Rozdział 7
Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Kupiłam dwie
latte i paczkę gum, Paweł zatankował samochód. Oparci o maskę delektowaliśmy
się gorącą kawą.
– Szkoda…
– Hm?
– Szkoda, że to
nieprawda.
– Bo bym się obraziła
gdybyś mówił jaśniej, – zaśmiał się z mojego wyrzutu.
– Chodziło mi o to, co
wcześniej powiedziałaś. O Marcie.
– Tak, to wszystko
wyjaśnia… – westchnął i odwrócił wzrok. Wpatrywał się teraz usilnie w bajkową
scenerię zaśnieżonego lasu. Odpowiedział dopiero po chwili.
– Szkoda, że tak bardzo
kochasz Adriana.
O nie! Tylko nie to. Nie komplikuj nam życia.
Postanowiłam się nie odzywać. Bałam się, że bez względu na to, co powiem, nasze
relacje mogą się bardzo zmienić. A mi zależało na tym, żeby mieć go przy sobie.
Pomagał mi w trudnych chwilach, a było już takich wiele. I na pewno będzie ich
jeszcze więcej. Potrzebuję przyjaciela, nie wroga.
– Jedźmy już, – dodał
po chwili zrezygnowanym głosem, – przepraszam za to, co powiedziałem.
Wślizgnął się za kierownicę, ja usadowiłam się wygodnie
obok i zaczęłam analizować wszystko, o czym dzisiaj rozmawialiśmy. Nie wierzyłam,
że ta rozmowa mogła przyjąć taki obrót. Wiedziałam, że mu na mnie zależy, ale
wiązałam to z konkursem i całą tą szopką wokół niego. Nigdy nie
przypuszczałabym, że może się za tym kryć coś więcej. Traktowałam go jak
dobrego przyjaciela. I naprawdę miałam wrażenie, że znamy się od lat, a nie od
niespełna dwóch miesięcy. Ale sytuacja nie może wymknąć się spod kontroli.
– Dlaczego zapytałeś
mnie, czy miałbyś szansę u Marty? – Spojrzał na mnie nie wiedząc, z jakiego
powodu nawiązuję do tego akurat fragmentu naszej rozmowy. – Chodzi mi o to, że
to trochę dziwne, że najpierw pytasz mnie o nią, a po chwili wyskakujesz z…
– Chciałem… –
zastanowił się nad odpowiednim doborem słów, – chciałem wiedzieć, co powiesz,
czy znajdziesz jakiekolwiek interesujące cechy, jakieś atuty.
– Nie rozumiem.
– Powiedziałaś, –
postanowił chyba, że już do końca podróży na mnie nie spojrzy, – że nie możesz
mnie rozgryźć, że jestem intrygującą osobą. A nie znasz mnie zbyt dobrze! Może
gdybyś dała mi szansę… – Urwał, a nie słysząc odpowiedzi z mojej strony dodał,
– zapytałem cię o Martę, bo dobrze wiedziałem, że powiesz to, co sama o mnie myślisz.
Rzeczywiście. A cóż innego mogłabym odpowiedzieć. Jaka
jestem naiwna. Przecież to było takie oczywiste. Ale nie wpadłam na to. Za
bardzo się przy Pawle rozluźniam. Trzeba z tym skończyć. I chyba powinnam
porozmawiać z Michałem. Chociaż może jeszcze poczekam, może Paweł zrozumie i
nasze relacje się nie zmienią. Przynajmniej nie za bardzo.
Do samego Szczecina nie zamieniliśmy ze sobą już ani jednego
słowa. Odstawił mnie pod sam dom i pomógł wyjąć rzeczy z bagażnika. Zrobił taki
gest, jakby chciał mnie objąć na pożegnanie, ale zrezygnował.
– Paweł, nie chcę żeby
cokolwiek się zmieniło między nami, – wspięłam się na palce i pocałowałam go w
policzek, – jesteś mi bardzo potrzebny. Nie chcę cię stracić.
– Problem w tym, –
dotknął opuszkami palców mojej twarzy, – że ja chcę, żeby się zmieniło.
Wsiadł do samochodu i odjechał, a ja chcąc nie chcąc
powlekłam się do klatki. Dobrze, że nie ma Adriana. Muszę sobie poukładać kilka
spraw.
Zamknęłam za sobą dokładnie drzwi, rzuciłam torbę na
podłogę, włączyłam Full Moon[1] i
zwinąwszy się w kłębek na kanapie wsłuchiwałam się w tekst piosenki. W końcu go
rozumiem, a nie tylko zachwycam się melodią. Miła odmiana. Nie bardzo miałam
ochotę na analizowanie wszystkiego, co stało się od mojego wyjazdu do Poznania,
a może nawet wszystkich wydarzeń od momentu pierwszego spotkania z Pawłem. Ale
wiedziałam, że jest to konieczne.
Kiedy o nim myślałam, zawsze towarzyszyły temu ciepłe
uczucia. Może nawet mogłabym z nim być w innych warunkach i innej sytuacji.
Może, gdybym nie miała Adriana mielibyśmy jakąś szansę. Jednak w obecnych okolicznościach
rozbijanie mojego udanego związku dla jakiejś śmiesznostki nie miało racji
bytu. I on o tym wiedział.
Zasnęłam dopiero nad ranem dręczona wyrzutami sumienia i
beznadziejnością położenia, w jakim się znalazłam. Na własne życzenie
oczywiście, ale…
Rano Artur był bezlitosny i nie pomogły tłumaczenia, że
nie mam siły, jestem zmęczona i że nic by się nie stało, gdyby mi raz odpuścił.
Trening był tak wyczerpujący, że po wyjściu nienawidziłam go szczerze i z
całego serca. Byłam tak wściekła, że biorąc prysznic płakałam jak małe dziecko.
Muszę się nauczyć panować nad emocjami… Przynajmniej u Marka poszło w miarę
dobrze. Zaczął przewidywalnie od testu, ale byłam przygotowana. Przez godzinę
prowadziliśmy konwersacje, potem chwila powtórki z gramatyki i cały zestaw
nowych słówek. W między czasie rozumienie ze słuchu. Szło mi coraz lepiej,
chociaż do perfekcji brakowało mi jeszcze bardzo wiele. Moim zdaniem, co
najmniej kilku lat intensywnej nauki, ale Marek ciągle wierzył, że damy radę w
pół roku.
Kiedy tylko miałam wolny moment nie mogłam się
powstrzymać, żeby nie myśleć o Pawle. Postanowiłam nie szukać informacji o nim.
Jeśli uzna, że chce mi powiedzieć o sobie coś więcej, to powie. Ja poczekam. Na
razie jednak z niecierpliwością wyczekiwałam piątku. Wiedziałam, że tym razem Paweł
nie zadzwoni wcześniej, ale w piątki widywaliśmy się zawsze. Rano jadąc, jak co
tydzień na zajęcia z aktorstwa zastanawiałam się jak będzie wyglądało nasze
spotkanie. Pierwsze od niedzieli, od tych wszystkich słów, które padły i tych
niedopowiedzeń.
Rozczarowałam się, gdy tylko wysiadłam z taksówki. Nie
było jego samochodu. A więc nie ma i jego. A tak liczyłam na tę rozmowę, tak na
nią czekałam. Lekcja nie była tak przyjemna jak zwykle. Myliłam się i
zapominałam tekstu, nie potrafiłam się skupić na tym, co do mnie mówiono. Byłam
zła na Pawła, że postanowił mnie unikać. W końcu będzie musiał się ze mną
spotkać, a wtedy… No właśnie i co wtedy? Czego ja od niego oczekuję?
Kolejne dwa tygodnie minęły mi zaskakująco szybko.
Wkładałam dwa razy więcej wysiłku we wszystkie obowiązki, żeby nie poddać się
złemu nastrojowi i melancholii. Ale mimo to, wszystko mnie drażniło. Umówiłam
się z Arturem, że codziennie, pół godzinny lżejszych ćwiczeń będziemy dodatkowo
spędzać rozmawiając po angielsku. Chętnie przystał na tę propozycję. Planował
wyjazd do Australii na pół roku, więc taka forma powtórek była idealna dla nas
obojga. Ustalaliśmy jakiś temat, każde z nas wybierało kilkanaście nowych
słówek i następnego dnia prowadziliśmy własne lekcje. Uczyliśmy się w ten
sposób nawzajem. A ja miałam dodatkowe zajęcie i jeszcze mniej czasu na
rozmyślanie.
Zbliżał się też nieuchronnie termin mojego debiutu na
scenie. Premierę przesunięto nieco w czasie i miała się odbyć czwartego marca.
Cieszyłam się, że będzie to przedstawienie przygotowane z myślą o dzieciach,
ale jednocześnie wiedziałam, że dzieciaki potrafią być zaskakująco wnikliwymi i
szczerymi obserwatorami. Denerwowałam się tym bardziej, że nie było ze mną
Pawła. Nie odezwał się do mnie od miesiąca. Byłam zła na niego i na siebie. Na
szczęście miał stawić się chociaż Michał. Ostatnio to właśnie on mnie wspierał.
Pojawił się po raz pierwszy dwa tygodnie po moim powrocie od Marty. Nadzorował
lekcje tańca, które teraz miałam trzy razy w tygodniu. Chcą mnie wykończyć…
– Jesteś bardzo spięta,
Jula. – Spojrzał na mnie z troską.
– Przepraszam, staram
się.
– Co się dzieje? Możesz
mi powiedzieć? I dlaczego nie ma Pawła? – Spojrzałam mu w oczy, próbując
wyłapać, czy nie naigrywa się ze mnie.
– Myślałam, że ty mi
powiesz.
– Co się stało w
Poznaniu?
– A co mówi Paweł?
– Nic nie mówi! –
Zdenerwował się i powstrzymując się od podniesienia głosu wstał i zaczął krążyć
po pokoju, – cały problem polega na tym, że nic nie mówi! A dopóki nie wiem, co
się dzieje, nie mogę zareagować! Nie mogę pomóc żadnemu z was.
– W Poznaniu, –
zaczęłam ważąc każde słowo, – spotkaliśmy się przypadkowo na imprezie. Tak
myślę, że przypadkowo. To była dziwna sytuacja, najpierw odegrałam się za akcję
ze ślubem, potem ochroniarz zachowywał się tak, jakbym zrobiła coś złego,
jakbym to ja była tą złą, którą trzeba wyprosić z lokalu. Paweł nie chciał mi
powiedzieć, o co chodzi. Ostatecznie bawiliśmy się wspólnie do późna, odwiózł
mnie do domu…
– O nie… – Spojrzał na
mnie z wyrzutem, – powiedz, że nie spędziliście razem nocy!
– Nie spędziliśmy, nie
martw się, – uśmiechnęłam się, – następnego dnia z moją koleżanką i jego znajomym
zjedliśmy obiad.
– W takim razie nie
rozumiem.
– Kiedy wracaliśmy do
Szczecina, Paweł powiedział… – Poddałam się. – Zasugerował, że mu się podobam.
– Ok… I?
– Przecież wiesz, ze
jestem zaręczona, – pomachałam mu przed oczyma ręką z pierścionkiem, – powiedziałam
mu, kiedy już wysiedliśmy, że nie chcę go stracić i, że go potrzebuję.
– A on? – Michał
wyglądał na rozdrażnionego i jednocześnie trochę rozbawionego tą opowieścią.
– A on odpowiedział, że
problem polega na tym, że on chce żeby się coś zmieniło w naszych relacjach. I
od tamtego czasu się nie widzieliśmy. Nie dzwoni, nie pisze. Nic.
Od razu poczułam się lepiej. Wiedziałam, że on zrozumie.
I zrobi wszystko, żeby sytuacja wróciła do normalności. Albo, że przynajmniej
mi pomoże. Najlepiej jak będzie umiał.
Paweł się jednak nie odezwał. Widać był bardziej zły niż
mogłam przypuszczać. Minął luty, a ja po raz drugi w życiu (pierwszy raz był w
liceum, ale możemy uznać, że to się nie liczy!), wkraczałam na scenę. Próba
generalna wypadła wspaniale. Ale próby mają to do siebie, że brak na nich
widowni! Perspektywa piątku mnie przerażała. Cieszyłam się, że przynajmniej
nikt z moich znajomych nie będzie widział ewentualnej wpadki. Niestety
wiedziałam, że cały spektakl ma być nagrywany, a później będziemy go analizować.
To znaczy moją grę będziemy analizować. Niestety. Nie poprawiało mi to
samopoczucia i potęgowało zdenerwowanie.
Michał
wpadł po mnie rano. Spędziliśmy razem cały dzień i dzięki niemu nieco się
rozluźniłam, choć on wciąż powtarzał, że trema nie jest niczym złym. I chyba
rzeczywiście tak było. Ani razu się nie pomyliłam, nie potknęłam, nie
zniszczyłam przez przypadek dekoracji i nie spadłam ze sceny! Więc poszło
całkiem nieźle. Dzieci biły brawo, a rodzice uśmiechali się przyjaźnie.
Następnym razem pójdzie łatwiej. Mam nadzieję.
Po
występie przebrałam się w moje zwykłe dżinsy, narzuciłam skórzaną kurtkę i
byłam gotowa na drinka z Michałem. Obiecał mi to, jeśli wszystko pójdzie
dobrze. Chociaż podejrzewałam, że gdybym zawaliła, tym bardziej by mnie gdzieś
zabrał, żebym mogła się wyżalić i wypłakać do woli. Próbowałam wyłowić go z
tłumu. Spojrzałam na telefon, ale nie było żadnych wiadomości. Wyszłam, z
zamiarem poczekania przy jego samochodzie. Może musiał coś jeszcze załatwić?
Ale
samochodu też nie było. Co jest grane? Zaczynałam się denerwować! Przecież by
mnie tak nie zostawił samej. Stałam na parkingu i zastanawiałam się, co ze sobą
począć. Znowu padał śnieg. Zadzwoniłam. Po chwili wybrałam jego numer po raz
drugi. Nie odebrał. Może coś się stało? Weszłam ponownie do budynku. Ludzi było
znacznie mniej. Podbiegła jakaś rudowłosa dziewczynka, ciągnąc za rękę swoją
mamę i powiedziała, że też chciałaby kiedyś zostać aktorką. Po czym poprosiła
mnie o podpisanie programu. Byłam zszokowana.
Kiedy
budynek opuszczali ostatni widzowie, uznałam, że i na mnie pora. Skoro Michał
nie raczył się zjawić, poczekać, powiadomić mnie, jeśli rzeczywiście coś się
dzieje, to idę do domu. Po prostu. Sama. Cudownie.
Na
głównym parkingu nie było już prawie samochodów. Jakiś trzydziestolatek
przypinał pasami swojego synka w foteliku, tłumacząc mu cierpliwie, że nie może
jeszcze siedzieć z przodu. Ruszyłam, nie zaprzątając sobie głowy szukaniem
ścieżki. Po chwili brnęłam już przez śnieg, zapadając się w nim i mocząc
spodnie. A więc tak ma wyglądać teraz moje życie? Kiedy już udaje mi się czegoś
dokonać nie mogę się tym podzielić z moimi przyjaciółmi, z Adrianem… A ludzie,
którzy powinni być przy mnie, bo to z ich powodu znalazłam się tej cholernej
sytuacji mają mnie gdzieś. Świetnie!
Wściekła
i ze łzami w oczach kierowałam się w stronę kościoła Dominikanów. Nie
rozglądałam się na boki, patrzyłam tylko w śnieg przed sobą, uważając, żeby na
nic nie wpaść. Nagle ktoś zastąpił mi drogę. Nie podniosłam nawet głowy w górę,
szepnęłam tylko przepraszam i szybko zmieniłam kierunek, chcąc wyminąć osobę,
na którą niemal wpadłam.
– Poczekaj, –
zadziwiająco ciepły głos. Pomyślałam, że mi się przesłyszało i postanowiłam się
nie zatrzymywać. – Jula, przepraszam.
– Niemożliwe... – Mruknęłam
do siebie.
– Byłaś świetna.
Dzieciaki się zachwycały. I dorośli też. – Postanowiłam udawać, że nic nie
słyszę, – poczekaj, proszę.
– A niby, po co mam
czekać? Mam uwierzyć, że wróciłeś, żeby jutro znowu się rozczarować, że cię nie
ma! Strata czasu i energii…
– Musiałem wszystko
przemyśleć, – złapał mnie za rękę, – chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. Niczego
więcej nie oczekuję.
– Czyżby? – Zatrzymałam
się w końcu i spojrzałam mu w oczy.
– Tak. Obiecuję. Będę
grzeczny, – uśmiechnął się, – źle mi bez ciebie.
Pojechaliśmy na kolację. Rozmawialiśmy całe godziny.
Paweł się tłumaczył i przepraszał. Wiedział, że mi też było ciężko. Teraz nasze
relacje miały być takie jak na początku. Albo, chociaż zbliżone. Opowiedział
mi, co robił przez ostatni miesiąc. Ja mówiłam, o swoich sukcesach i załamaniach.
Było nam razem bardzo dobrze.
– I jak? Nie okaże się
jutro, że jednak byłeś wytworem mojej wyobraźni?
– Nie ma mowy. Jutro
mamy lekcję tańca. Na dziewiątą.
– A co z Michałem? Ostatnio to on wszystko
nadzorował.
– Musi pozałatwiać kilka
spraw w Krakowie. Wróci pod koniec przyszłego tygodnia.
– Super… A nie mógł mi
tego sam powiedzieć?
– To wszystko wypadło
nagle. Wiesz, że nie chciał cię zostawić samej.
– Tak, wiem, –
przyznałam. – Bardzo mi pomagał w ostatnim czasie.
Wróciłam do domu około drugiej w nocy. Byłam zbyt
zmęczona, żeby zaprzątać sobie głowę czymś innym niż sen. Jedyne, na co się
zdobyłam, to zmycie makijażu i zrzucenie z siebie ubrań. Usnęłam niemal
natychmiast. Rano, zanim zadzwonił budzik, poczułam ból. Zerknęłam na zegarek.
Dochodziła szósta. Jeszcze mam trochę czasu. Ale z drugiej strony, muszę zrobić
kilka rzeczy.
Zwlekłam się półprzytomnie z łóżka, wstawiłam wodę na
kawę i wzięłam szybki prysznic. Cieszyłam się na tą dzisiejszą lekcję tańca. Co
prawda ciągle byliśmy na etapie hip-hopu i freestyle, ale jeśli poradziłam
sobie wczoraj na scenie, to dzisiaj dam sobie radę ze wszystkim! Poza tym
będzie ze mną Paweł! Jak mogłabym wątpić w siebie, mając go przy boku? Miałam
tylko nadzieję, że nie zniknie równie nagle jak wrócił…
Przed klatką, gdzie zwykle czekała na mnie taksówka w
kolorze waniliowego budyniu, ujrzałam dziś znajomego, czarnego mercedesa. Zatrzymałam
się na ułamek sekundy w drzwiach, po czym ruszyłam pewnym krokiem w jego
stronę. Zapowiadał się piękny dzień. Ach…
– Cześć kotku! – Ten
uśmiech mnie rozbrajał.
– Cześć. Bałam się, że jednak
sobie ciebie tylko wyobrażałam, – też się uśmiechnęłam, a co tam!
– Za dobrze by było! A
tak czeka nas ciężki dzień!
– Dlaczego?
– Bo ja będę cię uczył,
– prychnęłam. – Jeszcze pożałujesz, że wróciłem!
– Żebyś się nie
zdziwił…
Miał rację! Przynajmniej, jeśli chodziło o ciężki
trening. Nawet Artur mnie tak nie wykańczał! A starał się jak mógł. A Michał to
w ogóle przy nich pestka. Ale czego by nie zrobił, nie mogłabym nie cieszyć
się, że tu jest. Ze mną! Tańczyliśmy przez cały dzień. Na okrągło ćwiczyliśmy
jakieś dziwne ruchy, układy i wyskoki. Kiedy robił to Paweł wyglądało super,
kiedy ja zaczynałam, było znacznie gorzej.
Około południa zadzwonił Adrian. Pojechał na dwa tygodnie
do Frankfurtu nad Menem, odwiedzić rodzinę. Mieliśmy pojechać wspólnie.
Planowaliśmy ten wyjazd od roku. Ale nie mogłam sobie teraz pozwolić na tak
długą przerwę w zajęciach. Powiedziałam, że nie dostanę urlopu, ostatecznie
dopiero niedawno podjęłam pracę. Było mu bardzo przykro. Pokłóciliśmy się
zresztą okropnie. Ale po prostu nie mogłam! Porozmawialiśmy kilka minut.
Przyjedzie za tydzień. Już nie mogłam się doczekać.
Trening skończyliśmy po szesnastej. Paweł uznał, że pora
na obiad. Ale nie był do końca zadowolony z dzisiejszego dnia, a tym samym z
moich postępów (Choć ja je widziałam! Były ogromne!), więc jutro, mimo, że jest
niedziela znowu będziemy tańczyć… Teraz jednak szukaliśmy jakiejś przyjemnej
knajpki z dobrym jedzeniem. Ja wybrałabym się po prostu na pizzę, ale niestety
nie ja tu decydowałam.
Byłam wykończona. A perspektywa jutrzejszego dnia nie
napawała optymizmem. No może troszkę. Muszę pokazać Pawłowi, na co mnie stać!
Jeszcze się zdziwi.
Niedzielny poranek upłynął mi w mękach. Nie mogłam się
skoncentrować. Dopadło mnie zmęczenie i wszyscy byli tego świadomi. Dla
rozładowania stresu postanowiliśmy poćwiczyć emocje… Zapowiadało się całkiem
zabawnie. Smutek, śmiech, żal, przerażenie, rozpacz, rozbawienie, euforia,
zmieszanie i mnóstwo innych. Najprzyjemniejszy był krzyk. Musiałam go połączyć
z większością pokazywanych uczuć. W końcu w czymś czułam się wyśmienicie! A przy
tym bawiłam się wspaniale.
Jako, że nie musiałam się spieszyć do domu, Paweł
zaproponował kino. Właśnie na duży ekran wchodził animowany film Rango.
Bajeczka o kameleonie, który tuła się po pustyni…
Oprócz nas na sali były niemal same dzieci. Kilkoro
rodziców. I jakieś nastoletnie pary, które z całą pewnością nie przyszły tu w
celu oglądania filmu. Czułam się zdecydowanie dziwnie. Ale nie było źle. Powiedziałabym
nawet, że wybór był całkiem dobry. Uzbrojeni w dwa kubki coli i ogromny kubeł popcornu
usiedliśmy na końcu i nie przejmowaliśmy się nikim.
Doszłam do wniosku, że zachowujemy się jak gimnazjaliści
na randce. Tym bardziej, że Paweł dotrzymywał obietnicy. Kolejny raz bawiliśmy
się świetnie. Z Adrianem dawno temu przestaliśmy chodzić na randki, kolacje czy
chociażby do kina. Chyba dopadła nas rutyna, monotonność dnia codziennego.
Zawsze ten sam schemat. Przy Pawle znowu czułam, że żyję, że jestem w centrum
uwagi. Taka miła odmiana.
Kładąc się wieczorem postanowiłam jeszcze powtórzyć
materiał do Marka. Nie mam zamiaru jutro tłumaczyć się, z jakich powodów nie
znam odpowiedzi na jego pytania. Przygotowałam sobie też słówka na jutrzejszy
trening z Arturem. Tym razem on wybierał temat. Noc. Niezbyt pomysłowe. Ale
dzięki temu mogłam wykorzystać znane mi już zwroty. I całe szczęście. Uczenie
się dzisiaj jeszcze czegoś nowego nie wchodziło w grę.
Rano, tuż przed wyjściem na siłownię dostałam telefon z
informacją, że do odebrania jest już moje prawo jazdy. Byłam wniebowzięta.
Głównie ze względu na służbowy samochód, który mi obiecali. Jedyny problem
polegał na tym, że dokument czekał na mnie kilkadziesiąt kilometrów od
Szczecina. I niby, kiedy znajdę czas, żeby po niego jechać?
Witam,
OdpowiedzUsuńno Paweł zakochał się w Julii, cieszę się, że jednak wszystko dobrze się potoczyło...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia