wtorek, 25 września 2012

Sokół część 12



— Muszę go nauczyć oklumencji — odezwał się cicho Keith, kiedy Malfoy zniknął za drzwiami. — To aż nieprawdopodobne, że arystokratyczne dziecko tego nie potrafi.
— Lucjuszowi było wygodniej nie uczyć go. Dzięki temu miał pełen dostęp do jego wspomnień.
— Wykorzystywał to?
— A jak myślisz? — odparł sarkastycznie.
Chłopak przytaknął i rozsiadł się w jedynym fotelu, przywołując do siebie dwa kieliszki i czerwone, kalifornijskie wino.
— Jak poszło z Minervą? — zapytał cicho, kiedy napełnił oba naczynia, a Severus położył się na miękkiej sofie.
— Kazałem jej złożyć przysięgę.
Snape spodziewał się, że McGonagall będzie się wzbraniać i protestować, ale było tak jak mówił Sokół. Zgodziła się bez słowa. Nie był pewien, czy chciała tym pokazać, że jednak mu ufa, czy może uznała zwyczajnie, że posiadanie wroga w prawdopodobnie najpotężniejszym czarodzieju ich czasów może być problematyczne. Nie chciał wymuszać na niej Przysięgi Wieczystej. Zresztą nie było sensu tego robić. Była inteligenta i wierna. A nie wątpił, że jej oddanie może im się przydać w późniejszych etapach, bo cokolwiek planował Keith, nie zamierzał podzielić się tym z Dumbledore’em. To nadal wydawało mu się dziwne. Dla niego starzec był ważny, był jego ratunkiem i pocieszycielem. Nie mógł odmówić mu też siły charakteru, dobroci i wiary w ludzi. Inna sprawa, że czasami zawierzał niewłaściwym osobom, ale… Każdy popełnia błędy.
Wypili całą butelkę. Wino miało głęboki, mocny smak. Keith po drugim kieliszku przesiadł się na kanapę i teraz, zupełnie rozluźniony przesuwał palcami prawej dłoni po napiętym udzie mężczyzny.
— W sobotę zabierzesz Draco do Michaela — powiedział cicho.
— Dlaczego?
— Nie chcę, żeby przypadkiem ktoś go przyłapał na poszukiwaniu informacji. A niestety jestem pewien, że szukać ich będzie.
— Pewnie masz rację — przyznał, czując już powoli skutki działania alkoholu. — Dlaczego ja?
— Bo ja muszę się zająć dwójką zdrajców.
— Słucham? — warknął Snape niezadowolony.
Nastolatek odwrócił się do niego i przez moment studiował wyraz jego twarzy, po chwili uśmiechając się nieznacznie.
— Mówiłem ci, że mam pewne zadanie na weekend.
— Ale nie mówiłeś, że będziesz zabijał kolejnych czarodziei, starających się pokrzyżować plany Czarnego Pana.
— I wcale nie zamierzam tego robić! — syknął chłopak, a Snape spojrzał na niego nieodgadnionym wzorkiem, czekając na dalszą część wypowiedzi. — To zdrajcy Jasnej Strony. Wstąpili w szeregi Toma jakieś pół roku temu i niestety bardzo starają się spełnić wszystkie jego standardy. Powiedziałbym, że nawet aż za bardzo. Ale dałem mu dowody na to, że go szpiegują. Choć nieprawdziwe.
— Jak?
— Mam swoje sposoby, a on mi ufa — powiedział spokojniej, wzruszając ramionami. — A ci ludzie sprawiali mi kłopoty. Lepiej, żeby zginęli oni niż ktoś inny.
— Jesteś wrednym bachorem, wiesz?
— I tak mnie kochasz.
Harry mówiąc to zaśmiał się uroczo, układając głowę na ramieniu mężczyzny i nie zauważając przy tym jego miny. Jego szoku.
Kocham?
On nie kochał nigdy. I nigdy nie pozwolił kochać siebie. Czy kochał teraz? Nie. Zdecydowanie nie. Miłość była przereklamowana. Nieprawdziwa. Przynosiła tylko ból i niepewność. Ograniczała. Więziła. Trawiła od środka. Uniemożliwiała racjonalne myślenie i ogłupiała. Z całą pewnością nie kochał.
— Nie kocham cię — odpowiedział po około dziesięciu minutach.
Keith poruszył się niespokojnie, otwierając oczy i zwracając lekko nieprzytomne spojrzenie w stronę kochanka.
— Słucham?
— Nie kocham cię — powtórzył Snape.
Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę zagubiony, rozszerzając po chwili oczy i uchylając usta. Pokręcił głową, jakby chciał odegnać niechciane myśli i na powrót zatonął w czarnych tęczówkach Severusa.
— Mówisz mi o tym z jakiegoś konkretnego powodu? — warknął po chwili ze złością. — Czy po prostu postanowiłeś mi przypomnieć, że jestem tylko dziwką, która na miłość nie zasługuje?
Mężczyzna spiął się na wybuch Sokoła, ale nie pozwolił mu się odsunąć. Dość miał kłótni, szczególnie tych, które wynikały z jakichś dziwnych nieporozumień. A prawdę mówiąc, wszystkie ich kłótnie były właśnie takie.
— Uspokój się, do cholery! — burknął, trzymając go w ciasnym uścisku. — Po prostu chciałem cię uświadomić, że wbrew temu, co powiedziałeś, nie kocham cię.
Dzieciak szarpał się jeszcze przez moment, by po chwili zrezygnować i znów zerknąć na mistrza eliksirów.
— O czym ty mówisz? Nigdy nie twierdziłem, że mnie kochasz.
— Owszem, jakiś kwadrans temu. Powiedziałeś, że i tak cię kocham. Uznałem więc…
Ale zanim dokończył wyraz twarzy nastolatka się zmienił, a po chwili Keith wybuchnął głośnych, niekontrolowanym śmiechem i wspiął się na kolana partnera. Severus nieco zaskoczony jego reakcją, uniósł do góry brew i czekał spokojnie na wyjaśnienia. Chłopak jednak zamiast wyjaśnień zaczął delikatnie całować jego szyję i linię szczęki. Pocałunki były delikatne i działały zdecydowanie pobudzająco. Jęknął głośno, kiedy dłonie o długich, tak znajomych już, jasnych palcach sięgnęły do zapięcia jego koszuli.
To był chyba ich najszybszy, wspólny seks. Po zaledwie kilku minutach Sokół oparł się bez sił o starszego czarodzieja, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi i próbował unormować oddech. Czuł jak mężczyzna pod nim robi dokładnie to samo, gładząc przy tym nieświadomie jego nadgarstki.
Dokładnie po bliznach, pomyślał zaalarmowany i przesunął wargi na ucho kochanka. Kilka drobnych pocałunków odwróciło uwagę mężczyzny, który na powrót skupił się na jego biodrach i pośladkach.
— Wiem, że mnie nie kochasz — wyszeptał, a Snape zaprzestał swoich działań. — Jesteśmy związani tylko umową. Nie śmiałbym liczyć na nic więcej.
-I-I-I-
— Keith! Jak miło, że jesteś.
Uśmiech, który rozciągnął się na twarzy Voldemorta był zwyczajnie straszny, a oglądanie go przy każdej wizycie wzbudzało w chłopaku coraz większe obawy.
— Witaj, Tom — odpowiedział spokojnie, pochylając nieznacznie głowę. — Przyprowadziłem twoje wierne sługi.
Dwóch młodych mężczyzn, z uwielbieniem wyrysowanym na twarzach przyklęknęło na prawych kolanach i skłoniło się nisko. Nie wiedzieli, dlaczego się tu znaleźli. Zaledwie kilka minut wcześniej, wyższy rangą śmierciożerca pojawił się w ich małym mieszkaniu i po prostu aportował się z nimi. Nie wiedzieli również, gdzie teraz są. Budynek zdecydowanie nie wyglądał jak miejsce któregokolwiek z wcześniejszych spotkań, a uczestniczyli już w wielu. Riddle wydawał się jednak zadowolony zarówno z ich widoku, jak i z widoku człowieka, który ich tu przyprowadził. Z pewnością siebie czekali na pozwolenie podniesienia się z twardej i zimnej podłogi.
Ich rodziny od zawsze stały po stronie Dumbledore’a. Po Jasnej Stronie. Do tej pory zastanawiali się, dlaczego właściwie tak było. Oni się odcięli, choć nie od razu. Najpierw podążyli za nim jak wszyscy inni. Tylko, że szybko okazało się, że praca dla Zakonu nie jest tak fascynująca, jak przypuszczali na początku. Zostali oddelegowani do nudnych zadań, które w żaden sposób nie mogły zaspokoić ich głodu. Ich potrzeb. Przewodnictwo byłego dyrektora też okazało się mizerne. Nie robił właściwie nic, aby powstrzymywać ataki, czy intrygi Czarnego Pana, nawet jeśli o nich wiedział. Oni pragnęli więcej.
Początkowo chcieli zinfiltrować szeregi śmierciożerców. Szybko jednak okazało się, że tortury i zabijanie przynoszą o wiele więcej emocji niż przekładanie papierków i tworzenie nieracjonalnych planów. Zostali.
— Myślę, że czas na nagrodę — mruknął Tom. — Keith, czyń honory.
Długo to trwało. Rozdzierające krzyki bólu i niezrozumienia wibrowały w niewielkim pomieszczeniu, w którym znajdowała się cała czwórka. Kiedy w końcu ponownie zapanowała cisza, Sokół jednym zaklęciem pozbył się dwóch ciał.
— Jak się rozwijają twoje relacje z Severusem? — mruknął Lord, zadowolony z efektywnego działania nastolatka.
— Zaskakująco dobrze — przyznał Keith, a na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
— Wciąż nie rozumiem, dlaczego wybrałeś jego…
— Jest po twojej stronie, dzięki czemu mogę z nim otwarcie rozmawiać o większości spraw — zaczął. — Jest bogaty, więc nie muszę się martwić o próby uszczuplenia mojego majątku. Jest też cholernie zmysłowy, a pod tą jego plątaniną szat kryje się bardzo przyjemne ciało.
Voldemort zaśmiał się nieprzyjemnie, przyjmując argumenty swojego, prawdopodobnie najbardziej potężnego i bezwzględnego śmierciożercy. Przez myśl przeszło mu, że wskutek przysięgi, o której mówił mu na początku lipca chłopak, stracił możliwość sprawdzenia, czy Snape rzeczywiście jest taki, jakim opisuje go dzieciak.
— Dokładnie przemyślałeś ten wybór.
— Oczywiście — mruknął kpiąco. — Chyba nie myślałeś, że wybiorę niesprawdzoną osobę. Severus jest idealny, a poza tym… — zawahał się na moment, chcąc wywrzeć lepszy efekt. Wyglądał, jakby zastanawiał się, czy warto podjąć przerwany temat.
— Tak? — ponaglił Tom.
— Poza tym, przebywając z nim dłuższy czas mógłbym łatwo stwierdzić, czy jest szpiegiem, którego tak usilnie próbujesz namierzyć.
— Myślisz, że mógłby nim być? — warknął ostrzegawczo Lord. — Osobiście sprawdzałem go kilka razy.
— Nie wątpię. — Skłonił nieznacznie głowę, nie chcąc rozzłościć człowieka siedzącego przed nim. — Ale ja podejrzewałem wszystkich, a więc i jego. Ale bez obaw. Jest czysty jak łza. — Zaśmiał się cicho, choć dość mrocznie jak na siebie. — Być może w tym przypadku to nie całkiem adekwatne określenie.
Riddle przytaknął zadowolony. Sam miał sporo wątpliwości w sprawie mistrza eliksirów, ale testował go wielokrotnie, wymagając od niego rzeczy niemal niemożliwych. Był pewien. Snape był jedną z niewielu osób, których naprawdę był pewien. Właściwie to całkiem dobrze się złożyło, że ta dwójka, Keith i Severus, jest razem. Obaj dostarczają mu cennych informacji, a wspólnie mogą zdziałać więcej. Wiedział, ile znaczy wzajemne zaufanie na powierzanych śmierciożercom akcjach, a jeżeli będzie wysyłać ich razem, powinien spodziewać się najlepszych efektów. Chociaż nie mógł zaprzeczyć, że każdy z osobna był niezastąpiony.
— Chcę was widzieć za tydzień w Malfoy Manor. Lucjusz ma jakieś kłopoty. Znowu.
— Wybacz, że to powiem, ale… Ten człowiek jest po prostu niekompetentny. Jesteś pewien, że on jest ci niezbędny?
— Coraz częściej się nad tym zastanawiam — odparł i, z iskrzącymi niebezpiecznie oczyma, zwrócił się w stronę okna. — Idź. Niech nikt nie powiąże twoich zniknięć.
— Bez obaw. Nie dopuszczę do tego.
Keith uśmiechnął się pewnie i nie zawracając sobie głowy ukłonem czy innym pożegnaniem, zniknął z pomieszczenia, pojawiając się po chwili w swoich komnatach w Hogwarcie. Długi prysznic przyniósł planowane efekty, zmywając z niego poczucie winy i wstręt. Mógł zabijać. Nauczono go robić to na wiele sposobów. Nie żałował ludzi, którzy nie zasłużyli na życie, którzy zaprzedali siebie. Problem polegał na tym, że służba u Czarnego Pana była inna. Wymagała kunsztu i inteligencji. Nowych metod. Musiał pokonać odruch szybkiego i bezbolesnego zabijania ludzi. Musiał się bawić ich śmiercią, cierpieniem.
Bawił się więc, sprawiając przyjemność Voldemortowi i nie dając mu szansy na zakwestionowanie swojej lojalności, swojej wierności.
Jeszcze tylko kilka miesięcy. Może krócej niż myślę.
Plan był opracowany w najdrobniejszych szczegółach. Brakowało mu już tylko kilku elementów, w tym tych dwóch najważniejszych. Jeden był obecnie w posiadaniu Toma i zdobyciem go nie zaprzątał sobie głowy. Kiedy będzie już potrzebny, przejęcie go zajmie zaledwie chwilę. Drugi posiadał Dumbledore i tu pojawiał się problem. Nie był pewien, czy bez zdradzenia Albusowi swoich planów, tożsamości i przeszłości będzie w stanie przejąć to, co stanowi ostatni fragment układanki. Nie potrafił do końca zaufać dyrektorowi. Wciąż miał wątpliwości związane z jego osobą, a już sam fakt, że był w posiadaniu tak silnego artefaktu i nie potrafił, lub nie chciał wykorzystać go w należyty sposób, był podejrzany. Dlatego tak pilnował, żeby starzec nie dowiedział się, kim jest naprawdę. Początkowo obawiał się, że McGonagall może go wydać, ale kiedy kobieta opowiedziała mu o swoim życiu… O braku działań ze strony człowieka, który powinien być ikoną dobra, wiedział już, że ona nie zdradzi jego sekretów. Po namyśle doszedł do wniosku, że przejście Minervy na jego stronę może znacznie ułatwić mu sprawę.
Będę musiał omówić to z Severusem…
Niemal godzinę po powrocie wszedł do salonu Snape’a. Mężczyzna krążył po pokoju, wyglądając jak denerwujący się egzaminami uczniak. Kiedy dostrzegł Sokoła, zatrzymał się, a na jego ustach zagościł na krótką chwilę nikły uśmiech.
— Jesteś — mruknął i, podchodząc do kominka, zabrał z niego szklankę z brunatnym alkoholem. — Dlaczego to tyle trwało?
— Ponieważ Tom musiał być zadowolony — szepnął, podchodząc do partnera i składając niewinny pocałunek na wąskich wargach. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że się martwiłeś?
Mistrz eliksirów nie uznał za stosowne odpowiedzieć na pytanie młodego kochanka. W zamian złapał go zaborczo za podbródek, przyciągając na powrót twarz Keitha do swojej.
— Nie lubię, kiedy chodzisz do niego sam, bez względu na to, jak potężny byś nie był — warknął i przygryzł dolną wargę chłopaka, wywołując tym cichy jęk. — Chodź.
Wyszli z ciepłej komnaty i, podążając ciemnym korytarzem, zatrzymali się na moment przed pokojem wspólnym Ślizgonów. Severus wywołał Malfoya, który podszedł do nich z pochyloną lekko głową i zarumienionymi policzkami. Profesor bez słowa wskazał mu, żeby szedł za nimi. Keith niejasno przypominał sobie, że dwójka jego towarzyszy miała się dzisiaj udać do Michaela, ale zupełnie o tym zapomniał podczas godzin spędzonych z Czarnym Panem.
— Gdzie idziemy? — zapytał, kiedy pokonywali kolejne piętra zamku.
— Myślę, że Draco chciałby cię przeprosić, a ja znam idealne do tego miejsce.
Sokół zerknął niepewnie na blondyna, ale ten nadal unikał jego spojrzenia. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się przyspieszając, by zrównać krok z partnerem.
Może jednak się uda…
Kiedy całą trójką stanęli przed małymi, obskurnymi drzwiami, Keith nie krył swojego zdziwienia. Snape tylko uśmiechnął się krzywo i wyszeptał jakieś skomplikowane hasło, którego nie był w stanie usłyszeć żaden z nastolatków.
— Merlinie! Co to za miejsce? — wydyszał Sokół.
— To, mój drogi, jest łazienka — odparł kpiąco mężczyzna.
Draco prychnął nieznacznie i przeszedł w głąb pomieszczenia, przyglądając się dokładniej głębokiej, wpuszczonej w podłogę wannie, na której brzegach widniały emblematy wszystkich założycieli Hogwartu. Obok stało wygodne, skórzane łóżko do masażu i jedna, podwójna umywalka. Kilka niskich szafeczek i ułożone w zgrabny stosik ręczniki umieszczono przy jednej ze ścian. Łazienka utrzymana była w różnych odcieniach beżu i ciepłego brązu, a wiekowe zdobienia idealnie współgrały z nowocześniejszą stylistyką wyposażenia.
— Po co tu przyszliśmy? — zainteresował się brunet.
— Rozbierz się — odpowiedział Snape.
Keith uniósł pytająco brew nie wykonując żadnego innego ruchu. Severus podszedł do niego i zaczął powoli rozpinać koszulę, popychając go jednocześnie w stronę Draco. Kiedy chłopak został w samych bokserkach, wskazał dłonią łóżko, na którym ten nadal zdezorientowany, usiadł.
— Połóż się.
Głos Malfoya był cichy i słychać w nich było jakieś słabo kontrolowane emocje, ale kiedy Sokół ułożył się wygodnie na brzuchu, wyraz twarzy blondyna zmienił się na profesjonalny. Draco, ze stojącej nieopodal szafki, wyjął kilka buteleczek o różnych kształtach i ustawił je na niskim, drewnianym stoliku. Odkorkowując pierwszą, o intensywnie malinowym zapachu spojrzał pytająco na swojego chrzestnego, ale ten tylko kiwnął przyzwalająco i rozsiadł się w transmutowanym z miękkiego ręcznika fotelu.
 — Byliśmy dzisiaj w restauracji — zaczął mistrz eliksirów, kiedy Sokół jęknął przeciągle, czując delikatne palce powoli wcierające olejek w jego wciąż zesztywniałe barki. — Spotkaliśmy Sokolników.
— Och! Rzadko się pokazują, może ktoś był umówiony — mruknął, zastanawiając się, czym sobie zasłużył na cudowny masaż, który właśnie za przyzwoleniem kochanka fundował mu rówieśnik. — Rozmawialiście z Michaelem?
— Tak — wtrącił Malfoy. — Wyjaśnił mi wszystko. Chyba nawet więcej niż chciałeś, żebym wiedział.
— Hm? Nie rozumiem.
— To prawda — przyznał Severus. — Zdaje się, że zdradził nam coś, o czym jeszcze nie zdążyłeś mi powiedzieć.
Keith uniósł lekko głowę słysząc tłumiony gniew w głosie partnera. Było wiele rzeczy, o których ten jeszcze nie wiedział, ale tylko kilka, których świadomy był Michael.
— Poinformowałem go, jak wyglądają nasze relacje — burknął nieco obronnie. — Oraz o tym, że nie musi przed tobą niczego ukrywać.
Snape na moment otworzył szerzej oczy, po czym podejrzliwie przymknął powieki.
— Ale Draco niekoniecznie powinien był się tego dowiedzieć — warknął.
Sokół przełknął nerwowo ślinę, przyznając mu w duchu rację. Malfoy już i tak zbyt dużo wiedział.
Chociaż, jeśli obiecałby mi taką przyjemność raz w tygodniu, mógłbym mu zdradzić niemal wszystko…
Dłonie chłopaka przesuwały się teraz w dół pleców Duvala. Każdy, fragment skóry palił pod elektryzującym dotykiem, a palce wciąż i wciąż zsuwały się niżej, aż do niezbyt ciasnej gumki jego czarnych bokserek. Kolejny niekontrolowany jęk wyrwał się z piersi nastolatka, kiedy Ślizgon delikatnie umieścił kciuki pod ową gumką i opuścił bieliznę Keitha nieco niżej.
— Co takiego powiedział? — sapnął w końcu.
— Draco zapytał go, dlaczego właściwie jesteś Sokołem, skoro nie potrzebujesz profitów związanych z tą… — chwilę szukał odpowiedniego słowa. — Z tą działalnością.
— I?
— Odpowiedział mi, że skoro jesteś nadzieją świata i jednocześnie jego dowódcą, to musi wypełniać twoje rozkazy — dokończył Malfoy, czując jednocześnie napinające się na powrót mięsnie Keitha i słysząc niedowierzające sapnięcie.

1 komentarz:

  1. Witam,
    chociaż chciałabym, aby Severus zakochał się w Keithie, ciekawe z czym ma problem Lucjusz i ten masaż...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń