Kilka kolejnych tygodni minęło we względnym spokoju, a
Severus musiał sam przed sobą przyznać, że towarzystwo Sokoła stało się nad
wyraz przyjemne. Starał się nie myśleć zbyt wiele o czekającym go spotkaniu
Wewnętrznego Kręgu, ale z dnia na dzień stawał się coraz bardziej ponury i
niedostępny. Przekazał Albusowi wieści usłyszane od Malfoya, miał jednak
niejasne wrażenie, że dyrektor coś przed nim ukrywa. Z rozmowy z nim wrócił
jeszcze bardziej rozdrażniony i ostatecznie po szybkim numerku z Keithem, kazał
mu się wynosić na jakiś czas. Chłopak był zdziwiony takim potraktowaniem, ale
skinął tylko głową i bez słowa opuścił jego rezydencję. Snape przez pół nocy
przeklinał się za takie potraktowanie dzieciaka, szczególnie, że potrafił on
ukoić jego nerwy niemal tak dobrze jak Dumbledore i jego Ognista. Kiedy rano
obudził go skrzat, nawrzeszczał i na niego, po czym zamknął się w swojej
pracowni i zaczął warzyć proste eliksiry do skrzydła szpitalnego. Zapewne by go
to nie uspokoiło, ale zajął się od razu trzema zupełnie innymi i pracował w
całkowitym skupieniu, żeby niczego nie spieprzyć. Skończył na godzinę przed
planowanym wyjściem. Zjadł szybki obiad i nawet podziękował, wprawiając w
zdziwienie skrzatkę. Później wziął długą kąpiel, pozbywając się otulającej go
mgiełki smrodu składników i wyciągnął z garderoby szaty, i maskę na dzisiejsze
spotkanie. Uważał, że to bez sensu, skoro będą tam tylko najważniejsi
poplecznicy Lorda, ale takie wytyczne przekazał mu Lucjusz, więc chcąc czy nie,
musiał się do nich dostosować. Wzdychając ciężko, aportował się w wyznaczonym
miejscu i wzmocnił ochronę umysłu. Przemierzał, znane na pamięć korytarze
dworku Malfoyów, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem postaci na wiszących
w idealnie równych odstępach obrazach. Wszedłszy do sali, w której zazwyczaj
odbywały się spotkania zauważył, że jest ostatni i prawdopodobnie czekali tylko
na niego.
Po prostu cudownie! Bo mi się zachciało eliksiry ważyć!
— Panie — powiedział wyraźnie, przyklękając nieznacznie na
jedno kolano i chyląc głowę w geście całkowitego oddania i poniżenia.
— Jesteś, Severusie. Dobrze, możemy zaczynać.
Snape, tak samo jak pozostali, zasiadł do stołu i nie
skomentował, co najmniej dziwnego zachowania Voldemorta. Zwyczajowo ostatni
przybyły witany był choćby małą klątewkę. Ot, tak! Na poprawienie humoru
dupkowi, którego musieli słuchać.
Na stole pojawiły się kieliszki z jakimś drogim i starym
winem, ale żaden z obecnych nie śmiał po nie sięgnąć. To, co się działo, było
zbyt irracjonalne, żeby mogło być prawdziwe. Wyglądało to tak, jakby mieli coś
świętować, tylko śmierciożercy nie mieli pojęcia co. Czarny Pan wstał ze
swojego miejsca z uniesionym w dłoni naczyniem i krótkim ruchem różdżki
otworzył boczne drzwi, które jak Severus wiedział prowadziły do przylegającej
do pomieszczenia biblioteki. Zamajaczył za nimi jakiś cień, ale postać spowita
w mrok nie ujawniła się.
— Mamy dziś gościa — zaczął Tom upijając łyk wina i
odstawiając kieliszek na brzeg stołu. — Nie znacie go. A przynajmniej większość
z was go nie zna — dodał z przebiegłym uśmieszkiem. — Dziś, po prawie roku
naszej wspólnej pracy, postanowiłem, że nadszedł czas. Mój wierny słu… —
zawahał się na moment wskazując ręką na drzwi, po czym poprawiając się, dodał:
— współpracownik.
Jeśli zgromadzeni wokół stołu ludzie mogli wcześniejsze
zachowanie Lorda uznać za nietypowe, to teraz wszyscy wpatrywali się w niego z
niedowierzaniem, które szczęśliwie ukrywały maski, wciąż znajdujące się na ich
twarzach.
Osoba z biblioteki przeszła wolnym krokiem ten niewielki
kawałek dzielący go od stołu i stanęła u prawego boku Voldemorta. Skinęła lekko
Ridle’owi i pozostałym, nie mówiąc przy tym ani słowa.
— Przedstawię was, choć mojego przyjaciela zapewne nie
zdziwią wasze nazwiska. Lucjuszu — zwrócił się bezpośrednio do gospodarza — zdejmij
maskę.
Malfoy wykonał polecenie, a postać w kapturze skinęła głową
na znak, że owszem, blondyn jest mu znany. Mężczyzna pochylił nieznacznie głowę
w geście powitania i usiadł. Po nim wstawali następni i cała sytuacja się
powtarzała. Nott, Avery, Bella i Rudolfus oraz sześć innych osób. Nieznajomy
tylko raz wyraził swoją niewiedzę, kiedy od stołu wstał niski, gruby mężczyzna
ze stalową imitacją dłoni. Ostatni, dwunasty przedstawiony został Severus.
Czarny Pan był widocznie zadowolony z konsternacji, w jaką wprawił swoich
sługusów, szczególnie, że nieznajomy wciąż pozostawał ukryty.
— Nie zdradziłeś mnie — ni to zapytał, ni stwierdził Czarny
Pan, odwracając się od Snape’a i patrząc na ostatnią postać w masce. — Dobrze
więc. Severusie — zwrócił się ponownie do mistrza eliksirów — musisz wybaczyć
mi i mojemu przyjacielowi, ale związałem go przysięgą.
Snape nie mając pojęcia, o czym mówi Lord skinął głową na
znak, że rozumie i wpatrzył się w stojącą u jego boku osobę. Działo się coś
bardzo dziwnego i miał niepokojące wrażenie, że dowiadując się wszystkiego, nie
będzie zadowolony. I to zachowanie Albusa z poprzedniego dnia.
On wiedział…
Ta myśl uderzyła go z taką siłą, że aż oczy zabłyszczały mu z
wściekłości.
— Podejdź, Severusie i zdejmij mu maskę.
Obaj, zarówno gość, jak i Snape zwrócili oczy najpierw ku
Tomowi, a chwilę później ku sobie. Mistrz eliksirów niespiesznie podszedł do
śmierciożercy i zatrzymał się na ułamek sekundy, zauważając, że ten ma
zamknięte oczy.
Jakby chciał to odwlec, najbardziej, jak można…
Stali teraz twarzami zwróconymi do siebie a jednocześnie
bokiem do pozostałych. Severus uniósł do góry dłonie i nie zdejmując nieznajomemu,
zakrywającego jego głowę kaptura, sięgnął po maskę. Na moment przed jej
chwyceniem powieki obcego się uchyliły, a Snape zobaczył błysk niebieskich
szkieł kontaktowych. Zamarł wpół ruchu, mając nikłą świadomość, że właśnie w
tej chwili wszyscy obecni w pokoju bardzo uważnie mu się przyglądają. Maska
opadła, a on odwracał się, nie zaszczyciwszy nawet jednym spojrzeniem Keitha,
kiedy poczuł nagłe szarpnięcie za ramię. Nie spodziewając się zupełnie żadnej
reakcji dzieciaka, nagle ze zdziwieniem stwierdził, że znajduje się tuż przy
nim. Z jego dłońmi na swojej klatce piersiowej i wargami chłopaka wpijającymi
się w jego usta. Usłyszał cichy śmiech Voldemorta i jeszcze cichsze: Przepraszam!
Nie mogłem… Skinął i spokojnie położył dłoń na jego biodrze, obracając go
twarzą do siedzących przy stole.
— Keith Duval — przedstawił.
Nie mógł. Nie mógł powiedzieć. Złamałby przysięgę.
Straciłby zaufanie…
Severus miał wrażenie, że tysiące myśli przelatuje w jednej
chwili przez jego głowę. A do tego były one tak nieskładne, że nawet gdyby
Czarny Pan postanowił się teraz przebić przez jego osłony, nic by nie
zrozumiał. Tak jak i on sam niewiele rozumiał.
Keith. Co ten bachor robił na spotkaniu Wewnętrznego
Kręgu? Współpracowali od ponad roku, powoli docierał do niego absurd całej
sytuacji.
Czarny Pan mówiący o kimkolwiek: mój współpracownik,
znajdował się poza wyobraźnią i możliwością pojmowania mistrza eliksirów. Co
prawda, Tom starał się nie mówić o nich, jak o swoich sługach. Najczęściej
używał po prostu imion, czasem nazwisk i bardzo często całej masy obelg,
szczególnie będąc wściekłym, ale nigdy żadnego z nich nie nazwał swoim przyjacielem.
Nigdy.
Nigdy też nie pozwolił na jakiekolwiek okazanie uczuć…
Snape, uspokajając się nieco, zdołał przyodziać twarz w
obojętność i twardym spojrzeniem omiótł wpatrujących się w niego i Sokoła
śmierciożerców. Wszyscy, włączając w to opanowanego zawsze Lucjusza, byli
zadziwieni zarówno widokiem młodego chłopca, o którym ich pan wypowiadał się z
takim pietyzmem jak i sceny, której chwilę wcześniej byli świadkami. Lord
rzadko wprowadzał nowych członków do grona swoich najwierniejszych, a jeszcze
rzadziej robił to z taką radością. Tak, to była zdecydowanie radość i
zgromadzeni w pokoju zaczęli się poważnie obawiać.
— Severusie, Keith — odezwał się, delektując szokiem, jaki
wywołał. — Usiądźcie. Mamy dziś dużo do omówienia.
Chłopak pierwszy podszedł do stołu, zajmując krzesło między
tym należącym do Snape’a, a tym zajętym przez Notta. Nikt nie skomentował tego
wyboru, a tylko niektórzy wychwycili przekaz, który płynął z tego zachowania.
Dzieciak uznał wyższość swojego partnera. Nie ważąc na konsekwencje.
Wino zostało wypite, a kieliszki ponownie napełniły się
wybornym trunkiem. Przedyskutowano kilka najistotniejszych spraw, zaplanowano
atak na niewielką wioskę i wyznaczono zadania dla poszczególnych członków
Wewnętrznego Kręgu. Nikt nie śmiał zadawać pytań, choć wszyscy mieli w oczach
głód wiedzy. Malfoy nie mógł oderwać wzroku od kochanka swojego przyjaciela.
Nie wyglądał na zadowolonego z wydarzeń wieczoru. Severus podejrzewał, że był
wściekły z faktu, iż Voldemort potrzebując młodego chłopaka, nie wybrał jego,
hodowanego specjalnie do tego celu syna. Inna sprawa, że Draco nie zamierzał
paradować w czarnych szatach i białej masce, ale o tym już Lucjusz wiedzieć nie
musiał. Długo nie trzeba było czekać na reakcję gospodarza.
— Panie — zaczął cicho, a w jego głosie pobrzmiewała dobrze
skrywana nutka rozczarowania. — Dlaczego, skoro potrzebowałeś ucznia w
Hogwarcie, nie wykorzystałeś do tego mojego syna?
— Ucznia w Hogwarcie? — powtórzył Lord, wydając się nieco
zdezorientowanym.
Keith parsknął zimnym śmiechem, a Snape spojrzał z pogardą na
Malfoya. Tom przeniósł pytające spojrzenie na chłopaka, najwidoczniej żądając
wyjaśnień. Zdezorientowany przez chwilę Lucjusz uśmiechnął się teraz mściwie,
co nie uszło uwadze pozostałych.
— W pewnym sensie będę się uczył. — Sokół wzruszył ramionami,
a śmierciożercy nie mogli wyjść z podziwu nad jego swobodnym tonem i
zachowaniem. — Poznaliśmy się na ślubie Aarona w dość ciekawych okolicznościach
— dodał po chwili, jakby to miało wyjaśnić wszystko.
I chyba wyjaśniło, bo Lord uśmiechnął się z satysfakcją i
kiwnął głową.
— Lucjuszu, zaproś do nas Draco.
— Panie?
— Czego nie zrozumiałeś, w tak prostym poleceniu? — Jego głos
raptownie stał się surowy i mocny.
Malfoy zadrżał i pospiesznie wyszedł z pokoju. Snape spiął
się odrobinę, ale kiedy palce Sokoła delikatnie pogładziły jego udo, rozluźnił
się, uznając, że jego chrześniakowi nie może grozić niebezpieczeństwo.
Gospodarz wrócił po kilku minutach, prowadząc za sobą niepewnego syna. Ten
skłonił się nisko, ale nie śmiał spojrzeć w oczy Voldemorta. W saloniku
panowała niezmącona niczym cisza, a napięcie można było wyczuć każdym zmysłem.
— Będziemy mieli dzisiaj jeszcze jednego gościa — podjął
Lord. — Chciałem zająć się nim osobiście, ale skoro wątpisz w moje decyzje,
postanowiłem coś wam zademonstrować.
Lucjusz wyraźnie zadrżał pod wzrokiem swojego pana, a ton,
jakim były wypowiedziane słowa sugerował konsekwencje, jakie będzie musiał
ponieść, za tak nierozsądne zachowanie.
— Keith? — Riddle spojrzał na dzieciaka, a ten kiwnął głową i
aportował się bezgłośnie, nie wstając nawet ze swojego miejsca.
Zebrani, w niemym szoku patrzyli na krzesło, na którym
jeszcze chwilę temu siedział chłopak nie wierząc, że ten właśnie zniknął w
miejscu obłożonym silnymi zaklęciami antydeportacyjnymi. Do tej pory, tylko
Voldemortowi się to udało, a Keith miał zaledwie kilkanaście lat.
— Draco? — Czarny Pan zwrócił się do nastolatka z kpiącym
uśmiechem. — Umiesz się teleportować?
Młody Malfoy skinął głową, ale jego próba, co było pewne od
początku, nie przyniosła żadnego rezultatu. Taką samą próbę Tom nakazał
Lucjuszowi, ale i jemu nie udało się pokonać silnych barier.
Keith wrócił bez trzasku po minucie, skinieniem głowy
potwierdzając, że zrobił to, czego od niego oczekiwano i przyglądając się
uważnie jedynemu, poza nim nastolatkowi. Draco, chyba dopiero teraz rozpoznał
partnera Severusa, bo nie był w stanie ukryć zaskoczenia.
— To strata czasu — powiedział w końcu Sokół, stając przed
Voldemortem. — Jaki masz w tym cel?
— Zwykły kaprys — odparł zimno Lord.
— Ty i te twoje kaprysy — zaczął Keith, ale wzrok Toma
powiedział mu, że przesadził. Skłonił się lekko w geście przeprosin. — Czego
sobie życzysz?
— Rzucicie dwa zaklęcia — wykrzywił usta w ironicznym
uśmiechu, a chłopak zaśmiał się otwarcie, ale zgodził.
Snape przypatrywał się dwóm czarodziejom, wyraźnie zaniepokojony
niekonwencjonalnym zachowaniem Czarnego Pana.
— Zacząłem, kiedy cię nie było — kontynuował Riddle. —
Żadnemu z nich nie udało się stąd aportować.
Nastolatek znowu prychnął, po czym powiedział tylko:
— To oczywiste.
Pewność siebie, która od niego biła spowodowała lekkie
poruszenie wśród zebranych, ale wyczuwalne wręcz oczekiwanie na to, co miało
nastąpić, pozwoliło wszystkim na szybkie dojście do siebie.
— Zacznijcie od Crucio. Draco, Keith.
Obaj skinęli na zgodę, a na podłodze przed nimi pojawił się
trzydziestokilkuletni auror, którego Snape kojarzył także jako początkującego
śmierciożercę. Blondyn podniósł różdżkę i z pewnym siebie uśmiechem rzucił
zaklęcie. Ofiara miotała się chwilę w nikłych konwulsjach, ale zaklęcie szybko
straciło swoją moc i po chwili klęczał już tylko, próbując łapać powietrze.
Czarny Pan zaśmiał się cicho i wskazał szponiastą dłonią na drugiego chłopca.
— Pozwól, że najpierw doprowadzę go do stanu idealnego — Keith
popatrzył z politowaniem na Draco i rzucił krótkie, niewerbalne zaklęcie, po
którym auror dumnie stanął na nogi, nie odczuwając żadnych skutków rzuconego
niedawno Niewybaczalnego. — Crucio.
Cicho i spokojnie wypowiedziane słowo, wyrwało z mężczyzny
przerażający krzyk. Wił się w spazmach bólu przez kilka minut, a z każdym
smagnięciem różdżki Sokoła, słyszalny był dźwięk rozrywanych mięśni i pękających
z trzaskiem kości.
Severus patrzył na to ze strachem w oczach. Ogromna siła,
którą dysponował nastolatek stała się teraz oczywista dla każdego, kto miał
jakiekolwiek wątpliwości po spektakularnej teleportacji. Po chwili, Keith ze
znudzeniem opuścił różdżkę i zdjął zaklęcie. Auror nie odzyskał świadomości.
— Zabij go, Draco — syknął Voldemort.
— Panie, nie sądzę, żebym dał radę — szepnął chłopak.
— Och! Ja też tak myślę — zaśmiał się mrocznie. — Mimo to,
rzuć zaklęcie.
Draco krzyknąwszy Avada Kedavra, wpatrywał się w
nieprzytomnego człowieka leżącego u swoich stóp i wiedział, że właśnie zasłużył
na srogą karę od ojca. Sokół prychnął głośno i bez słowa skierował się w stronę
Severusa. Na znak Lorda, machnął różdżką, nie wypowiadając nawet słowa. Zielony
promień rozświetlił salę i pomknął w stronę zmaltretowanej ofiary, zabijając w
ułamku sekundy. Chwilę później, Lucjusz sprawdził puls mężczyzny i potwierdził
zgon.
— Co jeszcze pan potrafi, panie Duval?
Malfoy był wściekły z powodu porażki swojego syna i miał
problemy z opanowaniem reakcji i zachowaniem maski obojętności, co nie uszło
uwadze Toma. Zmrużył gniewnie oczy, ale nim zdążył się odezwać, Keith
odpowiedział:
— Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, Lucjuszu.
— Jak śmiesz.
Co za idiota!
Sokół uniósł brwi i uśmiechnął się paskudnie. Zwrócił się ku
Czarnemu Panu i zaskakując wszystkich, włączając w to Severusa, zasyczał do
niego używając mowy węży. Ten skinął głową, po raz kolejny uśmiechając się
niebezpiecznie i odchylając w fotelu.
— Draco, wyjdź — brunet wymruczał niemal czule acz stanowczo.
Szarooki chłopak zerknął na Voldemorta, ale napotykając jego zniecierpliwione
spojrzenie, skłonił się i opuścił pokój.
— Chyba błędnie założyłeś, że możesz mnie traktować, jak
równego sobie, Lucjuszu — odezwał się znowu nastolatek, wbijając gniewne
spojrzenie w blondyna. — Możliwe, że uznałeś tak, z powodu miejsca, które
zająłem przy stole. Dowiedz się, więc, że było to spowodowane wyłącznie moim
szacunkiem do Severusa. — Zrobił krótką przerwę, przesuwając wzrok po twarzach
wszystkich obecnych. — Uznałem, że każde z was zdołało zauważyć, jaką pozycję
będę zajmował w waszych szeregach. Widocznie się pomyliłem — znowu przerwał,
patrząc wyzywająco na śmierciożerców. — Ale bez obaw. Naprawię to. Tormenta.
Krzyk Malfoya wypełnił szczelnie pomieszczenie.
— Jasne zaklęcie? — zakpił Lord.
— Nie widzę różnicy.
Czarny Pan skinął z satysfakcją głową i uniósł w górę
kieliszek w geście poparcia i zrozumienia. Sokół zrobił to samo, po czym obaj
wypili, delektując się niepowtarzalnym smakiem. Po kilku minutach Keith zdjął
zaklęcie, a Lucjusz pozostał na podłodze, najwyraźniej nie mogąc się ruszyć.
— Pomóżcie mu — rzucił chłopak, wskazując na dwóch najbliżej
siedzących. — Nasza umowa wciąż obowiązuje? — spytał zwracając się do Toma,
który niechętnie przytaknął. — Jeżeli Draco poniesie jakiekolwiek konsekwencje
związane z dzisiejszym wieczorem, poczujesz mój prawdziwy gniew — warknął
chłopak w stronę Malfoya, który zesztywniał słysząc złowieszczy, mroczny ton,
ale w odpowiedzi ukłonił się tylko. Niemal tak nisko, jak swojemu panu.
— Wezwę was, kiedy będziecie potrzebni — dodał Lord,
zwalniając tym samym wszystkich z zebrania.
Keith chwycił swojego kochanka, skinieniem głowy pożegnał
Voldemorta i aportował się bezpośrednio do rezydencji Snape’a z oniemiałym
mistrzem eliksirów u boku.
Witam,
OdpowiedzUsuńo tak to wspaniały rozdział, najpierw Voldemort nie ukarał spóźnialskiego nawet malutką klątewką, później, och później nowego nazwał współpracownikiem, wywołując szok, a jeszcze później się zaśmiał z zachowania Severusa i Keitha, haha Keith pokazał swą moc, Severus pewnie teraz będzie chciał wyjaśnień... naprawdę wspaniały rozdział...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, naprawdę... wow Voldemort nie ukarał spóźnialskiego, (jakaś resocjalizacja) później, nowego nazwał współpracownikiem, wywołując jeszcze większy szok, (śmierciożercy chyba będą musieli pójśćna jakąś terapięz tego szoku) a jeszcze później śmiał się z zachowania Severusa i Keitha, och tak Keith pokazał swą moc,
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, nowości Voldemort nie ukarał spóźnialskiego ;), później jeszcze nowego nazwał współpracownikiem, a nie sługą... a jeszcze później śmiejący się Voldemort z zachowania Severusa i Keitha, Keith pokazał swą imponującą moc...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza