czwartek, 17 sierpnia 2017

Magia sprzątania - epilog

 hej!
Jest ostatnia część, epilog, który zamiast miły i słodki, jak zakładałam, jest wulgarny i, mam nadzieję, gorący!
Miłego czytania!


Mija dokładnie miesiąc, kiedy Harry w końcu wraca na Hawaje. Ponownie całą czwórką używają ministerialnego świstoklika, ale tym razem nikt na nich nie czeka na lotnisku. Nikt też nie wie, że są tu znowu. Rozmawiają jeszcze przez chwilę, po której Harry aportuje się prosto do domu Steve'a. Jest środek nocy i jeśli mężczyzna nie jest właśnie na jakiejś wyjątkowo pilnej akcji, musi być właśnie tu.
Upada, potykając się o kanapę i to jest naprawdę idiotyczne, ale zaczyna cicho chichotać. Takie rzeczy nie zdarzają mu się od bardzo dawna, ale to nie tak, że odkąd ponownie spotkał McGarretta, nie dzieją się wokół niego rzeczy, które już dawno powinny być za nim. Przestaje się jednak śmiać, kiedy zimna lufa niemal przykleja się do jego karku. To irracjonalne, ale czuje ulgę, bo skoro Steve go usłyszał i skoro udało mu się podejść go odpowiednio cicho, to znaczy, że przez te trzy lata nie stracił pazura. Nie, żeby Harry w to wątpił tak naprawdę, jednak przekonanie się o tym na własnej skórze, pozwala mu odetchnąć z ulgą.
— Logan i jego ojciec zostali skazani na dożywocie — mówi w końcu i Steve natychmiast zabiera broń z jego ciała, zabezpiecza ją i odkłada na stół.
— Mogłeś mnie poinformować, kiedy wrócicie — odpowiada, a Potter uśmiecha się delikatnie, bo w słowach mężczyzny nie ma ani odrobiny wahania. Kiedy zabierali Logana, powiedzieli, że wrócą i Steve po prostu na niego czekał.
— Musieliśmy przygotować oskarżenie i zostać na rozprawie. Wizengamot nie jest tak elastyczny, żeby zbierać się na każde zawołanie aurorów — dodaje z pretensją.
— Nawet tak wysoko postawionych? — kpi Steve, ale tak naprawdę nie ma w tym złośliwości.
Obaj cieszą się z tego spotkania, tak samo jak obaj nie do końca wiedzą, co dalej. Bo to nie tak, że spędzili długie godziny na rozmowie i wyjaśnieniu sobie wszystkiego. Wręcz przeciwnie,  kiedy w końcu minęła doba, w czasie której Harry musiał zażywać eliksiry od Hermiony, dostali cynk, że na Maui pojawił ktoś, kto zamierza podjąć współpracę z Loganem. Mieli naprawdę mało czasu na stworzenie dobrego planu i rozegranie tego według własnych reguł. Co prawda Steve zdążył przeprosić za niesprawdzenie swojego założenia, że Potter wciąż sypia ze swoją byłą, ale, jak powtórzył kilka razy, uważał, że miał wystarczająco dobre usprawiedliwienie. I Harry naprawdę to rozumiał, a przynajmniej próbował zrozumieć to z całych sił, ale nie było w tym nic prostego. Czuł się zawiedziony jego wyjaśnieniami i czuł się zażenowany tym, że sam nie potrafił się opanować, kiedy założył, że McGarrett sypia i z Williamsem, i z Rollins. Więc może byli kwita, obaj zachowali się jak idioci, ale to podobno normalne, kiedy ludziom na sobie zależy. Wszystko mogło potoczyć się inaczej, ale nikt nie dałby im gwarancji, że wtedy na pewno byłoby lepiej. Po prostu byli teraz w tym konkretnym miejscu i musieli zdecydować, co dalej. Harry jednak nie wiedział i Steve najwyraźniej też nie. I zapewne powinni przeprowadzić tę ważną rozmowę i faktycznie wyjaśnić wszystkie nurtujące ich kwestie, ale...
— Pieprzyć to — mówi nagle Harry. — Czekałem cholerne trzy lata, nie mam zamiaru czekać dłużej — dodaje, a Steve przez pierwsze sekundy nie rozumie o co mu chodzi.
Co kompletnie przestaje mieć znaczenie, kiedy Harry robi mały krok do przodu i kładzie swoje dłonie na jego wydepilowanej klatce piersiowej, tuż nad obszyciem bokserki, a potem staje lekko na palcach i wpija się w jego usta. I nawet jeżeli to nie powinno się odbywać w ten sposób, żaden nie ma zamiaru tego przerywać. W grę zaczynają wchodzić zęby i paznokcie, i trochę popychania, kiedy jeden próbuje przejąć kontrolę nad drugim. To zawsze wyglądało tak samo, zawsze było walką. Tyle, że dzisiaj Potter nie ma zamiaru przegrać, nie ma zamiaru odpuścić i mały uśmiech pojawia się na jego ustach, kiedy to Steve odpuszcza. Lubi te momenty, kiedy udaje mu się postawić na swoim, zawsze je lubił. A Steve, który poddaje się i pozwala mu na tak wiele, jest jak cholerny magnes, który przyciąga Harry'ego jeszcze bardziej. Już niemal zapomniał, jak to jest, kiedy mężczyzna staje się dla niego uległy. I nawet jeżeli wie, że dzisiaj Steve nie pozwoli mu na wszystko, nie da się całkiem zdominować, minęło w końcu zbyt wiele czasu, zaufanie, które kiedyś zbudowali musi zdążyć się odbudować, jest szczęśliwy, że będzie mógł wziąć tak dużo, jak ten będzie w stanie mu dać.
Docierają na piętro, do sypialni, w której jest duszno i wilgotno, i w której unosi się zapach snu. Jest odurzająco i Harry mimowolnie przypomina sobie ich razem w Londynie. Ma ochotę rozebrać Steve'a jednym zaklęciem, ale robienie tego normalnie, szarpiąc za gumkę spodni i ciągnąc ramiączko jego bokserki jest upajające. Tak samo, jak czucie jego przyspieszonego oddechu na swoim ramieniu, ostrych zębów na szyi i szorstkich dłoni na żebrach.
Kiedy w końcu są nadzy, Harry odsuwa się na jeden krótki moment, podziwiając to wyrzeźbione godzinami ćwiczeń ciało, każdy pracujący lekko mięsień i każdą bliznę, która mówi tak dużo o mężczyźnie. I wcale nie musi znać ich historii, żeby wiedzieć, jak każda z nich jest ważna; w końcu sam posiada kilka i wie, że one w istotny sposób nadały kierunek jego życiu.
— Chcę cię ssać — mówi nagle, niemal w tej samej chwili opadając na kolana i nie pozwalając wziąć Steve'owi głębszego oddechu.
Układa dłonie na jego udach, przejeżdżając nosem po pachwinie, zaraz po tym sunąc językiem po całym jego fiucie, chcąc mieć go już w sobie, głęboko dociśniętego do swojego gardła. Słyszy, jak mężczyzna jęczy cicho i to jest niczym muzyka dla jego uszu. Mógłby słuchać go już zawsze i wcale nie ma zamiaru wyjść z tej sypialni w najbliższym czasie. Nie sądzi zresztą, że którekolwiek z jego przyjaciół tego od niego oczekuje.
Nie mija dużo czasu, kiedy decyduje, że lizanie mu nie wystarcza i zasysa się pierwszy raz na sterczącym przed jego twarzą kutasie. Mruczy cicho z przyjemności, czując jak Steve drży i chwyta się jego ramion, najwyraźniej nie mogąc utrzymać równowagi. Przynajmniej nie próbuje nadawać rytmu swoim biodrom, wiedząc, że to nie jego czas. Bo może i Harry lubi, kiedy Steve pieprzy jego usta, ale wtedy kiedy znajdują się w innej konfiguracji, wtedy, kiedy to Harry przegra tę początkową walkę.
Potter ssie go szybko, mocno i raczej niedbale. To nie czas na powolne pieszczoty, żaden z nich tego nie chce. Chcą za to przejść dalej i Harry po omacku chwyta swoją różdżkę i nawilża palce. Mógłby to zrobić szybciej, mógłby po prostu rzucić zaklęcie, ale ma zamiar zabrać z tej chwili tak dużo, jak to tylko możliwe, a to oznacza ograniczenie magii i zaangażowanie jak największej powierzchni ich ciał. Zresztą samo wkładanie palców w Steve'a jest momentem, który niemal czci. Zawsze. To jak mężczyzna zaciska się na jego opuszku, to jak stara się dla niego rozluźnić, żeby po chwili przyjąć cały palec, fascynowało go już wtedy, kiedy zaczynali. W tej kwestii też nic się nie zmieniło i Potter po prostu wie, że Steve mógł uprawiać mnóstwo seksu przez ostatnie trzy lata, ale nie pozwolił nikomu zbliżyć się do swojego tyłka.
Nie jest gotowy na falę szczęścia, która zalewa go nagle i niespodziewanie, a która jest wynikiem podszeptów podświadomości, wołającej do niego, że mężczyzna na niego czekał. To irracjonalne i śmieszne, to wspaniałe i tak cholernie podniecające, że Harry chce wszystkiego szybciej, natychmiast.
Ostatni raz bierze głęboko w gardło fiuta Steve'a, pozostawiając go mokrym i cieknącym, tak bardzo podatnym nawet na najlżejsze dmuchnięcie, które zresztą funduje mu z trochę wrednym uśmiechem. Widzi, że mężczyzna jest na krawędzi i może w innej sytuacji by go to nawet bawiło, dzisiaj jest jednak inaczej. Jęczy cicho, kiedy Steve chwyta jego usta w brutalnym pocałunku, kiedy ich penisy niemal ocierają się o siebie. Różnica wzrostu jest irytująca, ale Harry nie pozwala, żeby to jakoś na niego wpłynęło. Oddaje pocałunek tak samo niecierpliwie, stojąc na palcach i bawiąc się pośladkami Steve'a. Jego pomruki i przyspieszony oddech, to jak jego ciało samo lgnie do Harry'ego jest więcej niż wystarczające, każąc mu iść dalej. Sapie więc głośno, odpychając Steve'a od siebie tak gwałtownie, że ten zaskoczony, łapie go za bark i razem upadają na niezbyt miękki materac. Przez chwilę starają się dojść do siebie po tym niespodziewanym, wspólnym upadku, aż w końcu Harry parska cichym śmiechem, wiercąc się i tym razem celowo ocierając biodrami o biodra Steve'a. Uwielbia to uczucie, kiedy jego kutas przylega ściśle do drugiego, chwyta więc oba w dłoń i obciąga kilka razy bez żadnej finezji, przez chwilę nawet mając ochotę tak właśnie to zakończyć. Steve wpatruje się w niego z uwielbieniem, z pożądaniem i z czymś jeszcze, ale Harry nie chce nazywać tego uczucia teraz. Może za jakiś czas, kiedy w końcu uda im się porozmawiać. I wyjść z łóżka.
- Odwróć się — mówi cicho i pewnie, zachrypniętym od brania w gardło głosem. Przez ułamek sekundy widzi wahanie we wzroku Steve'a i zaciska zęby, bo to nie jest coś, z czym się liczył.
Zatrzymuje mężczyznę, kiedy ten decyduje się rzeczywiście odwrócić i zwalnia znacznie swoje ruchy, przesuwając uspokajająco palcami po jego klatce piersiowej, zahaczając o wrażliwe brodawki. Nie uważa, że wiele się zmieniło, po prostu musi odrobinę bardziej uważać. Steve nadal jest gorący dla niego i nadal wygląda jak mokry sen każdego geja, ale Harry rozumie obawę po trzyletniej przerwie. Nie komentuje niczego nawet jednym słowem, po prostu rozsuwa jego uda i usadawia się między nimi. Jego palce nadal są śliskie i ciepłe po zaklęciu, ale pokazuje je mężczyźnie, wykonując taki ruch, jakby rozcierał między nimi lubrykant, dopiero po tym kierując je w dół, przesuwając po szczelinie między jego pośladkami, ugniatając je po chwili i po raz drugi zahaczając opuszkiem o jego dziurę. Chce go tak bardo, że to aż boli, ale rozciąga go powoli, metodycznie, wkładając w niego najpierw jeden palec, poruszając nim bez pośpiechu, dodając po chwili kolejny tylko po to, żeby bez ostrzeżenia rozkrzyżować je w środku. Uśmiecha się zwycięsko, kiedy trafia w prostatę, a Steve zaczyna się wić na łóżku. Dotyka go tam przez krótki czas, ale ma wrażenie, że to doprowadza mężczyznę do szaleństwa, przestaje się więc hamować i wpycha w niego trzeci palec, pieprząc go teraz nimi niemal do utraty tchu. Chce go na krawędzi i tak otwartego, jak to tylko możliwe.
— Dalej — jęczy w pewnej chwili Steve, ale to nie tak, że on tu dzisiaj decyduje.
Harry dodaje jeszcze mały palec i mężczyzna pod nim niemal wyje, nie potrafiąc zdecydować, czy mu się to podoba. Harry nie ma wątpliwości, że jest rozdarty, ale zna to uczucie i wie, że następnym razem Steve będzie błagał, żeby powtórzył ten ruch. Jeden z jego placów dosięga prostaty, dwa masują i drapią ścianki odbytu a trzeci drażni jego dziurę od środka, co chwilę wysuwając się na zewnątrz i wkradając z powrotem do środka. To ekstatyczne uczucie i już zaczyna na niego działać. Harry chciałby włożyć w niego całą rękę, ale to może poczekać na inny raz, bo teraz po prostu musi w niego wejść.
Porusza jeszcze kilka razy ręką, wywołując nowe sapnięcia i jęki, napawając się tym, jak zdewastowany wydaje się Steve, mimo że jeszcze nie przeszli do sedna, do punktu kulminacyjnego. Sam jęczy przeciągle, kiedy w nagłej ciszy która zapada na krótką chwilę, słyszy wyraźnie charakterystyczny, mlaszczący odgłos, jaki wydaje jego dłoń, poruszająca się w tę i z powrotem.
To niedorzeczne, że chce tego mężczyzny tak mocno, ale miał trzy lata, żeby z niego zrezygnować i skoro to się nie stało, teraz wie, że nie dałby już rady. Nie, kiedy w końcu go dostał.
Wyciąga swoje palce, zakładając na kutasa cienki lateks, który niewiadomo kiedy i skąd podaje mu Steve i mruczy cicho na to pierwsze uczucie ściskania. Nie przepada za gumkami, ale prawda jest taka, że nie widzieli się trzy lata i może mężczyzna nie chce mieć jego spermy, wypływającej ze swojej dziury. I nie ma znaczenia, że Harry mógłby usunąć ją później jednym zaklęciem.
Pochyla się jeszcze do jednego, brudnego pocałunku, po czym oplata sobie prawą nogę Steve'a wokół bioder, łapie swojego fiuta i powoli wchodzi w mężczyznę. Chciałby to zrobić szybciej, chciałby już go pieprzyć, ale rozumie niepewność, którą zauważa na jego twarzy. Wsuwa się do końca, łapiąc krótkie oddechy, uśmiechając się oszczędnie, kiedy jego partner sam zaczyna się powoli poruszać. To śmieszne uczucie, kiedy wie, że Steve jest na niego całkiem gotowy, tak bardzo otwarty, będąc jednocześnie tak cholernie ciasnym. Próbował kiedyś mugolskich prochów i stan, w którym się właśnie znajduje jest bardzo podobny. Mogliby go pewnie zamknąć, gdyby prowadził teraz samochód. Potrząsa głową na irracjonalność tego toku myślenia i po prostu wykonuje pierwsze mocne pchnięcie. Steve stęka i może nawet czuje jakiś dyskomfort, ale Harry zrobił wszystko, co mógł, żeby było mu dobrze. Teraz chce, żeby było dobrze im obu.
Wpada w jednostajny rytm, wchodząc w niego głęboko, aż dociekając swoje jądra do jego ciała. Wolałby, żeby mężczyzna się nie ruszał, ale rozumie potrzebę wyjścia takim pchnięciom naprzeciw. Nie zatrzymuje go więc, zamiast tego zwiększając siłę, wychodząc z niego niemal całkowicie, a czasami rzeczywiście całkowicie i wybijając się o wiele mocniej. Pieprzenie tego faceta jest niesamowite. Harry uwielbia to, jak ten mu się poddaje, jak będąc na dole pozwala mu zawsze na tak dużo.
Zwalnia na krótką chwilę, żeby położyć sobie jego łydki na barkach i wsuwa się w Steve'a pod innym kątem. Wyrywa tym samym głośny krzyk z mężczyzny i kocha to tak mocno, że sam ma ochotę jęczeć. Zamiast tego pochyla się do przodu, opierając ręce na jego ramionach i niemal zgina go wpół, kiedy zaczyna poruszać się w tej pozycji. To nie do końca wygodne i dość męczące, ale wchodzi tak bardzo głęboko...
Leżą później na łóżku, brudni i spoceni, ale Harry wie, że ostatni tak dobry seks miał właśnie ze Stevem i, że było to zbyt dawno. Mężczyzna nie jest jak jego niektórzy partnerzy, nie lepi się do niego przesadnie, przesuwa jedynie swoimi palcami po jego nadgarstku. Harry jednak wie, że słowa i gesty nie są jego mocną stroną, jeżeli chodzi o uczucia. Właściwie nie są jego mocną stroną w żadnym aspekcie. Wygina więc nieco dłoń, zatrzymując tę Steve'a i splatając ich palce razem. To tak proste, jak podejrzewał i nie chciałby tego znowu utracić. I wszystko wskazuje na to, że McGarrett też by nie chciał.

3 komentarze:

  1. Witam,
    droga autorko, to znów ja ;] nadal ma zaległości, ale już zbliżam się do końca (czyli mam mniej, niż kiedyś) ale chciałam zapytać, czy coś będzie.... bo to już tak długi czas... i co z opowiadaniem „Prawdziwa przepowiednia”, mówiąc szczerze to chyba najbardziej na nie czekam... ale też bardzo chciałabym rozdział z „W hogwardzkich lochach”...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba zacznę kolejny raz Twoje opowiadania od początku. Są świetne, a jestem właśnie w pracy i mi się ździebełko nudzi :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniałe zakończenie tego tekstu i bardzo gorące, choć powinni porozmawiać tak szczerze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń