Rozdział 5
Wstałam wcześnie. Powoli zjadłam śniadanie. Wzięłam
prysznic. Do wyjścia byłam gotowa ponad godzinę przed czasem. Nie miałam, co ze
sobą zrobić. Włączyłam komputer z zamiarem sprawdzenia poczty, gdy
niespodziewanie zadzwonił telefon. Podniosłam go z podłogi i stwierdziłam, że
to Paweł.
Dzwoni,
żeby wszystko odwołać, byłam pewna, może zrobiło mu się żal, że zrobię z siebie
aż taką kretynkę.
– Słucham?
– Cześć kotku, – chyba
nie wyczuł jak ozięble się do niego odezwałam. – Dzwonię, żeby ci przypomnieć,
że o jedenastej masz być na siłowni i później, o piętnastej masz lektorat. A
wiem, że lubisz długo spać, więc postanowiłem cię obudzić.
– Naprawdę?
– A co jesteś taka
zdziwiona? Ostatnio wstałaś o pierwszej, – zaczął się śmiać z mojego tonu.
– Nie o to mi chodziło.
– Jula, – zawahał się
przez moment, – myślałem, że już nie masz żadnych wątpliwości!
– Po prostu, –
westchnęłam ciężko, – pomyślałam, że to wszystko był jednak żart, a ty
dzwonisz, żeby mi o tym powiedzieć.
– Jesteś niesamowita, –
barwa jego głosu wskazywała, że nie może uwierzyć w to, co powiedziałam, – po
co mielibyśmy cię okłamywać?
– Nie wiem, – słodki
sarkazm, pomyślałam, – może po to, żeby zrobić ze mnie idiotkę przed mnóstwem
ludzi i zabawić się w ten sposób moim koszt…
– O jedenastej masz być
na siłowni, – powtórzył ucinając moją tyradę wyrzutów. – Zrozumiano? Twój
trener ma na imię Artur. I nie snuj kolejnych teorii spiskowych, nie ma sensu.
– Dobra, – powiedziałam
zupełnie cicho i bez cienia entuzjazmu, – ale jeśli to wszystko jest żartem, to
wam nie wybaczę. Nigdy.
Jęknął tylko, najwyraźniej w dalszym ciągu nie mogąc uwierzyć,
że jestem taka uparta i podejrzliwa, i się rozłączył. Spakowałam do torebki
trampki, jakieś stare dresy i czarną koszulkę na ramiączkach, i wyszłam.
Stwierdziłam, że ruszenie się z miejsca jest lepsze niż tkwienie w domu.
Postanowiłam, że dojdę na siłownię pieszo. Odprężę się brodząc w śniegu jak
dziecko.
Nie pomyślałam jednak, że marsz, z powodu zalegających na
chodnikach hałd śniegu, zajmie mi tyle czasu i na miejsce dotarłam dziesięć
minut po jedenastej. Weszłam, cała przemoknięta, bo w połowie drogi zaczęło
znowu porządnie sypać. Rozejrzałam się dookoła. Przy kontuarze stała jakaś
młoda blondynka, nikogo więcej nie dostrzegłam, ale to wcale nie poprawiło
mojego samopoczucia. Podeszłam do niej, starając się robić jak najmniej mokrych
śladów na posadzce.
– Dzień dobry, –
przywitałam się grzecznie i bardzo niepewnie, – mam na imię Jula, o jedenastej
miałam się stawić na trening z Arturem. Przez tę pogodę chwilę się spóźniłam.
– O, – była zdecydowanie
zbyt zdziwiona, tylko nie to! – Tak myślałam, że to przez ten śnieg, Artur
stawiał, że się poddałaś. Poczekaj, zawołam go.
Hm. Zastanowiłam się na ile są wtajemniczeni. Mogłam o to
zapytać Pawła, ale zbyt byłam przerażona, żeby o tym wcześniej myśleć. Blondynka
wróciła po chwili w towarzystwie wysportowanego faceta, którym musiał być mój
trener.
– Cześć, – podał mi
rękę na przywitanie, – jestem Artur. Byłem pewien, że się wycofałaś!
– Skąd ten pomysł? – Uśmiechnęłam
się zawadiacko.
– Myślałem, że
wymiękłaś!
Pokazał mi, gdzie jest szatnia i powiedział, że czeka na
mnie pięć minut. Poczłapałam na górę, żeby się przebrać. Zajęło mi to chwilę.
Oprócz mnie w szatni nie było nikogo. Pomyślałam, że to może trochę dziwne, ale
dałam sobie szybko spokój. Żadnych teorii spiskowych, do boju! Zwarta i gotowa
na upokorzenia podeszłam do Artura. Popatrzył na mnie niemal z politowaniem,
domyśliłam się, że chodzi o to jak wyglądam, a nie o to, co mam na sobie.
– Będziemy mieli dużo
pracy, – westchnął, – to, kiedy ten ślub?
– Słucham? – Nie wiedziałam,
o co mu chodzi, – czyj ślub?
– Nie wyspałaś się
dzisiaj chyba, – uśmiechnął się z zażenowaniem, – no twój ślub. Twój.
– Mój?
– Tak, – teraz patrzył
już na mnie jak na okaz nadający się do szpitala dla obłąkanych, – twój
przyszły mąż był u nas jakiś czas temu i powiedział, że do ślubu mam zrobić z
ciebie bóstwo. Dlatego, będziesz też chodziła u nas na zabiegi kosmetyczne,
masaże, saunę i takie różne, – zaśmiał się na widok mojej zszokowanej twarzy.
– Ja… nie wiedziałam o
tym wszystkim.
– Właśnie widzę. No,
więc Paweł poprosił mnie, żebym zaczął z tobą intensywny, indywidualny trening.
A, i jeszcze dzisiaj masz też spotkanie z dietetykiem.
– O nie! On zwariował…
– Damy radę, zobaczysz.
Wszystko masz opłacone do końca lipca, więc jak się postaramy po tym czasie
nikt cię nie pozna. Wiesz, chociaż jak często masz treningi?
– Nie. Nawet tego mi
pajac nie powiedział.
Artur wybuchnął śmiechem. Chyba już długo się
powstrzymywał. Spojrzałam na niego rozwścieczona, więc szybko przestał. Okazało
się, że na zajęcia mam przychodzić od poniedziałku do czwartku. Dwa razy na
jedenastą, dwa na piętnastą. Każdy trening będzie trwał trzy godziny. Załamałam
się, kiedy to usłyszałam. A do tego te wszystkie inne dziwactwa. Ale
przynajmniej nikt nie wyskoczył zza rogu i nie krzyknął: mamy cię, albo czegoś
podobnego.
Po trzech godzinach żałowałam, że nikt tego nie zrobił. W
ogóle nie miałam siły. A wcale nie ćwiczyłam dziś tak długo, jak przewidywał
plan… Artur przedstawił mnie kosmetyczce, która załamała ręce nad wyglądem
mojej twarzy, potem dietetykowi, który wypytał mnie o wszystkie choroby, leki i
oczywiście o styl odżywiania. Później poznałam jeszcze kilka osób. W głowie mi
się to wszystko nie mieściło. Ci wszyscy ludzie najwyraźniej zastanawiali się,
jaka dziewczyna zgadza się na to, żeby przyszły mąż aż tak nią kierował. Ale
uznałam, że akurat to omówię z Pawłem później. Ślub. Brak mi słów.
Po szybkim prysznicu wyszłam z klubu i ruszyłam na
lektorat. Miałam niecałe pół godziny i wielką ochotę żeby znaleźć się w domu. Odnalezienie
szkoły językowej nie zajęło mi dużo czasu. Wchodziłam po schodach zdecydowanie
pewniej niż wskazywałby na to stan mojej wiedzy. Mój angielski był fatalny.
Wiedziałam o tym doskonale. Nigdy mi nie zależało, żeby nauczyć się tego
języka. Jako tako znałam niemiecki. Zapewne z powodu granicy, to właśnie ten język
obowiązywał w każdej szkole, do której uczęszczałam. Ale angielski… I to
jeszcze z wymową amerykańską. Z drugiej strony może to dobrze, że tak mało
umiem, nie będę miała problemu z akcentem.
– Dzień dobry. Mam nazywam
się Julia Rawska, byłam zapisana na godzinę piętnastą, ale nie wiem, z kim będę
miała zajęcia.
– Witam, – kobieta
siedząca za biurkiem uśmiechnęła się trochę zbyt szeroko, żebym mogła uznać to
za szczery gest, – amerykański lektorat? Musi pani chwilę zaczekać, profesora
jeszcze nie ma. Sama pani rozumie, ten śnieg. Może napije się pani kawy?
– Tak, chętnie.
Profesora, pomyślałam, o nie! Kolejnych kilka miesięcy
spędzę ze starym dziadem. Nauka powinna być przyjemna! Spojrzałam w stronę
sekretarki. Przypatrywała mi się dziwnie, nalewając kawę z ekspresu. Ciekawe,
co tu naopowiadał Paweł. Pewnie to samo, co na siłowni. Przecież on ma dopiero
dziewiętnaście lat, przyszło mi do głowy. No tak! To o to chodziło. Dlatego
wszyscy mi się tak dziwnie przypatrują. Mój przyszły mąż jest ode mnie pięć lat
młodszy a do tego wygląda jak model, a ja jestem tylko szarą myszką, albo
gorzej, którą chciałby zmienić. Wszystko jasne. Zamorduję go! Albo i nie.
Niewiadomo, kiedy go znowu zobaczę i czy w ogóle zobaczę go jeszcze. Ale jeśli
tylko nadarzy się okazja…
Po prawie dwudziestu minutach dotarł mój nauczyciel. Przedstawił
się i zabrał mnie do sali. A właściwie do gabinetu. Okazało się, że ma około
czterdziestu lat i może będzie jednak trochę przyjemniej niż myślałam.
– Pan Paweł
poinformował nas, że po ślubie, – jęknęłam zrozpaczona, – wyjeżdżacie państwo
na kilka lat do Stanów i zależy mu, żeby opanowała pani język. Zgadza się?
– Nie do końca, –
popatrzył na mnie skonsternowany. – Paweł oczekuje, że w przeciągu pół roku
będę posługiwała się językiem jak rodowita Amerykanka.
– Tak. Ma pani rację,
tak brzmiały jego instrukcje. Zobaczymy, co da się zrobić.
– Obawiam się, że
będzie pan miał ze mną problem, – uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Zaczniemy od małego
teściku.
O nie! Nie! Nie! Nie! Jakiego teściku? Dopiero, co
powiedziałam, że nic nie umiem. I tak też było. Nie przeszłam nawet poziomu
podstawowego. Marek był wniebowzięty. A powinien być wściekły, tak mi się
przynajmniej wydawało. Widząc, że patrzę na jego uśmiech z niedowierzaniem
wyjaśnił mi.
– Jest pani dla mnie wyzwaniem.
Zrobię wszystko, żeby po siedmiu miesiącach wspólnej pracy, nikt w Ameryce nie
zorientował się, że jest pani Polką.
Opowiadał mi o tym, jak będzie mnie uczył i co muszę
robić sama. Najbardziej przerażały mnie codzienne wejściówki. Ale to powinno
mnie zmobilizować do pracy. Pod koniec zajęć byliśmy już na ty, a ja dodatkowo byłam
załamana. I to bardziej niż po spotkaniu z Arturem. Cztery dni w tygodniu po
trzy godziny. Michał chyba oszalał. Przecież ja nie dam rady. A kiedy mam się
uczyć? A kiedy spać, jak już skończę się uczyć? W końcu muszę mieć czas, żeby
opanować cały ten materiał. Dużo czasu, znając moje możliwości i tempo
mobilizacji! Cały ten język! Przecież ja nie dam sobie rady.
Wracałam do domu pełna lęków, co do dnia następnego. Poczułam
wibracje, jeszcze zanim usłyszałam dzwonek telefonu. To Adrian przepraszał
mnie, że się spóźni. Ledwie się rozłączyłam, zadzwonił ponownie, więc nie
patrząc na ekran odezwałam się przed upływem pierwszego sygnału.
– Coś jeszcze skarbie?
– Nie wiedziałem, że
jestem twoim skarbem, – to oczywiście Paweł nabijał się ze mnie!
– No wiesz! Skoro za
kilka miesięcy mam zostać twoją żoną, to chyba wolno mi mówić do ciebie
skarbie, – usłyszał wyraźnie, że jestem wściekła. – Jak mogłeś naopowiadać
wszędzie takich bzdur? Wszyscy mają mnie za jakąś idiotkę, która daje się
manipulować przyszłemu mężowi, nastolatkowi. A ciebie za ślepca, który oczekuje
rzeczy niemożliwych! Artur nawet zapytał mnie, czy czekamy do wakacji ze
ślubem, żebyś mógł najpierw skończyć szkołę?!
– Naprawdę? Palant. –
Paweł zupełnie nie przejął się moimi krzykami. – Ale jest świetny. Zrobi z
ciebie gwiazdę.
– Sam jesteś palantem.
– Oj, nie denerwuj się.
Musiałem wymyślić jakieś dobre wytłumaczenie. A to było świetne. Nikt się nie
połapał. Wszyscy wierzą, że robisz to, bo twój przyszły, bogaty mąż pragnie
mieć piękną i mądrą żonę.
– Cudownie.
Powiedziałeś wszystkim, że jesteś księciem jakiegoś nieznanego państewka?
– Moglibyśmy się
dzisiaj spotkać? – Moje sarkastyczne pytanie postanowił zostawić bez
odpowiedzi.
– Po co? Zresztą nie za
bardzo mam teraz czas. Wszystkie zajęcia, które przygotowaliście dla mnie wspólnie
z Michałem, trochę mi go ograniczają. Chcę pobyć z Adrianem. Ale, –
westchnęłam, – jeśli jutro rano jesteś wolny, to możemy umówić się nawet na
ósmą.
– Dobrze, a więc ósma.
Będzie na ciebie czekała taksówka, a ja w niej.
– Świetnie. Do jutra.
Po dojściu do domu szybko przebrałam się w luźne ciuchy i
przygotowałam obiad. Stał już na stole, gdy w końcu pojawił się Adrian.
Musiałam się zastanowić, co mu powiem. Ostatecznie będę wkrótce dysponować
sporą ilością gotówki i małą – czasu. Jak mam to rozegrać, żeby nic się nie
wydało? Cała ta zabawa zaczynała mnie męczyć. A to przecież dopiero początek!
– Jak spędziłaś dzień?
– O nie, pomyślałam.
– Chodziłam po sklepach
w poszukiwaniu prezentu dla Marty. Za trzy tygodnie ma urodziny, a ja wciąż nie
mam żadnego pomysłu. Jak sądzisz, co by chciała mieć?
– Może faceta, –
uśmiechnął się wstrętnie, – ale ciężko będzie ci znaleźć takiego, który zgodzi
się być prezentem. Chyba, że zawodowca. Najlepiej na smyczy. Sługę…
– Jesteś wstrętny!
– Tylko troszeczkę. Nie
wiem, znasz ją lepiej, wymyślisz coś.
– Będę musiała.
Tak. Muszę pomyśleć o jakimś prezencie. Tylko, co to mogłoby
być. I jeśli mój czas ma być aż tak ograniczony, to powinnam naprawdę już zająć
się poszukiwaniami. Adrian rozgadał się o tym, co działo się dzisiaj w pracy.
Był tak pochłonięty opowieścią, że nie zauważył mojej zmieszanej miny. I całe
szczęście… Wiem!
– Byłam też dzisiaj na
rozmowie w sprawie pracy, – odezwałam się, kiedy skończył długą wyliczankę
rzeczy, których niestety nie zdążył dzisiaj zrobić, a musi się z tym uporać jak
najszybciej.
– Tak? To, dlaczego nic
nie mówisz?
– Wyleciało mi z głowy,
– uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Gdzie?
– Na siłowni. Tej na Wojska,
wiesz gdzie, chodziłam tam kiedyś z Danielą.
– Dostałaś pracę?
– Jeszcze nie wiem.
Oprócz mnie było jeszcze kilka dziewczyn. Jutro mają mnie zawiadomić i umówić
się na dzień próbny. Więc może w końcu mi się poszczęści. Dobrze tam płacą.
– Byłoby wspaniale,
gdyby ci się udało dostać pracę. Trochę byśmy się odbili.
– Wiem. A poza tym
dostaję już świra w domu!
To by wszystko bardzo upraszczało. I tak będę chodzić na
siłownię, więc nawet, jeśli Adrian wpadnie na pomysł odebrania mnie z pracy, co
mu się raczej nie zdarzy, nie będzie problemu. Do środka nie wejdzie na pewno.
Za dobrze go znam, żeby mieć wątpliwości. A do tego nie zdziwi się, że moja
figura się poprawia, powiem, że mogę za darmo korzystać ze sprzętu po pracy.
Jaki przebiegły plan! Dobra jestem. Muszę zachować tylko szczególną ostrożność.
Ale nie powinno być trudno.
Zdecydowanie spokojniejsza kładłam się spać. Ten pierwszy
dzień nie okazał się aż tak zły jak przypuszczałam. Choć bez upokorzeń się nie
obeszło. Artur, kosmetyczka, dietetyk i Marek. I ta żenująca historia ze
ślubem. Muszę się wyspać, żeby jutro mieć siłę na kolejne zderzenie z tym, jaka
jestem kiepska…
Wstałam przed Adrianem i zrobiłam śniadanie. Troszkę się
zdziwił, ale był zadowolony. Po jego wyjściu szybko się ogarnęłam i spakowałam
do torby świeży strój. Nie wiedziałam ile czasu zajmie mi rozmowa z Pawłem. Gdy
o ósmej wychodziłam z klatki, taksówka już na mnie czekała.
– Dokąd jedziemy?
– To niespodzianka, –
uśmiechnął się dziewiętnastolatek.
– Daj spokój, –
żachnęłam się, – chcę wiedzieć, czy mnie gdzieś nie wywieziesz!
Taksówkarz przysłuchiwał się naszej wymianie zdań. Ale
widocznie nie doszukał się w niej nic nadzwyczajnego, bo się nie odezwał.
Jechaliśmy dość długo, a ja ciągle nie mogłam zgadnąć gdzie i w jakim celu.
Kiedy już stanęliśmy, nie wiedziałam, co o tym sądzić. Zatrzymaliśmy się w
dzielnicy domków, Paweł zapłacił za kurs i wysiadł.
– Chodź, – odezwał się
tajemniczo, – czas, żebyś dowiedziała się więcej.
– Więcej? Myślałam, że
już wszystko mi powiedzieliście razem z Michałem!
– I tak jest. Ale są
jeszcze dodatkowe informacje, – spojrzał na mnie, bo nie ruszałam się z miejsca
tęsknie spoglądając za odjeżdżającym taksówkarzem.
Wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę jednego z domów.
Był pomalowany na biało i wyglądał naprawdę słodko. Wyglądał trochę jak z
bajki. Zastanawiałam się czy to mieszkanie Pawła, czy może miejsce, w którym
chce mnie zabić a potem moje poćwiartowane ciało ukryć w lodówkach?
Domek był umeblowany w stylu barokowym. Wszystko ociekało
przepychem. Nie wiedziałam, od czego zacząć podziwianie. Szukałam wzrokiem
lodówek na ciała.
– Jak ci się podoba?
– Nie w moim stylu, –
odpowiedziałam z przekąsem, – ale ujdzie.
– W tym miejscu
będziesz się uczyć aktorstwa. Na początek.
– Co? A niby, kiedy mam
to robić? Wypełniliście mój plan po brzegi. Dla siebie został mi tylko piątek.
– No i właśnie w piątki
będziesz tu przyjeżdżać. Na dziewiątą. Ilość godzin będzie zależna od tego, z
kim akurat będziesz miała zajęcia.
– Jesteś martwy!
– Daj spokój. Powinnaś
się cieszyć. Poznasz wybitnych Polaków, którzy zajmują się szkoleniem aktorów
od lat…
– Cieszę się, cieszę.
Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na moje potrzeby?
– Jula, – pogroził mi
palcem, – jest jeszcze kilka innych spaw.
– O nie!
A więc dowiedziałam się, że muszę zrobić prawo jazdy, co
prawda jestem już po kursie, ale nie zdałam egzaminu państwowego, więc dokupią
mi sesję doszkalającą i mam to załatwić. Ucieszyłam się. Po piątym razie, kiedy
to znowu oblałam jazdę, uznałam, że chyba nie jest mi pisane zostać kierowcą i
dałam sobie spokój na rok. Teraz nadzieja odżyła.
Niestety oprócz prawa jazdy muszę nauczyć się chodzić i
tańczyć. Dobrze byłoby, gdybym nauczyła się też śpiewać, ale w to jakoś nie
wierzyłam ani ja ani Paweł.
– Czyj to dom?
– Nie domyślasz się?
– Zakładam, że twój.
Albo Michała, – roześmiał się szczerze.
– Nie Julka.
– No to czyj?
Wręczył mi jakiś dokument, który powolnie wyjął z komody
stojącej przy drzwiach. Spojrzałam na niego pytająco, ale polecił mi tylko,
żebym czytała. Z każdą kolejną linijką szerzej otwierały mi się nie tylko oczy,
ale i usta.
– To jakiś kolejny
żart?
– Jesteś niemożliwa! A
czy coś do tej pory okazało się żartem?
– No nie…
– Właśnie. Jeśli
przejdziesz do kolejnego etapu będziesz pełnoprawną właścicielką.
Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Ciężkie mahoniowe
meble, czarna, skórzana kanapa i kontrastujące z tym schody w kolorze olchy przytłaczały mnie i nie pozwalały uwierzyć.
– Dom? I co jeszcze?
Samochód wart pół miliona? Wczasy do końca życia?
– Nie za dużo byś
chciała? – Uśmiechał się lekko poirytowany. – Kiedy już zdobędziesz prawo jazdy
dostaniesz służbowy samochód, a myślę, że wyjazd do Stanów spokojnie możemy
potraktować jako wakacje! Na pewno znajdziesz trochę czasu na zwiedzanie.
– Oczywiście o ile
pojadę, a to jest bardzo mało prawdopodobne, – postanowiłam nie sprzeczać się o
służbowy samochód.
– Nawet nie wiesz, jak
bardzo jest to możliwe. Nie zdajesz sobie sprawy ze swoich zalet. Ze swoich
możliwości i umiejętności!
– Ja jestem tylko
miłośniczką Zmierzchu! Nikim więcej! Nie jestem aktorką, gwiazdą, modelką,
tancerką. Nawet nie jestem ładna! To wszystko nie ma sensu.
Najpierw krzyczałam. Chciałam, żeby Paweł w końcu to
wszystko zrozumiał. Nie nadawałam się do tego. Powinni się o tym przekonać już
wtedy, gdy mnie zobaczyli po raz pierwszy. Kiedy kończyłam miałam łzy w oczach
i nawet nie wiem, w którym momencie postanowiły pociec mi po policzkach.
Żałosne.
Paweł podszedł do mnie zasmucony. Podniósł mnie z podłogi,
na której siedziałam i cierpiałam, i uśmiechnął się bardzo przyjaźnie.
Usiedliśmy na kanapie i wtedy odezwał się spokojnym głosem.
– Dlaczego ty tak
bardzo w siebie nie wierzysz?
– Spójrz na mnie, –
powiedziałam tak płaczliwie, że nawet mnie to zdziwiło.
– Patrzę. Mam cię przed
oczami od dnia, w którym się poznaliśmy. Jesteś doskonała. To, że musisz w
sobie coś zmienić nie ma nic do rzeczy. Ważne jest, jaką jesteś osobą. Figurę
da się poprawić. Język jest niezbędny do pracy. Ale wewnętrznie, nawet nie waż się
zmieniać. Masz pozostać sobą. – Spojrzał na mnie z czułością. – Nie rozumiesz? To,
że jesteś skromna i odważna jednocześnie. To, że potrafisz się bawić. Fakt, że
zdecydowałaś się przyjąć wyzwanie, mimo, że podjęcie decyzji wiele cię kosztowało.
Te wszystkie cechy cię wyróżniają. Ja w ciebie wierzę. Michał też. Ale to, ty
sama musisz uwierzyć. I uwierzysz. Tylko potrzebujesz trochę czasu. Wiem to.
Jadąc na siłownie próbowałam sobie przypomnieć motywy,
jakie mną kierowały, kiedy się na to wszystko zdecydowałam. Dlaczego zawsze
muszę sama zrobić sobie krzywdę? Nie mogłam tego wszystkiego zignorować? Nie.
Ja musiałam.
Byłam
zła i Artur zauważył od razu, że coś jest nie tak. Mimo to nie pozwolił mi się
użalać nad sobą i zaczęliśmy trening. Dostałam też opis diety przygotowanej dla
mnie i rozpiskę zabiegów kosmetycznych, które czekały mnie w tym miesiącu.
Pozbawiona sił podążyłam na lektorat. Nie mogłam skupić się wystarczająco
dobrze, żeby zadowolić Marka. Za karę dostałam więcej pracy domowej. A jutro
zaczynam o jedenastej. Założyłam, że pierwsza nieprzespana noc przede mną… Humor
poprawił mi się trochę po telefonie od Michała.
– Gotówkę powinnaś mieć
już na koncie. Możesz z nią zrobić, co tylko zechcesz, a w piątek po aktorstwie
wpadnie po ciebie Paweł i pojedziecie na zakupy.
– Na jakie zakupy?
– Za tydzień zaczniemy
robić reportaż. Zresztą sama zobaczysz. To wszystko zostanie wyemitowane po
premierze ostatniej części Sagi, kiedy już świat zostanie poinformowany o
programie.
– Cudownie, – powiedziałam
bezbarwnym głosem. – Reportaż o lasce, która…
– Jula!
– Dzięki za kasę. Na
razie.
Rozłączyłam się zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Zakupy z Pawłem i jakiś reportaż. Cholera! Wszystko moja wina…
Witam,
OdpowiedzUsuńo tak cały tydzień ma zawalony, w zasadzie to wspaniała bajeczka o ślubie, a co z tymi warsztatami Piotra?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia