wtorek, 25 września 2012

Sokół część 3

Kilka kolejnych tygodni minęło we względnym spokoju, a Severus musiał sam przed sobą przyznać, że towarzystwo Sokoła stało się nad wyraz przyjemne. Starał się nie myśleć zbyt wiele o czekającym go spotkaniu Wewnętrznego Kręgu, ale z dnia na dzień stawał się coraz bardziej ponury i niedostępny. Przekazał Albusowi wieści usłyszane od Malfoya, miał jednak niejasne wrażenie, że dyrektor coś przed nim ukrywa. Z rozmowy z nim wrócił jeszcze bardziej rozdrażniony i ostatecznie po szybkim numerku z Keithem, kazał mu się wynosić na jakiś czas. Chłopak był zdziwiony takim potraktowaniem, ale skinął tylko głową i bez słowa opuścił jego rezydencję. Snape przez pół nocy przeklinał się za takie potraktowanie dzieciaka, szczególnie, że potrafił on ukoić jego nerwy niemal tak dobrze jak Dumbledore i jego Ognista. Kiedy rano obudził go skrzat, nawrzeszczał i na niego, po czym zamknął się w swojej pracowni i zaczął warzyć proste eliksiry do skrzydła szpitalnego. Zapewne by go to nie uspokoiło, ale zajął się od razu trzema zupełnie innymi i pracował w całkowitym skupieniu, żeby niczego nie spieprzyć. Skończył na godzinę przed planowanym wyjściem. Zjadł szybki obiad i nawet podziękował, wprawiając w zdziwienie skrzatkę. Później wziął długą kąpiel, pozbywając się otulającej go mgiełki smrodu składników i wyciągnął z garderoby szaty, i maskę na dzisiejsze spotkanie. Uważał, że to bez sensu, skoro będą tam tylko najważniejsi poplecznicy Lorda, ale takie wytyczne przekazał mu Lucjusz, więc chcąc czy nie, musiał się do nich dostosować. Wzdychając ciężko, aportował się w wyznaczonym miejscu i wzmocnił ochronę umysłu. Przemierzał, znane na pamięć korytarze dworku Malfoyów, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem postaci na wiszących w idealnie równych odstępach obrazach. Wszedłszy do sali, w której zazwyczaj odbywały się spotkania zauważył, że jest ostatni i prawdopodobnie czekali tylko na niego.
Po prostu cudownie! Bo mi się zachciało eliksiry ważyć!
— Panie — powiedział wyraźnie, przyklękając nieznacznie na jedno kolano i chyląc głowę w geście całkowitego oddania i poniżenia.
— Jesteś, Severusie. Dobrze, możemy zaczynać.
Snape, tak samo jak pozostali, zasiadł do stołu i nie skomentował, co najmniej dziwnego zachowania Voldemorta. Zwyczajowo ostatni przybyły witany był choćby małą klątewkę. Ot, tak! Na poprawienie humoru dupkowi, którego musieli słuchać.
Na stole pojawiły się kieliszki z jakimś drogim i starym winem, ale żaden z obecnych nie śmiał po nie sięgnąć. To, co się działo, było zbyt irracjonalne, żeby mogło być prawdziwe. Wyglądało to tak, jakby mieli coś świętować, tylko śmierciożercy nie mieli pojęcia co. Czarny Pan wstał ze swojego miejsca z uniesionym w dłoni naczyniem i krótkim ruchem różdżki otworzył boczne drzwi, które jak Severus wiedział prowadziły do przylegającej do pomieszczenia biblioteki. Zamajaczył za nimi jakiś cień, ale postać spowita w mrok nie ujawniła się.
— Mamy dziś gościa — zaczął Tom upijając łyk wina i odstawiając kieliszek na brzeg stołu. — Nie znacie go. A przynajmniej większość z was go nie zna — dodał z przebiegłym uśmieszkiem. — Dziś, po prawie roku naszej wspólnej pracy, postanowiłem, że nadszedł czas. Mój wierny słu… — zawahał się na moment wskazując ręką na drzwi, po czym poprawiając się, dodał: — współpracownik.
Jeśli zgromadzeni wokół stołu ludzie mogli wcześniejsze zachowanie Lorda uznać za nietypowe, to teraz wszyscy wpatrywali się w niego z niedowierzaniem, które szczęśliwie ukrywały maski, wciąż znajdujące się na ich twarzach.
Osoba z biblioteki przeszła wolnym krokiem ten niewielki kawałek dzielący go od stołu i stanęła u prawego boku Voldemorta. Skinęła lekko Ridle’owi i pozostałym, nie mówiąc przy tym ani słowa.
— Przedstawię was, choć mojego przyjaciela zapewne nie zdziwią wasze nazwiska. Lucjuszu — zwrócił się bezpośrednio do gospodarza — zdejmij maskę.
Malfoy wykonał polecenie, a postać w kapturze skinęła głową na znak, że owszem, blondyn jest mu znany. Mężczyzna pochylił nieznacznie głowę w geście powitania i usiadł. Po nim wstawali następni i cała sytuacja się powtarzała. Nott, Avery, Bella i Rudolfus oraz sześć innych osób. Nieznajomy tylko raz wyraził swoją niewiedzę, kiedy od stołu wstał niski, gruby mężczyzna ze stalową imitacją dłoni. Ostatni, dwunasty przedstawiony został Severus. Czarny Pan był widocznie zadowolony z konsternacji, w jaką wprawił swoich sługusów, szczególnie, że nieznajomy wciąż pozostawał ukryty.
— Nie zdradziłeś mnie — ni to zapytał, ni stwierdził Czarny Pan, odwracając się od Snape’a i patrząc na ostatnią postać w masce. — Dobrze więc. Severusie — zwrócił się ponownie do mistrza eliksirów — musisz wybaczyć mi i mojemu przyjacielowi, ale związałem go przysięgą.
Snape nie mając pojęcia, o czym mówi Lord skinął głową na znak, że rozumie i wpatrzył się w stojącą u jego boku osobę. Działo się coś bardzo dziwnego i miał niepokojące wrażenie, że dowiadując się wszystkiego, nie będzie zadowolony. I to zachowanie Albusa z poprzedniego dnia.
On wiedział…
Ta myśl uderzyła go z taką siłą, że aż oczy zabłyszczały mu z wściekłości.
— Podejdź, Severusie i zdejmij mu maskę.
Obaj, zarówno gość, jak i Snape zwrócili oczy najpierw ku Tomowi, a chwilę później ku sobie. Mistrz eliksirów niespiesznie podszedł do śmierciożercy i zatrzymał się na ułamek sekundy, zauważając, że ten ma zamknięte oczy.
Jakby chciał to odwlec, najbardziej, jak można…
Stali teraz twarzami zwróconymi do siebie a jednocześnie bokiem do pozostałych. Severus uniósł do góry dłonie i nie zdejmując nieznajomemu, zakrywającego jego głowę kaptura, sięgnął po maskę. Na moment przed jej chwyceniem powieki obcego się uchyliły, a Snape zobaczył błysk niebieskich szkieł kontaktowych. Zamarł wpół ruchu, mając nikłą świadomość, że właśnie w tej chwili wszyscy obecni w pokoju bardzo uważnie mu się przyglądają. Maska opadła, a on odwracał się, nie zaszczyciwszy nawet jednym spojrzeniem Keitha, kiedy poczuł nagłe szarpnięcie za ramię. Nie spodziewając się zupełnie żadnej reakcji dzieciaka, nagle ze zdziwieniem stwierdził, że znajduje się tuż przy nim. Z jego dłońmi na swojej klatce piersiowej i wargami chłopaka wpijającymi się w jego usta. Usłyszał cichy śmiech Voldemorta i jeszcze cichsze: Przepraszam! Nie mogłem… Skinął i spokojnie położył dłoń na jego biodrze, obracając go twarzą do siedzących przy stole.
— Keith Duval — przedstawił.
Nie mógł. Nie mógł powiedzieć. Złamałby przysięgę. Straciłby zaufanie…
Severus miał wrażenie, że tysiące myśli przelatuje w jednej chwili przez jego głowę. A do tego były one tak nieskładne, że nawet gdyby Czarny Pan postanowił się teraz przebić przez jego osłony, nic by nie zrozumiał. Tak jak i on sam niewiele rozumiał.
Keith. Co ten bachor robił na spotkaniu Wewnętrznego Kręgu? Współpracowali od ponad roku, powoli docierał do niego absurd całej sytuacji.
Czarny Pan mówiący o kimkolwiek: mój współpracownik, znajdował się poza wyobraźnią i możliwością pojmowania mistrza eliksirów. Co prawda, Tom starał się nie mówić o nich, jak o swoich sługach. Najczęściej używał po prostu imion, czasem nazwisk i bardzo często całej masy obelg, szczególnie będąc wściekłym, ale nigdy żadnego z nich nie nazwał swoim przyjacielem. Nigdy.
Nigdy też nie pozwolił na jakiekolwiek okazanie uczuć…
Snape, uspokajając się nieco, zdołał przyodziać twarz w obojętność i twardym spojrzeniem omiótł wpatrujących się w niego i Sokoła śmierciożerców. Wszyscy, włączając w to opanowanego zawsze Lucjusza, byli zadziwieni zarówno widokiem młodego chłopca, o którym ich pan wypowiadał się z takim pietyzmem jak i sceny, której chwilę wcześniej byli świadkami. Lord rzadko wprowadzał nowych członków do grona swoich najwierniejszych, a jeszcze rzadziej robił to z taką radością. Tak, to była zdecydowanie radość i zgromadzeni w pokoju zaczęli się poważnie obawiać.
— Severusie, Keith — odezwał się, delektując szokiem, jaki wywołał. — Usiądźcie. Mamy dziś dużo do omówienia.
Chłopak pierwszy podszedł do stołu, zajmując krzesło między tym należącym do Snape’a, a tym zajętym przez Notta. Nikt nie skomentował tego wyboru, a tylko niektórzy wychwycili przekaz, który płynął z tego zachowania. Dzieciak uznał wyższość swojego partnera. Nie ważąc na konsekwencje.
Wino zostało wypite, a kieliszki ponownie napełniły się wybornym trunkiem. Przedyskutowano kilka najistotniejszych spraw, zaplanowano atak na niewielką wioskę i wyznaczono zadania dla poszczególnych członków Wewnętrznego Kręgu. Nikt nie śmiał zadawać pytań, choć wszyscy mieli w oczach głód wiedzy. Malfoy nie mógł oderwać wzroku od kochanka swojego przyjaciela. Nie wyglądał na zadowolonego z wydarzeń wieczoru. Severus podejrzewał, że był wściekły z faktu, iż Voldemort potrzebując młodego chłopaka, nie wybrał jego, hodowanego specjalnie do tego celu syna. Inna sprawa, że Draco nie zamierzał paradować w czarnych szatach i białej masce, ale o tym już Lucjusz wiedzieć nie musiał. Długo nie trzeba było czekać na reakcję gospodarza.
— Panie — zaczął cicho, a w jego głosie pobrzmiewała dobrze skrywana nutka rozczarowania. — Dlaczego, skoro potrzebowałeś ucznia w Hogwarcie, nie wykorzystałeś do tego mojego syna?
— Ucznia w Hogwarcie? — powtórzył Lord, wydając się nieco zdezorientowanym.
Keith parsknął zimnym śmiechem, a Snape spojrzał z pogardą na Malfoya. Tom przeniósł pytające spojrzenie na chłopaka, najwidoczniej żądając wyjaśnień. Zdezorientowany przez chwilę Lucjusz uśmiechnął się teraz mściwie, co nie uszło uwadze pozostałych.
— W pewnym sensie będę się uczył. — Sokół wzruszył ramionami, a śmierciożercy nie mogli wyjść z podziwu nad jego swobodnym tonem i zachowaniem. — Poznaliśmy się na ślubie Aarona w dość ciekawych okolicznościach — dodał po chwili, jakby to miało wyjaśnić wszystko.
I chyba wyjaśniło, bo Lord uśmiechnął się z satysfakcją i kiwnął głową.
— Lucjuszu, zaproś do nas Draco.
— Panie?
— Czego nie zrozumiałeś, w tak prostym poleceniu? — Jego głos raptownie stał się surowy i mocny.
Malfoy zadrżał i pospiesznie wyszedł z pokoju. Snape spiął się odrobinę, ale kiedy palce Sokoła delikatnie pogładziły jego udo, rozluźnił się, uznając, że jego chrześniakowi nie może grozić niebezpieczeństwo. Gospodarz wrócił po kilku minutach, prowadząc za sobą niepewnego syna. Ten skłonił się nisko, ale nie śmiał spojrzeć w oczy Voldemorta. W saloniku panowała niezmącona niczym cisza, a napięcie można było wyczuć każdym zmysłem.
— Będziemy mieli dzisiaj jeszcze jednego gościa — podjął Lord. — Chciałem zająć się nim osobiście, ale skoro wątpisz w moje decyzje, postanowiłem coś wam zademonstrować.
Lucjusz wyraźnie zadrżał pod wzrokiem swojego pana, a ton, jakim były wypowiedziane słowa sugerował konsekwencje, jakie będzie musiał ponieść, za tak nierozsądne zachowanie.
— Keith? — Riddle spojrzał na dzieciaka, a ten kiwnął głową i aportował się bezgłośnie, nie wstając nawet ze swojego miejsca.
Zebrani, w niemym szoku patrzyli na krzesło, na którym jeszcze chwilę temu siedział chłopak nie wierząc, że ten właśnie zniknął w miejscu obłożonym silnymi zaklęciami antydeportacyjnymi. Do tej pory, tylko Voldemortowi się to udało, a Keith miał zaledwie kilkanaście lat.
— Draco? — Czarny Pan zwrócił się do nastolatka z kpiącym uśmiechem. — Umiesz się teleportować?
Młody Malfoy skinął głową, ale jego próba, co było pewne od początku, nie przyniosła żadnego rezultatu. Taką samą próbę Tom nakazał Lucjuszowi, ale i jemu nie udało się pokonać silnych barier.
Keith wrócił bez trzasku po minucie, skinieniem głowy potwierdzając, że zrobił to, czego od niego oczekiwano i przyglądając się uważnie jedynemu, poza nim nastolatkowi. Draco, chyba dopiero teraz rozpoznał partnera Severusa, bo nie był w stanie ukryć zaskoczenia.
— To strata czasu — powiedział w końcu Sokół, stając przed Voldemortem. — Jaki masz w tym cel?
— Zwykły kaprys — odparł zimno Lord.
— Ty i te twoje kaprysy — zaczął Keith, ale wzrok Toma powiedział mu, że przesadził. Skłonił się lekko w geście przeprosin. — Czego sobie życzysz?
— Rzucicie dwa zaklęcia — wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu, a chłopak zaśmiał się otwarcie, ale zgodził.
Snape przypatrywał się dwóm czarodziejom, wyraźnie zaniepokojony niekonwencjonalnym zachowaniem Czarnego Pana.
— Zacząłem, kiedy cię nie było — kontynuował Riddle. — Żadnemu z nich nie udało się stąd aportować.
Nastolatek znowu prychnął, po czym powiedział tylko:
— To oczywiste.
Pewność siebie, która od niego biła spowodowała lekkie poruszenie wśród zebranych, ale wyczuwalne wręcz oczekiwanie na to, co miało nastąpić, pozwoliło wszystkim na szybkie dojście do siebie.
— Zacznijcie od Crucio. Draco, Keith.
Obaj skinęli na zgodę, a na podłodze przed nimi pojawił się trzydziestokilkuletni auror, którego Snape kojarzył także jako początkującego śmierciożercę. Blondyn podniósł różdżkę i z pewnym siebie uśmiechem rzucił zaklęcie. Ofiara miotała się chwilę w nikłych konwulsjach, ale zaklęcie szybko straciło swoją moc i po chwili klęczał już tylko, próbując łapać powietrze. Czarny Pan zaśmiał się cicho i wskazał szponiastą dłonią na drugiego chłopca.
— Pozwól, że najpierw doprowadzę go do stanu idealnego — Keith popatrzył z politowaniem na Draco i rzucił krótkie, niewerbalne zaklęcie, po którym auror dumnie stanął na nogi, nie odczuwając żadnych skutków rzuconego niedawno Niewybaczalnego. — Crucio.
Cicho i spokojnie wypowiedziane słowo, wyrwało z mężczyzny przerażający krzyk. Wił się w spazmach bólu przez kilka minut, a z każdym smagnięciem różdżki Sokoła, słyszalny był dźwięk rozrywanych mięśni i pękających z trzaskiem kości.
Severus patrzył na to ze strachem w oczach. Ogromna siła, którą dysponował nastolatek stała się teraz oczywista dla każdego, kto miał jakiekolwiek wątpliwości po spektakularnej teleportacji. Po chwili, Keith ze znudzeniem opuścił różdżkę i zdjął zaklęcie. Auror nie odzyskał świadomości.
— Zabij go, Draco — syknął Voldemort.
— Panie, nie sądzę, żebym dał radę — szepnął chłopak.
— Och! Ja też tak myślę — zaśmiał się mrocznie. — Mimo to, rzuć zaklęcie.
Draco krzyknąwszy Avada Kedavra, wpatrywał się w nieprzytomnego człowieka leżącego u swoich stóp i wiedział, że właśnie zasłużył na srogą karę od ojca. Sokół prychnął głośno i bez słowa skierował się w stronę Severusa. Na znak Lorda, machnął różdżką, nie wypowiadając nawet słowa. Zielony promień rozświetlił salę i pomknął w stronę zmaltretowanej ofiary, zabijając w ułamku sekundy. Chwilę później, Lucjusz sprawdził puls mężczyzny i potwierdził zgon.
— Co jeszcze pan potrafi, panie Duval?
Malfoy był wściekły z powodu porażki swojego syna i miał problemy z opanowaniem reakcji i zachowaniem maski obojętności, co nie uszło uwadze Toma. Zmrużył gniewnie oczy, ale nim zdążył się odezwać, Keith odpowiedział:
— Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, Lucjuszu.
— Jak śmiesz.
Co za idiota!
Sokół uniósł brwi i uśmiechnął się paskudnie. Zwrócił się ku Czarnemu Panu i zaskakując wszystkich, włączając w to Severusa, zasyczał do niego używając mowy węży. Ten skinął głową, po raz kolejny uśmiechając się niebezpiecznie i odchylając w fotelu.
— Draco, wyjdź — brunet wymruczał niemal czule acz stanowczo. Szarooki chłopak zerknął na Voldemorta, ale napotykając jego zniecierpliwione spojrzenie, skłonił się i opuścił pokój.
— Chyba błędnie założyłeś, że możesz mnie traktować, jak równego sobie, Lucjuszu — odezwał się znowu nastolatek, wbijając gniewne spojrzenie w blondyna. — Możliwe, że uznałeś tak, z powodu miejsca, które zająłem przy stole. Dowiedz się, więc, że było to spowodowane wyłącznie moim szacunkiem do Severusa. — Zrobił krótką przerwę, przesuwając wzrok po twarzach wszystkich obecnych. — Uznałem, że każde z was zdołało zauważyć, jaką pozycję będę zajmował w waszych szeregach. Widocznie się pomyliłem — znowu przerwał, patrząc wyzywająco na śmierciożerców. — Ale bez obaw. Naprawię to. Tormenta.
Krzyk Malfoya wypełnił szczelnie pomieszczenie.
— Jasne zaklęcie? — zakpił Lord.
— Nie widzę różnicy.
Czarny Pan skinął z satysfakcją głową i uniósł w górę kieliszek w geście poparcia i zrozumienia. Sokół zrobił to samo, po czym obaj wypili, delektując się niepowtarzalnym smakiem. Po kilku minutach Keith zdjął zaklęcie, a Lucjusz pozostał na podłodze, najwyraźniej nie mogąc się ruszyć.
— Pomóżcie mu — rzucił chłopak, wskazując na dwóch najbliżej siedzących. — Nasza umowa wciąż obowiązuje? — spytał zwracając się do Toma, który niechętnie przytaknął. — Jeżeli Draco poniesie jakiekolwiek konsekwencje związane z dzisiejszym wieczorem, poczujesz mój prawdziwy gniew — warknął chłopak w stronę Malfoya, który zesztywniał słysząc złowieszczy, mroczny ton, ale w odpowiedzi ukłonił się tylko. Niemal tak nisko, jak swojemu panu.
— Wezwę was, kiedy będziecie potrzebni — dodał Lord, zwalniając tym samym wszystkich z zebrania.
Keith chwycił swojego kochanka, skinieniem głowy pożegnał Voldemorta i aportował się bezpośrednio do rezydencji Snape’a z oniemiałym mistrzem eliksirów u boku.

3 komentarze:

  1. Witam,
    o tak to wspaniały rozdział, najpierw Voldemort nie ukarał spóźnialskiego nawet malutką klątewką, później, och później nowego nazwał współpracownikiem, wywołując szok, a jeszcze później się zaśmiał z zachowania Severusa i Keitha, haha Keith pokazał swą moc, Severus pewnie teraz będzie chciał wyjaśnień... naprawdę wspaniały rozdział...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, naprawdę... wow Voldemort nie ukarał spóźnialskiego, (jakaś resocjalizacja) później, nowego nazwał współpracownikiem, wywołując jeszcze większy szok, (śmierciożercy chyba będą musieli pójśćna jakąś terapięz tego szoku) a jeszcze później śmiał się z zachowania Severusa i Keitha, och tak Keith pokazał swą moc,
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, nowości Voldemort nie ukarał spóźnialskiego ;), później jeszcze nowego nazwał współpracownikiem, a nie sługą... a jeszcze później śmiejący się Voldemort z zachowania Severusa i Keitha, Keith pokazał swą imponującą moc...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń