wtorek, 25 września 2012

Sokół część 9



— Powiedziałeś, że jest jedna sytuacja, w której możesz użyć świstoklika samodzielnie.
Severus po dłuższej chwili podjął przerwaną rozmowę. Był świadomy, że Keith nie zdradził mu jeszcze wszystkiego, choć to czego dowiedział się dotychczas i tak przewyższało jego oczekiwania.
— Tak, jest. Nie sądzę jednak, żebym musiał z tego kiedyś skorzystać — odpowiedział już spokojniej chłopak.
Nadal był jednak spięty, a jego ramiona ciasno oplatały kolana. Dopiero teraz Severus uświadomił sobie, jak trudno przebić się przez jego skorupę. Pogratulował sobie wcześniejszej decyzji o nie naciskaniu na niego. Dał mu czas. Dużo czasu. Zapewne to przyczyniło się do jego otwartości i zaufania. Mimo to wciąż był tym skrytym młodzieńcem, który ma zbyt wiele do ukrycia i zbyt wiele do stracenia.
Nie naciskaj, powtarzał nieustannie w myślach.
— Powiesz mi? — zapytał w końcu cicho.
— Mogę. Jak wspomniałem… — zastanowił się moment. — Wolno ci niemal wszystko w stosunkach ze mną, a ja muszę się podporządkować. Tak jest skonstruowana umowa. Nie możesz zrobić tylko jednej rzeczy. — Zamknął oczy i przygryzł dolną wargę. — Nie możesz mnie zabić.
Snape na ostatnie zdanie przytrzymał go mocno, jakby chcąc spoić się z jego ciałem.
Niechciane: Nie możesz mnie zabić, pobrzmiewało nieustannie w jego umyśle.
— Jeżeli moje życie będzie zagrożone z twojego powodu… Nie — przerwał i potarł dłońmi skronie. — Jeżeli to ty będziesz zagrażał mojemu życiu, wtedy mogę aktywować zaklęcie. Tylko wtedy zadziała prawidłowo bez twojego udziału.
Snape wciągnął głośno powietrze i zastanowił się nad usłyszanymi słowami. To była jego ostateczna obrona i właśnie ją stracił, informując swojego sponsora o tym punkcie umowy. Gdyby chciał się pozbyć chłopaka, z taką wiedzą mógł go łatwo podejść, zlikwidować podczas snu, rozproszyć wcześniej jego uwagę.
— Nie skrzywdzę cię — szepnął tylko i pocałował miejsce za prawym uchem Sokoła. — Nie chcę cię skrzywdzić. I zdecydowanie wolę, kiedy jesteś żywy — dodał sugestywnie.
Keith najpierw prychnął, a później zaśmiał się szczerze, rozluźniając napięte dotąd mięśnie.
— Nie sądzę, żebyś chciał to zrobić. Nie wydaje mi się także, żebyś był w stanie.
— A co to niby miało znaczyć? — syknął niezadowolony. — Nie raz byłem zmuszony zabijać. Nie jest to dla mnie problemem.
— Chcesz mi powiedzieć, że jednak mógłbyś mnie zabić? — zapytał nieco rozbawiony Keith.
— Nie. Nie mam zamiaru cię krzywdzić. Chcę powiedzieć tylko, że gdybym jednak chciał, to mam niestety wystarczające doświadczenie, wiedzę i siłę by to zrobić.
Sokół rozważał słowa kochanka w ciszy, ale nagle odwrócił się na łóżku i usiadł na piętach pomiędzy jego rozłożonymi udami, wpatrując się przy tym w czarne oczy. Mistrz eliksirów ponownie miał wrażenie, że dzieciak poddaje go dokładnej analizie, od wyniku której zależy dalsza rozmowa i poznanie następnych szczegółów z życia nastolatka.
— Severusie — zaczął w końcu chłopak. — Czy próbowałeś kiedyś zabić Voldemorta? — zapytał skupiony. — Czy w ogóle pomyślałeś o tym, że byłbyś zdolny go zabić?
Snape zapatrzył się w błękit soczewek. Coraz bardziej przeszkadzało mu to, że nie widzi oczu partnera. Chciał widzieć jego prawdziwe oczy. Chciał móc oglądać go takim, jakim jest naprawdę. Bez mugolskich sztuczek, ulepszonych o zaklęcia kamuflujące. Nie zwrócił zbyt dużej uwagi na zadane pytanie. Sięgnął do jego twarzy i w czułym geście pogładził ją jednym palcem. Chłopak przytrzymał bladą dłoń i wtulił w nią ciepły policzek.
— Czy próbowałeś kiedyś zabić Voldemorta? — powtórzył cicho.
Czarodziej, jakby wyrwany z transu, pokiwał przecząco głową i już miał o coś zapytać, ale Sokół przyłożył mu własną dłoń do ust i szepnął:
— A czy znasz kogoś, kto próbował go zabić i żyje?
Mistrz eliksirów ponownie zaprzeczył, podczas gdy dłoń dzieciaka nie znikała z jego warg.
— A ile znasz osób, które mimo próby zabicia ich przez Czarnego Pana, przeżyły? — pytał dalej.
Oczy Severusa rozszerzyły się gwałtownie, kiedy zorientował się do czego nastolatek zmierza. Jedną, pomyślał. Znał tylko jedną taką osobę i siedziała ona właśnie naprzeciwko niego, pozwalając mu dojść do odpowiednich wniosków.
— Właśnie — kontynuował Keith, zauważywszy zrozumienie w wyrazie twarzy kochanka. — Dlaczego więc sądzisz, że ty, nawet posiadając swoje nieprzeciętne umiejętności, przebiegłość i inteligencję mógłbyś to zrobić, skoro jemu się nie udało? Nie zapominaj też, że wtedy byłem dzieckiem. Teraz moja moc jest znacznie większa, ukierunkowana, stabilna — mówił, obserwując Snape’a. — Nie umniejszając w żadnym stopniu twojemu doświadczeniu, Severusie… Nie byłbyś w stanie mnie zabić. Podejrzewam, że w Anglii przebywa obecnie dwóch ludzi, którzy możliwe, że mogliby to zrobić. Choć i tak nie jestem pewny, czy daliby radę. Co więcej, w tym momencie żaden nie ma zamiaru próbować — dodał z ironicznym uśmiechem.
Nawet ja nie mam tylu masek…
— Pokaż mi — powiedział niespodziewanie mistrz eliksirów, odtrącając niedbale rękę kochanka. Keith spojrzał na niego pytająco, wyraźnie nie nadążając za tokiem myśli mężczyzny. — Pokaż mi prawdziwego siebie — dodał twardo. — Nie umiem cię rozszyfrować. Zastanawiam się, kiedy jesteś prawdziwy i co z tego, co pozwalasz mi zobaczyć, nie jest kłamstwem. — Ton jego głosu zmienił się znacząco, a atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta.
Nie spodobały mu się ostatnie słowa chłopaka. Może dlatego, że w znaczący sposób podkreśliły, gdzie znajduje się jego, Severusa, miejsce. To było dokładnie to samo miejsce, które zajmował przy Sokole w Wewnętrznym Kręgu. Dzięki niemu może i stał się ważniejszy niż inni wierni śmierciożercy, ale jednocześnie jego pozycja była niższa, i trzeba podkreślić, że znacznie niższa niż siedzącego przed nim siedemnastolatka. Właściwie to przez tego dzieciaka stał się całkowicie bezużyteczny.
Niepotrzebny Czarnemu Panu jako szpieg, bo przecież teraz miał Keitha.
Zastanowił się, czy opinia tego dupka w ogóle coś dla niego znaczy. Nie znaczyła. Ale zawsze zawdzięczał wszystko sobie. Sobie i nikomu innemu. Dlaczego niby teraz miało się to zmienić?
Przez głupiego smarkacza? No, może nie takiego głupiego, ale zawsze…
Sokół wpatrywał się w niego nieprzeniknionym wzrokiem, czuł, że źle rozegrał tę partię. Nie takiej reakcji oczekiwał, chociaż jakby się nad tym zastanowić, to właściwie jego partner miał rację. Sam zachowałby się podobnie. Tylko, co miał mu niby pokazać? Mroczny Znak? Błyskawicę na czole? Zieleń swoich oczu? A może te wszystkie szramy i blizny na całym ciele, które zostały po pierwszej wizji, kiedy odrodził się Voldemort? Albo wszystkie późniejsze ślady, które przez całe życie będą szpecić jego klatkę piersiową, ramiona i twarz, a które były wynikiem najcięższych szkoleń, jakie prowadzą oddziały specjalne czarodziejskich służb w Ameryce Północnej?
Istniała tam jedna, najważniejsza zasada i wpoili mu ją wtedy raz na zawsze: Żadnej litości. Wróg nie okazuje litości. Nieważne było, że miał piętnaście lat. Nieważne było, że nie miał pełnego wykształcenia. Przyjęli go, bo posiadał wystarczająco dużą moc, a on musiał się podporządkować.
Pamiętaj, że nie będziesz mógł zrezygnować, szeptała do niego matka, kiedy podjął decyzję. Wiedział o tym, ale nie mógł postąpić inaczej.
Kiedy chłopak nie odpowiadał, Severus zszedł z łóżka i włożył swoją codzienną, czarną szatę. Jego myśli wciąż krążyły wokół tego samego. Nagle przestał być potrzebny.
Niepotrzebny Dumbledore’owi. Keith jest przecież bliżej Voldemorta niż ja...
Na zdaniu dyrektora mimo wszystko mu zależało. Jak nie układałyby się ich stosunki na przestrzeni lat, był on zawsze jego pocieszycielem i poniekąd nawet przyjacielem. Właściwie jedynym, może poza Aaronem, jakiego miał. A teraz stał się zbędny nawet dla niego. Całkowicie i zupełnie zbędny.
Eliksiry też może mi odebrać…
Był wściekły. Był bliski roztrzaskania wszystkiego dookoła. Bliski zabicia kogoś. Przez jego twarz przeszedł grymas obrzydzenia. Już dawno nie czuł się tak upokorzony. Jak nic niewarty śmieć, jak zdeptany robak.
— Severusie — odezwał się cicho nastolatek, wstając i podchodząc do niego ostrożnie.
Nawet nie zareagował. Nie chciał pokazywać mu swoich uczuć, bo dlaczego miałby to robić? Keith dał mu wyraźnie do zrozumienia, że przy nim jest nikim.
Wyszedł z sypialni, trzaskając głośno drzwiami. Nie wyrzucił go, nie chciał posuwać się do wykorzystywania dopiero co zdobytych informacji. Był zbyt dumny, żeby to zrobić.
Niedaleko pokoju wspólnego Ślizgonów natknął się na Draco, rozmawiającego cicho z Blaise’em.
— Dzień dobry, profesorze Snape — zaczął ostrożnie Zabini, widząc wściekłą minę swojego opiekuna.
Malfoy obrócił się natychmiast i zarumienił lekko na widok mężczyzny, który niedawno go pocałował. Chciał znowu poczuć te usta. Chciał więcej niż tylko krótkie zetknięcie warg. Przypomniawszy sobie, że kiedy wychodził, Severus zwijał się na podłodze z bólu, zapytał szybko:
— Już wszystko dobrze?
Blaise popatrzył na niego pytająco, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi.
— Nie wiem, o czym pan mówi, panie Malfoy — warknął nieprzyjemnie Snape. — I przypominam, że obowiązują pana takie same zasady jak innych, proszę się więc do mnie zwracać: profesorze Snape, jeśli łaska. Chyba, że chce pan stracić kilka punktów, albo odbyć nadzwyczaj miły szlaban ze szkolnym woźnym.
Draco patrzył zaskoczony w oczy chrzestnego.
Co, do cholery?
Już nie pamiętał, kiedy ten mówił do niego w taki sposób. Sposób zarezerwowany wyłącznie dla Gryfonów i to tych najbardziej irytujących.
— A w środę zgłosi się pan do mnie na odbycie kary za poranny wyskok. Myślałem, że ma pan chociaż trochę inteligencji, żeby stosować się do rad ojca, ale widocznie się pomyliłem — dodał z wyraźną złośliwością.
Draco rozszerzył oczy, niedowierzając usłyszanym słowom. Zabolało. I to bardzo.
A to skurwiel, pomyślał.
Teraz jego wściekła mina mogła się niemal równać z tą, którą prezentował nauczyciel.
— Oczywiście, profesorze Snape — powiedział zimnym, przesyconym pogardą głosem, wywołując przy okazji kolejne zdumione spojrzenie współlokatora. — Zniosę każdą karę, jaką pan dla mnie przygotuje… W końcu dokładnie tego nauczył mnie ojciec.
Rzucając ostatnie słowo odwrócił się na pięcie i pomaszerował w drugą stronę korytarza. Severus warknął wściekle i nie zważając na całkowicie zagubionego Blaise’a, poszedł w przeciwnym kierunku. Złość wcale nie minęła, a do tego miał jeszcze wyrzuty sumienia z powodu tego, co powiedział chrześniakowi. Jak fatalne nie byłoby jego poranne zachowanie, pomimo tego, jak wiele mogliby wszyscy przez to stracić, powinien się dwa razy zastanowić, zanim w ogóle otworzył usta. Ale nie mógł. Furia po słowach Sokoła była zbyt duża. Nie zamierzał się teraz opanować. Chciał dzisiaj doprowadzić do płaczu jakichś pałętających się bez celu, niczemu niewinnych uczniów. Chciał poczuć, że jeszcze coś zależy od niego.
Do swoich komnat wracał w środku nocy. Nie pojawił się na kolacji, bo nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Znalazł powód do odebrania punktów każdemu Hogwartczykowi, którego minął. Uspokoił się trochę, ale nadal nie podobała mu się sytuacja, w jakiej się znalazł. A zdążył już się pogodzić z tym, kim jest jego kochanek. Przyjmował do wiadomości wszystkie jego wyjaśnienia i cieszył się, że umie wydobyć z niego informacje. Tylko, że dzisiaj Sokół posunął się za daleko. Właśnie dlatego nienawidził związków. Umowa, owszem. Nic zobowiązującego. Nie mógł jej wprawdzie zerwać przed czasem, a nawet nagiąć przed ustabilizowaniem się zaklęcia, ale to nadal była tylko umowa.
— Wciąż tu jesteś! — warknął, przekraczając próg salonu i widząc siedzącego nad książką Keitha. — Wy… — przerwał w ostatnim momencie.
— No dalej — syknął nieprzyjemnie Sokół. — Nie musisz się hamować. Przecież tego właśnie chcesz.
— Nie masz pojęcia o tym, czego mógłbym chcieć.
— Mylisz się. Masz pełną władzę. Jedno słowo i nie zobaczysz mnie przez długi czas.
— Nie zamierzam wykorzystywać tego, co mi powiedziałeś. — Jego wcześniejszy nastrój wrócił i znowu zamarzył o wyjściu i wyżyciu się na uczniach.
— Nie żartuj — prychnął wściekły. Wstał ze swojego miejsca i z zaciętym wyrazem twarzy podszedł do Snape’a. — Przecież o to właśnie chodzi. Chcesz mieć nade mną władzę. Chcesz poczuć się silniejszy. Możesz to sobie wziąć — prowokował. — Jedno słowo, a wyjdę. Jedno słowo, a uklęknę przed tobą, pozwalając ci pieprzyć moje usta. Jedno słowo, a rozłożę przed tobą nogi, żebyś mógł wziąć mnie najbrutalniej jak potrafisz. — Każde kolejne zdanie przesycone było jadem i złością. — Przecież tego właśnie chcesz.
Severus stał i patrzył wzburzony na kochanka. Chciał. Oczywiście, że chciał. Właśnie dlatego mając do wyboru umowę i związek, wybrał to pierwsze. To on powinien być silniejszy w tym układzie. Potrzebował tego. Bycie wciąż wykorzystywanym i traktowanym jak sługa nie pomagało w budowaniu poczucia własnej wartości. Musiał poczuć władzę. A ten układ, przynajmniej teoretycznie miał zapewnić mu chociaż namiastkę owej władzy.
— Nie zamierzasz nic powiedzieć? — syknął po chwili Keih. — Nie chcesz pokazać mi, gdzie jest moje miejsce? Zastanów się, masz jeszcze szansę.
— Nie sądzę, żebyś był wart mojej reakcji — odwarknął.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, jakim jesteś hipokrytą!
— Ja? — wrzasnął wściekle Severus. — Ja jestem hipokrytą? Zastanów się co mówisz, dzieciaku! Posłuchaj przez chwilę własnych słów! — Podszedł do Sokoła i łapiąc go za koszulę pchnął na najbliższy regał z książkami. — Powiedziałeś mi dzisiaj, że jestem nikim!
Chłopak zapatrzył się zdziwiony w jego oczy, nie rozumiejąc o co chodzi mężczyźnie.
— Nie powiedziałem — mruknął.
— Nie? Wyobraź więc sobie, że uświadomienie mi, iż jestem całkowicie bezużyteczny było równoznaczne z tym, że jestem dla ciebie nikim. — Nie panował już nad wściekłością i nad tym, co mówił. Przestało go obchodzić to, jak bardzo się odsłania, jak wystawia na zranienia. — Bezużyteczny, niepotrzebny. Wymieniony na kogoś młodszego, silniejszego, lepszego.
— O czym ty mówisz, Severusie? — zapytał wstrząśnięty nastolatek.
Był wyraźnie zmieszany wyrzutami kochanka. Oczekiwał czegoś zupełnie innego. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że bez ostrej kłótni się nie obejdzie. Ale to miała być kłótnia o Harry’ego Pottera, a nie o Severusa Snape’a.
— Niepotrzebny Czarnemu Panu, bo przecież ten ma ciebie — ciągnął czarodziej. — Niepotrzebny Dumbledore’owi, bo przecież ten też ma ciebie! Proponuję jeszcze żebyś zaczął warzyć eliksiry dla Zakonu, a w przyszłym roku przejął mój przedmiot i badania nad serum dla wampirów, pozbawiając mnie ostatniej cząstki siebie. Nie pieprzonego dziedzica, tylko prawdziwego mnie!
— Severusie, ja… — zaczął zszokowany. — Nie odebrałem ci niczego i niczego nie mam zamiaru odbierać.
Snape puścił go nagle tak, że chłopak się zachwiał i prawie upadł. Mistrz eliksirów spojrzał na niego z pogardą i podszedł do niskiego stolika, z którego zabrał szklankę i powoli napełnił ją Ognistą.
— Niekoniecznie mam ochotę z tobą rozmawiać — powiedział zadziwiająco spokojnie, nadal nie patrząc na Keitha.
— W takim razie masz problem, bo jeszcze nie skończyłem. — Mężczyzna prychnął pogardliwie i nalał więcej Whisky. — Jaki ty jesteś cholernie uparty — jęknął Sokół.
— Chcesz tu jeszcze czegoś? — zapytał ironicznie. — Czy może przypomnieć ci, gdzie znajdują się drzwi?
— Z czym ty masz naprawdę problem, Snape? — warknął nastolatek. — Bo chyba nie powiesz mi, że przez to, iż powiedziałem ci jak silny jestem, wmówiłeś sobie, że raptem stałeś się mało użyteczny, jak to określiłeś? — Kiedy jego kochanek nie odpowiedział, Keith sapnął zaskoczony. — Zrobiłeś to.
Severus spojrzał na niego nienawistnym spojrzeniem. Wyglądał, jakby chciał się wwiercić w jego duszę. Przypalić ją, zniszczyć, unicestwić.
— Jesteś idiotą — westchnął chłopak. — Nie patrz tak na mnie, taka jest prawda! Nie powiedziałem ci niczego, czego sam byś nie odgadł wcześniej. Zastanów się chwilę nad tym wszystkim! Czy dowiedziałeś się dzisiaj czegoś nowego o mnie? O mnie, a nie o Sokołach — dodał, kiedy mężczyzna chciał się wtrącić. — Nie — odpowiedział sobie natychmiast. — Już dawno odkryłeś kim naprawdę jestem. Znałeś moje prawdziwe nazwisko. Wiedziałeś, że oparłem się, jako chyba jedyny w czarodziejskiej historii, klątwie zabijającej. Do tego rzuconej przez jednego z najsilniejszych czarodziei naszych czasów. Musiałeś zdawać sobie sprawę, jaką mocą dysponuję! Nie powiedziałem ci tego, żeby cię ośmieszyć, czy pokazać, że jesteś słabszy ode mnie. Powiedziałem to, bo ci ufam. A ty jesteś po prostu idiotą — skończył zrezygnowany.
— Jeszcze słowo, Duval. Jedno słowo…
— I co? — warknął. — I co zrobisz, pieprzony kretynie?
Severus zerwał się z kanapy i doskakując do chłopaka, znowu pchnął go na regał. Keith tym razem wyrwał się szybko z silnych ramion, odszedł kawałek i ku niedowierzaniu Snape’a zaczął się rozbierać, odrzucając niedbale kolejne części garderoby.
— Co ty robisz? — zapytał zdziwiony.
— Zamknij się.
— Byłbym wdzięczny, gdybyś zaczął zwracać się do mnie z szacunkiem.
— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć.
— Duval — syknął przez zaciśnięte zęby.
Chłopak został już w samych bokserkach, które także zostały zdjęte i rzucone na mały stosik obok niego.
Kurwa! Nadal mam ochotę go pieprzyć…
— Patrz, bydlaku — warknął Sokół i pochylił się dotykając różdżką stóp i sunąc nią po łydkach, udach, pięknym brzuchu, długich ramionach i szyi.
Severus zachłysnął się na widok niezliczonej ilości blizn i szram. Niektóre w nadzwyczajny sposób pokrywały się z tymi, które niespełna dwa lata temu podarował mu Voldemort. A znaczona jasną siateczką klatka piersiowa była idealną kopią pamiątki, którą wtedy Tom zostawił Lucjuszowi. Kiedy połączył oba te fakty, jego oczy rozszerzyły się gwałtownie.
O, Merlinie! Jak to możliwe?
Tymczasem chłopak nadal wpatrywał się w niego ze złością, choć teraz pomieszana była ona z obawą i pogardą dla samego siebie. Różdżka dotarła do twarzy. Na szyi widać było ślady po przycinaniu, duszeniu i przypalaniu.
I w końcu zobaczył oczy. Znał te oczy. Oczy jego przyjaciółki. Ale oprócz cudownych, zielonych tęczówek na twarzy odznaczały się także trzy szerokie, ukośne szramy, wyglądające jak po ataku jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Na czole dostrzegł małą błyskawicę. Pamiętał ją. To była jedyna pamiątka po śmiertelnym zaklęciu.
Keith skończywszy, opadł na podłogę i zapłakał cicho. Severus patrzył na niego jeszcze chwilę, po czym podszedł niepewnie i przytulił nagiego nastolatka.
— Nienawidzę siebie — szepnął chłopak. — Nienawidzę.

3 komentarze:

  1. Witam,
    oj było ostro i to bardzo, chociaż nie chciał wykorzystywać zdobytych informacji, zobaczył jego prawdziwego z wszystkimi ranami, szramami na ciele. Severus bardzo okrutnie potraktował Draco..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, było ostro i to bardzo, nie chciał wykorzystywać zdobytych informacji, to zobaczył prawdziwego go z wszystkimi ranami, szramami na ciele... ojć Severus bardzo okrutnie potraktował Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, było bardzo ostro, nie miał zamiaru wykorzystywać zdobytych informacji, to zobaczył prawdziwego go z wszystkimi ranami, szramami na ciele... ojć Severus bardzo okrutnie potraktował Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń