Hej!
Już prawie kończymy! Mam nadzieję, że ta część też Wam się spodoba:)
Steve nie wierzył
swojemu spojrzeniu, a to był jeden z jego najlepszych zmysłów. I to nie mogła
być prawda, a jednak widział Pottera na własne oczy, wychodzącego właśnie z
pieprzonego hangaru na mało uczęszczanym, komercyjnym lotnisku na Oahu. Byli z
nim jego przyjaciele i to naprawdę wydawało się dziwne, bo każde z nich miało
swoich ludzi i rzadko zdarzało im się pracować razem. Chyba, że przy wyjątkowo
trudnych sprawach, ale jakoś wątpił, żeby teraz o to chodziło. I nie miał
ochoty nawet o tym rozmawiać, więc zostawił Danny'ego bez słowa i skierował się
do swojego samochodu. Tak, jak przypuszczał, Potter znalazł się obok niego po
kilku chwilach, zatrzymując jego rękę, kiedy już sięgał do klamki. Odsunął się
gwałtownie, patrząc na niego z niezadowoleniem i ten cofnął się o krok, choć
nie spuszczał z niego wzroku.
— Czego chcesz? —
warknął, po raz pierwszy od dawna dopuszczając do siebie uczucia, których wcale
nie chciał pamiętać.
— Porozmawiać —
odpowiedział Harry prosto i Steve mógł się tylko zaśmiać.
— Nie mamy o czym
rozmawiać — powiedział dobitnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej i to było
tak bardzo oczywiste, że próbuje nawet w ten sposób się od niego odgrodzić.
Harry patrzył na niego
przez dłuższą chwilę, w ogóle się nie odzywając, chłonąc jego widok, jego
niechęć, te wszystkie emocje, którymi wręcz emanował. Chciał mu tak wiele
powiedzieć. Tak długo czekał na tę możliwość, a teraz po prostu stał i gapił
się nie wiedząc od czego powinien zacząć.
— Ginny nie powinno tam
wtedy być — zaczął w końcu, ale to na pewno nie było coś odpowiedniego, bo
Steve skrzywił się na samo brzmienie imienia jego byłej dziewczyny. —
Powiedziałem jej, że to między nami jest skończone, że mam kogoś — starał się
nadal wyjaśniać, bo to wydawało się najważniejsze. — Nie wiem dlaczego się
pojawiła, może chciała sprawdzić, czy...
— Nie miała pojęcia, kim
jestem — przerwał mu mężczyzna szorstko, zaciskając po chwili zęby, będąc złym
że w ogóle musi do tego wracać. — Nie wiedziała kim jestem, a kiedy już to do
niej dotarło, nie zrobiła nic, żeby przekonać mnie do tego, że sytuacja ma się
inaczej, niż wygląda.
Harry sapnął cicho, ale
to nie było nic, czego by się nie spodziewał. Po prostu wytłumaczenie tego
miało być dużo prostsze.
— Przyleciałeś tylko po
to? — zakpił Steve, ale nie pozwolił mu odpowiedzieć. — Bo minęły trzy lata i
raczej nie mamy już o czym rozmawiać.
— Wiem, że minęły trzy
pieprzone lata — warknął Harry, raptem zirytowany, jakby wcale nie wiedział
wcześniej, że ta rozmowa będzie wyglądać dokładnie w ten sposób. — Szukałem cię
każdego dnia, ale zapadłeś się pod ziemię, a cholerny White był kompletnie
bezużyteczny. Tak samo jak twój były oddział SEAL, każdy jeden twierdził, że
nie mają z tobą kontaktu, że nawet nie wiedzą, czy jeszcze żyjesz. I ja też nie
wiedziałem...
McGarrett patrzył na
niego zdziwiony, bo akurat takiej deklaracji się nie spodziewał, ale coś w
spojrzeniu Harry'ego mówiło mu, że ten faktycznie próbował go znaleźć. Pytanie
brzmiało jedynie, czy miało to dla Steve'a znaczenie?
— Po co tu przyleciałeś?
— powtórzył jednak, jakby w ogóle nie słyszał tego, co mówił Potter.
— Przeprosić — odparł
Harry, z wyraźną prośbą słyszalną w głosie. — I porozmawiać.
— Jestem w trakcie
sprawy i raczej nie znajdę czasu na rozmowy — warknął znowu Steve i uświadomił
sobie, że ostatnio warczał tyle na drugiego człowieka, kiedy poznał Danny'ego.
— I złapać Logana
oczywiście — dodał Potter, przewracając oczami i dla odmiany mówiąc irytująco
spokojnie. — On i jego ojciec są poszukiwani przez mój wydział od dwóch lat.
— Czarodzieje? —
zapytał, chociaż to było oczywiste. I wiele wyjaśniało. — I są aż tak groźni,
że Aurorat musiał wysłać czworo agentów o tak wysokim stopniu? — dodał i nie
było w tym kpiny, czego Harry trochę żałował, bo wtedy mógłby jednak odrobinę skłamać.
Steve pytał jednak z
pełną powagą, wiedząc już teraz jak niebezpieczni mogą być ci ludzie i jak
wielu mieszkańcom Hawajów mogą zagrażać. To było pytanie dowódcy Five-0, a nie
oszukanego faceta, któremu nie wyszedł związek. Potter skrzywił się od razu,
ale nie mógł go okłamywać, nawet jeżeli Kingsley nadał sprawie najwyższy
priorytet. Jego szef zrobił to zresztą bardziej dla niego, niż dlatego, że
wymagała tego akcja.
— Nie — przyznał cicho,
ale bez wstydu. Przyjechałby tu tak czy inaczej, w ten sposób po prostu było
łatwiej. — Wystarczyłoby dwoje z nas i dwie osoby o niższych uprawnieniach.
I Steve chciał znowu
zakpić, powiedzieć coś o tym, żeby w takim razie zostawił tu Hermionę i jej
faceta, bo dobrze wspominał współpracę z nimi, nawet jeżeli oni wiedzieli o nim
tylko tyle, że jest świetnie wyszkolonym SEAL, ale zanim zdążył się odezwać,
Harry zesztywniał lekko, patrząc ponad jego ramieniem.
— Idzie do nas twój
podwładny — mruknął niezadowolony, że ktoś miał im zaraz przerwać.
— To mój partner —
odparł McGarrett, nawet się nie odwracając.
I nawet nie chciał myśleć, ile godzin narzekania musiałby znosić, gdyby
nazwał Williamsa swoim podwładnym.
.&.&.&.
Danny naprawdę zamierzał
sprostować to, co zostało źle odebrane, ale chyba ten jeden raz zabrakło mu
słów. A może chodziło o wzrok Steve'a,
który prześlizgnął się niespodziewanie po jego sylwetce w dość
jednoznaczny sposób. Uniósł więc tylko brew, uśmiechając się lekko i pozwalając
dłoni swojego partnera przesunąć się po swoim przedramieniu. I to było tak
bardzo ostentacyjne, że zastanawiał się, kiedy facet stojący z nimi zorientuje
się, że nie jest prawdziwe. Ten jednak patrzył na nich z tym samym bólem co
wcześniej, ale McGarrett najwyraźniej niczego nie zauważył. A może celowo to lekceważył,
Danny nie był pewien.
— Mamy jeszcze trochę
czasu, możemy odebrać Grace razem — powiedział, ignorując kompletnie stojącego
obok mężczyznę. — Ta próba była w jej podstawówce? — dopytał i nie trudno było
się zorientować, że wzmianka o dziecku, które rzekomo wychowują wspólnie miała
tylko sprawić większy ból Potterowi.
Nie miał pojęcia, co ten
zrobił Steve'owi, ale musiał mu zajść głęboko pod skórę, skoro jego partner
robił teraz takie rzeczy. Coś, czego Danny się po nim nie spodziewał, jeżeli
miał być szczery.
— Musisz ich zawieźć do
naszej siedziby — odpowiedział przytomnie, przewracając przy tym oczyma. —
Odwiozę ją do Rachel i będę z powrotem.
— Możemy spotkać się w
domu — odmruknął i Danny miał ochotę parsknąć, ale tylko pokręcił głową.
— Nie zajmie mi to aż
tyle czasu, Babe — powiedział, tym razem całkiem świadomie, postanawiając ten
jeden raz pomóc McGarrettowi w grze, którą właśnie prowadził.
A wieczorem planował
poznać wszystkie szczegóły, zaczynając od tego, dlaczego ten mu słowem nie
wspomniał, że gra na dwa fronty. Danny mógłby być zainteresowany, nigdy nie
sprawdzał, a to nie tak, że bał się nowych wyzwań. A McGarrett wyglądał
imponująco i nie raz złapał się na tym, że zawiesza wzrok na jego sylwetce
dłużej niżby wypadało.
Parsknął cicho, zdając
sobie sprawę w jak idiotycznym kierunku popłynęły jego myśli i kręcąc głową,
wyciągnął z kieszeni telefon. Musiał powiadomić swoją byłą żonę, że jednak
zdąży odebrać ich córkę z próby.
I dopiero kiedy parkował
pod szkołą, szukając wzrokiem wśród wybiegających uczniów Grace, zdał sobie
sprawę, że na lotnisku czekali na samolot, ale żaden się nie pojawił. Pojawili
się za to ich goście, ale jakim cudem, pojęcia nie miał. W przeciwieństwie do
McGarretta najwyraźniej, bo nie wierzył, że ten nie zwrócił na to uwagi tak
samo jak on. A skoro nawet tego nie zakwestionował, musiało być dla niego czymś
oczywistym i Danny ponownie chwycił telefon, tym razem wybierając numer swojego
partnera.
— Tak bardzo skopię ci
dupę — powiedział ostro i nawet przez moment, kiedy cisza trochę zbyt długo się
przyciągnęła, pomyślał, że to jednak nie Steve odebrał swój własny telefon. —
Samolot... — kontynuował jednak, żeby zaraz urwać sugestywnie.
— Wyjaśnię ci, kiedy
odwieziesz Grace. — Usłyszał westchnienie i przynajmniej byli zgodni co do
tego, że jest co wyjaśniać.
.&.&.&.
— To Kono Kalakaua i
Chin Ho Kelly — powiedział Steve na wstępie, kiedy tylko dostrzegł swój zespół,
zaraz po przekroczeniu progu Pałacu. — Przedstawiam wam naszych tymczasowych
sojuszników — zaczął, ale Nott skrzywił się lekko, słysząc to.
— Współpracujemy ściśle
z waszą Marynarką od kilku lat, o czym doskonale wiesz — prychnął.
— Nie służę już w
Marynarce — odparł spokojnie, chociaż wiedział, że ta wymiana zdań jest
kompletnie bez sensu.
— Ale wciąż wiesz, że
nie jesteśmy tymczasowi.
— W tej chwili
jesteście. Najdalej za tydzień wrócicie do Wielkiej Brytanii.
— Myślę, że wszyscy
zostaniemy jakiś czas i zrobimy sobie długi urlop — zakpił. Lubił słowne
przepychanki z tym facetem. — Co myślisz, Potter? Może Aurorat zorganizuje
specjalną grupę w Stanach? Jak się dobrze postaramy to nawet na Hawajach.
— Bo rzeczywiście
dotarcie tutaj z Londynu zajmuje nam tak bardzo dużo czasu — mruknął.
Chciał wrócić do
przerwanej rozmowy, chociaż raczej nie było już do czego wracać. To znaczy
nadal zależało mu na przeprosinach i wyjaśnieniu wszystkiego Steve'owi, ale
teraz miało to jakby mniejsze znaczenie, skoro ten już i tak był z kimś
związany. A to nie tak, że Harry planował rozwalać jakikolwiek związek, tym
bardziej, jeśli było w nim miejsce także dla dziecka. Westchnął z rezygnacją,
nie starając się nawet pociągnąć tematu, w który Nott wdał się ze Stevem. I
naprawdę miał nadzieję, że ten będzie nadal wolny, ale to było głupie. On też
by sobie zapewne kogoś znalazł, gdyby całego jego wolnego czasu nie wypełniały
poszukiwania stojącego przed nim mężczyzny.
— To aurorzy Hermiona
Granger, Ron Weasley, Teodor Nott i Harry Potter — przedstawił Brytyjczyków,
ale Hermiona uśmiechnęła się psotnie, kręcąc lekko głową.
— Granger-Weasley —
wyjaśniła. — Masz nieaktualne dane.
— Nie widzieliśmy się
trzy lata — mruknął, choć chyba całkiem niepotrzebnie, bo Potter spiął się
natychmiast, jakby samo przypomnienie mu o tym, sprawiało ból. — Gratuluję —
dodał, podając krótko rękę jej, a potem Weasleyowi. — Nie planujecie dzieci? — dopytał
lekko, ale tym razem to Ron zaśmiał cicho, kręcąc przy tym głową.
— W tej chwili nie, może
za kilka lat.
— Współpracowałeś już z
nimi? — zapytał Chin i było coś dziwnego w jego głosie, ale Steve nie bardzo
umiał to nazwać. Kelly zresztą patrzył na nich z zastanowieniem, próbując
najwyraźniej samemu połączyć jakieś fakty.
— Kiedy jeszcze był SEAL
— wtrącił Nott. — Czemu to ważne?
— Bo jeszcze rano
utyskiwał na rządowych dupków, a teraz zachowuje się niemal jak wasz przyjaciel
— odparł i z całą pewnością chciał coś dodać, ale do ich siedziby dotarł
właśnie Danny ze swoim sztucznie radosnym uśmiechem, który tym razem nikogo nie
zmylił.
— Czy przeszliśmy już do
tego, jak to się stało, że czworo ludzi pojawiło się w hangarze, zamiast
przylecieć samolotem, na który czekaliśmy? — zapytał i jakieś niebezpieczne
nutki znów były w jego głosie.
— Ile przepisów
złamałeś, żeby tak szybko tu dojechać? — rzucił jego partner, ale ten nie
połknął haczyka.
— Czekam na wyjaśnienia,
McGarrett — warknął, teraz już wyraźnie zirytowany.
— Oh! — wyrwało się
nagle Chinowi. — Jesteście z brytyjskiego Auroratu — powiedział powoli, ważąc
każde słowo, jakby do końca nie był pewien, co chce, albo co może powiedzieć.
— Tak — potwierdził
Nott, chociaż nie sądził, że mężczyzna tego potrzebował.
— I współpracujecie z
Cath Rollins — dodał na wydechu, niezbyt pewnie, a zdziwiony Nott znowu skinął.
— Znacie porucznik Rollins?
— zapytała bez przekonania Hermiona, ale szok na twarzy Steve'a mówił wszystko.
— Jest naszą tajną
pomocą w Marynarce, od kiedy Steve stracił swoje uprawnienia — odparła śpiewnie
Kono. — I jego byłą dziewczyną — dodała bez żadnych zahamowań, jakby już
zaanektowała całą czwórkę jako swoich przyjaciół. — Chociaż nie, chyba znowu
obecną, ciężko się zorientować — zażartowała, udając, że nie widzi
poirytowanego spojrzenia mężczyzny.
Harry uniósł głowę,
łowiąc każdą najmniejszą informację. Rzeczywiście, jeżeli w ostatnim roku
działali wspólnie z Amerykańską Marynarką to kontaktowali się równie często z
Whitem, co z Rollins. Żadne jednak słowem nie wspomniało o Stevie, chociaż
kobiety nigdy o niego nie zapytał, więc to nie tak, że mógł mieć do niej
jakiekolwiek pretensje. Przed przyjazdem tutaj też wymieniali informacje
właśnie z nią, ale tym razem zależało im na tym, żeby McGarrett nie dowiedział
się o ich przyjeździe za wcześnie. I się nie dowiedział, mimo że najwyraźniej
ta dwójka była blisko.
Analizował to wszystko,
nie wyłączając się całkiem z ogólnej rozmowy. Chin chyba wiedział, że są
czarodziejami i zdaje się, że wszyscy byli tym zaskoczeni, wcale się nie
dziwił, pewnie też by się tak czuł, gdyby jego głowy nie zaprzątało teraz coś
zupełnie innego. Williams śmiał się właśnie, tłumacząc im, że magia nie
istnieje, ale zamilkł już po chwili, widząc ich poważne miny. Harry miał
wrażenie, że to wszystko dzieje się obok niego, za jakimś murem, który urósł
chyba w tym jednym momencie. To było niedorzeczne, niemożliwe, nie potrafił w
to uwierzyć, a jednak składało się w doskonałą całość, w coś, co tak cholernie
bolało i co było całkiem niesprawiedliwe. Miał wrażenie, że wściekłość w nim
rośnie z każdą sekundą, że jego magia buzuje niebezpiecznie, chcąc się wyrwać
na wolność, zawładnąć nim, jak czasami w okresie dojrzewania. Czuł ją pod
skórą, w każdym mięśniu i ścięgnie, czuł jak rozrywa pory jego skóry i nie umiał
stwierdzić, czy jeszcze nad nią panuje. Nie zastanawiał się też nad tym, nie
potrafił teraz o tym myśleć, nie liczyło się to, czy zrobi komuś krzywdę. Jego
przyjaciele byli buforami, byli dobrze wyszkoleni i wiedział, że poradzą sobie
z jego magią, nawet jeżeli rzeczywiście sam nad nią nie zapanuje.
— Ty draniu — powiedział
w końcu cicho, ale groźnie. Z wściekłością, która była doskonale słyszalna.
W pomieszczeniu zrobiło
się całkiem cicho, ale Harry nawet nie zwrócił na to uwagi. Po prostu patrzył
na Steve'a, zbliżając się do niego coraz bardziej, zatrzymując się w końcu tuż
przed nim. Był niższy, ale drugi mężczyzna instynktownie chciał zrobić krok w
tył. Chyba każdy czuł magię, która emanowała od Pottera. I to było przerażające,
Steve wiedział o czarodziejach od ponad pięciu lat, pomógł kilku ująć, odczuł
na sobie działanie naprawdę nieprzyjemnych zaklęć, a jednak nigdy nie był tak
przerażony, jak w tej chwili. Nie wiedział, co Potter może zrobić, co chce
zrobić, ani nawet, co spowodowało jego wściekłość, ale był pewien, że sam
powinien jedynie postarać się o to, żeby nie rozzłościć go bardziej. Nie
potrafiłby go pokonać, nie miałby najmniejszych szans.
— Ty draniu — powtórzył
Harry, patrząc na Steve'a z obrzydzeniem. — Uciekłeś, jakbym faktycznie zrobił
coś złego. Uciekłeś, jak tchórz, nawet nie starając się dowiedzieć, jaka jest
prawda, nie czekając na mnie. Kocham cię — powiedział nagle i do tego tak
miękko, że McGarrett wciągnął powietrze, patrząc na niego w szoku. — Kochałem
cię przez te trzy pieprzone lata, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że
jednak możesz już nie żyć, White chyba jednak nie byłby takim dupkiem, żeby nie
wspomnieć o czymś takim — warknął i jego magia jakby na nowo wybuchła, a Steve
tym razem zrobił krok do tyłu.
Ron wyciągnął różdżkę,
ale Hermiona natychmiast złapała go za dłoń, kręcąc głową z zaciętą miną. Jej
analityczny umysł poskładał części układanki jeszcze szybciej niż sam Harry,
ale to nie była jej sprawa. I nie chciała, żeby Ron wchodził ze swoją tarczą
między nich dwóch. Wierzyła, że ich przyjaciel zapanuje nad sobą, a jeśli nie,
miała nadzieję, że jednak zdążą zareagować.
— Więc bez dowodów
uznałeś, że jednak nadal sypiam z Ginny — wysyczał. — I to robiło wtedy
problem, a teraz sam sypiasz z dwojgiem ludzi. Porucznik Rollins chociaż wie o
nim? — zapytał, na ułamek sekundy kierując wzrok na Danny’ego, ale nie czekał
na odpowiedź. Zdziwioną minę Steve'a skojarzył jedynie z niedowierzaniem, że
ktoś go jednak rozgryzł. — Nie podejrzewałem, że jesteś taki obłudny, że jesteś
takim hipokrytą — dodał jeszcze i miał wrażenie, że to już, że dalej nie jest w
stanie się hamować.
Jego magia wrzała nawet
w koniuszkach palców, wydawało mu się, że zaraz na jego skórze powstaną
pęcherze, pękając po chwili i uwalniając całą tę skumulowaną moc. Nie mógł tu
dłużej zostać, nie mógł nikogo narażać.
Wyciągnął różdżkę,
rejestrując kątem oka fakt, że każde z jego przyjaciół rzuciło Protego,
chroniąc siebie i stojących najbliżej mugoli. To nie było konieczne, nie chciał
nikogo skrzywdzić, nawet Steve’a.
— Zmarnowałem przez
ciebie trzy lata mojego życia — warknął jeszcze na koniec, po czym wypowiedział
cicho zaklęcie i po prostu zniknął.
— Gdzie on jest? —
zapytała Kono, patrząc po kolei na każdego.
Chin wpatrywał się w
Steve'a, jakby dokładnie wiedział, że to wszystko było jego winą, nawet jeżeli
nie miał pojęcia, co tak właściwie stało się przed chwilą. Danny wciąż patrzył
z niedowierzaniem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Potter, otwierając
i zamykając przy tym usta, ale nic się z nich nie wydobyło.
Ze stuporu pierwszy
wyrwał się Ron, opuszczając swoją tarczę i w zamian rzucając zaklęcie, które
stworzyło przed nim hologram mapy najbliższego otoczenia. Kono wciągnęła
powietrze i wyglądała na zazdrosną, że sama nie posiada możliwości tworzenia
map w ten sposób, ale Ron jeszcze nie skończył. Nott i Hermiona także opuścili
tarcze, stając zaraz tuż przed hologramem i obserwując małą kropkę, która po
kilkunastu sekundach pojawiła się na jednej z wysp.
— Gdzie to jest? —
zapytał natychmiast Ron, ale nikt mu nie odpowiedział. — McGarrett, do cholery,
gdzie to jest? Są tam domy? Ludzie? Fabryki? Czy tylko jakieś lasy,
niezamieszkane tereny?
Steve patrzył na niego
pustym wzrokiem, jeszcze przez chwilę nie wiedząc, dlaczego ten go o to pyta,
ale kiedy w końcu to do niego dotarło, poruszył się niespokojnie, natychmiast
stając obok Rona i starając się zorientować, na co konkretnie patrzą.
— Nie powinno być tam
teraz ludzi — powiedział ostrożnie, ale słychać było niepewność w jego głosie.
— Co to niby znaczy?
— To rezerwat, ale
istnieją przemytnicy, handlarze narkotyków, kłusownicy i całe rzesze ludzi,
którzy po prostu wchodzą tam bez pisemnych zezwoleń.
— Nott? — Ron zwrócił
się do drugiego aurora.
— Na pewno wybrał miejsce,
gdzie straty będą minimalne — odpowiedział natychmiast Teodor. — Ale nie mam
pojęcia, jak duży będzie wybuch — przyznał.
— Jaki wybuch? — zapytał
Danny, także stając przed mapą, mimowolnie podziwiając jej detale.
— Wybuch czystej magii —
odwarknął Nott, patrząc na niego i Steve'a z wściekłością. — Patrz — dodał
ciszej, z pewnym wahaniem, ale wyciągnął znowu swoją różdżkę i na jednej ze
ścian pojawiła się replika mapy, którą Harry tworzył przez ostatnie trzy lata. —
Szukał cię każdego dnia — powtórzył słowa, które już dzisiaj wywrzeszczał
Potter. — Żył tylko tym. I nie wiem, co się uroiło w twojej głowie, ale to nie
jest facet, który by cię okłamał, który by cię zdradził. I przyleciał tu, chcąc
cię po prostu przeprosić, wyjaśnić wszystko. I nawet, jeśli liczył, że coś
jeszcze może między wami być, to był świadomy tego, że możesz być związany. Nie
wszedłby pomiędzy ciebie a Williamsa, ale teraz, prawdę mówiąc, sam mam ochotę
cię zabić, skoro na boku pukasz jeszcze Rollins. Szczególnie, że to naprawdę
fajna mugolka — skończył, czując rosnącą irytację. — Sam go nie powstrzymam —
zwrócił się do Rona, nie pozwalając Steve'owi dojść do głosu. — Musimy iść
razem.
Ten tylko skinął szybko,
po czym obaj aportowali się z Pałacu, zostawiając Hermionę, żeby wyjaśniła wszystko,
co zostało jeszcze do wyjaśnienia.
— Sypiacie ze sobą? —
spytał zdziwiony Chin, patrząc na jedynych pozostałych w ich siedzibie
mężczyzn. — Przecież wy nie sypiacie ze sobą — dodał po chwili.
Hej Justuś! :*
OdpowiedzUsuńPochłonęłam rozdziały jednym tchem, wybacz brak komentarza pod poprzednimi, nie dałam rady. Dobrnęłam narazie do 7 odcinka Hawaii i na tym się zatrzymałam, ale na pewno to skończę! Ten krótki one-shot skutecznie mnie do tego zachęca ;-) Steve jest niesamowicie seksowny. Uwielbiam Notta w Twoich opowiadaniach, a to jak dogaduje się z Ronem i Hermioną aż mnie zaskakuje. W sumie to wcale się nie dziwię, że znaleźli mapę Harry'ego. Zazwyczaj nie był dość dobry w ukrywaniu swoich emocji. Biedny Potty, taki skrzywdzony :D Uważam jednak, że jego wybuch jest bardzo zasadny i zgodzę się z nim. Dlaczego Steve nie poczekał na wyjaśnienia tylko uciekł jak tchórz? Dlaczego się nie odezwał przez te trzy lata? Mam nadzieję, że mapa go zaskoczyła i sprawiła, że choć trochę zacznie żałować.
Kurczę muszę sobie zamówić tą książkę, mam taki burdel ostatnio wszędzie i w szafie i w życiu, że może trochę pomoże :). Jasne, że zamierzam wrócić, tylko chcę napisać trochę rodziałów do przodu, żeby nie zawieść was poraz kolejny. Jak będę miała koło 5-10, to zacznę wrzucać w odstępie 10 dni :).
świetne opowiadanie!!
czekam z niecierpliwością na końcówkę ;)
Pozdrawiam i weny życzę! :)
Marta
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniałe, Stive i jego gra pięknie, a potem o tak Harry w końcu wybuchł...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia