahu — powiedział Ron pewnie. — Jego ojciec został
zamordowany, on przeszedł w stan spoczynku, czy jak to się tam u nich
mówi i dlatego nie mamy żadnych wojskowych danych z ostatnich dwóch lat.
Hermiona patrzyła na niego zszokowana, ale to miało sens. Tak jej się przynajmniej wydawało.
— Jest na Oahu — powtórzyła po swoim mężu, ale nie umiała powiedzieć, czy cieszy ją to odkrycie.
Witamy z powrotem!:)
OdpowiedzUsuńWidzę kolejna świetna miniaturka :) Cieszę się, że nie zaprzestajesz pisania, jak również musiałabym coś w końcu wstawić :o. Opłaca mi się średnio raz na tydzień odwiedzać Twojego bloga bo nigdy nie przegapię nowości :D
Apropos miniaturki, standardowo łyknęłam obie części na raz i są świetne, Ginny mnie wkurzyła tym, że mimo iż Harry ją ostrzegał i tak wparowała mu do domu nie przejmując się niczym, niszcząc to co Potter budował z nowym znajomym. Stwierdzam, że też przydałaby mi się taka książka bo też chomikuje mnóstwo rzeczy, mam ogromną szafę komandora, która prawie mi się nie domyka, a noszę jedną dziesiątą tego co mam w szafie a szkoda mi wyrzucić bo może jeszcze się przyda :D. Zaskoczyło mnie to, że Hermiona nie przeczytała jakiejś książki :o a i coś czuję, że polubię tego Rona :))
Powiem Ci, że postać Steva tak mnie zaciekawiła,że właśnie oglądam drugi odcinek pierwszego sezonu Hawaii 5.0 i coś czuję, że jeszcze trochę dzisiaj obejrzę :D. Całkiem przystojny komandor. :D
Btw., cieszę się, że wróciłaś :)
Pozdrawiam,
Marta
Cześć, Martuś :)
UsuńJa wracam co jakiś czas, tylko zostać na dłużej nie mogę.
Jeśli książka Harry'ego Ci się spodobała, to ona ostnieje naprawdę :) i jest świetna! Przeczytałam jednym tchem i przez dwa tygodnie Chodziłam szczęśliwsza, mimo że za sprzątanie nie miałam czasu się wziąć. Polecam, Marie Kondo, Magia sprzątania :)
A Hawaii 5.0 jest wspaniałe, więc pamiętaj, żeby nie przepaść :)
I wiedziałam, że na Twoim blogu pustka? Planujesz wrócić w ogóle?
Buziaki i dzięki :*
Justa
Hej,
OdpowiedzUsuńdzięki, dzięki, że zauważyłaś moją obecność... :) mam trochę zaległości (przez ten brak czasu), ale powoli nadrabiam... mam też nadzieję, że z czasem powrócisz do opowiadania "Prawdziwa przepowiednia", bo mi się bardzo podobało...
Multum weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Coś nowego!!! �� nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. Ostatnio coraz rzadziej tu zaglądałam i zaczynałam tracić nadzieję że się jeszcze coś pojawi. A tu proszę. Wchodzę, patrzę i taka niespodzianka. Normalnie nie mogłam uwierzyć. Całość bardzo fajna. Czekam z niecierpliwością na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam F :)
Hej,
OdpowiedzUsuńaż to dziwne, że Hermiona nie przeczytała tej książki ;) a Ron taki, lubię go, może ma rację, Harry porządkuje wszystkie swoje sprawy i tak Kinglseyowi nie wystarczył mu ten list musiał osobiście wpaść...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia