Betowane przez Zil:*
Musiał się od tego wszystkiego odciąć. Właśnie teraz. Jak
najszybciej. Nienawidził tego, jak go postrzegają. Wojna dobiegła końca
zaledwie kilka miesięcy temu i wiedział, że powinien czuć radość. Szczęście.
Wolność. Ale nie czuł. Jakże by mógł, skoro ta jedna, jedyna osoba, dla której
podjął się tej walki – odeszła. Nic nie trzymało go w Wielkiej Brytanii, w
Europie w ogóle. Chciał być jak najdalej. Uciec od reporterów, wydawców, od
dawnych przyjaciół.
Obaj od początku zdawali sobie sprawę, że któryś z nich może
nie przeżyć tej wojny. Od pierwszego pocałunku, który zapoczątkował każdy
następny, wiedzieli, że nie ma nawet pewności, czy dotrwają do Ostatecznej
Bitwy. Pamiętał doskonale dzień, w którym wszystko się zaczęło. Nie planował
tego. Nigdy o tym nie myślał.
Pocałunek był doskonały. On taki był. Silny, męski,
dominujący. I był jego. Od tamtego dnia. Od tego strasznego dnia, w którym
zginął Syriusz. Był taki wściekły. Obaj byli. Uderzył go. krzyczał. A on… On
zamknął mu usta najbrutalniejszym pocałunkiem ze wszystkich, które wspólnie
przeżyli. Jęknął w jego wargi, podejmując decyzję w ułamku sekundy. Tak, tego
potrzebował. Skoro krzyk nic nie dawał, skoro nie był dość silny, żeby zrobić
mu fizyczną krzywdę, poddał się.
Pamiętał, że mężczyzna wydał się tym zupełnie
zdezorientowany. Do końca swojego życia nie zapomni rozszerzonych w szoku
źrenic, pytania w oczach. Ale on o to nie dbał. I nie mógł przestać, nie wtedy,
kiedy już poczuł ten dotyk. Kiedy te wąskie, spierzchnięte nieco usta
przyciskały się do niego w złości, kiedy zęby raniły, przynosząc odkupienie win.
Tak bardzo chciał zapomnieć, a on dawał mu upragnione zapomnienie. Nie pozwolił
mu przerwać. Naparł na niego całym ciałem, całując niewprawnie i niemal od razu
sięgając do guzików szaty. Byle tylko nie pozwolić mu pomyśleć, byle nie
dopuścić do jego wycofania się.
Wielokrotnie później zastanawiał się, który z nich
potrzebował tego bardziej. Który mocniej pragnął uciec od wojny. Skryć się w
ramionach kogoś, kto rozumie wszystkie lęki, kto był tak samo skrzywdzony.
Nigdy nie rozmawiali o swoim pierwszym razie. Nigdy nie
wrócili wspólnie do tamtego dnia, choć zmienił on tak dużo. Szybko zdzierane
ubrania lądowały w różnych częściach komnaty. Był zdziwiony, że w ogóle udało
im się dotrzeć do sypialni, do łóżka, które służyło im niezliczoną ilość razy
później. Jak strasznie tego potrzebował. Nie miłości. O nie. Za tym pierwszym
razem nie było żadnej miłości. Może nienawiść. Złość. Frustracja. Poczucie
niesprawiedliwości. Na pewno nie miłość.
Bolało. Cholernie bolało. Zbyt im się spieszyło, żeby
należycie przygotować ciało piętnastoletniego jeszcze wtedy chłopca. Nie
przeszkadzało mu to. Chciał tego. Ten ból był inny. Przynosił satysfakcję.
Koił. Pomagał się zatracić. Nie myśleć.
Mężczyzna zreflektował się jednak, dostrzegając kilka
niekontrolowanie spływających z oczu łez. Nie było krzyku, ale powinien
wiedzieć, że akurat ten chłopiec przeżył już wystarczającą ilość bólu, żeby
potrafić zapanować nad krzykiem. Przestraszył się dostrzegając łzy i słysząc
urywane oddechy. Harry otworzył oczy i dostrzegając wahanie w górującej nad
sobą osobie, poruszył nieznacznie biodrami. Chciał więcej. Spojrzenie czarnych
oczu dawało teraz nadzieję, obiecywało. Wyciągnął dłoń, przesuwając palcami po
odsłoniętym, szczupłym torsie, uśmiechając się przy tym najmniejszym z możliwych
uśmiechów. Poruszył się znowu, próbując zmusić mężczyznę do tego samego.
Kilkadziesiąt minut później nadal leżał w tym samym łóżku.
Głowę opierał lekko na klatce piersiowej starszego czarodzieja. Nie dotykał go.
Nie odważył się unieść na niego wzroku. Bał się nawet poruszyć, choć tak bardzo
pragnął go teraz pocałować. Inaczej. Niewinnie. Lekko.
Błagał w duchu, żeby mężczyzna nie postanowił go wyrzucić.
Sam nie miał zamiaru odchodzić. Po bardzo długiej chwili poczuł jego dłoń,
która z wahaniem dotknęła czarnowłosej, roztrzepanej głowy i powoli zsunęła się
niżej – na kark, by ostatecznie zatrzymać się u zgięcia kręgosłupa, tuż nad
pośladkami. Odetchnął z ulgą. Moment później mężczyzna z większą pewnością
przykrył ich delikatnie cienką, satynową narzutą, niemo zgadzając się na
wszystko, czego chłopiec potrzebował.
Harry dopiero wtedy odważył się przylgnąć do niego mocniej.
Układając się wygodnie pocałował długą, lśniącą od potu szyję, wbrew rozsądkowi
ciesząc się, że jest właśnie w tym miejscu. W tej komnacie. Z tym mężczyzną.
A teraz znowu był sam. Ponieważ on zginął. Zostawił go.
Zabity tuż przed ostatecznym zwycięstwem. Przed tą ostatnią walką, którą miał
stoczyć u boku Wybrańca. Przecież dla niego to wszystko robił. Dla niego chciał
pokonać Voldemorta. To byłby najpiękniejszy prezent – uwolnić go od jarzma, od
piętna, od etykietki śmierciożercy.
Przed oczyma wciąż stawały mu ostatnie chwile jego życia.
Jego gasnące oczy, w których nauczył się dostrzegać dziesiątki emocji. Klęczał
trzymając go w ramionach i płacząc. Nie zwracał uwagi na pełnie niezrozumienia
twarze przyjaciół. Oni nie wiedzieli. Nikt nie wiedział. Ostatni pocałunek
smakował krwią. Jego krwią. Wyszeptane cicho słowa zapamięta na zawsze: Kocham
cię. Masz przeżyć. Obiecałeś mi, że przeżyjesz.
Długo krzyczał. Nie chciał go zostawić. Ron odciągnął go w
końcu od mężczyzny, Hermiona zamknęła mu oczy. To był koniec. Odwrócił się i
wybiegł. Nie chciał żyć. Nie widział potrzeby, żeby zostawać na świecie, w
którym zabrakło tej jednej osoby. Człowieka, który przez niemal dwa lata
sprawiał, że wiedział o co walczy.
Jakie ironiczne i niesprawiedliwe potrafi być życie. Fakt, że
pogodził się z własną śmiercią pozwolił mu przeżyć. Pokonanie Toma Riddle’a nie
było proste, ale udało się. Nie pamiętał ile osób zabił tamtego dnia. Nie
chciał tego wiedzieć.
Został w Anglii dłużej tylko po to, żeby oczyścić jego imię.
Kiedy on odszedł nic więcej nie miało już sensu. Nie chciał tu być. Nie czuł
się bohaterem, bo jak można nazywać tak kogoś, kto pozwolił umrzeć jedynej
osobie, dla której chciał wygrać tę wojnę?
O ja... Zapowiada się świetnie... Domyślam się, że tajemniczym kochaniem był Snape... Kurcze normalnie tyle emocji było w tym krótkim tekście, że masakra. Masz talent dziewczyno!:) Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i to, co się w nim wydarzy. Z opisu opowiadania wnioskuję, że nudzić się nie będziemy:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę
Cathy;))
jej...na sam koniec myślałam że się popłacze. tak krótki tekst a tyle może przekazać- szczęście, miłość ,ale także ból, cierpienie i rozpacz po śmierci ukochanej osoby. kurcze...aż nie wiem co napisać. zapowiada się świetnie i...oby tak dalej. czekam na następną notkę. i mam nadzieję że harry jakoś wyjdzie z tej depresji
OdpowiedzUsuńŚliczny prolog!!! Muszę wiedzieć co będzie dalej!!
OdpowiedzUsuńBoże, jak ja to kocham....
OdpowiedzUsuńTak, to znowu ja.
Nie mogłam się powstrzymać, muszę napisać to raz jeszcze-jesteś genialna, jesteś totalnym mistrzem a ja oszalałam na punkcie Twoich opowiadań.
Po raz setny zaczynam od początku...one nigdy mi się nie nudzą. NIGDY!
Czekam na kontynuację.
KOCHAM CIĘ MÓJ MISZCZU!
Nienormalna Priori :)
Jako, że po raz drugi tego dnia zapomniałam hasła do konta, napiszę z anonima- Jezdeś moim Miszczem 😍
OdpowiedzUsuńTaaak błąd popełniony celowo xd
Styl pisania mnie zaczarował 💙
Podpisu też zapomniałam... Więc będzie:
Daughter Coś Tam
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek jest świetny, Severus dawał Harrego wszystko, a teraz zginął i zostawił go samego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały początek tego opowiadania, smutno mi Severus dawał Harremu wszystko, całą radość, a teraz zginął i zostawił go samego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry początek tego opowiadania, smutno mi, że Severus zginął, dawał Harremu wszystko, całą radość z życia, a teraz... zostawił go samego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga