Strony

wtorek, 9 maja 2017

Magia sprzątania 4/5



Hej!
Już prawie kończymy! Mam nadzieję, że ta część też Wam się spodoba:)

Steve nie wierzył swojemu spojrzeniu, a to był jeden z jego najlepszych zmysłów. I to nie mogła być prawda, a jednak widział Pottera na własne oczy, wychodzącego właśnie z pieprzonego hangaru na mało uczęszczanym, komercyjnym lotnisku na Oahu. Byli z nim jego przyjaciele i to naprawdę wydawało się dziwne, bo każde z nich miało swoich ludzi i rzadko zdarzało im się pracować razem. Chyba, że przy wyjątkowo trudnych sprawach, ale jakoś wątpił, żeby teraz o to chodziło. I nie miał ochoty nawet o tym rozmawiać, więc zostawił Danny'ego bez słowa i skierował się do swojego samochodu. Tak, jak przypuszczał, Potter znalazł się obok niego po kilku chwilach, zatrzymując jego rękę, kiedy już sięgał do klamki. Odsunął się gwałtownie, patrząc na niego z niezadowoleniem i ten cofnął się o krok, choć nie spuszczał z niego wzroku.
— Czego chcesz? — warknął, po raz pierwszy od dawna dopuszczając do siebie uczucia, których wcale nie chciał pamiętać.
— Porozmawiać — odpowiedział Harry prosto i Steve mógł się tylko zaśmiać.
— Nie mamy o czym rozmawiać — powiedział dobitnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej i to było tak bardzo oczywiste, że próbuje nawet w ten sposób się od niego odgrodzić.
Harry patrzył na niego przez dłuższą chwilę, w ogóle się nie odzywając, chłonąc jego widok, jego niechęć, te wszystkie emocje, którymi wręcz emanował. Chciał mu tak wiele powiedzieć. Tak długo czekał na tę możliwość, a teraz po prostu stał i gapił się nie wiedząc od czego powinien zacząć.
— Ginny nie powinno tam wtedy być — zaczął w końcu, ale to na pewno nie było coś odpowiedniego, bo Steve skrzywił się na samo brzmienie imienia jego byłej dziewczyny. — Powiedziałem jej, że to między nami jest skończone, że mam kogoś — starał się nadal wyjaśniać, bo to wydawało się najważniejsze. — Nie wiem dlaczego się pojawiła, może chciała sprawdzić, czy...
— Nie miała pojęcia, kim jestem — przerwał mu mężczyzna szorstko, zaciskając po chwili zęby, będąc złym że w ogóle musi do tego wracać. — Nie wiedziała kim jestem, a kiedy już to do niej dotarło, nie zrobiła nic, żeby przekonać mnie do tego, że sytuacja ma się inaczej, niż wygląda.
Harry sapnął cicho, ale to nie było nic, czego by się nie spodziewał. Po prostu wytłumaczenie tego miało być dużo prostsze.
— Przyleciałeś tylko po to? — zakpił Steve, ale nie pozwolił mu odpowiedzieć. — Bo minęły trzy lata i raczej nie mamy już o czym rozmawiać.
— Wiem, że minęły trzy pieprzone lata — warknął Harry, raptem zirytowany, jakby wcale nie wiedział wcześniej, że ta rozmowa będzie wyglądać dokładnie w ten sposób. — Szukałem cię każdego dnia, ale zapadłeś się pod ziemię, a cholerny White był kompletnie bezużyteczny. Tak samo jak twój były oddział SEAL, każdy jeden twierdził, że nie mają z tobą kontaktu, że nawet nie wiedzą, czy jeszcze żyjesz. I ja też nie wiedziałem...
McGarrett patrzył na niego zdziwiony, bo akurat takiej deklaracji się nie spodziewał, ale coś w spojrzeniu Harry'ego mówiło mu, że ten faktycznie próbował go znaleźć. Pytanie brzmiało jedynie, czy miało to dla Steve'a znaczenie?
— Po co tu przyleciałeś? — powtórzył jednak, jakby w ogóle nie słyszał tego, co mówił Potter.
— Przeprosić — odparł Harry, z wyraźną prośbą słyszalną w głosie. — I porozmawiać.
— Jestem w trakcie sprawy i raczej nie znajdę czasu na rozmowy — warknął znowu Steve i uświadomił sobie, że ostatnio warczał tyle na drugiego człowieka, kiedy poznał Danny'ego.
— I złapać Logana oczywiście — dodał Potter, przewracając oczami i dla odmiany mówiąc irytująco spokojnie. — On i jego ojciec są poszukiwani przez mój wydział od dwóch lat.
— Czarodzieje? — zapytał, chociaż to było oczywiste. I wiele wyjaśniało. — I są aż tak groźni, że Aurorat musiał wysłać czworo agentów o tak wysokim stopniu? — dodał i nie było w tym kpiny, czego Harry trochę żałował, bo wtedy mógłby jednak odrobinę skłamać.
Steve pytał jednak z pełną powagą, wiedząc już teraz jak niebezpieczni mogą być ci ludzie i jak wielu mieszkańcom Hawajów mogą zagrażać. To było pytanie dowódcy Five-0, a nie oszukanego faceta, któremu nie wyszedł związek. Potter skrzywił się od razu, ale nie mógł go okłamywać, nawet jeżeli Kingsley nadał sprawie najwyższy priorytet. Jego szef zrobił to zresztą bardziej dla niego, niż dlatego, że wymagała tego akcja.
— Nie — przyznał cicho, ale bez wstydu. Przyjechałby tu tak czy inaczej, w ten sposób po prostu było łatwiej. — Wystarczyłoby dwoje z nas i dwie osoby o niższych uprawnieniach.
I Steve chciał znowu zakpić, powiedzieć coś o tym, żeby w takim razie zostawił tu Hermionę i jej faceta, bo dobrze wspominał współpracę z nimi, nawet jeżeli oni wiedzieli o nim tylko tyle, że jest świetnie wyszkolonym SEAL, ale zanim zdążył się odezwać, Harry zesztywniał lekko, patrząc ponad jego ramieniem.
— Idzie do nas twój podwładny — mruknął niezadowolony, że ktoś miał im zaraz przerwać.
— To mój partner — odparł McGarrett, nawet się nie odwracając.  I nawet nie chciał myśleć, ile godzin narzekania musiałby znosić, gdyby nazwał Williamsa swoim podwładnym.
.&.&.&.
Danny naprawdę zamierzał sprostować to, co zostało źle odebrane, ale chyba ten jeden raz zabrakło mu słów. A może chodziło o wzrok Steve'a,  który prześlizgnął się niespodziewanie po jego sylwetce w dość jednoznaczny sposób. Uniósł więc tylko brew, uśmiechając się lekko i pozwalając dłoni swojego partnera przesunąć się po swoim przedramieniu. I to było tak bardzo ostentacyjne, że zastanawiał się, kiedy facet stojący z nimi zorientuje się, że nie jest prawdziwe. Ten jednak patrzył na nich z tym samym bólem co wcześniej, ale McGarrett najwyraźniej niczego nie zauważył. A może celowo to lekceważył, Danny nie był pewien.
— Mamy jeszcze trochę czasu, możemy odebrać Grace razem — powiedział, ignorując kompletnie stojącego obok mężczyznę. — Ta próba była w jej podstawówce? — dopytał i nie trudno było się zorientować, że wzmianka o dziecku, które rzekomo wychowują wspólnie miała tylko sprawić większy ból Potterowi.
Nie miał pojęcia, co ten zrobił Steve'owi, ale musiał mu zajść głęboko pod skórę, skoro jego partner robił teraz takie rzeczy. Coś, czego Danny się po nim nie spodziewał, jeżeli miał być szczery.
— Musisz ich zawieźć do naszej siedziby — odpowiedział przytomnie, przewracając przy tym oczyma. — Odwiozę ją do Rachel i będę z powrotem.
— Możemy spotkać się w domu — odmruknął i Danny miał ochotę parsknąć, ale tylko pokręcił głową.
— Nie zajmie mi to aż tyle czasu, Babe — powiedział, tym razem całkiem świadomie, postanawiając ten jeden raz pomóc McGarrettowi w grze, którą właśnie prowadził.
A wieczorem planował poznać wszystkie szczegóły, zaczynając od tego, dlaczego ten mu słowem nie wspomniał, że gra na dwa fronty. Danny mógłby być zainteresowany, nigdy nie sprawdzał, a to nie tak, że bał się nowych wyzwań. A McGarrett wyglądał imponująco i nie raz złapał się na tym, że zawiesza wzrok na jego sylwetce dłużej niżby wypadało.
Parsknął cicho, zdając sobie sprawę w jak idiotycznym kierunku popłynęły jego myśli i kręcąc głową, wyciągnął z kieszeni telefon. Musiał powiadomić swoją byłą żonę, że jednak zdąży odebrać ich córkę z próby.
I dopiero kiedy parkował pod szkołą, szukając wzrokiem wśród wybiegających uczniów Grace, zdał sobie sprawę, że na lotnisku czekali na samolot, ale żaden się nie pojawił. Pojawili się za to ich goście, ale jakim cudem, pojęcia nie miał. W przeciwieństwie do McGarretta najwyraźniej, bo nie wierzył, że ten nie zwrócił na to uwagi tak samo jak on. A skoro nawet tego nie zakwestionował, musiało być dla niego czymś oczywistym i Danny ponownie chwycił telefon, tym razem wybierając numer swojego partnera.
— Tak bardzo skopię ci dupę — powiedział ostro i nawet przez moment, kiedy cisza trochę zbyt długo się przyciągnęła, pomyślał, że to jednak nie Steve odebrał swój własny telefon. — Samolot... — kontynuował jednak, żeby zaraz urwać sugestywnie.
— Wyjaśnię ci, kiedy odwieziesz Grace. — Usłyszał westchnienie i przynajmniej byli zgodni co do tego, że jest co wyjaśniać.
.&.&.&.
— To Kono Kalakaua i Chin Ho Kelly — powiedział Steve na wstępie, kiedy tylko dostrzegł swój zespół, zaraz po przekroczeniu progu Pałacu. — Przedstawiam wam naszych tymczasowych sojuszników — zaczął, ale Nott skrzywił się lekko, słysząc to.
— Współpracujemy ściśle z waszą Marynarką od kilku lat, o czym doskonale wiesz — prychnął.
— Nie służę już w Marynarce — odparł spokojnie, chociaż wiedział, że ta wymiana zdań jest kompletnie bez sensu.
— Ale wciąż wiesz, że nie jesteśmy tymczasowi.
— W tej chwili jesteście. Najdalej za tydzień wrócicie do Wielkiej Brytanii.
— Myślę, że wszyscy zostaniemy jakiś czas i zrobimy sobie długi urlop — zakpił. Lubił słowne przepychanki z tym facetem. — Co myślisz, Potter? Może Aurorat zorganizuje specjalną grupę w Stanach? Jak się dobrze postaramy to nawet na Hawajach.
— Bo rzeczywiście dotarcie tutaj z Londynu zajmuje nam tak bardzo dużo czasu — mruknął.
Chciał wrócić do przerwanej rozmowy, chociaż raczej nie było już do czego wracać. To znaczy nadal zależało mu na przeprosinach i wyjaśnieniu wszystkiego Steve'owi, ale teraz miało to jakby mniejsze znaczenie, skoro ten już i tak był z kimś związany. A to nie tak, że Harry planował rozwalać jakikolwiek związek, tym bardziej, jeśli było w nim miejsce także dla dziecka. Westchnął z rezygnacją, nie starając się nawet pociągnąć tematu, w który Nott wdał się ze Stevem. I naprawdę miał nadzieję, że ten będzie nadal wolny, ale to było głupie. On też by sobie zapewne kogoś znalazł, gdyby całego jego wolnego czasu nie wypełniały poszukiwania stojącego przed nim mężczyzny.
— To aurorzy Hermiona Granger, Ron Weasley, Teodor Nott i Harry Potter — przedstawił Brytyjczyków, ale Hermiona uśmiechnęła się psotnie, kręcąc lekko głową.
— Granger-Weasley — wyjaśniła. — Masz nieaktualne dane.
— Nie widzieliśmy się trzy lata — mruknął, choć chyba całkiem niepotrzebnie, bo Potter spiął się natychmiast, jakby samo przypomnienie mu o tym, sprawiało ból. — Gratuluję — dodał, podając krótko rękę jej, a potem Weasleyowi. — Nie planujecie dzieci? — dopytał lekko, ale tym razem to Ron zaśmiał cicho, kręcąc przy tym głową.
— W tej chwili nie, może za kilka lat.
— Współpracowałeś już z nimi? — zapytał Chin i było coś dziwnego w jego głosie, ale Steve nie bardzo umiał to nazwać. Kelly zresztą patrzył na nich z zastanowieniem, próbując najwyraźniej samemu połączyć jakieś fakty.
— Kiedy jeszcze był SEAL — wtrącił Nott. — Czemu to ważne?
— Bo jeszcze rano utyskiwał na rządowych dupków, a teraz zachowuje się niemal jak wasz przyjaciel — odparł i z całą pewnością chciał coś dodać, ale do ich siedziby dotarł właśnie Danny ze swoim sztucznie radosnym uśmiechem, który tym razem nikogo nie zmylił.
— Czy przeszliśmy już do tego, jak to się stało, że czworo ludzi pojawiło się w hangarze, zamiast przylecieć samolotem, na który czekaliśmy? — zapytał i jakieś niebezpieczne nutki znów były w jego głosie.
— Ile przepisów złamałeś, żeby tak szybko tu dojechać? — rzucił jego partner, ale ten nie połknął haczyka.
— Czekam na wyjaśnienia, McGarrett — warknął, teraz już wyraźnie zirytowany.
— Oh! — wyrwało się nagle Chinowi. — Jesteście z brytyjskiego Auroratu — powiedział powoli, ważąc każde słowo, jakby do końca nie był pewien, co chce, albo co może powiedzieć.
— Tak — potwierdził Nott, chociaż nie sądził, że mężczyzna tego potrzebował.
— I współpracujecie z Cath Rollins — dodał na wydechu, niezbyt pewnie, a zdziwiony Nott znowu skinął.
— Znacie porucznik Rollins? — zapytała bez przekonania Hermiona, ale szok na twarzy Steve'a mówił wszystko.
— Jest naszą tajną pomocą w Marynarce, od kiedy Steve stracił swoje uprawnienia — odparła śpiewnie Kono. — I jego byłą dziewczyną — dodała bez żadnych zahamowań, jakby już zaanektowała całą czwórkę jako swoich przyjaciół. — Chociaż nie, chyba znowu obecną, ciężko się zorientować — zażartowała, udając, że nie widzi poirytowanego spojrzenia mężczyzny.
Harry uniósł głowę, łowiąc każdą najmniejszą informację. Rzeczywiście, jeżeli w ostatnim roku działali wspólnie z Amerykańską Marynarką to kontaktowali się równie często z Whitem, co z Rollins. Żadne jednak słowem nie wspomniało o Stevie, chociaż kobiety nigdy o niego nie zapytał, więc to nie tak, że mógł mieć do niej jakiekolwiek pretensje. Przed przyjazdem tutaj też wymieniali informacje właśnie z nią, ale tym razem zależało im na tym, żeby McGarrett nie dowiedział się o ich przyjeździe za wcześnie. I się nie dowiedział, mimo że najwyraźniej ta dwójka była blisko.
Analizował to wszystko, nie wyłączając się całkiem z ogólnej rozmowy. Chin chyba wiedział, że są czarodziejami i zdaje się, że wszyscy byli tym zaskoczeni, wcale się nie dziwił, pewnie też by się tak czuł, gdyby jego głowy nie zaprzątało teraz coś zupełnie innego. Williams śmiał się właśnie, tłumacząc im, że magia nie istnieje, ale zamilkł już po chwili, widząc ich poważne miny. Harry miał wrażenie, że to wszystko dzieje się obok niego, za jakimś murem, który urósł chyba w tym jednym momencie. To było niedorzeczne, niemożliwe, nie potrafił w to uwierzyć, a jednak składało się w doskonałą całość, w coś, co tak cholernie bolało i co było całkiem niesprawiedliwe. Miał wrażenie, że wściekłość w nim rośnie z każdą sekundą, że jego magia buzuje niebezpiecznie, chcąc się wyrwać na wolność, zawładnąć nim, jak czasami w okresie dojrzewania. Czuł ją pod skórą, w każdym mięśniu i ścięgnie, czuł jak rozrywa pory jego skóry i nie umiał stwierdzić, czy jeszcze nad nią panuje. Nie zastanawiał się też nad tym, nie potrafił teraz o tym myśleć, nie liczyło się to, czy zrobi komuś krzywdę. Jego przyjaciele byli buforami, byli dobrze wyszkoleni i wiedział, że poradzą sobie z jego magią, nawet jeżeli rzeczywiście sam nad nią nie zapanuje.
— Ty draniu — powiedział w końcu cicho, ale groźnie. Z wściekłością, która była doskonale słyszalna.
W pomieszczeniu zrobiło się całkiem cicho, ale Harry nawet nie zwrócił na to uwagi. Po prostu patrzył na Steve'a, zbliżając się do niego coraz bardziej, zatrzymując się w końcu tuż przed nim. Był niższy, ale drugi mężczyzna instynktownie chciał zrobić krok w tył. Chyba każdy czuł magię, która emanowała od Pottera. I to było przerażające, Steve wiedział o czarodziejach od ponad pięciu lat, pomógł kilku ująć, odczuł na sobie działanie naprawdę nieprzyjemnych zaklęć, a jednak nigdy nie był tak przerażony, jak w tej chwili. Nie wiedział, co Potter może zrobić, co chce zrobić, ani nawet, co spowodowało jego wściekłość, ale był pewien, że sam powinien jedynie postarać się o to, żeby nie rozzłościć go bardziej. Nie potrafiłby go pokonać, nie miałby najmniejszych szans.
— Ty draniu — powtórzył Harry, patrząc na Steve'a z obrzydzeniem. — Uciekłeś, jakbym faktycznie zrobił coś złego. Uciekłeś, jak tchórz, nawet nie starając się dowiedzieć, jaka jest prawda, nie czekając na mnie. Kocham cię — powiedział nagle i do tego tak miękko, że McGarrett wciągnął powietrze, patrząc na niego w szoku. — Kochałem cię przez te trzy pieprzone lata, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że jednak możesz już nie żyć, White chyba jednak nie byłby takim dupkiem, żeby nie wspomnieć o czymś takim — warknął i jego magia jakby na nowo wybuchła, a Steve tym razem zrobił krok do tyłu.
Ron wyciągnął różdżkę, ale Hermiona natychmiast złapała go za dłoń, kręcąc głową z zaciętą miną. Jej analityczny umysł poskładał części układanki jeszcze szybciej niż sam Harry, ale to nie była jej sprawa. I nie chciała, żeby Ron wchodził ze swoją tarczą między nich dwóch. Wierzyła, że ich przyjaciel zapanuje nad sobą, a jeśli nie, miała nadzieję, że jednak zdążą zareagować.
— Więc bez dowodów uznałeś, że jednak nadal sypiam z Ginny — wysyczał. — I to robiło wtedy problem, a teraz sam sypiasz z dwojgiem ludzi. Porucznik Rollins chociaż wie o nim? — zapytał, na ułamek sekundy kierując wzrok na Danny’ego, ale nie czekał na odpowiedź. Zdziwioną minę Steve'a skojarzył jedynie z niedowierzaniem, że ktoś go jednak rozgryzł. — Nie podejrzewałem, że jesteś taki obłudny, że jesteś takim hipokrytą — dodał jeszcze i miał wrażenie, że to już, że dalej nie jest w stanie się hamować.
Jego magia wrzała nawet w koniuszkach palców, wydawało mu się, że zaraz na jego skórze powstaną pęcherze, pękając po chwili i uwalniając całą tę skumulowaną moc. Nie mógł tu dłużej zostać, nie mógł nikogo narażać.
Wyciągnął różdżkę, rejestrując kątem oka fakt, że każde z jego przyjaciół rzuciło Protego, chroniąc siebie i stojących najbliżej mugoli. To nie było konieczne, nie chciał nikogo skrzywdzić, nawet Steve’a.
— Zmarnowałem przez ciebie trzy lata mojego życia — warknął jeszcze na koniec, po czym wypowiedział cicho zaklęcie i po prostu zniknął.
— Gdzie on jest? — zapytała Kono, patrząc po kolei na każdego.
Chin wpatrywał się w Steve'a, jakby dokładnie wiedział, że to wszystko było jego winą, nawet jeżeli nie miał pojęcia, co tak właściwie stało się przed chwilą. Danny wciąż patrzył z niedowierzaniem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Potter, otwierając i zamykając przy tym usta, ale nic się z nich nie wydobyło.
Ze stuporu pierwszy wyrwał się Ron, opuszczając swoją tarczę i w zamian rzucając zaklęcie, które stworzyło przed nim hologram mapy najbliższego otoczenia. Kono wciągnęła powietrze i wyglądała na zazdrosną, że sama nie posiada możliwości tworzenia map w ten sposób, ale Ron jeszcze nie skończył. Nott i Hermiona także opuścili tarcze, stając zaraz tuż przed hologramem i obserwując małą kropkę, która po kilkunastu sekundach pojawiła się na jednej z wysp.
— Gdzie to jest? — zapytał natychmiast Ron, ale nikt mu nie odpowiedział. — McGarrett, do cholery, gdzie to jest? Są tam domy? Ludzie? Fabryki? Czy tylko jakieś lasy, niezamieszkane tereny?
Steve patrzył na niego pustym wzrokiem, jeszcze przez chwilę nie wiedząc, dlaczego ten go o to pyta, ale kiedy w końcu to do niego dotarło, poruszył się niespokojnie, natychmiast stając obok Rona i starając się zorientować, na co konkretnie patrzą.
— Nie powinno być tam teraz ludzi — powiedział ostrożnie, ale słychać było niepewność w jego głosie.
— Co to niby znaczy?
— To rezerwat, ale istnieją przemytnicy, handlarze narkotyków, kłusownicy i całe rzesze ludzi, którzy po prostu wchodzą tam bez pisemnych zezwoleń.
— Nott? — Ron zwrócił się do drugiego aurora.
— Na pewno wybrał miejsce, gdzie straty będą minimalne — odpowiedział natychmiast Teodor. — Ale nie mam pojęcia, jak duży będzie wybuch — przyznał.
— Jaki wybuch? — zapytał Danny, także stając przed mapą, mimowolnie podziwiając jej detale.
— Wybuch czystej magii — odwarknął Nott, patrząc na niego i Steve'a z wściekłością. — Patrz — dodał ciszej, z pewnym wahaniem, ale wyciągnął znowu swoją różdżkę i na jednej ze ścian pojawiła się replika mapy, którą Harry tworzył przez ostatnie trzy lata. — Szukał cię każdego dnia — powtórzył słowa, które już dzisiaj wywrzeszczał Potter. — Żył tylko tym. I nie wiem, co się uroiło w twojej głowie, ale to nie jest facet, który by cię okłamał, który by cię zdradził. I przyleciał tu, chcąc cię po prostu przeprosić, wyjaśnić wszystko. I nawet, jeśli liczył, że coś jeszcze może między wami być, to był świadomy tego, że możesz być związany. Nie wszedłby pomiędzy ciebie a Williamsa, ale teraz, prawdę mówiąc, sam mam ochotę cię zabić, skoro na boku pukasz jeszcze Rollins. Szczególnie, że to naprawdę fajna mugolka — skończył, czując rosnącą irytację. — Sam go nie powstrzymam — zwrócił się do Rona, nie pozwalając Steve'owi dojść do głosu. — Musimy iść razem.
Ten tylko skinął szybko, po czym obaj aportowali się z Pałacu, zostawiając Hermionę, żeby wyjaśniła wszystko, co zostało jeszcze do wyjaśnienia.
— Sypiacie ze sobą? — spytał zdziwiony Chin, patrząc na jedynych pozostałych w ich siedzibie mężczyzn. — Przecież wy nie sypiacie ze sobą — dodał po chwili.

2 komentarze:

  1. Hej Justuś! :*

    Pochłonęłam rozdziały jednym tchem, wybacz brak komentarza pod poprzednimi, nie dałam rady. Dobrnęłam narazie do 7 odcinka Hawaii i na tym się zatrzymałam, ale na pewno to skończę! Ten krótki one-shot skutecznie mnie do tego zachęca ;-) Steve jest niesamowicie seksowny. Uwielbiam Notta w Twoich opowiadaniach, a to jak dogaduje się z Ronem i Hermioną aż mnie zaskakuje. W sumie to wcale się nie dziwię, że znaleźli mapę Harry'ego. Zazwyczaj nie był dość dobry w ukrywaniu swoich emocji. Biedny Potty, taki skrzywdzony :D Uważam jednak, że jego wybuch jest bardzo zasadny i zgodzę się z nim. Dlaczego Steve nie poczekał na wyjaśnienia tylko uciekł jak tchórz? Dlaczego się nie odezwał przez te trzy lata? Mam nadzieję, że mapa go zaskoczyła i sprawiła, że choć trochę zacznie żałować.

    Kurczę muszę sobie zamówić tą książkę, mam taki burdel ostatnio wszędzie i w szafie i w życiu, że może trochę pomoże :). Jasne, że zamierzam wrócić, tylko chcę napisać trochę rodziałów do przodu, żeby nie zawieść was poraz kolejny. Jak będę miała koło 5-10, to zacznę wrzucać w odstępie 10 dni :).

    świetne opowiadanie!!
    czekam z niecierpliwością na końcówkę ;)
    Pozdrawiam i weny życzę! :)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniałe, Stive i jego gra pięknie, a potem o tak Harry w końcu wybuchł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń