Rozdział
4
Wracałam do
domu z moimi zakupami i umową w torebce. Nie, to wszystko nie może być prawdą.
Nikt nie dostaje takiej szansy. A ja nie mam tyle szczęścia, żeby mogło paść
właśnie na mnie. Rano się obudzę i z przykrością stwierdzę, że to był tylko
sen. Mrzonka. Fantazja.
Nawet nie
wyjęłam umowy. Nie chciałam uwierzyć, żeby się nie rozczarować. To taki zwykły
ludzki odruch. Mój odruch. Zrobiłam obiad. Porozmawiałam z Adrianem, który
wrócił z pracy. Usiadłam przed komputerem, żeby sprawdzić pocztę i wyjątkowo plotki.
On włączył, jak to miał w zwyczaju FIFA 10 i zajął się strzelaniem bramek. Nie
przepadałam za portalami plotkarskimi, ale dziś postanowiłam zrobić wyjątek.
Może znajdę jakąś informację godną uwagi. Przejrzałam też strony prowadzone
przez fanów sagi Zmierzch, i przez fanów grających tam aktorów. Znalazłam tylko
jakieś głupie informacje o tym, że Pattinson i Stewart
żądają coraz więcej kasy za swoje role. Chwilę się nad tym zastanowiłam. Nic
dziwnego, pomyślałam, film jest tak popularny, że mają do tego prawo. Potem
przeczytałam pogłoski o tym, że są parą. Oczywiście po chwili znalazłam
artykuł, który to zdementował. Nic tak nie dodaje smaczku i rozgłosu jak mały
romans głównych aktorów! Uśmiechnęłam się do siebie. To wszystko nie ma sensu.
Ale… może mimo to jest prawdą? Dziwną i pokręconą, ale jednak prawdą?
Adrian wyłączył
PS-a i usnął. Wstałam. Wyłączyłam lampki na choince. Chyba będzie trzeba ją
wkrótce rozebrać. Szkoda, że święta trwają tak krótko. W ciszy sięgnęłam po
torebkę. Wyjęłam umowę, którą dostałam od Michała. Miała dwadzieścia stron. Czy
warto ją w ogóle czytać? Wyszłam do drugiego pokoju.
Dokument
wydawał się niczego sobie. Wszystkie warunki, klauzule i postanowienia zgadzały
się z tym, co wcześniej usłyszałam. Nie było w niej niczego, co mogłoby mnie
zaskoczyć. Z wyjątkiem jednego zastrzeżenia. Nikt nie może się dowiedzieć o
konkursie. O moim w nim udziale. O tym, co robię i co w razie ostatecznej
wygranej będę robić wkrótce. Jak mogłabym zgodzić się na taki warunek?
Położyłam
się zdecydowanie wściekła. I rozdarta. Jeśli to wszystko jest prawdą, a bardzo
chciałam wierzyć, że nie mogło być inaczej, to nie podpisując tej umowy strącę
szansę, którą tak nieoczekiwanie otrzymałam od życia. Jeśli ją podpiszę, nie
będę się mogła moim szczęściem podzielić z nikim. Ostatecznie około piątej nad
ranem doszłam do wniosku, że podpiszę! Nie mam dużych szans na zdobycie głównej
nagrody, wyjazdu do Stanów, a w takim razie nie będę musiała nikomu mówić. Bo i
po co. Tak. To świetny plan. Tak mi się wtedy wydawało…
Niespełna
dwie godziny później obudził mnie Adrian.
– Zjesz ze mną
śniadanie? Zrobiłem tosty i herbatę.
– Oczywiście
kochanie.
– Wyglądasz
okropnie, – uśmiechnął się, – jak długo wczoraj siedziałaś?
– Długo, – ja też się uśmiechnęłam, – przeglądałam oferty pracy.
Zjedliśmy i
pożegnałam go przed wyjściem do pracy.
– Nie wrócę
dzisiaj na noc. Muszę znowu jechać do Niemiec.
– Trudno. Kocham
cię.
Jak tylko
wyszedł, położyłam się z powrotem do łóżka, ale przewidywalnie nie mogłam
zasnąć. Wciąż miałam przed oczami kolejne punkty umowy. Wciąż przypominałam
sobie od nowa fragmenty mojej wczorajszej rozmowy i tego jak do niej w ogóle
doszło. Zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli oni jednak nie zadzwonią?
Teraz, kiedy już uznałam, że to rzeczywiście jest moja szansa.
Ze snu
wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Sięgnęłam po niego nieprzytomnie.
– Tak, słucham?
– Cześć Julia.
Mówi Paweł Sztyrny.
– Nie nazywaj
mnie Julią! Jestem Jula, może być Julka,
Juleczka albo jeszcze bardziej zdrobniale. Może być kotek, myszka albo
kwiatuszek. Możesz sam coś wymyślić, tylko nie Julia, – po chwili dotarło do
mnie, z kim właśnie rozmawiam i dodałam, – proszę.
– Dobra, – chwila
ciszy, – a więc kotku, czy moglibyśmy się spotkać? Chcielibyśmy wiedzieć, jaką
podjęłaś decyzję.
– Jasne. Która jest
godzina?
– Dochodzi trzynasta.
– Co? – Wyskoczyłam z
łóżka, – Żartujesz?
– Nie, nie żartuję, – mimo
tych słów, zaczął się śmiać do słuchawki, – zakładam, że się wyrobisz w
przeciągu godziny, co?
– Tak, oczywiście. Będę
o wpół do drugiej w tej samej kafejce, co wczoraj. Zgadzasz się?
– Jasne. W takim razie
do zobaczenia.
Szybki prysznic, jakieś fajne ciuchy i najlepsze perfumy.
Niepodpisana umowa w torebkę i już. Gotowa. Makijaż kończyłam w windzie. Jak
dobrze, że mamy tu takie świetne światło i ogromne lustro. I szybko na
spotkanie. Spóźniłam się może minutkę. Ale oni już czekali. A na mnie czekała
już moja kawa.
– Dziękuję,
zdecydowanie jej dzisiaj potrzebuję.
– Wiem, – odezwał się
Paweł, – słyszałem to w twoim nieco spanikowanym głosie.
– Daj spokój –
przewróciłam oczami. – A tak właściwie, to wszystko przez was.
– Przez nas? – Teraz
odezwał się rozbawiony Michał.
– Tak! Zdecydowanie
przez was.
– Przemyślałaś sprawę?
– Przybrał nagle poważną minę.
– Tak. Podjęłam
decyzję.
Wyjęłam umowę z torebki. Spojrzeli na nią obaj. Nie byli
zadowoleni. Może wściekli, na pewno zawiedzeni.
– Czyli jednak się nie
zgadzasz? Nie rozumiem.
– Zgadzam się Pawełku, zgadzam,
– uśmiechnęłam się serdecznie, na widok jego miny, kiedy nieoczekiwanie użyłam
tego zdrobnienia, to był rewanż za kotka… – ale chciałam zrobić to jak należy.
Przy was.
– Kocham cię –
odetchnął z ulgą i posłał mi czułe spojrzenie. Hm. To pewnie ze szczęścia, że
już nie musi dłużej szukać…
– Nie kochasz. Nawet
mnie nie znasz. A poza tym jestem zaręczona, więc raczej nie powinieneś mnie
kochać.
– Nie powiedziałaś mu?
– Nie. Przeczytałam
uważnie umowę, – dodałam oschle.
Popatrzyli na mnie obaj. Pokazali, w których miejscach
muszę się podpisać i sami też złożyli swoje podpisy. Dostałam drugą wersję dla
siebie. Trzeciego styczna zaczynam naukę języka. Mam się też zgłosić do klubu
sportowego, gdzie mają zrobić ze mną wszystko, co tylko w ich mocy. I do
gabinetu kosmetycznego…
Brnąc
przez śnieg, który sprawiał, że zaczynałam marzyć o wiośnie, zastanawiałam się,
dokąd zaprowadzi mnie ścieżka, na którą właśnie weszłam. A może to jednak jest
sen?
Sylwester rozpoczął się spokojnie. Znajomi wciąż mnie
pytali, czy wszystko w porządku, a ja uparcie powtarzałam, że tak, oczywiście.
Ale wcale nie było w porządku. Bałam się, że kiedy w poniedziałek rano stanę na
progu siłowni, nikt nie będzie wiedział, kim jestem. Że gdy wkroczę pewnie na
lektorat z angielskiego, zostanę zwyczajnie wyśmiana. Bałam się niesamowicie. I
bałam się na własne życzenie. Jak zwykle. Przeżywać rozkosze i niedogodności
codziennego życia – tak, na to byłam gotowa. Ale wejść w paszczę lwa, który
czeka na moją porażkę i chce mnie dosadnie pogrążyć i upokorzyć…
Nowy rok był okropny. Poprzedniego wieczoru, ostatecznie
uznając, że podjęłam fatalną decyzję, postanowiłam się bawić do białego rana
nie szczędząc przy tym alkoholu. Nie pamiętałam połowy. Tragedia! I teraz
odczuwałam przerażający ból głowy. Jakby ktoś siekał mi na głowie kapustę. Albo
coś w tym rodzaju. Otworzyłam niechętnie oczy, czując, jaki sprawia mi ból
otaczająca jasność.
– Cześć, – odezwał się
niepewnie Adrian, – jak się czujesz?
– Jakby miała mi pęknąć
głowa.
– Wcale się nie dziwię.
Z tego, co pamiętam, to umawialiśmy się, że ja będę szalał, a ty będziesz mnie
pilnować.
– Tak? – Uśmiechnęłam
się, pokonując ból, – przepraszam.
– Oj, kochanie.
Przygotowałem ci rosół i tabletki przeciwbólowe.
– Cudownie.
Wzięłam, to co mi podał, nie zwracając uwagi ani na to
ile tego biorę, ani co to właściwie jest. Po prostu chciałam, żeby ból ustał! I
rzeczywiście ustał. Po jakimś czasie. Ale jak już przestało boleć, to
przypomniałam sobie, w jakim celu postanowiłam się upić i jęknęłam głośno.
Adrian oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na mnie pytająco, pokiwałam tylko
głową, że wszystko w porządku, obróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy.
Znowu toczyła się we mnie walka. Pójść czy nie pójść? To już pojutrze. A jak
zrobię z siebie ostatnią idiotkę? Byłam na siebie wściekła. Zasnęłam ze łzami w
oczach.
Wieczorem otwarcie oczu znowu sprawiło mi ból, choć już
nie tak dotkliwy jak o poranku. Śniło mi się coś dobrego, nie chciałam, żeby
znikło. Jakieś jasne światło i błogie uczucie spokoju. Za nic jednak nie mogłam
sobie przypomnieć, co to było.
– Mówiłaś przez sen, –
Adrian wyszczerzył do mnie zęby, – ostatnio zdarza ci się to równie często jak
mi.
– Hm. A co takiego
mówiłam?
– Powtarzałaś kilka
razy słowo przepraszam, – spojrzał uważniej, żeby sprawdzić, jak zareaguję, ale
po chwili uśmiechnął się znowu i powiedział, – ale nie gniewam się za wczoraj,
wiesz, że cię kocham.
Przez chwilę musiałam zastanowić się nad tym, co
powiedział. Pewnie pomyślał, że przepraszam go za to, że się upiłam. Śmieszne.
Niby, dlaczego miałabym go za to przepraszać? Ale to w gruncie rzeczy dobrze,
że o tym właśnie pomyślał. Nic nie muszę wyjaśniać. Na razie. Przytuliłam się
do niego i pocałowałam w policzek, po czym uznałam, że idę dalej spać.
Kiedy znowu otworzyłam oczy była już niedziela. Piąta
trzydzieści. Byłam strasznie głodna. Przypomniało mi się, że wczoraj na
śniadanie wypiłam kubek parującej zupy i zjadłam garść tabletek, dzięki którym
przestałam się czuć jak umierająca osoba. Wstałam, nie chcąc obudzić Adriana i
wyszłam do kuchni. Wstawiłam wodę na herbatę i zrobiłam kanapki.
– To już jutro, –
powiedziałam tępo w przestrzeń, – jutro okaże się, jak bardzo naiwna jestem.
Pijąc herbatę przed oczami stawały mi sceny mojego
upokarzania. Ciągle te same. I wszędzie dookoła ludzie, którzy się śmieją.
Zjadłam wczesne śniadanie i postanowiłam wreszcie doprowadzić się do porządku.
Napuściłam wody do wanny i wrzuciłam kilka pachnących kulek od Marty.
Rozczesałam splątane włosy. Gorąca woda pozwalała mi na pewne rozluźnienie.
Choć przyznam, że oczekiwałam zdecydowanie więcej. Do pokoju wróciłam, gdy
Adrian już się obudził. Zdziwił się widząc mnie ubraną z mokrymi włosami i
makijażem, dochodziła dopiero ósma.
– Wybierasz się gdzieś?
– Nie. Musiałam się w
końcu wziąć za siebie.
Około południa wyszliśmy na krótki spacer. Nadal było za
zimno na długie przechadzki. Za zimno dla Adriana oczywiście, jakże strasznie
brakuje mi Marty, pomyślałam, ale byłam wdzięczna, że w ogóle gdzieś wychodzimy.
Kiedy już wracaliśmy, objęci i zaczerwienieni od mrozu, przypomniał sobie o
czymś.
– Bartek pytał, czy nie
pożyczyłabyś mu Zmierzchu? Jego dziewczyna chciałaby to obejrzeć,
powiedziałem, że zapytam, – spojrzał na mnie pytająco, – jeśli chcesz możemy go
dzisiaj razem obejrzeć, bo w telewizji i tak nie będzie nic ciekawego.
Jak bardzo, pomyślałam, przypadkowe słowa mogą drażnić.
Musiałam zrobić zbolałą minę, skoro Adrian zaproponował mi wspólne oglądanie
tej Sagi. Do tej pory na każdą wzmiankę o filmie przestawał mnie słuchać, a jak
zobaczył mnie z książką trochę się wściekł. Nic dziwnego… od miesiąca żyłam
niemal wyłącznie tym.
– Oczywiście. Możesz mu
dać filmy. I chętnie je dzisiaj z tobą obejrzę, chociaż nie wiem, czy przypadną
ci do gustu. Nie. Źle to ujęłam. Jestem pewna, że ci się nie spodobają, –
uśmiechnęłam się mimo woli.
– Mimo to spróbuję.
Najwyżej usnę, jak ty wczoraj.
Po powrocie do domu i zjedzeniu odgrzanego z wczorajszego
dnia obiadu położyliśmy się obok siebie i włączyliśmy film. Po raz kolejny
byłam zachwycona. Jak w ogóle mogłam się zastanawiać nad podpisaniem tej umowy?
Dopiero teraz docierało do mnie, jaką szansę niespodziewanie dał mi los. Nawet,
jeśli jutro okaże się, że to wszystko jest tylko wytworem mojej wyobraźni,
czemu przeczyła umowa, schowana w stercie papierów, do których Adrian nigdy nie
zaglądał, to i tak wkroczę jutro w te wszystkie miejsca, do których miałam się udać
z podniesioną głową.
Obejrzałam oczywiście wszystkie części, zastanawiając
się, czy będzie mi dane poznać kiedyś ludzi, którzy tu grają. Odepchnęłam te
myśli od siebie. Wolałam się nad tym nie zastanawiać. Adrian usnął w połowie
pierwszej części. Nie przeszkadzało mi to. Mogłam do woli śmiać się i wściekać
na odpowiednich fragmentach. On by tego nie potrafił zrozumieć. Ale i tak
doceniłam sam gest.
Witam,
OdpowiedzUsuńświetnie, jestem ciekawa co dalej, jednak podpisała tą umowę...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia