Bardzo się cieszę, że to maleństwo się podoba:) Mam nadzieję to szybko skończyć i wrócić do czegoś stałego! Bo wrócę, zawsze wracam, po prostu czasem to zajmuje trochę więcej czasu:)
I polecam wszystkim książkę Marie Kondo "Magia sprzątania", ja byłam zachwycona!
Minął niemal miesiąc, od
kiedy Harry zaczął sprzątać. Dzisiaj jeszcze podjechał do biblioteki, z
właścicielką której umówił się na pozostawienie u niej swojego mugolskiego
zbioru, a wczoraj odwiózł ubrania do przytułku. Zostawił im nawet
czarodziejskie szaty, bo kierownik powiedział, że przyda im się wszystko,
choćby wyglądało dziwacznie. Za trzy dni wracał do pracy, ale nie był pewien,
czy ma na to ochotę.
Wszedł do domu, rzucając
krótkie zaklęcie, sprawdzając, czy przypadkiem kogoś u niego nie ma, ale nie,
dzisiaj był sam. Zastanawiał się jakiś czas temu, czy nie zmienić zabezpieczeń,
ale to nie tak, że ludzie często nachodzili go bez zapowiedzi. Poza tym nie
miał wiele do ukrycia przed przyjaciółmi, a nikt inny nie miał tu już wstępu.
— Dzień dobry, wróciłem —
przywitał się, uśmiechając szeroko. Uwielbiał mówić do tego domu i o ile
jeszcze na początku czuł się z tym trochę dziwnie, teraz wydawało mu się, że to
najnormalniejsza rzecz na świecie.
Zdjął lekką, jesienną
kurtkę, odwieszając ją od razu do szafy i przyglądając się efektom swojej pracy. Było zupełnie inaczej. Za każdym razem,
kiedy wracał tu przez ostatnie lata, czuł się przytłoczony, ale nie dzisiaj.
Dzisiaj mógłby odlecieć.
Każda rzecz miała swoje
miejsce. Każde ubranie było idealnie złożone lub wisiało na wieszaku. Na regale
stało może trzydzieści książek, z czego większość stanowiły aurorskie
podręczniki instruktażowe i te o mugolskich technikach walki. Wyrzucił niemal
wszystko, nie oszczędzając niepotrzebnych instrukcji obsługi, starych kart
gwarancyjnych, opłaconych dawno rachunków i innych tego typu bzdur. Bez
skrupułów pozbył się też miksera, który dostał na któreś urodziny,
mikrofalówki, której nigdy nie użył, a nawet kilku mebli. Okazały się zupełnie
zbędne, kiedy nie były wypchane idiotycznymi drobiazgami, o których istnieniu
nawet nie pamiętał.
Praca dawała mu
szczęście. To może nie był najlepszy wniosek, jaki mógł wysnuć, ale nasuwał się
od razu. Wiedział, że praca daje mu radość, ratował świat od najmłodszych lat,
teraz po prostu robił to nieco inaczej. Praca musiała mu więc sprawiać
satysfakcję, nie było innej opcji. Nie umiał jedynie określić, czy to praca
była jego przeznaczeniem czy po prostu powinien w niej szukać tej najważniejszej
dla siebie osoby. Ale oczywistym było, że skłaniał się ku drugiej opcji.
Machnął różdżką, odsłaniając mapę i aż się skrzywił bo teraz, w tym całym
porządku, wyglądała jak krzykliwa świąteczna ozdoba na stonowanej choince. Na
dodatek świecąca, bo niebieskie pinezki nadal były aktywowane. Aż wstrzymał
oddech, uświadamiając to sobie, bo to oznaczało, że przez cały miesiąc, od
kiedy ostatnio oglądał tę mapę z Hermioną, nie zerknął na nią ani razu. I nie
umiał się do tego ustosunkować, bo to nie tak, że raptem zapomniał albo chciał
zapomnieć o Stevie. Nadal miał zamiar go znaleźć, teraz nawet bardziej niż
wcześniej, ale chyba potrzebował tej przerwy. Oderwania myśli od pracy, Steve'a
i wszystkiego innego.
Spojrzał na mapę jeszcze
raz, zatrzymując wzrok na lotniskowcu, na którym stacjonował przez jakiś czas
White, potem na bazie w Pearl aż w końcu jego wzrok padł na nie tak znowu małe
skupisko wysp i coś zaskoczyło w jego głowie. I to mogło być tylko przeczucie,
ale Harry i tak zastanawiał się, jakim cudem wcześniej na to nie wpadł.
.&.&.&.
Harry wszedł do swojego
biura i aż się wzdrygnął, bo bałagan, który tu panował na pewno nie był
wynikiem jego własnych działań. On zostawił tu zorganizowany nieład, a nie ten
syf, który teraz zobaczył. Ale biorąc pod uwagę fakt, że podczas jego nieobecności
z tego pomieszczenia korzystało regularnie dwóch mężczyzn, nie spodziewał się
niczego innego. Chociaż nie, liczył że będzie jednak trochę lepiej. Ale sam był
sobie winien, bo miał wrócić dopiero jutro, tylko że ciągnęło go do
Ministerstwa. Chciał jak najszybciej porozmawiać z Kingsleyem i ustalić
przedłużenie urlopu. Stał na środku biura, pomiędzy drzwiami a stosem akt,
które praktycznie przykrywały jego biurko i zastanawiał się, od czego powinien
zacząć. Podejrzewał, że nadal była to wizyta u szefa, więc odwrócił się w
stronę wyjścia, mając zamiar załatwić to od razu, ale jego uwagę przyciągnęły
głosy dwojga jego przyjaciół.
— Shacklebolt nadał
najwyższy priorytet sprawie na Maui — powiedział Ron i był niezaprzeczalnie
dumny, jakby to była jego zasługa. Harry nie bardzo kojarzył miejsce, o którym
była mowa, ale nawet się nie poruszył, będąc gotowym na wejście we wszystko, co
fascynowało Rona. Nawet jeżeli oznaczało to odroczenie jego własnych spraw.
— Myślisz, że 5.0 nie
poradziliby sobie z tym sami? Nie możemy po prostu tam wpaść i postawić ich...
jego przed faktem. Jeżeli mamy tam polecieć wszyscy, to musi być wiarygodne.
— Dwóch poszukiwanych
przez brytyjski aurorat to dla ciebie za mało? — zapytał z niedowierzaniem i
Harry aż uniósł brwi, bo to rzeczywiście dawało im możliwość wkroczenia w
każdej chwili.
— Dla mnie to naprawdę
wystarczająco — warknęła i Potter przestał rozumieć cokolwiek.
Bo nic się nie zgadzało.
To znaczy jego przyjaciele kłócili się o coś, w czym tak naprawdę byli zgodni i
to już było lekka paranoja. Albo za długo go nie było i zdążył zapomnieć, jak
współpracowała ta dwójka.
— Dla mnie też —
powiedział z uśmiechem, kiedy w końcu weszli do jego biura, uznając chyba, że
kłótnia na korytarzu jest niewskazana. — Więc jeśli martwiłaś się o mnie nie ma
problemu — dodał swobodnie.
I na pewno nie
spodziewał się, że oboje będą wyglądać jakby przyłapał ich na czymś bardzo
złym. Nie potrafił do końca rozszyfrować emocji, które pojawiły się na ich
twarzach, ale coś tu nie grało.
— O co chodzi? — zapytał
z pozoru lekko, stając jednak w lekkim rozkroku i zaplatając ręce na klatce
piersiowej.
Hermiona przełknęła
ślinę, patrząc na niego przepraszająco a potem stuknęła Rona w ramię,
ewidentnie chcąc, żeby to on o wszystkim opowiedział. I to było tak bardzo
niepodobne do jego przyjaciółki, że nie umiał nawet określić skali.
— Dobra — warknął, dla
odmiany wyrzucając ręce w górę. Czuł się sfrustrowany, a dopiero co się tu
pojawił. — Nie wiem, co zrobiliście, ale macie te miny, które mówią o waszej
winie. I wolałbym dowiedzieć się wszystkiego od was — dodał ciszej z jakąś
groźną nutką w głosie. — Najlepiej teraz.
Ron skrzywił się
wyraźnie, patrząc wrogo na swoją żonę, ale ta uważnie obserwowała podłogę, co
też było do niej zupełnie niepodobne. Irytowali go w tej chwili oboje.
— Niech będzie, ale
zawołamy chociaż Notta, bo Kingsley ma spotkanie z mugolskim ministrem —
burknął, obrócił się na pięcie i wyszedł nie zamykając drzwi.
— Hermiono? — spróbował
Harry, ale ona pokręciła głową, zaciskając usta w wąską kreskę. — Rozumiem, że
to coś tak strasznego, że obawiasz się mojej reakcji? — zakpił.
— Nie mam pojęcia, jak
to odbierzesz — odparła w końcu ledwo słyszalnie. — I tak, boję się twojej
reakcji.
Harry uniósł brwi, ale
nie odezwał się już więcej. Jego przyjaciele zachowywali się dziwnie i naprawdę
nie wiedział o co może chodzić. Szczególnie, że wplątany w to wszystko był
jeszcze Nott. I ich szef.
— Co jest takie pilne,
że odrywasz mnie od przesłuchania? — warczał Teodor, posyłając dookoła wściekłe
spojrzenia, wchodząc jednocześnie do biura Harry'ego. — Mówiłem ci, że mamy
zielone światło. Shacklebolt załatwił wszystko z amerykańskim wywiadem mary... —
zaciął się w pół słowa, patrząc na Pottera z niedowierzaniem a po chwili
przenosząc mordercze spojrzenie na Rona. — To wy jesteście jego przyjaciółmi.
Potrzebujesz bufora, Weasley?
— A ty nim nie jesteś? —
zakpiła Hermiona, przewracając oczyma i uśmiechając się sugestywnie.
— Twoja subtelność jest
niesamowita — mruknął Nott, nie mając zamiaru niczego komentować. Bo co działo
się w Vegas, powinno zostać w Vegas. Czy w Birmingham w tym przypadku.
— Byłbym wdzięczny za
wyjaśnienia — powiedział w końcu szorstko Harry.
I może gdyby ta rozmowa
odbywała się w jego cudownie wolnym teraz domu, nie byłby tak zirytowany. Ale
byli w jego gabinecie, który jeszcze nigdy nie działał na niego jak jakaś
czerwona płachta na byka. Tutaj też musiał posprzątać. Miał zresztą taki
zamiar, ale nie przypuszczał, że tak szybko wypłynie coś istotniejszego.
— Z amerykańskim
wywiadem marynarki — dokończył za Notta, kiedy nagle zdał sobie sprawę, co ten
chciał powiedzieć. — Ustaliliście wszystko z... — przerwał, patrząc na Hermionę
z jakimś zawodem, ale ona szybko pokręciła głową.
— Niczego im nie
powiedziałam — wyjaśniła pospiesznie. — Oni wiedzieli, Harry. Zauważyli
wcześniej niż ja, ale nawet Ron słowem się nie odezwał — dodała ze złością,
patrząc teraz z urazą na swojego męża.
— Wiedzieliśmy, Potter —
podjął Teodor niespodziewanie. Chyba jednak aż tak bardzo nie przeszkadzała mu
rola bufora. — Za dobrze cię znamy i za dużo czasu spędzamy razem, żeby nie
zauważyć, że coś jest nie tak. A poza tym kiedyś zostawiłeś niezabezpieczoną
mapę.
Harry uniósł brwi,
zupełnie tego nie pamiętając. I jakoś nie mógł w to uwierzyć, ale to nie tak,
że jego przyjaciele okłamaliby go.
— W porządku —
powiedział po chwili, zaskakując ich widocznie, ale nie było co płakać nad
rozlanym eliksirem. — Rozumiem, że to Maui, o którym mówiłeś jest na Hawajach? —
zapytał Rona, który otworzył w zdziwieniu oczy, przez chwilę nie wiedząc, co
odpowiedzieć.
— Tak — mruknął. — Skąd
ty...?
— To było tuż pod moim
nosem, nie wiem jakim sposobem wcześniej tego nie dostrzegłem — jęknął
sfrustrowany i bezradnie wzruszył ramionami.
— To samo powiedziałem
Hermionie — odparł Ron całkiem poważnie, po czym parsknął śmiechem. —
Myśleliśmy, że nas zabijesz, albo
będziesz chciał lecieć od razu.
— Zabukowałem już lot —
przyznał Harry i wyglądał na lekko zawstydzonego. — Ale najwyraźniej muszę go
odwołać, skoro lecimy ministerialnym świstoklikiem.
.&.&.&.
Życie było do dupy.
Harry przejrzał akta sprawy i ich poszukiwani mieli na koncie więcej niż
terroryści z Iry, których kiedyś ścigali z tamtejszym wywiadem. Amerykańskie
służby poszukiwały ich równie mocno, co brytyjski Aurorat i to wiele mówiło o
celach, jakie sobie obierali. Tak naprawdę rzadko wychodzili z cienia, działali
w ukryciu, sterując zapewne siatką, w której każdy członek – z pewnością mugol,
miał silne powiązania z gangami, służbami specjalnymi albo wpływowymi
politykami. Bo to nie tak, że w tych czasach ludzie na wysokich stanowiskach
byli czyści, Potter dawno wyzbył się dziecięcej naiwności. Skrzywił się,
wynotowując sobie na marginesie kolejne nazwiska, z których większość nic mu
nie mówiła. Podejrzewał, że Hermiona już i tak wszystkich sprawdziła, skoro rzeczywiście
mieli to zrobić. W sensie lecieć na Hawaje.
Przez trzy lata myślał o
tym spotkaniu, a jednak teraz nie wyobrażał sobie, jak to wszystko przebiegnie.
Nie był na tyle przekonujący, żeby udawać zaskoczenie, kiedy już spotkają się
ze Stevem czy jego jednostką. Poza tym chciał, żeby to spotkanie i przeprosiny,
żeby ta pierwsza rozmowa były wstępem do jakiegoś nowego startu. I próba
zbudowania czegokolwiek, kiedy u samej podstawy będzie leżało kłamstwo, nie
miała żadnego sensu. Musiał więc powiedzieć prawdę, ale musiał mieć też dobrą
wymówkę. Coś, co zapewni mu co najmniej kilkudniowy kontakt z McGarrettem,
nawet jeżeli ten nie będzie skory do rozmów z nim. Był profesjonalistą, a
sprawa dwóch wyjętych spod prawa czarodziei, którzy zagrażają zwykłym ludziom
na pewno będzie wysoko na liście jego priorytetów.
— Wszystko dobrze? —
zapytała Hermiona, wchodząc do jego gabinetu i odbierając od niego
papiery, które studiował z taką
starannością.
— Nie jestem pewien —
przyznał, wzruszając ramionami i na chwilę zamykając oczy. — Wszystko może
pójść źle — dodał i oboje wiedzieli, że nie mówił o sprawie, która miała być
tylko ich przykrywką.
— Może pójść też dobrze,
nie wiesz tego — mruknęła, siadając naprzeciwko niego, na miejscu dla
interesantów. Chociaż rzadko ktoś taki do niego przychodził.
— Hermiono... — zaczął i
złapał się za głowę, szarpiąc lekko włosy. Bał się tej podróży. — Minęły trzy
lata. Trzy pieprzone lata podczas których on mógł się związać z kimkolwiek.
Niby dlaczego miałby na mnie czekać? Tym bardziej wtedy, kiedy sądził, że był
tylko moją zachcianką, odskocznią od codzienności.
— Na pewno tak nie
myślał — wtrąciła kobieta, ale Harry jedynie zaśmiał się cicho.
— Oczywiście, że tak.
Każdy by tał pomyślał. Kiedy spotykaliśmy się jeszcze tylko na seks zdążyłem
opowiedzieć mu naprawdę dużo o Ginny. I ona pewnie nawet nie musiałaby się
przedstawiać, a Steve wiedziałby kim jest. Fakt, że w ogóle rozmawiali, że
Ginny pojawiła się w domu, kiedy on tam był… — znowu przerwał, tym razem
patrząc na nią intensywnie, jakby samym tym spojrzeniem chciał jej przekazać, o
co dokładnie mu chodzi. — Ja sam byłbym wściekły. Nie mam pojęcia, czy nie
zrobiłbym tego samego co on. I jestem pewien, że czuł się oszukany, może
wykorzystany, nie mam pojęcia. I to niczego nie ułatwia. I tylko proszę
Merlina, żeby to spotkanie wyszło po prostu niezręcznie, bo z tym sobie
poradzę. Z tym, że nie uwierzy w moje wyjaśnienia, albo z tym, że będzie już z
kimś związany niekoniecznie.
.&.&.&.
— Dlaczego Kono i Kelly
nie mogli tu przyjechać? — zapytał Danny i Steve westchnął głośno, przesuwając
ręką po włosach i uśmiechając się oszczędnie.
— Dlatego, że sprawa o
tak wysokim priorytecie wymaga, żebym ja tu był — mruknął, wpatrując się w
niebo, czekając na cholerny samolot, który z jakichś powodów jeszcze się nie
pojawił.
Sprawa śmierdziała na
kilometr i zależało mu głównie na tym, żeby pokazać dupkom z FBI albo
Interpolu, bo nikogo innego się nie spodziewał, że to on ma tu najwięcej do
powiedzenia. Na pewno będą na niego krzywo patrzyć i wtrącać się, jak tylko się
da, ale były jakieś powody, dla których to on dowodził Five-0. Nigdy nie
pozwalał wejść sobie na głowę i tym razem też nie miał zamiaru. Dostali cynk
jakiś czas temu, że grupa Logana planuje ataki na Maui, ale do tej pory nic się
nie wydarzyło. Co wcale nie znaczyło, że nie obserwowali ich uważnie od kiedy
pojawili się na wyspie. I miał zamiar poinformować rządowych dupków o każdym
szczególe osobiście, chcąc zobaczyć ich miny, kiedy zorientują się, jak wiele
udało im się samodzielnie ustalić. O pomocy Cath nie zamierzał wspominać.
— Grace ma o
siedemnastej próbę i obiecałem ją po niej odebrać — powiedział Danny po chwili
i to przynajmniej tłumaczyło jego niezadowolenie. Nie, żeby normalnie był
rozradowaną osobowością. Gadatliwą owszem, ale ostatnio jakby mniej radosną.
— Zdążymy — odmruknął i
odwrócił się w stronę hangaru, kiedy
dobiegł z niego podejrzany hałas. — Coś się dzieje — warknął, wyciągając broń i
biegnąc w stronę otwartych drzwi.
Nie musiał nawet
odwracać się za siebie i sprawdzać, czy Danny podążył za nim, zbyt długo
pracowali razem. Ten nie spodziewał się
jednak, że Steve zatrzyma się nagle,
zamierając w miejscu, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Danny
wpadł na niego, przeklinając cicho ale już po chwili doprowadzając się do
porządku. Stanął obok swojego partnera, celując do wychodzących z budynku
ludzi, tylko kątem oka widząc, że Steve opuścił broń. I w ogóle zachowywał się
dziwnie. Patrzył na trzech mężczyzn i jedną kobietę z takim niedowierzaniem, że
Danny zaczął się niepokoić.
— Co jest? — zapytał
cicho, zauważając, że ich nowe towarzystwo zesztywniało, choć raczej nie z
powodu tego, że trzymał ich na muszce.
Cała czwórka patrzyła na
McGarretta, jakby nie mogli uwierzyć, że to naprawdę on. I coś tu ewidentnie
było nie tak, a Danny szczerze nie znosił takich sytuacji.
— Komandorze McGarrett —
zaczęła kobieta, robiąc dwa kroki do przodu, ale Steve obrócił się w miejscu i
właśnie zmierzał w stronę samochodu.
— Co, do cholery! —
warknął Danny, patrząc teraz z niedowierzaniem na swojego kumpla, ale ten nie
raczył nawet zwolnić.
— Steve — zawołał jeden
z mężczyzn i to z pewnością miało znaczenie, bo jego partner na ułamek sekundy
zatrzymał się w miejscu.
Facet zaczął biec, nie
robiąc sobie nic z wycelowanej w siebie broni i skoro się znali, Danny
najwyraźniej powinien ją opuścić.
— Auror trzeciego
stopnia Hermiona Granger–Weasley — przedstawiła się po chwili kobieta, podchodząc
do niego i podając mu rękę.
Wahał się jeszcze przez
moment, ale w końcu schował broń i potrząsnął jej małą dłonią. Wyglądała na
bardzo delikatną, ale Danny już raz się pomylił, wtedy gdy poznał Kono, i nie
miał zamiaru popełniać tego błędu znowu.
— Detektyw Danny
Williams — odpowiedział, zerkając w stronę samochodu, ale Steve i jego rozmówca
byli zbyt daleko, żeby mógł ich usłyszeć.
— Zostaliśmy przysłani
przez brytyjski Aurorat — dodała, ale to nic mu nie mówiło, choć kobieta nie
wydawała tym się zdziwiona. On był za to zdziwiony, bo ze względu na Rachel
naprawdę dobrze znał tamtejsze realia, ale to cholerne słowo nawet nie brzmiało
tak jak trzeba. — Za mną stoją Ron Weasley i Teodor Nott, aurorzy drugiego
stopnia — dodała spokojnie, ignorując jego zmieszaną minę. — Z twoim
przełożonym rozmawia auror pierwszego stopnia Harry Potter — powiedziała i
wydawała się zaskoczona, że to nazwisko nic mu nie mówi.
— Wasz dowódca — dodał,
bo to wydawało się prawidłowe.
— Raczej nasz przyjaciel
— sprostowała kobieta i czuł, że kryła się za tym długa historia, ale to nie
był odpowiedni czas na tego typu rozmowy.
— Steve i ja jesteśmy
partnerami — powiedział cicho, ale pewnie, bo skoro ona stawiała się na równi z
kimś wyższym od niej stopniem, on nie zamierzał udawać, że McGarrett podejmuje
jakiekolwiek decyzje bez jego zgody.
Nie spodziewał się
jednak, że kobieta wciągnie głośniej powietrze, patrząc na niego przenikliwie,
szukając czegoś w jego wypowiedzi. Może kłamstwa, a może drugiego dna, bo do
Danny'ego dotarło jak zabrzmiały jego słowa. I skoro ona tak reagowała, to nie
wiedział, czy chce jej wyjaśniać, że niczego między nimi nie było, a to tylko
nieodpowiedni dobór słów. Chociaż właściwie całkiem normalny dla kogoś, kto
traktowałby ich jedynie jako członków jednostki specjalnej.
— Naprawdę
przyjechaliście tu, żeby dopaść grupę Logana? — zapytał z kpiną i Hermiona z
łatwością zorientowała się, że on wie. — Czy może w jakimś innym celu? — dodał
i zamierzał wrócić do Steve'a i powiedzieć mu, że jedzie odebrać Grace, a on
niech swoje sprawy załatwia bez niego.
— Jesteśmy najlepsi w
Wielkiej Brytanii — powiedziała jednak kobieta, zatrzymując go nie tak znowu
delikatnie i widział w jej oczach siłę i determinację, której jednak się nie
spodziewał. — Uwierz mi, możecie być najlepsi tutaj, ale nawet Steve, który wie
co potrafimy my i Logan, nie poradzi sobie z nim sam. Może z jego ludźmi
owszem, ale nie z Loganem i jego ojcem.
Danny patrzył na nią
przez dłuższą chwilę, nie umiejąc jej do końca rozgryźć, ale w końcu skinął
lekko, uśmiechając się jednak z czymś niebezpiecznym we wzroku. Ruszył na
powrót w stronę Steve'a, stając za nim i dotykając przelotnie jego dłoni.
Normalnie dotykali się tak dużo, że McGarrett nawet nie zwrócił na to uwagi. I
Danny wiedział, że tak będzie, więc posłał nieprzyjemny uśmiech do drugiego
mężczyzny, wyciągając przy tym dłoń i przedstawiając się, pozwalając sobie na
użycie słowa partner po raz kolejny. Tym razem całkiem celowo.
Spodziewał się wściekłości w spojrzeniu tego człowieka, ale zamiast tego było
tam tylko niedowierzanie i jakieś ogromne pokłady bólu, których w żaden sposób
nie potrafiłby przewidzieć.
— Jadę po Grace, Bebe —
powiedział automatycznie, zanim ugryzł się w język i miał wrażenie, że to jedno
cholerne słowo złamało facetowi serce.
Hej,
OdpowiedzUsuńoch wspaniale, udało się znaleźć Stiva, ale te słowa Dannego... czy Stive ruszy się i coś zrobi czy... biedny Harry...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia